Kondycjoner i filtr masy Echo Sound Power Guardian był już u mnie na wokandzie dwukrotnie. Za pierwszym razem pochylałem się nad nim, jak nad każdym innym produktem. Za drugim analizowałem jego budowę oraz zasadę (nie)działania. Czas przyszedł na raz trzeci, gdy wszystkie karty zostały już odkryte.
Tym razem chciałbym pochylić się nad zapowiedzianą przez Ton Składowy tematyką aspektów prawnych i etycznych. Wyszło tu bowiem wiele ciekawych rzeczy, a sporo miejsc i osób nie zaprezentowało się w zbyt pozytywnym świetle. Zaś uczciwym sklepom, producentom i prawdziwym DIY-erom też należałoby oddać sprawiedliwość. W rozmowach ze mną, osoby zajmujące się tematyką DIY wyrażały głębokie oburzenie tym, co zobaczyły w cz.2 recenzji. Zresztą, jestem przekonany, że na forum diyaudio.pl i poza nim jest wielu fantastycznych konstruktorów o prawdziwych talentach do audio. Tu również negatywnie odbił się przypadek jednej czarnej owcy, która przecież mogła się trafić i zapewne trafi się jeszcze nie raz.
Poniższa, trzecia i ostatnia, część sagi Echo Sound ma charakter podsumowujący, informacyjny oraz analityczny. Dotyczy ogólnych obowiązków wynikających z prawa Unii Europejskiej i opisuje również szereg przepisów krajowych w odniesieniu do sprzętu elektrycznego. Wszystko to celem edukacji i ochrony konsumenta przed potencjalnymi zagrożeniami wynikającymi z nieświadomego zakupu produktów DIY niespełniających obowiązujących norm.
Abyśmy mieli jasność, artykuł nie stanowi porady prawnej.
Przypomnienie sytuacji z części 1 i 2 recenzji urządzenia
Urządzenie było oferowane i reklamowane wyłącznie na (skasowanym już) Facebooku oraz dwóch recenzjach trzecich (jedna również skasowana). W jednej z nich obiecywano spektakularne zmiany brzmieniowe oraz działanie wyraźnie słyszalne, oczyszczenie dźwięku, a nawet obrazu.
W części pierwszej skonfrontowałem się z tymi twierdzeniami i okazało się, że:
- nie było żadnego słyszalnego wpływu na dźwięk monitorów studyjnych i słuchawek,
- na pomiarach FR i THD słuchawki kompletnie nie zareagowały,
- na odczytach RTA wzmacniacza nastąpiło nawet minimalne pogorszenie czystości, choć tylko o drobny ułamek,
- urządzenie nie posiada specyfikacji, tabliczki znamionowej, instrukcji obsługi, znaku CE, jakichkolwiek atestów, a nawet dowodu zakupu.
Dodatkowo, ta część recenzji:
- wywołała bardzo negatywne emocje i reakcje niektórych środowisk i osób,
- spowodowała bardzo emocjonalne, agresywne i personalne wycieczki oraz ujawnienie niepokojących informacji,
- doczekała się komentarza samego konstruktora udającego innego użytkownika.
W części drugiej postanowiłem dokonać inspekcji urządzenia, analizując też potencjalną zasadę działania. Tu udało się ustalić, że:
- sprzęt nie zdradza cech indywidualnej konstrukcji chronionej prawem własności intelektualnej,
- zbudowany jest na tanich i powszechnie dostępnych częściach z Aliexpress,
- koszt podzespołów jest niewspółmierny do ceny końcowej urządzenia,
- nie został wykonany zgodnie ze sztuką,
- tania listwa filtrująca wykazała się identycznymi właściwościami i pomiarami przy wielokrotnie lepszej warstwie formalnej, informacyjnej i bezpieczeństwa,
- są wątpliwości wokół aspektów etycznych, technicznych oraz formalnych.
W tej części zajmiemy się zatem wymienionymi w tytule aspektami prawnymi i etycznymi. Dlatego też artykuł będzie dzielił się na dwa rozdziały:
- analizę wymagań prawnych, jakie stawiane są przed producentem takiego urządzenia,
- wątpliwości etyczne co do działań producenta oraz reakcji podmiotów branżowych.
I. Analiza wymagań prawnych i formalnych
Producent oświadczył w korespondencji ze mną, że nie wystawia dowodów zakupu, nie posiada dokumentacji technicznej urządzenia ani certyfikatów dopuszczających produkt do obrotu. W świetle obowiązującego prawa UE, może to oznaczać, że urządzenie w ogóle nie powinno być oferowane konsumentom.
Nie jest jednak moją rolą oceniać, czy taka praktyka mieści się w granicach prawa. Niemniej – jako nie tylko recenzent, ale i konsument – czuję się zobowiązany do wskazania tego faktu innym potencjalnym nabywcom. Całą sytuację zaś chciałbym wykorzystać jako przyczynek pożytecznej analizy prawnej ogółu urządzeń elektrycznych. Zarówno od strony norm, jak i obowiązków producenta/sprzedawcy, gdyby chciał z nim wejść na rynek. Urządzenia pracujące na wyższym napięciu (czyli 220-240V AC) podlegają ścisłej kontroli co do wprowadzania ich do obrotu (sprzedaży). Są one znacznie większe niż w przypadku np. kabli czy prostego rękodzieła. W praktyce więc wymogi formalne dla sprzętu elektrycznego są ściśle regulowane prawnie. Nie jest to kwestia uznaniowa, ani rzecz, z której zwalnia wytwarzanie ręczne lub bycie mikro-manufakturą.
Muszą podlegać pod to co do zasady wszystkie firmy i nawet, jeśli nie upubliczniają wymaganych informacji, muszą być one dostarczone na urządzeniu i wraz z tymże urządzeniem. Obojętnie, czy to Echo Sound, Thunder Melody, Acoustic Dream, Shunyata za 30 tysięcy, czy Acar z Allegro za 68 zł.
Jako użytkownicy (konsumenci) jesteśmy w ten sposób zabezpieczeni przez prawo, aby producenci jakkolwiek starali się przy produkcji urządzeń elektrycznych. Wadliwe urządzenie tego typu może spowodować wybuch, pożar albo śmiertelnie porazić nas prądem.
Poniżej zebrałem część najważniejszych obostrzeń obowiązujących w Polsce/UE, abyśmy wszyscy mogli pochylić się głębiej nad tym tematem od strony formalnej:
1. Zgodność z Dyrektywą Niskonapięciową (LVD 2014/35/UE)
Dyrektywa ta obowiązuje wszystkie urządzenia zasilane prądem od 50 do 1000 V AC. Jeśli jakieś urządzenia operują na napięciu 240V AC wprost z gniazdka, podlegają pod tą dyrektywę.
Aby ją spełnić, urządzenie musi:
- być elektrycznie bezpieczne (czyli nie może stwarzać ryzyka porażenia prądem),
- mieć poprawną izolację, uziemienie, obudowę,
- być zaprojektowane i wykonane zgodnie z normami bezpieczeństwa (np. EN 60939, EN 60320, EN 60601 – zależnie od klasy produktu).
Każdy sprzęt musi ją spełniać, jako sprzęt wprowadzony do obrotu. Co ciekawe, pierwotnie myślałem, że norma ta wymusza obudowę metalową (aby poprowadzić uziemienie). To jednak było błędnym myśleniem i urządzenie nie musi posiadać stricte metalowego korpusu.
Niestety, mimo iż Echo Sound Power Guardian posiada metalową obudowę, nie wiemy, czy jest jakkolwiek uziemiona i czy spełnia rzeczoną dyrektywę (w całości, częściowo itd.). Producent zadeklarował iż sprzęt nie podlegał żadnym testom lub certyfikacji. Telefonicznie zaś opisywał, że wszystko w środku jest odizolowane od obudowy. Można więc założyć, że uziemienia na obudowę nie wyprowadzono.
2. Zgodność z Dyrektywą EMC 2014/30/UE
Według tej dyrektywy, urządzenie nie może emitować zakłóceń przewodzonych lub promieniowania (ponad poziomy określone normami CISPR). Nie może też być podatne na zakłócenia w stopniu powodującym jego niewłaściwe działanie.
Czy Echo Sound Power Guardian zalicza się do takich urządzeń? Trudno powiedzieć, gdyż zdaje się, że nikt go pod tym kątem nigdy nie przetestował. Producent czynił to jedynie na słuch, a co sam publicznie potwierdził na swoim Facebooku.
Czy ma to znaczenie? Owszem, bowiem byłoby fajnie wiedzieć, czy urządzenie jest bezpieczne dla osoby np. z rozrusznikiem serca. Właśnie pod kątem m.in. takich sytuacji wprowadzona jest rzeczona dyrektywa.
3. Uprawnienia i odpowiedzialność wykonawcy
Bardzo interesujący punkt. Teoretycznie do budowy urządzenia 230-240 V nie potrzeba uprawnień SEP, dopóki nie podłączam go do sieci elektrycznej na stałe. Jak rozumiem, chodzi tu o montaż o charakterze instalacyjnym. Takowym nie jest podłączenie urządzenia audio, bo zawsze można je przecież wypiąć.
Problem w tym, że do sprzedaży urządzenia jako gotowego wyrobu elektrycznego, uprawnienia SEP są już wymagane. Póki jest to na mój własny użytek, generalnie wszystko jest w porządku (tak, jakby państwo miało gdzieś, czy się nim zabiję, czy nie).
W praktyce wobec Power Guardiana należałoby przeprowadzić testy bezpieczeństwa bez względu na wszystko. Nie posiadamy jednak żadnych informacji, czy takie testy zostały przez producenta przeprowadzone. Najbezpieczniej można byłoby założyć, że nie.
4. CE – znak i deklaracja zgodności
Producent zadeklarował jasno i wyraźnie brak CE w korespondencji. Tymczasem każdy sprzęt elektryczny trafiający do sprzedaży musi mieć:
- Znak CE – oznacza, że producent deklaruje zgodność z wymogami dyrektyw (LVD, EMC, RoHS itd.).
- Deklarację zgodności (Declaration of Conformity – DoC) – formalny dokument wskazujący normy i dyrektywy, które spełnia urządzenie.
Wbrew powszechnemu przeświadczeniu, CE to nie tylko naklejka lub znaczek (nie mylić z C E, czyli China Export). Jest to odpowiedzialność prawna producenta za życie i zdrowie użytkownika. Deklarując więc brak CE, producent z automatu oświadcza jakby, że nie bierze żadnej odpowiedzialności prawnej z tego tytułu. I nie, to nie jest kwestia „wizerunku produktu”. To prawny obowiązek.
Tak więc brak wymienionych tu dokumentów nanosi na urządzenie tzw. wadę prawną. Na tym etapie urządzenie powinno zostać wycofane z rynku, a producent winien dokonać jego certyfikacji i ponownego wprowadzenia na rynek w stanie wolnym od wad prawnych.
W przypadku produktów wytwarzanych masowo, często są to tak horrendalne koszty, że jest to proces bardziej nieopłacalny, niż certyfikacja dla świętego spokoju przed wprowadzeniem.
Tak więc tutaj mamy pierwszy raz, gdy coś jest wiadome. Wyraźnie bowiem Echo Sound zadeklarowało, że sprzęt definitywnie nie posiada znaku CE z powodów kosztowych.
5. Tabliczka znamionowa / oznaczenia
Czyli coś, czego chociażby w podesłanym egzemplarzu zabrakło i jeśli rzeczywiście nie jest ona stosowana, stanowi poważne uchybienie oraz potencjalną kolejną wadę prawną. Taka tabliczka musi być w widocznym miejscu i zawierać chociażby:
- nazwę lub logo producenta,
- typ/model urządzenia,
- parametry elektryczne (napięcie, prąd, częstotliwość, zakresy filtracji, ładunki tłumione),
- opisywane wyżej oznaczenie CE,
- miejsce produkcji.
Powinien być również podany podmiot odpowiedzialny, tudzież czytelny adres i dane dystrybutora urządzenia (może być na pudełku – tu takowego również nie otrzymałem).
Echo Sound Power Guardian posiada jedynie nazwę i logo producenta na górnej pokrywie. Teoretycznie można próbować doszukać się parametrów elektrycznych na gniazdach, ale nie tyczą się one samego urządzenia. Może inaczej: ich własne parametry nie są transferowalne na urządzenie i nie są z nim tożsame.
Brak tabliczki widać wyraźnie na zdjęciach urządzenia w recenzji. W normalnych warunkach powinna być naklejona z tyłu lub pod spodem. Producent został zapytany przeze mnie m.in. właśnie o istnienie tabliczki. Otrzymałem zbiorczą odpowiedź przeczącą via SMS.
6. Zgodność z GPSR – General Product Safety Regulation (2001/95/EC / od 2024: 2023/988)
Jest to stosunkowo nowe rozporządzenie (GPSR 2023/988), które zastępuje poprzednią dyrektywę o ogólnym bezpieczeństwie produktów. Obowiązuje ono wszystkich, także rękodzielników, majsterkowiczów i sprzedawców.
Dyrektywa ta ustala odpowiedzialność producenta za:
- zapewnienie bezpieczeństwa użytkownika,
- przypadkowe porażenia, przepięcia, pożary itp.
- obowiązek reagowania na zgłoszenia i wycofania produktu w razie problemów.
Zgodność jest deklaratywna i powinna być wsparta przez realnie przeprowadzone badania wytrzymałościowe/bezpieczeństwa. Urządzenie zostało mi dostarczone do testów bez takowej deklaracji.
Nie mamy więc pewności, czy producent wykonał cokolwiek, co wiązałoby się z tą kwestią. Ba, nawet nie wiadomo, czy miał świadomość istnienia takich przepisów.
7. Faktura, rachunek lub paragon
Dlaczego to takie ważne? Każdego sprzedawcę, w tym oczywiście mnie jako przedsiębiorcę, obejmuje obowiązek udokumentowania sprzedaży – czyli:
- prowadzenie działalności (zarejestrowanej lub przez portal sprzedażowy),
- wystawienie rachunku, potwierdzenia zakupu (jako absolutne minimum).
Co więcej, nawet nie prowadząc działalności gospodarczej (tzw. działalność nierejestrowana), sprzedający rękodzielnik może wystawić (i powinien) rachunek oraz odprowadzić z tego tytułu podatek dochodowy. Spełni tym samym wspomniane absolutne minimum.
Taki dokument potwierdza zawarcie transakcji między stronami i na swój sposób chroni każdą z nich. Jest to też później podstawa uznania reklamacji czy zainicjowanie procesu gwarancyjnego. Ten również powinien być jasno i czytelnie opisany. W momencie, gdy urządzenie będzie musiało trafić na serwis albo będzie zmieniało właściciela, winniśmy mieć taki dowód zakupu lub przynajmniej numer zamówienia.
W przypadku sprzętu, który trafia do mnie na testy, oczywiście taki dowód zakupu nie jest wymagany. Producent zadeklarował jednak brak wystawiania takowych. Próbowałem jak pisałem skontaktować się na własną rękę z jednym z klientów, aby na 100% potwierdzić tą deklarację, ale cały czas bez odpowiedzi.
Co, gdy sprzęt nie spełnia wymogów?
Mamy tu w zasadzie dwie odpowiedzi – z perspektywy zarówno samego nabywcy, jak i producenta.
Sprzęt, który okazałoby się w trakcie kontroli, że rzeczywiście nie spełnia w/w wymogów, co do zasady nie ma prawa znaleźć się na rynku, ponieważ z perspektywy producenta:
- nie spełnia norm i wymagań, np. LVD lub EMC,
- może być podstawą do interwencji UOKiK, inspekcji handlowej, a w razie wypadku – prokuratury,
- naraża go na odpowiedzialność cywilną i karną (nawet jeśli działa jako osoba fizyczna).
A jeśli producent jest jednocześnie sprzedawcą?
W przypadku, gdy producent jest jednocześnie sprzedawcą swoich produktów (w sumie też jakby „dystrybutorem” z automatu) i nie jest wystawiany żaden dowód zakupu (brak podatków):
- naraża to sprzedającego na kontrolę Urzędu Skarbowego oraz Celnego,
- otrzymuje karę w wysokości 75% wartości dochodu nieudokumentowanego,
- prócz tego ryzykuje dodatkowo grzywną lub karą pozbawienia wolności.
Czyli przykładowo, na każde 1000 zł zarobku, 750 zł przepada na poczet kary skarbowej dla Skarbu Państwa + dochodzi jeszcze dodatkowa grzywna lub nawet więzienie.
Konsekwencje dla kupującego
Z perspektywy użytkownika, takie urządzenie – jeśli jest wprowadzane do obrotu (sprzedaż klientom) – posiada wadę prawną, co może być podstawą do:
- uznania urządzenia za niedopuszczone do obrotu,
- reklamacji lub żądania zwrotu pieniędzy,
- w skrajnych przypadkach – dociekania odpowiedzialności karnej lub cywilnej producenta/sprzedawcy.
Ponad wszystkim jednak, sprzęt taki powinien budzić uzasadnione wątpliwości co do bezpieczeństwa użytkowania i po prostu przestać być używanym.
W przypadku braku dowodu zakupu, prawdopodobnie zostaje nam tylko opcja nr 3.
Konsekwencje dla recenzującego
Jako osoby zajmujące się opisywaniem sprzętu audio, nie bierzemy odpowiedzialności za recenzowane produkty. Każdy może się do nas zgłosić – czy to osoba prywatna, czy podmiot gospodarczy – z ofertą przeprowadzenia recenzji. Każdorazowo taki sprzęt przyjmujemy w dobrej wierze.
W tym przypadku owej dobrej wiary było całe multum, ponieważ z inicjatywą wyszedłem sam publicznie na Facebooku. Zaoferowałem tam wykonanie bezpłatnej recenzji oraz pomiarów urządzenia, a za testy nie wziąłem ani złotówki.
Dopiero w trakcie testów okazało się, że urządzenie nie jest tym, czym jest opisywane, a zasada działania mocno odbiega od deklaracji. Rozbieżności narosły do tego stopnia, że zaistniały wątpliwości natury etycznej i pod kątem rzeczonych wad prawnych.
Czy w takiej sytuacji jako recenzent-bloger odpowiadam w jakikolwiek sposób karnie? Odpowiedź brzmi: nie. Ale muszą być spełnione określone warunki:
- nie mogę sprzedawać tego urządzenia albo uczestniczyć w jego obrocie handlowym (np. jako pośrednik lub dystrybutor),
- pochodzenia urządzenia nie ukrywam,
- nie promuję świadomie przestępstwa (jeśli takowe zaszło).
Jeśli z kolei mimo wszystko je „reklamuję”, czyli:
- świadomie chwalę lub rekomenduję produkt niespełniający norm (np. brak CE),
- ewentualnie zatajam te fakty przed Wami, jako moimi czytelnikami,
…to robi się już mniej wesoło, bo narażam się na odpowiedzialność cywilną lub przynajmniej reputacyjną. Nadal jednak nie jest to odpowiedzialność karna. Bardziej jest to zbliżone do deliktu cywilnego (np. „wprowadzenie konsumenta w błąd”). Chociażby przykład z telewizorem – jeśli byłby pisany celowo.
Obowiązki informacyjne NIE po stronie recenzenta
Producent bardzo mocno operował – jak sam przyznawał – na informacjach przekazywanych drogą recenzji swoim klientom. Uważam, że to tak nie powinno działać.
To nie na recenzencie spoczywać ma obowiązek informacyjny wobec klientów producenta sprzętu, a już na pewno nie tłumaczenie jego ewentualnych zaniechań. Recenzent nie jest rzecznikiem, ani platformą informacyjną, ani interaktywnym cennikiem. Recenzja nie wyręcza i nie zastępuje normalnej platformy sprzedażowej, karty produktu, strony producenta.
Czyli jeśli w produkcie zajdą zmiany (np. usunięte zostaną wady wymienione w części 2 recenzji), winno być ono wysłane jeszcze raz na testy. Jest to kluczowe zwłaszcza w sprzęcie DIY, który nie posiada żadnej specyfikacji i gwarancji co do jej trzymania. Certyfikacja sprzętu jest zresztą wydawana na dane urządzenie w formie bieżącej i nie uwzględnia ewentualnych zmian kluczowych komponentów.
Jeśli więc np. zmieni się producent filtra EMI, bo „Chińczyk zwinął interes” i trzeba poszukać nowego dostawcy, proces musi być powtórzony. W ten sposób wszyscy mamy pewność, że sprzęt jest na 100% bezpieczny. Nie jest to na złość producentowi, ani też „zbędna makulatura”, tylko działanie w trosce o bezpieczeństwo i świadomość użytkownika.
II. Wymiar etyczny w kontekście mojej recenzji Echo Sound Power Guardian
Po stronie konstruktora, spotkałem się z posługiwaniem dogmatami czysto audiofilskimi, bez podstaw elektrotechniki i bezpieczeństwa. Wielokrotnie konfrontowany z rzeczywistością i możliwością refleksji, nie skorzystał ze sposobności ani razu, do samego końca kombinując i zmieniając swoje stanowisko. W zależności od tego, co mówiłem, takie przyjmował stanowisko (nawet sprzeczne z poprzednim, jeśli było trzeba). Kwestie bezpieczeństwa były zaś zbywane milczeniem lub bagatelizowane.
Między publikacjami konstruktor pokusił się o dodatkowy komentarz incognito pod jedną z nich. O nim za moment więcej.
Ze strony niektórych portali audio, doświadczyłem (i cały czas doświadczam) nieprzyjemności, ataków oraz pomówień. Zdaje się więc, że swoją recenzją trafiłem w coś większego i bardziej złożonego niż sądziłem, psując możliwość zarobku więcej, niż tylko jednej osobie. Inaczej skala i gwałtowność reakcji są dla mnie kompletnie nielogiczne.
Przy okazji ujawniono szereg tematów kwalifikujących się wprost na osobne materiały śledcze. Przykłady:
- częste tendencje do powodowania zagrożenia porażeniem prądem oraz pożarowego przez tego typu urządzenia,
- powszechna sprzedaż sprzętu audio bez wymaganych dokumentów i tabliczek znamionowych,
- oznaki potencjalnej korupcji środowiskowej między częścią rynku, reklamodawcami a wybranymi recenzentami.
Być może warto będzie nad tymi tematami kiedyś się dokładniej pochylić.
Ze strony niektórych komentujących na YT, głównie spowinowaconych z konstruktorem lub branżą, były próby wybielania jego działalności. Zbywano braki dowodów zakupu, atestów i brak normalnej działalności. Krytykowano natomiast moje kompetencje, podważano motywy działań oraz piętnowano uniemożliwienie dorobienia sobie przez konstruktora na „nieszkodliwych dziwactwach”. Jak bardzo były one nieszkodliwe, pokazałem w cz.2. Od tamtej pory nastała kompletna cisza.
Z kolei na forach audio, gdy zorientowano się jak temat naprawdę wygląda, toczące się dyskusje natychmiast pozamykano. Odebrano możliwość przedstawienia nowych, kluczowych faktów, jak np. zwinięcie się marki w 2 dni. W efekcie zamrożono dyskusję na etapie wycieczek wobec mnie i narracji, że to konflikt personalny.
Odpowiedź konstruktora między publikacjami
Pojawiła się ona na kilka dni przed cz.2 recenzji jako komentarz-anonim:
Styl/jakość pisowni są identyczne z innymi komentarzami u Tonu Składowego i pod skasowaną recenzją Stereo i Kolorowo:
Wszystko to zaś jest spójne stylem treści do postów Echo Sound:
W komentarzu zarzuca mi się fundamentalne braki w kompetencji, wiedzy, warsztacie i paradoksalnie etyce. Zarzutem nadrzędnym jest zniszczenie zapowiadającego się dobrze biznesu. Nie poruszono ani słowem kwestii formalnych działalności i sprzedaży, tudzież bezpieczeństwa użytkowników lub omawianej zasady działania. Skupiono się na pretensjach, że zostało to ujawnione, a sama produkcja w ten sposób przerwana. Moją odpowiedzią na to była już bezpośrednio cz. 2 recenzji, stawiająca wszystkie te zarzuty w zupełnie nowym świetle.
Interesujący okazał się natomiast ukryty między wierszami przekaz:
Mogę jedynie Panu poradzić żeby na przyszłość nie brał się Pan za testy kondycjonerów,bezpieczników.filtrów masy i innych urządzeń bo spełznie to na niczym,nic z tego dobrego nie wyniknie.
To zdanie jest niezwykle ciekawe, jeśli zinterpretujemy je razem z tym:
Tu trzeba szerzej spojrzeć na to wszystko bo gościu jest bardzo wszechstronny i kto wie co by miał jeszcze z czasem do zaoferowania.
Mówiąc wprost, mam się w przyszłości nie brać za testy takich urządzeń, bo nic dobrego z tego dla mnie nie wyniknie.
Na koniec konstruktor zażądał ode mnie przeprosin (jak rozumiem za zepsucie biznesu) i wyraził – niechętną, ale jednak – możliwość „pojednania” przy napojach alkoholowych. Co ciekawe, promujący to urządzenie portal, między notorycznie obraźliwymi wobec mnie wierszami, też zapraszał na „pojednawcze” wspólne słuchanie* kabli i sprzętów.
Przyznam że logika stojąca za takimi procesami myślowymi wykracza poza moje zdolności pojmowania.
Aktualizacja 2025-08-06
Zaproszenie na wspomniane pojednawcze słuchanie kabelków, wtyków i kondycjonerów zostało przez portal oficjalnie wycofane. Stało się to przy okazji odpowiedzi na propozycję, aby wykonać wspólnie audiogramy na miejscu na żywo, która również została przez portal odrzucona. Sugestia taka padła na kanwie powtarzanych co rusz zarzutów odnośnie kondycji mojego słuchu, również w kontekście testów Echo Sound. Zatem ostatecznie zamyka to dyskusję na temat rzetelności i wiarygodności przeprowadzonych przeze mnie testów.
Czy będzie dalszy ciąg sagi?
Konstruktor między wierszami zdradził w komentarzu u mnie również (jak rozumiem) intencję powrotu do tematyki kondycjonowania prądu dla audiofilów i szeroko pojętego polepszania dźwięku.
Jeśli rzeczywiście taka koncepcja nadal jest na stole, byłby to tym samym dowód kompletnego braku refleksji oraz celowości (zarobek) wszystkich podejmowanych działań. Tym razem pod inną już marką, bo skoro nie udało się z Echo Sound, uda się pewnie z kolejnym projektem. Ale nie tylko kondycjonera. Próbowano dotychczas też z okablowaniem zasilającym (zakładać można, że również bez wymaganych pozwoleń dla tego typu kabli):
Kablami głośnikowymi:
A także interkonektami:
Wszystko to okraszone irracjonalną ilością ekranowania. Ale skoro audiofile to lubią i kupują, to czemu zrezygnować z pieniędzy leżących dosłownie na ulicy? Sam kondycjoner będzie odmieniony przynajmniej wizualnie, ale pewnie też i w środku, bo ten został ujawniony. Liczę szczerze na kreatywność konstruktora w tym względzie, bo choć na 100% nie otrzymam już nic podobnego na testy, jestem aktualnie wyczulony na tego typu urządzenia. Toteż nawet nie mając możliwości testu, jestem w stanie przeanalizować dość dokładnie to, co zobaczę. Zaś jeśli chodzi o miejsce promowania tejże nowej marki, to myślę, iż odgadnę je bezbłędnie.
Ekspertyza elektronika
Z kolei pod pozytywną recenzją Echo Sound zapowiedziano ciąg dalszy i ekspertyzę wnętrza urządzenia przez zaprzyjaźnionego elektronika. Te po otwarciu pokryw miało magicznie okazać się zupełnie innym, bardzo skomplikowanym sprzętem, niż testowałem ja oraz Stereo i Kolorowo. Bodajże certyfikaty też się cudownie odnalazły. Czy jest to preludium do wspomnianego ponownego wejścia na rynek i wstępne zbadanie reakcji? Kto wie. Artykuł ma się ukazać za kilka tygodni, a póki co zabroniono jedynie kupowania i użytkowania urządzenia. Nie padły żadne przeprosiny ani dodatkowe wyjaśnienia.
Osobiście myślę jednak, że do tej pory wszystko co miało zostać pokazane, już widzieliśmy w recenzjach mojej i Stereo i Kolorowo. Toteż na tym etapie i tak nie ma to już żadnego znaczenia i jest jak mniemam tylko działaniami ratunkowymi.
Podsumowanie
Choć technicznie nie jest to już recenzja, a artykuł skupiony wokół podsumowania dwóch części recenzji Echo Sound, myślę, że jako swoiste postscriptum był nadal potrzebny.
Sam osobiście jestem niesamowicie wdzięczny za wszystko, co wyniknęło na kanwie tejże publikacji. Miałem możliwość zapoznania się głębiej z kulisami działania części tego środowiska, jego etyki, mentalności, a także skali zażyłości kontaktów z niektórymi recenzentami.
Próbowano wobec mnie zaszczucia, szkalowania, dezawuacji, a na końcu życzliwych rad („nie bierz się za te tematy, bo źle się to skończy”) i prowokacji („branża się śmieje” itp.). Wszystko celem wywołania efektu mrożącego, aby tego typu publikacje już się nie pojawiały. Tymczasem być może ocaliłem komuś nimi życie lub dobytek:
W żadnej z odpowiedzi, reakcji itd. nikt się niestety nie zająknął o kwestiach bezpieczeństwa. Nawet sam konstruktor. Wszędzie tylko pieniądze, biznesy, poklaski, klakiery, rzekoma niekompetencja i niemiarodajność. A na poparcie tego żadnych dowodów, dokumentów, czegokolwiek. Nie ma nic o użytkowniku końcowym poza nawoływaniem, aby pozwolić mu w spokoju wydawać swoje pieniądze.
O ile nie mam nic przeciwko rzeczom drogim, nawet audiofilskim, o tyle niech to będzie zrobione sensownie i bezpiecznie. Zaś przy sprzedaży: z zachowaniem wymaganych formalności i procedur. Tylko tyle i aż tyle. Bo gdyby sprzęt do mnie na testy jednak nie trafił, nic z tego nie byłoby wiadome. Nadal byłoby polepszanie obrazu w telewizorach, ręczenie za ten sprzęt na słowo, a do domów trafiałby oblepiony bitumenem filtr z AliExpress za 61 zł z dolutowaną na żywca cewką w cenie dobrych słuchawek.
Sprawa Echo Sound pokazała więc nie tylko brak wiedzy, jaki ma miejsce w tym wycinku rynku audio, ale też ogromne deficyty etyki, transparencji i wiarygodności u części środowiska. I pod tym względem naprawdę cieszę się, że mogłem przetestować ten sprzęt. Choć banalny w środku i nie robiący nic z dźwiękiem/obrazem, zrobił i pokazał bardzo dużo dookoła siebie.
Krzyki właściciela EchoSound ewidentnie domagają się konfrontacji z Inspekcją Handlową i UOKIK. Ciekawe jak szybko wszystkie certyfikaty by się wydruko.. TFU! wyjęły z segregatora xD Serio, myślałem, że płaskoziemcy to top odpiętych wrotek lecz audiofile zapierniczają za nimi z napędem rakietowym w tych wrotkach
Bawi mnie to całe szukanie idealnego brzmienia na siłę przez pewne osoby. Dźwiękiem można się cieszyć nawet jak jest tani i stosunkowo dobry. Oczywiście nie neguję poszukiwań lepszego sprzętu ale aktualne „audiofilstwo” pod tym względem jest przekomiczne. Jakakolwiek zmiana (a często nawet jej brak jak widać) przekonuje wiele osób, że dany produkt warto kupić niezależnie od ceny. Tymczasem te wiele osób nie rozróżnia charakteru brzmienia od jakości brzmienia mając często sprzęt za grube tysiące.
Przed chwilą czytałem sobie Pana dawniejsze testy z podkładek izolujących pod głośniki i przypomniało mi się że kupiłem swoje od ISOACOUSTICS za niecałe 80zł, a zrobiły na mnie naprawdę spore wrażenie w połączeniu z moimi „bieda-monitorami” studyjnymi tj. Presonus Eris E5. Tam faktycznie usłyszałem poprawę w kwestii klarowności i musiałem zweryfikować sam siebie, czy to aby nie efekt placebo moich własnych oczekiwań. A tutaj mamy znowu bajki o prądzie. Jeśli mój sprzęt wyzionie ducha to pewnie wejdę w nieco wyższą półkę, jeśli będzie mnie stać, ale uważam że przyjemność ze słuchania muzyki zawiera się też w umiejętności rozsądnego ograniczania się, a nie gonienia byleby gonić. Jeżeli ktoś zaczyna słuchać sprzętu, a nie muzyki mając jedynie poczucie, że ciągle jest to za mało to powinno rodzić się pytanie o sens tego wyścigu.
W tym wszystkim smutne jest to, że niektórzy chcą doić innych w ogóle bez jakichkolwiek skrupułów. Nie chcę nazywać tego polską mentalnością sporej części społeczeństwa, ale niestety odnoszę wrażenie, że została nam jako narodowi pewna wschodnia domieszka, która zwyczajnie kłóci się z jakimikolwiek podstawami kultury i normalności społecznej. W dodatku kultura internetu zabija przekonanie o potrzebie zachowania jakichś przekonań i wyzuwa ludzi z trzymania się moralności społecznej na rzecz zdobywania pieniądza. Gróźb pod adresem osób weryfikujących bajki i baśnie, jak również wyśmiewania realnych testów nawet nie ma co komentować, bo to samo o sobie jasno i wyraźnie świadczy.
W tym wszystkim miło widzieć, że jest Pan osobą, która faktycznie stara się utrzymywać poziom kultury, a jak widać łatwo nie jest. Trzeba jasno punktować oszustwa, ponieważ czasami faktycznie znajdą się normalne osoby, które postanowią kupić takie udawane polepszacze. Nie wszyscy mają poziom wiedzy dający możliwość weryfikacji takich kwiatków samemu, dlatego tym bardziej miło widzieć, że nie ustaje Pan w dążeniach do oświecenia narodu. 🙂
❤️