Lucarto Songolo KS300 i LPS – czy kondycjonery i zasilacze liniowe mają wpływ na dźwięk?

Do napisania recenzji Lucarto Songolo KS300 i Lucarto LPS, a raczej jej uzupełnienia i wreszcie opublikowania, natchnęły mnie dwie rzeczy. Jest to bowiem sprzęt, który sam dawniej zakupiłem i używałem. I w sumie nawet słyszałem, jak sądziłem.

Pierwszą był pewien dyskutant na profilu jednego z magazynów audio na Facebooku. Płomiennie emanujący hasłami typowymi dla handlowców, a także zgrabnie unikający odpowiedzi na konkretne pytania, w tym moje. Drugą rzeczą była recenzja przed dwóch lat na jednym z portali audio, w której pokazano wnętrze tego urządzenia. Nawet jako jego posiadacz nie byłem w stanie otworzyć pokrywy bez naruszenia plomb. Jak również po raz kolejny baśniowe opisy wpływu na dźwięk i obraz. Takie same i w tym samym miejscu, co Echo Sound. Czyli nie jest to przypadek jednostkowy.

Oba tytułowe urządzenia były moimi własnymi, prywatnymi zakupami, których dokonałem – tak jak wszyscy – w oparciu o słuch. Czyli posłużyłem się jedyną gloryfikowaną przez wszelkiej maści portale audio metodą: empiryczną. Czy była to słuszna decyzja? O tej historii, bo jest to już historia na szczęście, podzielę się z Wami w tej publikacji. Będzie ona też moim rozstaniem się z tematem kondycjonowania prądu, gdyż poznałem już wszystkie odpowiedzi na wszystkie swoje pytania i zagwozdki.

Oba wymienione w artykule urządzenia zostały zakupione ze środków prywatnych.

Lucarto KS300 i LPS obok siebie

 

Jakość wykonania i konstrukcja Lucarto Songolo KS300 oraz Lucarto LPS

Oba urządzenia wykonano bardzo sensownie. Widać, że producent – w przeciwieństwie do Echo Sound – pokusił się o wkład własny. O ile LPS to bezpośrednio obudowa Modushop Galaxy bez modyfikacji, tak w KS300 pokuszono się o frezowanie, malowane etykiety frontowe i panele z drewna. Niestety nie pamiętam, czy sprzęt miał tabliczkę znamionową, ale wzorem typowego audiofilskiego klienta, nie miało to dla mnie wtedy znaczenia.

Kondycjoner Lucarto który nie jest kondycjonerem

Każde z urządzeń posiada wyłącznik, który jak wiadomo bardzo psuje swobodny przepływ prądu. Do tego w LPS zastosowano – o zgrozo – bezpiecznik, który już w ogóle psuje wszystko, o ile nie zastosujemy pewnie takiego specjalnego. Kto wie, czy Echo Sound nie wyprodukowałby nam takowego usłużnie, gdyby moja recenzja nie powstała? Wówczas na pewno wszystko byłoby super, a prąd płynąłby najswobodniej, jak tylko się da.

Tył kondycjonera Lucarto

W każdym razie do estetyki KS300 naprawdę trudno jest się przyczepić. Co więcej, producent zastosował normalne plomby, które się nie odklejają same z siebie.

Songolo KS300 widziany z boku

Na froncie Lucarto Songolo KS300 umieszczono przydatny gadżet – wskaźnik napięcia sieciowego. Pokazuje on aktualne napięcie, jakie panuje w sieci elektrycznej. Sprzęt nie ma jednak żadnej możliwości jego ustabilizowania i po prostu zwraca nam czystą informację.

Songolo KS300 widziany z boku

Wraz z urządzeniem otrzymujemy normalną gwarancję, a zakupu można dokonać przez stronę WWW producenta.

Zbliżenie na drewniane elementy KS300

A propos Lucarto LPS – kabelki dołączone do zestawu zostały przeze mnie jedynie ubrane we własne termokurczki i oploty. Normalnie były one siwe i „źle wyglądały”. Wiadomo, takie kable dają od razu +5 do dźwięku, więc tym bardziej zmiany winniśmy tu zauważyć na plus. Ja zauważyłem na pewno we własnym samopoczuciu.

 

Pewne analogie do Echo Sound

Kondycjoner Lucarto Songolo KS300 nie wpisuje się może w klimaty Echo Sound bezpośrednio, ale ma w sobie troszkę pierwiastków tego typu.

Przede wszystkim urządzenie nie jest kondycjonerem. Widać to na zdjęciach z innej recenzji tegoż urządzenia, gdzie pokazano środek (u mnie z racji plomb nie było możliwe zajrzenie do środka). Tak samo, jak Power Guardian, nie posiada on elementów stricte aktywnych w torze prądowych, a zamiast tego jest bardziej filtrem sieciowym. Nie mamy na pokładzie żadnego transformatora separującego, a jedynie prosty układ filtrujący EMI/RFI wraz z baterią kondensatorów.

Wyświetlacz wskaźnika napięcia sieciowego

Identycznie, jak Echo Sound obiecywano też zmiany w dźwięku w recenzji na tym samym portalu. Sam producent czyni to wielokrotnie bardziej oszczędnie. Poza informacjami o budowie oraz wskazaniem, że kondycjoner to podobno jeden z najważniejszych element całego systemu, pada dokładnie jedno zdanie:

Wszystkie elementy pasywne, dobierane są z wielką precyzją tak, aby dźwięk był nieskazitelnie czysty, przestrzenny i prawdziwy.

Tak samo, jak w Echo Sound, zmiany miały też dotyczyć obrazu, nie tylko dźwięku. Nie wiadomo jednak, czy tyczyłoby się to również zmian obrazu na monitorze komputerowym. Ani też, czy ten by chodził lepiej/szybciej/żwawiej po podłączeniu pod KS300. Tu już musiałbym odsyłać do strony producenta, który do rzeczonej recenzji linkuje. Tam też należy zadawać tego typu pytania.

 

Różnice względem Echo Sound

Oczywiście jest też mnóstwo różnic, które w ogromnej większości przemawiają za produktem Lucarto.

Zacznijmy od tego, że w środku są normalne elementy, zamontowane w sposób prawidłowy, zgodnie ze sztuką i zachowaniem zasad bezpieczeństwa. Jest też normalna płytka producenta, a nie moduł gotowy wprost z Chin za 61 zł. Nikt nie zataja przed nami, że są tam elementy czysto pasywne. Nie mamy na szczęście też kondycjonowania masy ani przemożnego audiovoodoo. Teoretycznie dobrze rokuje to na rzecz Lucarto Songolo KS300. Sama firma jest marką obecną na rynku od dłuższego czasu, nie ma więc żadnych wątpliwości co do jej profilu działalności. Odbywa się to zgodnie z zasadami i przepisami prawa, a co również bardzo cieszy. Choć może to trochę niefortunne wyrażenie.

Wykonano również pracę twórczą polegającą na spersonalizowaniu niektórych elementów tak, aby nie było to tak, jak u Echo Sound, że całe urządzenie można złożyć w jednym koszyku z AliExpress. Da się to zrobić jedynie z grubsza i głównie z pomocą Modushopa oraz sklepów z Allegro, jak np. Auden. Tak więc pierwiastków nieco jest, ale z grubsza jest to trochę inna materia.

 

Subiektywne odsłuchy Lucarto Songolo KS300

Z perspektywy czasu trudno jest sobie przypomnieć już jakie zmiany zachodziły w sprzęcie, ale pamiętam konkretną rzecz bardzo wyraźnie: czarne tło.

Po zastosowaniu sprzętu, poczułem jakby delikatny kurz, pyłek z dźwięku został zdjęty. Wiele osób opisywało zresztą na forach i w recenzjach taką właśnie subtelną odmianę. Bo i subtelności winno się w tym wszystkim doszukiwać na ogół. Z tym że były i poważniejsze zmiany, a zależne chyba tym bardziej od jakości sieci elektrycznej w domu. Im gorsza, tym efekty lepsze. Czasami tak lepsze, że opisywane jako podekscytowanie.

U mnie ograniczyło się to do – a może aż – wrażenia oczyszczenia dźwięku i większej głębi dynamicznej. Ot większy mrok z którego wyłaniały się poszczególne dźwięki na HD800, słynnych przecież słuchawkach i uznawanych za rasowo audiofilskie. A i scena robiła się lepsza…

Niestety nie przyszło mi wtedy do głowy, że ktoś będzie chciał sprzęt podłączać pod telewizor i doszukiwać się tam zmian. Tym samym – choć dysponowałem wówczas starym CCFLem Panasonica – nie poczyniłem żadnych obserwacji w tym zakresie. Ale recenzja trzecia po raz wtóry (a może pierwotny, patrząc na chronologię) wskazywała na zaobserwowane zmiany w obrazie. Pozostaje więc wierzyć na słowo, że tak właśnie jest. Tak samo jak ludziom, którzy słyszeli kolosalną różnicę w dźwięku plików FLAC po zmianie dysku z talerzowego na SSD. Wrażenie to potęgował Lucarto LPS, który również serwował te legendarne „czarne tło” i powodował, że Pathosów aż chciało się używać częściej i dłużej, nawet kosztem snu. Słuchania było więc co niemiara i do oporu, dosłownie.

Był to jednak też ten czas, gdy posiadałem już jakieś możliwości pomiarowej weryfikacji dźwięku na słuchawkach, toteż dla ciekawości takowe zmiany postanowiłem spróbować zaobserwować.

 

Obiektywny wpływ Lucarto Songolo KS300 na dźwięk

Metodyka pomiarowa nie uległa zmianie i była to cały czas próba zarejestrowania w słuchawkach jakichkolwiek zmian w dźwięku. Cały czas więc stosujemy prostą zależność logiczną: jeśli audiofil (ja) słyszy zmianę, to pomiarowiec (też ja) bez problemu to zarejestruje.

Trochę jak sprawdzanie wszystkiego wykrywaczem kłamstw.

I cóż takiego się stało? Ano tak samo, jak Power Guardian, sprzęt nie wpłynął na dźwięk rejestrowany w słuchawkach. Wówczas były to Sennheiser HD800, a torem Pathosy Aurium + Converto MK2:

Pomiary Lucarto KS300

Co ciekawe, nawet bez komory bezechowej, czyli w warunkach typowo miejskich-blokowych, słuchawki zagrały identycznie (widać wpływ otoczenia na najniższym basie). Konstruktor Echo Sound miał zresztą do mnie pretensje, że nie powiedziałem mu o swoich doświadczeniach. Stwierdził, że gdyby wiedział, że dawniej miałem taki sprzęt i nie usłyszałem różnicy… nie podesłałby mi swojego urządzenia. Nie wiem co miało to znaczyć. Odmówiono by mi zakupu lub wypożyczenia, gdybym nie przejawiał zadatków na klienta podatnego? Ciekawa koncepcja, ale być może też chwila szczerości.

To może czystość?

Pomiary Lucarto KS300

Niestety i ona bez zmian:

Pomiary Lucarto KS300

Testy powtórzyłem na posiadanym wówczas jeszcze dodatkowo systemie Aune S6 + S7. Również bez zmian, dokładnie ten sam brak różnic. Słuchawki (wciąż HD800) zagrały zawsze tak samo tonalnie i pod względem czystości.

Znów więc mamy problem z potwierdzeniem metodą powtarzalną i obiektywną, co stwierdziły najpierw subiektywne odsłuchy. Metoda empiryczna z metodą pomiarową zupełnie się nie pokryły, a najważniejszy podobno element toru jakoś nie wpłynął na jego działanie. Równie dobrze mogłoby go nie być, a na słuch w ogóle bym się nie zorientował.

 

Obiektywny wpływ Lucarto LPS na dźwięk

Korzystając z faktu, że posiadałem wówczas system Pathosa, zakupiłem także układ LPS (Linear Power Supply). Mówiąc wprost, audiofilski zasilacz liniowy do Pathosów, który miał zastąpić zasilacze impulsowe dołączone do zestawu. I co najgorsze – zrobiłem to świadomie po odsłuchach egzemplarza demonstracyjnego!

Zasilacz liniowy Lucarto LPS

Tymczasem nawet wykorzystując tego typu urządzenie, dźwięk Sennheiserów nie uległ zmianie:

Tu również na początku „słyszałem” te słynne „czarne tło”, które wynikało wyłącznie z bardziej wnikliwego wsłuchiwania się. Inaczej bym go nie zakupił. Czystość:

Pomiary Lucarto KS300

Także bez zmian.

Po wykonaniu pomiarów i analizie wyników, stwierdziłem, że to niemożliwe, bo przed momentem jeszcze słyszałem przecież zmianę na plus. Zacząłem wtedy przepinać sprzęty co rusz. A to podłączyłem się w KS300 na goło, a to z udziałem LPSa, potem znów bez urządzeń Lucarto i tylko wprost z gniazdka. Wszystko weryfikowane na słuch. I czasami owszem, byłbym gotów stwierdzić, że słyszę różnicę. Było to jednak w trakcie dnia roboczego, więc w pewnym momencie musiałem odebrać telefon albo zrobić coś przy komputerze z prac graficznych. Wyrywa to naturalnie z procesów myślowych i człowiek „gubi wątek”.

Zasilacz liniowy Lucarto LPS

Po wykonaniu zadań, wróciłem zatem do odsłuchów. Słucham sobie tych moich HD800, słucham dłużej, myślę – ok, w porządku, przepinam się na LPSa aby mieć te lepsze czarne tło. Ja się schylam za Pathosy, a tam jak byk podłączony jest właśnie LPS. W tym momencie zrobiłem sobie nieświadomy ślepy test. I go nie zdałem.

Zasilacz liniowy Lucarto LPS

Z ciekawości policzyłem sobie sprawność LPS-a, jako że ten bardzo mocno się grzał i to zwłaszcza z jednej strony (choć miał mieć teoretycznie do 100 W obciążalności). Sprawność wyszła mi na poziomie 48%. Czyli połowę energii sprzęt marnował w postaci ciepła, nie dając w zamian nic.

No cóż, takie było moje pierwsze zderzenie ze sprzętem zasilającym. I co zabawniejsze takim, który sam się zweryfikował i tylko dlatego, że zapomniałem pod co Pathosy podłączyłem.

 

Wnioski

Zgubienie wątku okazało się dla mnie brzemienne w skutkach. Odłączyłem wszystkie urządzenia, po czym usiadłem w ciszy i zacząłem myśleć. Nie tylko nad tym co tu się wydarzyło, ale też co ja w ogóle robię i w którą stronę idę ze swoim sprzętem.

Oprócz ślepego testu, nie zdałem również egzaminu z ekonomii i zarządzania finansami. Lucarto KS300 kosztuje 7900 zł (wówczas kosztował 6000 zł), podczas gdy LPS kosztuje 2400 zł (tu chyba cena się nie zmieniła). Daje to nam 10 300 zł za… dużego Acara F5 Pro i drogiego Tomanka. Dziś więc przyszłoby mi zapłacić ponad 10 tysięcy za prosty filtr z wyświetlaczem napięcia sieciowego i zasilacz toroidalny. Owszem, w ładnych obudowach z Modushopa, z minimum zachodu w postaci wytrawienia własnej płytki, ale znów – w jakim celu zakupione?

Moim celem było dawniej właśnie to, do czego sprzęt ten został stworzony i jak był reklamowany/opisywany w recenzjach. Polepszenie prądu, filtracja, zabezpieczenia, a w efekcie polepszenie dźwięku. Jeśli tego ostatniego obiektywnie nie stwierdziłem, to wszystko inne da mi podstawowa listwa filtrująca za mniej niż 100 zł. Ba, nawet komputerowy UPS z własnym sinusem zaoferuje więcej, a który w linii serwerowej kosztować będzie 3-5 tysięcy. Czyli maksymalnie połowę kwoty.

Czy zatem Lucarto Audio Songolo KS300 działa? Jako urządzenie elektryczne – zapewne tak, bo coś tam filtruje. Czy wpływa na dźwięk? Nie stwierdziłem takowego wpływu. Na pewno to, na co wpływa, to głowa użytkownika, który wpada w tradycyjną pułapkę własnych oczekiwań. Jeśli oczekujemy cudów, to i usłyszymy cuda. Ale jeśli niczego nie oczekujemy, to zapewne jesteśmy uprzedzeni i nie rozumiemy materii rzeczy. Musimy bowiem głęboko wierzyć w to, że to działa. Bo tylko wówczas ma szansę zadziałać. Zaś bez wiary pozostanie nam tylko zimne i wyzute z romantycznych emocji „sprawdzam”.

 

Podsumowanie

No cóż, znów mamy magiczne zmiany, które nagle zniknęły, bo pomiar wszystko odczarował. Wróg empiryzmu, który zepsuł całą zabawę i spowodował, że sprzęt (głowa) przestała działać. Tyle było audiofilskich ewangelii „posłuchaj i sam oceń” i „zaufaj swoim uszom”. Najpierw zaufanie i wiara, że to działa. Potem usłyszenie tego co chciałem usłyszeć. Następnie zakup, a potem finalna utrata wiary. Cóż, widocznie jestem „frustratem i oszołomem”, zdradziwszy ideały i wiarę audiofilską, czyniąc ekskomunikę.

Lucarto Audio Songolo KS300 był moim pierwszym kondycjonerem i jednocześnie pierwszym spotkaniem z tego typu sprzętem. Tak samo była to pierwsza próba zmierzenia ich wpływu na dźwięk. Uszy mówiły najpierw, że jest lepiej, a potem wykonałem pomiar. Wtedy nagle uszy przestały mówić, że jest lepiej. Czyli sytuacja taka sama, jak przy wzmacniaczach operacyjnych. Człowiek był po „tamtej stronie”, słyszał, czuł, rozpływał się, zarzekał, a potem sprawdził jak jest naprawdę. Choć i to nie było natychmiastowe, bo wciąż targały wątpliwości. Może metodyka zła bo powinienem stosować „czysty empiryzm” i „odrzucić uprzedzenia”? A może tor „za słaby”, bo nie był za 100 000 zł, tylko ok. 20? Może rzeczywiście wszyscy mają rację?

Dopiero z czasem okazało się, że metodyka pomiarowa była jak najbardziej właściwa, a sprzęt też niczemu nie zawinił. Ani źródłowy, ani rejestracyjny. Cóż więc się zadziało? Ano wyczyściła się głowa. Niczym mydełkiem i szamponem, audiofilski łupież zniknął wraz z nerwicowymi podszeptami: „to słychać!”, „jest zmiana!”, „zagrało lepiej!”. Teraz, z perspektywy kolejnych pomiarów weryfikacyjnych, okazało się, że nie był to przypadek, a moje wątpliwości co do metodyki pomiarowej i wniosków były bezzasadne. Gdybym miał wówczas taką wiedzę, jak dziś, być może zaoszczędziłbym te 10 tysięcy. Ale też nie mógłbym się z Wami podzielić swoją historią powrotu na rozsądne, zdrowe tory normalności. To bowiem było moją pierwszą przygodą na drodze ku zawróceniu ze ścieżki audiofilskiego „wpływu wszystkiego” na dźwięk.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

14 komentarzy

    • No cóż, z mojej strony nie byłoby problemu ze zrobieniem sobie po raz kolejny badań, ale w udzielonej odpowiedzi widać jasno wolę i intencje. W takim razie wszystko jest już dla mnie jasne. 🙂

    • laliksan … ja bym nie liczył na to, że te szamańskie wywody i mentalność takich PRyk i różnych „Sławków” się zmieni.
      https://i.ibb.co/TqJtZc0N/ryka-2025-08-06-11-40-54.png
      Niejaki „Sławek” testował swymi uszami dwa identyczne kable z identycznymi wtykami ale z jedną wielką różnicą: Jedne miały wtyki niebieskie, a drugie czerwone. No i cóż mu w jego „odsłuchowym” teście powiedziały jego uszy? Że czerwone wtyki lepiej grają niż niebieskie i wytłumaczył „naukowo” sam sobie, że pewnie dlatego, ze były używane! Zamurowało mnie. No to stwierdzam, że ja tak samo jak pan Jakub jestem „mało że głuchy to na dodatek ślepy”. Pozostaje mi porzucić zdrowy rozsądek i nabytą wiedzę z fizyki i elektroniki, a czas zacząć wierzyć uszom pana „Sławka” i sugestiom pana PRyki.
      https://i.ibb.co/BKBSsv7q/image-2025-07-28-203339.png
      Jeden z takich „geniuszy” na Facebooku Tonu składowego porównywał siebie i tą całą sektę bajkopisarzy do Beethovena (ten kompozytor, o światowej sławie mimo ubytku słuchu tworzył wybitne dzieła muzyczne). Nie rozumiem dlaczego takie akurat porównanie? Przecież to przeczy ideologii wyznawców pana PRyki, bo oni nie są głusi, a wręcz przeciwnie uważają że mają wybitny, ponadprzeciętny i wyostrzony słuch. Według takich ludzi to wszyscy inni, którzy nie chcą dać się nabić w przysłowiową butelkę nie słyszą „prawdziwego dźwięku”. Wziąłem to oczywiście w cudzysłów ponieważ użyte określenie (cokolwiek ono oznacza) pojawia się często u PRyki w pseudo recenzjach „cudotwórczych kabli i wszelkiego rodzaju kosmicznych zmieniających rzeczywistość urządzeń”). Znam historię pewnego „audiofila” (z całym szacunkiem dla wszystkich normalnych audiofili), który zakupił kartę dźwiękową (mniejsza o markę). Uderzyło mnie to, że ten człowiek usłyszał zmianę dźwięku- i tu uwaga: przy zamontowaniu karty w poziomie był gorszy dźwięk niż po zamontowaniu jej „na sztorc”, czyli w pionie! Boże, chroń Polskę! „Sławek” i Ryka, to ten sam „sort” geniuszy!
      laliksan… argumenty poparte nauką i próba tłumaczenia czegokolwiek takim ludziom, to przysłowiowa walka z wiatrakami. Nie podyskutujesz z gostkiem, który słyszy, że nawet kolory mu grają, albo drugim bajarzem, co po zastosowaniu polecanego do zakupu „kondycjonera prądu” za 3500 zł słyszy „lewy albo prawy pedał fortepianu” i „szelest mankietów od koszuli wirtuoza wykonującego utwór”. Ci ludzie nie przestaną wypisywać takich bzdur, a Beethoven to się pewnie w grobie przewraca. Jest jeszcze takie jedno mądre przysłowie: „Nie próbuj dyskutować z debilem, bo najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem” hehe

  1. Te artykuły to przemoc merytoryczna piłą łańcuchową. Obalanie ładunkami burzącymi 95% rynku audiofilskiego.

  2. Kmicic napisał:
    „Znam historię pewnego „audiofila” (z całym szacunkiem dla wszystkich normalnych audiofili), który zakupił kartę dźwiękową (mniejsza o markę). Uderzyło mnie to, że ten człowiek usłyszał zmianę dźwięku- i tu uwaga: przy zamontowaniu karty w poziomie był gorszy dźwięk niż po zamontowaniu jej „na sztorc”, czyli w pionie! Boże, chroń Polskę!”

    Akurat ten audiofil mógł mieć całkowitą rację. Jeśli w pobliżu karty znajdowało się źródło zaburzeń elektromagnetycznych o określonym kierunku propagacji fali, to w zależności od położenia karty te zaburzenia bardziej lub mniej indukowały się w jej torze audio. W efekcie dźwięk miał prawo różnić się całkiem znacząco w zależności od orientacji obwodów karty w stosunku do źródła tych zaburzeń. W szczególności w jednym położeniu karty dźwięk mógł być zauważalnie pogorszony (dobre sprzężenie układów karty z kierunkiem pola), a po jej obróceniu właśnie o 90 stopni stawał się całkowicie czysty (brak sprzężenia). I to wykaże nie tylko słuch, ale (co oczywiste) również pomiary.

    Najwyraźniej sama karta była słabo ekranowana, bądź nie zabezpieczona w inny sposób przed zakłóceniami EMI. Może też dołączone do niej przewody układały się w pechowy sposób i wprowadzały zakłócenia z otoczenia. A może w pobliżu znajdował się super kondycjoner audio od domorosłego audioproducenta, oferowany bez gwarancji i pomiarów? Nie zdziwiłbym się, gdyby takie urządzenie, zaprojektowane bez podstawowej wiedzy na temat kompatybilności elektromagnetycznej, było główną przyczyną obserwowanych zmian dźwięku w pobliskich elementach toru audio… ;-P

  3. Panie Marcinie… Ok, każde zjawisko da się przeważnie jakoś wytłumaczyć, nawet gdy wytłumaczenie ociera się o skrajnie ekstremalny teoretycznie przypadek z minimalnym procentem możliwości wystąpienia takiego w praktyce. Jasne, pewnie wspomniany „audiofil” zamontował tą kartę na wiertarce komutatorowej? To też jest wytłumaczenie. Lecz ta „zmiana poziomego montażu na pionowy” była podawana jako panaceum i „lekarstwo” na wszelkie zło jakie może spotkać słuch człowieka. Więc sprowadzanie do pojedynczego przypadku (w dodatku teoretycznie) jaki wystąpił, w tej sytuacji nie miała racji bytu. Według „audiofila eksperymentatora” nie było to podane jako „ciekawostka”, tylko porada na słyszenie „prawdziwego i nie kruchego dźwięku”. ;-P

    • Tu naprawdę nie potrzeba wiele. Jeden przewód poprowadzony równolegle w zbyt bliskiej odległości zrobi robotę. Wystarczy, że wzmiankowany Pan Audiofil raz zaobserwował, że tak to zadziało i na całe życie nabrał przekonania o złapaniu Świętego Grala (bo akurat wtedy obok karty miał ułożony w poziomie przewód od jakiejś źle zaprojektowanej elektroniki i się sprzęgło do ścieżek na PCB tejże karty, także leżącej w poziomie). Teraz już wie, że sprzęt trzeba postawić do pionu i tego się trzyma niezależnie od sensu takiego działania.

      Wbrew pozorom aby sprawić sobie kłopoty wcale nie jest potrzebna jakaś wiertarka komutatorowa. Do nadania znaku CE na większość wyrobów wystarczy zadeklarować zgodność i formalnie nie trzeba do tego robić badań. Założę się, że tę ścieżkę wybiera gro niszowych producentów audio za grube pieniądze, bo po co robić jakieś badania, jeśli żaden urząd nie skontroluje urządzeń o tak małym wolumenie produkcji. Efekt zgody na wystawianie deklaracji bez badań jest taki, że w sprzedaży jest mnóstwo elektroniki nie spełniających wymagań kompatybilności elektromagnetycznej i stanowiących niezłe źródła potencjalnych zakłóceń. Wystarczy banalna przetworniczka napięcia, w której dla oszczędności pominięto kondensatory. Ciekawe ile takich urządzeń działa w pomieszczeniu odsłuchowym audiofila? A potem zmienia on przewody (a przy okazji ich ułożenie) i okazuje się, że to nie tylko autosugestia, ale także realna zmiana, bo na słabo zabezpieczony wzmacniacz mogą inaczej wchodzić zaburzenia z tej jednej feralnej przetworniczki od Chińczyka. I audiovoodoo mamy gotowe 😛

    • Właśnie nie wiadomo gdzie on tą kartę „montował”? Czy to był jakiś eksperymentalny interfejs audio, czy komputer?.. czy może jeszcze inne urządzenie? Brak na ten temat danych. Podejrzewam, ze to był jednak komputer. Ale… wyobraziłem sobie pseudo konstruktora „montującego” kartę dźwiękową „trytytkami” do przewodów zasilających i to wszystko razem (też trytytką) do transformatora. hmmm… A kondycjoner prądu za 4 tys „polepszający scenę” , audiofilski bezpieczniczek aparatowy za 1500 zł „poprawiający barwę dźwięku” i audiofilska listwa zasilająca „prostująca basy” i tworząca „prawdziwy dźwięk” notabene również za 4 cyfrową sumę mu nie pomogły? Z tego wynika, że jego „urządzenie” nie polepszało wcale dźwięku, tylko przez „modyfikację” z ułożenia poziomego w pionowy… po prostu przestało go psuć? Jednym słowem panie Marcinie, przekonał mnie pan.
      Dzięki za wyjaśnienia.

    • Czołem Panie Kmicic, pozdrawiam waszmości! Cieszę się, że udało mi się pokazać jeszcze jedno zagadnienie, z pozoru niewidoczne, ale mogące istotnie degradować jakość dźwięku w torze audio oraz dawać pożywkę dla różnych teorii audiovoodoo. A to tylko zwykła fizyka (i ewentualne zaniedbania producentów sprzętu audio, którzy nie uwzględnili jej istnienia).

      Tytułem uzupełnienia dodam jeszcze jedną myśl, jaka przychodzi mi do głowy. Otóż firma produkująca dobry jakościowo sprzęt audio, ale adresowany do szerokiego grona nabywców (czyli za rozsądne pieniądze) musi się zmierzyć ze zwiększonym ryzykiem tego, że ktoś zweryfikuje zgodność któregoś z ich produktów z Dyrektywą EMC. W razie braku tej zgodności nałożone kary oraz koszty wycofania produktu z rynku mogą zaboleć. W efekcie taki producent musi uwzględnić problematykę EMC w projekcie, a finalnie może nawet zweryfikować zgodność z wymaganiami w badaniach laboratoryjnych. Do tego na etapie produkcji trzy razy przeanalizuje czy może zastosować alternatywne komponenty, jeśli chwilowo zabraknie akurat tych testowanych na prototypie. Paradoksalnie firma sprzedająca za bajońskie pieniądze klocki audio po kilka sztuk w roku nie ma takiego problemu, ponieważ w ich przypadku prawdopodobieństwo kontroli jest bliskie zera.
      I tu można odnieść się do wyników komentowanej recenzji. Pan Jakub w swoich pomiarach wykorzystał sprzęt dobry, jak można sądzić z prawidłowo zaprojektowaną sekcją zasilania. I dlatego żaden kondycjoner niczego nie miał prawa poprawić, bo nie było czego (a nawet potencjalny fatalny kondycjoner, który zepsuje zasilanie zamiast poprawić, miał małe szanse aby coś zepsuć w dźwięku). A co się stanie jeśli platformą testową byłby sprzęt, gdzie część zasilająca jest po prostu słabo zrobiona? Wtedy pojawi się szansa, że taki kondycjoner coś poprawi, usuwając na wstępie część zaburzeń powszechnie występujących w publicznej sieci zasilania. Tylko tę rolę z powodzeniem zapewnia także dobrze rozwiązana sekcja zasilania, stanowiąca integralną część składową każdego wzmacniacza, czy przetwornika audio. I teraz zastanówmy się dlaczego audiofile posiadający sprzęt za dziesiątki tysięcy EUR słyszą różnicę po dołożeniu do niego kondycjonera? Autosugestia, czy może jednak zaniedbania ze strony producenta sprzętu? Na to pytanie niech każdy odpowie sobie we własnym zakresie.

    • Pozwolę sobie panie Marcinie na ustosunkowanie i dopowiedzenie paru rzeczy.

      W przypadku Lucarto KS300 sprzętem były systemy firm Pathos i Aune. Natomiast w kontekście Echo Sound Power Guardiana, który miał niesamowite cuda wyczyniać wg bajkopisarskiej konkurencji, zastosowane zostały moje własne urządzenia DIY, przede wszystkim wzmacniacz, który zbudowany był na najprostszym toroidzie. W obu przypadkach obserwacje były identyczne. I to mimo, że pomiar był wykonywany do tego na zupełnie innych słuchawkach, w zupełnie innym miejscu zamieszkania i na kompletnie innej topologicznie instalacji elektrycznej. W obu przypadkach – mimo kompletnie innego otoczenia testowego – w sposób obiektywny (i tym samym nie pozostawiający wątpliwości) nie stwierdziłem jakiegokolwiek wpływu na dźwięk.

      Poruszył pan jednak ciekawy ciąg logiczny. HA500 jest naprawdę prymitywną konstrukcją, opartą na dosłownie jednej płytce, bo tylko jedna płytka jest wymagana przy takim projekcie. Ale jak pan słusznie zauważył – jest to konstrukcja wykonana zgodnie ze sztuką. Problemy z zasilaniem zostały wyeliminowane tak naprawdę lata temu, toteż obecnie kondycjonery do audio próbują naprawić coś, co dawno zostało już naprawione. Jeśli sprzętom klasy hi-end za 100 000 czy 200 000 zł taki kondycjoner, kabel czy filtr cokolwiek mógłby pomóc, to znaczy, że jest to złom, a nie hi-end. Jeśli mój wzmacniacz, którego gniazda Furutecha stanowią niemal połowę kosztu podzespołów, a sam projekt lutował de facto amator-elektronik, jest lepiej i poprawniej złożony niż hi-endowe segmenty audio renomowanych firm, to znaczy, że mamy tu prawdopodobnie materiał na kolejny artykuł śledczy. 🙂
      Mówiąc wprost, teoria stojąca za wszelkiej maści audiofilskimi publikacjami na temat przemożnego i skalarnego wpływu kondycjonerów na sprzęt audio w kontekście jego ceny (tj. im droższy tor tym większy wpływ kondycjonera), jest automatycznie zanegowaniem sensu zakupu i jakości oferowanej przez tenże sprzęt.

      Bardzo ciekawy materiał w tym kontekście: https://www.youtube.com/watch?v=QQ22BxjA-T4

    • Panie Jakubie, bardzo słuszna uwaga na koniec pańskiego wpisu 🙂
      Od dawna zastanawiałem się, dlaczego kupując sprzęt za te 100 000 czy 200 000 zł trzeba rozważać zakup dodatkowych akcesoriów zamiast mieć pewność, że producent tak topowego urządzenia zagwarantował jego niewrażliwość na zjawiska występujące po stronie zasilania. Przecież mając taki budżet można spokojnie zrobić układ zasilania, który będzie wystarczająco niewrażliwy na wahania wartości napięcia, harmoniczne występujące w sieci, ewentualne stany przejściowe, zaburzenia w.cz. od pobliskich urządzeń, czy wszystkie inne anomalie. A tu nic z tego. Wydając bajońską kwotę dostajemy półprodukt, do którego trzeba jeszcze dołożyć kolejne klocki aby działał on poprawnie (czytaj: dawał krystaliczny dźwięk bez zniekształceń). Bo jeśli kondycjoner faktycznie poprawił dźwięk, to znaczy, że bez niego był on w ten, czy inny sposób zniekształcony. Wciskanie kondycjonerów do DOBREGO sprzętu, to jak próba sprzedawania w Emiratach piasku tamtejszym szejkom. A jednak w środowisku audiofilskim sprzedawcom marzeń udaje się tego dokonać.
      Chyba, że taki kondycjoner ma dokładać do dźwięku coś, czego w nim nie ma, np. przestrzeń, której w zrealizowanym nagraniu nigdy nie było. Ale chyba nie o to chodzi by tworzyć iluzję (czyli zniekształcać dźwięk), tylko aby jak najwierniej odtwarzać zarejestrowany materiał. Zresztą poprawny zasilacz tę iluzję wytnie już na wstępie, tak jak wycina inne problemy z napięciem zasilania 🙂

      Tak jak Pan zauważył, dobre układy zasilania znane są od dawna i na takim poziomie zastosowań nie ma żadnej filozofii, czy dużych kosztów w ich wykonaniu. W tego typu aplikacjach można wprost pokusić się o użycie sprawdzonego gotowca, jeśli producent sam nie umie wykonać odpowiedniego układu. Chyba, że jest on całkowitym ignorantem i zwyczajnie popsuje dobry projekt, np. w efekcie niewłaściwego ułożenia przewodów w obudowie. W końcu każdą dobrą rzecz można zepsuć. Celowe działania aby napędzić sprzedaż dodatkowych akcesoriów naiwnie wykluczam.

      W podlinkowanym filmie amirm ma całkowitą rację. Zapewnienie kompatybilności elektromagnetycznej jest obligatoryjnym obowiązkiem producenta. Stąd wbudowane filtry, czy zabezpieczenia przed udarami w pokazanym urządzeniu. Można to zrobić na poziomie wymaganym przez prawo, choć normy dla środowiska mieszkalnego nie są specjalnie wymagające w kwestii odporności na to, co przychodzi z zewnątrz. Można też dużo, dużo lepiej, stosując inne rozwiązania, których nie zastosowano we wnętrzu prezentowanego urządzenia (bo nie były potrzebne).
      Jedna uwaga do treści filmu: nie poprawia się filtracji poprzez dokładanie kolejnego filtru przed już istniejącym, zastosowanym przez producenta. Takie coś zrobione na przysłowiową „pałę” paradoksalnie może pogorszyć tłumienie jeśli pojawią się rezonanse pomiędzy obwodami dwóch filtrów. A kondycjoner ludzie dokładają… (choć w sumie to bez znaczenia, bo jak widać po wynikach testu on i tak nie działa 😛 )

      Pozdrawiam i dziękuję za serię bardzo potrzebnych artykułów, demaskujących demagogię sprzedawców marzeń.

  4. Panie Jakubie tak nie wolno!
    Nie wolno używać faktów, logiki ani tym bardziej najpotężniejszej broni jaką jest Analiza Konsekwencji wobec ludzi, którzy wierzą w świat magii i duchów.
    A już serio to robota wykonania bardzo dobrze. Niestety audiofile wychodzą z błędnego założenia: Ludzki mózg jest organem idealnym, perfekcyjnym. Otóż nic bardziej mylnego, to najbardziej podatny na oszustwa i manipulacje zlepek neuronów. Albo nie, audiovoodoofile doskonale wiedzą, że mózg można łatwo oszukać, dlatego wytwarzają całą tą aurę magii i szerokiej sceny by właśnie oszukać tych mniej świadomych. Parafrazując powiedzenie: You once go VOODOO, you never go back. Dyskusja z nimi jest jak partia szachów z gołębiem, wykonasz wszystkie najlepsze ruchy a gołąb poprzewraca figury i nasra na środek. Trzeba takie konfrontacje z rzeczywistością szerzyć jak najdalej by przeciętny „Kowalski”, który usłyszy o jakiś kablach zasilających albo o audio bezpiecznikach z gniazdkami nie zmarnował pieniędzy albo co gorsza życia.

  5. Dzień dobry,
    na początku wspomnę – jestem fanem Naczelnego Audiofanatyka bo sporo zbieżności odsłuchowych także siłą rzeczy wypowiedź stricte subiektywna. Z radością czytam recenzje zwłaszcza tych magicznych przedmiotów. Sam mam podejście techniczne (wszak nasze hobby, które przecież radość sprawiać powinno na technikaliach właśnie oparte). Pomiary uczciwie, rzetelnie stan faktycznych ukazujące niezależnie od tego czy słuch mamy niczym amazońskie plemiona (podobno niektóre potrafią wyłapać nawet 24 kHz) czy przytępiony zgiełkiem miasta. Sam sobie, co nieco pomierzyłem – „kable nie grają” i nawet skumulowana porcja szamańskich zaklęć tego nie zmieni. Fajnie też jak jakość od marketingu odróżniamy. Audio jednak ma także wyglądać (wiem, wiem trochę oksymoron :-)). Meze Empyrean, Audeze CRBN2, ZMF Atrium czy nieco bardziej surowe HEDDphone One – prawdziwe dzieła sztuki, które same z siebie radość sprawiają. W tym kontekście kondycjonery, wyjątkowo specjalne kabelki, czy cud listwy zasilające dodają sznytu. Sam mimo świadomości braku większego sensu zwłaszcza przez pryzmat kwot lubię „piękne druciki” i je czasem kupuję pod wpływem Apolla (boga sztuki chociaż Hefajstos, kowal też tu pasuje jako wzór rzemieślnika :-)). Tak czy inaczej w świecie postprawd i „cudów na kiju” świetnie wiedzieć, że ktoś ma kontakt z uczciwością.

    Dziękuję i pozdrawiam X.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Logo Audiofanatyk M
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na mój blog i pomoc w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.