Temat pt. „słuchawki dokanałowe niszczą słuch” nie był na mojej agendzie na ten miesiąc, ale już jest. Wszystko to dzięki poruszeniu tego tematu w recenzji Noble Audio Rex5. Nie był to w sumie pierwszy raz, aczkolwiek zrobiłem to bardziej z chęci przestrogi, że nieumiejętna equalizacja może prowadzić do pogłębienia wad słuchu.
Uznałem jednak, że temat jest na tyle ciekawy, iż stworzę duży i konkretny artykuł w tym zakresie. W ten sposób wyszukiwane materiały oraz formułowane odpowiedzi posłużą nam wszystkim. I to zwłaszcza przez pryzmat chociażby moich własnych doświadczeń ze słuchem i dbaniem o ten – jakże przecież ważny w tym hobby – narząd. Bardziej jednak pochylimy się nad aspektami ogólnie szkodliwości słuchawek tego typu, ponieważ punktowa equalizacja wynika jakby z natężenia i hałasu.
Artykuł podzielony będzie wirtualnie na kilka tematycznych części:
- Statystykę w Polsce.
- Omówienie głównych przyczyn ogólnych problemów ze słuchem.
- Omówienie uwarunkowań i mechanizmów ubytków słuchu.
- Przełożenie tego na słuchawki dokanałowe.
Będzie również kilka pobocznych aspektów, jak np. to, z czego sam korzystam na co dzień oraz jak wygląda mój własny słuch po tych wszystkich latach unikania dokanałówek. Poruszę też nieco na temat recenzentów audio i stanu ich słuchu. Wszystko to łączy się ze sobą nierozerwalnie, niczym wielkanocny stół i spuchnięty od przeżarcia brzuszek. A o brzuszek trzeba dbać tak samo, jak o słuch.
Statystyka w Polsce: jak wygląda u nas kwestia ubytków słuchu?
Może zacznijmy od statystyk, czyli tej suchej i nudnej części.
Jak podaje zdrowie.pap.pl w artykule z 2016 roku (czyli prawie sprzed dekady), wg Narodowego Testu Słuchu, aż 37% Polaków cierpi na niedosłuch. W badaniu NTS wzięło udział ok. 9 tysięcy osób z 55 różnych miejscowości.
Niestety, w tym samym badaniu wyszło, że już 20% uczniów klas szkoły podstawowej cierpi na niedosłuch. Może to wywoływać zdumienie, ale podczas przerw między lekcjami, hałas często przekracza 95 dB. Czy to dużo? Na takim poziomie mierzę słuchawki zgodnie z normami IEC. Natężenie to przekracza hałas obecny np. przy maszynach drukarskich. Przebija też ten na skrzyżowaniach ruchliwych dróg czy nawet w pobliżu lotniska. Badania środowisk medycznych przeprowadzane we współpracy z Politechniką Gdańską potwierdzają, że wartości bezpieczne w szkołach zostały już dawno przekroczone.
W grupie (za moment) mojej, a więc 40-latków, problem dotykał już wtedy 25% populacji. Jestem więc na szczęście w większości bezproblemowej, jako że dbam o słuch, wykonuję sobie regularne badania i dyscyplinuję się pod kątem jego ochrony. W ten sposób mogę oddawać się dalej swojej pasji tak, jak dawniej. Plus mam pewność, że będę Wam dostarczał tylko najlepsze treści, pełne realnych, audiofilskich, autentycznych uniesień, konturowych basów, substancji, faktur i słodyczy niczym miód (o tym z uszu też za moment).
Będąc przed własnymi badaniami, cierpiałem audiofilskie katusze, bo nie wiedziałem czego się spodziewać. Teraz często spoglądam na audiogram, który otrzymałem po raz pierwszy. W sumie to jest tak: jednym się wydaje co słyszą, a inni wiedzą co słyszą. Ale cóż szkodzi powiedzieć, że ma się genialny słuch…
Statystyka, a branża pro-audio i recenzencka
Będąc przy powyższej statystyce, nasuwa się pytanie o całość branży.
Niestety nie widziałem statystycznych danych odnośnie słuchu pośród recenzentów audio. Nie znamy stanu ich zdrowia, a przecież ich recenzje czytamy namiętnie i na ich bazie decydujemy o zakupach za tysiące, czasami dziesiątki tysięcy. Okazuje się, że recenzenci audio to tzw. grupa wysokiego ryzyka, która w badaniach jest notorycznie pomijana. Nie istnieją żadne oficjalne ani systematyczne badania epidemiologiczne, a jako grupa zawodowa, jesteśmy niszą (traktuje się to jako dowód elitarności). Musimy więc posługiwać się statystyką pośrednią i już mówię co mam na myśli.
Badania z Wielkiej Brytanii (Health and Safety Executive, 2018) wskazują, że 20% muzyków i realizatorów dźwięku ma mierzalne ubytki słuchu w porównaniu do populacji ogólnej. Są to osoby zawodowo pracujące z dźwiękiem, więc można myślę spokojnie założyć, że jest to minimum również i w gronie recenzentów. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę podeszły wiek większości z nich, możemy spróbować oszacować profil demograficzny tej grupy. U osób w wieku 40–50 lat, średnio 10–20% ma zauważalny niedosłuch w zakresie wysokich częstotliwości (>6 kHz), nawet bez ekspozycji na hałas (o nim za moment). Łącznie zatem NIHL (ubytek hałasowy) + Presbyacusis (ubytek wiekowy) da nam wynik w zakresie 30-50%.
Mówiąc wprost, w najlepszym wypadku co trzeci audiofil-recenzent, prawdopodobnie ma problem ze słuchem. Ten sam, który tak finezyjnie doszukuje się smaczków, faktur i głębi w dźwięku, słyszy najdrobniejsze zmiany w torze, rozróżnia najdrobniejsze niuanse. A w najgorszym – co drugi. Czyli połowa recenzji pisana jest na częściowo przytępionym już słuchu. Nawet młody recenzent bez audiogramu, ale biegający w szkole podstawowej po korytarzach, może być nadal w tych uczniowskich 20%.
Dane NTS sprzed niemal dekady były już same w sobie napawające niepokojem, ale jeśli powyższa estymacja jest prawdziwa, to znaczy, że połowa rynku recenzji jest kolosem na glinianych nogach. Na szczęście, nie dotyczy to naszych rodzimych wodzirejów pióra. Oni mają słuch zawsze bezbłędny i doskonale wiedzą co słyszą. Zawsze.
Główne przyczyny problemów ze słuchem
Jest kilka głównych czynników mających swój wpływ na to, jak dobrze słyszymy i co w ogóle słyszymy (lub nie), m.in.:
- przebyte choroby,
- korki woskowe,
- nadprodukcja woskowiny,
- zapalenia ucha i infekcje,
- zmiany, zwapnienia, perforacje błony bębenkowej,
- deformacje kanałów słuchowych,
- wiek (tak jak wykazaliśmy wyżej u recenzentów w podeszłym wieku).
Głównym winowajcą problemów jest natomiast na ogół zbyt duże natężenie dźwięku, czyli wspomniany wyżej hałas.
Maksymalną wartością graniczną słyszalności dla ludzkiego ucha jest 110-120 dB. Jest to tzw. „próg bólu”. Według badań Komisji Europejskiej, słuchawki do nawet małych odtwarzaczy muzycznych oraz smartfonów potrafią wygenerować hałas w zakresie 88-113 dB. Dla porównania, koncert muzyki rockowej zaserwuje nam hałas rzędu 100-105 dB, a np. samochód ciężarowy: 85 dB. Są to wartości bardzo duże.
Mimowolnie wracam myślami do hałasu, jaki towarzyszył Audio Video Show. Impreza ta jest trochę niczym msza odprawiana raz do roku na placu Świętego Piotra, ale tym razem dla wszystkich miłośników hobby audio. Zwłaszcza tych, którzy są bezgranicznie zanurzeni w jego odmętach, nie zważając na nic i na nikogo. W większości są to osoby w podeszłym wieku, ale było i jest też sporo osób młodszych.
Co prawda sam byłem tam bez decybelomierza, ale z wielką chęcią ustaliłbym kiedyś poziom hałasu, jaki się na AVS utrzymywał. Myślę, że bez problemu osiągnęlibyśmy tak z 80-85 dB. W takich warunkach czytanie – nawet moich własnych – relacji z opisami tego, co i jak grało, uznaję za absolutnie niesamowity wyczyn. Na koncertach i w klubach wartości te są oczywiście znacznie większe, a tym samym ryzyko negatywnego wpływu na słuch. Z tą różnicą, że na AVS wiele osób udaje się w celu dokonania krytycznych, przedzakupowych odsłuchów, a więc odpowiednie warunki dla słuchu i odsłuchu są nie tylko niezbędne, ale wręcz wskazane. Inaczej tak dokonane odsłuchy są w ogromnej większości obarczone fundamentalnym błędem. Właśnie przez w/w hałas.
Dokładne wartości dB powodujące negatywne skutki dla słuchu
W akademickich opracowaniach, takich jak z np. Politechniki Gdańskiej (jako że jestem z pomorskiego, to jest mi do niej najbliżej), spotkałem się z najniższymi wartościami rzędu 70-80 dB. Były to wartości występujące w badaniach dot. progów tymczasowej (TTS) i permanentnej utraty słuchu (PTS).
Potwierdza to prof. Henryk Skarżyński, wybitny otochirurg i specjalista z otorynolaryngologii, audiologii i foniatrii. Wskazuje on, że już 15 minut ekspozycji na hałas 100 dB, tworzy zagrożenie nieodwracalnego uszkodzenia słuchu. Natomiast przy niższym natężeniu, czyli wspomnianych 85 dB (warkot silnika), ekspozycja przez 8 godzin dziennie w dłuższym okresie również będzie prowadzić do uszkodzenia komórek słuchu. Znajduje to swoje potwierdzenie także w raporcie WHO.
Za próg szkodliwości uznaje się – a co również podkreśla prof. Skarżyński – hałas uliczny, czyli poziom 65 dB. Dla sporej części osób jest to domyślny próg głośności, na jakim słuchają one muzyki. Mój osobisty próg preferencji wynosi ok. 65-68 dB. Dla wielu audiofilów będzie to jednak wielokrotnie za mało. A to z kolei będzie świetnym przyczynkiem do powiększenia tylko własnej audiofilskości.
Ma to nieoczekiwanie swoje dobre strony. Rynek mocno nakierowuje się na swojego odbiorcę. Dlatego Meze Empyrean II albo Hifiman Arya tak bardzo emanują wysokimi tonami. Zatem jeśli chcemy poczynić ogromne oszczędności na kablach, lampach i sprzęcie, wystarczy jedna z dwóch rzeczy. Albo stosować codziennie słuchawki dokanałowe, albo zaczekać te kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, aby czas zrobił swoje. Czyż nie jest to iście genialna strategia?
Co się z nami dzieje podczas ekspozycji na hałas?
Mechanika wpływu hałasu na słuch jest taka, że im dłuższa ekspozycja na głośne dźwięki, tym bardziej naprężamy mięśnie w uchu wewnętrznym. Niczym stare gacie na coraz bardziej rozpasanej pupie. To właśnie m.in. to prowadzi do ubytku słuchu.
Zbyt głośna muzyka zaburza również działanie mechanizmu tzw. refleksu akustycznego. Jest to mechanizm chroniącego słuch przed urazami akustycznymi. Mało osób zdaje sobie sprawę, że hałas oddziałuje nie tylko na słuch, ale także na cały nasz organizm. Zaburza on pracę systemu nerwowego i może wywołać:
- rozdrażnienie i agresję (widoczne często u mnie w komentarzach),
- braki w koncentracji (objawiający się np. wsadzeniem wtyku nie tam gdzie trzeba),
- niepokój,
- nadpobudliwość (strasznie częste na forach audio),
- apatię i zmęczenie,
- zaburzenia snu (w oczekiwaniu na przyjazd kuriera z nowym sprzętem),
- stany lękowe (np. w obawie przed brakiem synergii).
Co więcej, u osób długotrwale narażonych na hałas, zwiększa się ryzyko różnych chorób, w tym układu krążenia (nadciśnienie, a w konsekwencji zawał). Hałas zakłóca również funkcjonowanie narządów wewnętrznych, ma negatywny wpływ na ogólną odporność organizmu i przyspiesza naturalne procesy starzenia się.
Nigdy więc nie wiadomo, czy regularnie mijany na ulicy typ z paskudną mordą, to nie jakiś młody audiofil, któremu piękną twarz zbyt głośna muzyka systematycznie rujnowała.
Objawy towarzyszące defektom słuchu? Też niewesołe. Pogorszenie słuchu może nastąpić na różnych częstotliwościach i skali, ale najczęściej występuje w zakresie 3-4 kHz. Ma to największy wpływ na pogorszenie rozumienia mowy. Wraz z punktowym ograniczeniem czułości słuchu, może też „zwinąć” się maksymalny zakres słyszenia.
Następnie pojawiają się piski, szumy (tinnitus auris) i szmery, słyszane w ciszy, bez wyraźnego źródła dźwięku. Co najgorsze, degradacja słuchu często nie jest równomierna. Na jedno ucho możemy słyszeć więc lepiej, a na drugie gorzej (przykład użytkownika „Piotr” z recenzji Noble Rex5).
Niejednoznaczne wyniki badań nt. szkodliwości
Ktoś powie: no w porządku, ale hałas jest uniwersalny i niekoniecznie związany ze słuchawkami, zwłaszcza dokanałowymi. Co to więc ma tu do rzeczy?
Ano już tłumaczę.
Badania mają to do siebie, że w zależności od badanej grupy, a także unikalnych cech anatomicznych danego badanego, wychodzą różne wyniki. Dr Brian Fligor, audiolog ze Szpitala Dziecięcego w Bostonie, wykazał w swoich badaniach, że wystarczy 1,5 godziny dziennego słuchania głośnej muzyki, aby nabawić się uszkodzenia słuchu. Jednocześnie wskazał on, że sporadyczne korzystanie ze słuchawek nie powinno powodować większego ryzyka.
Generalnie eksperci nie są jednak do końca zgodni w ocenie, który typ słuchawek wykazuje się większą szkodliwością. Przykładowo, dr Fligor stwierdził, że nie ma to różnicy. Oparł się on na badaniach innych amerykańskich specjalistów i lekarzy. Natomiast jak podaje polskieradio.pl, protetyk słuchu, p. Katarzyna Ostrowska, wskazuje jednoznacznie na szkodliwość małych słuchawek wewnątrzusznych. Emitują one fale dźwiękowe bezpośrednio na błonę ucha, co bardziej szkodzi aparatowi słuchu.
Kluczowe argumenty przeciwko słuchawkom dokanałowym
Powodów dla których tak uważam jest multum, ale wypunktowałem najważniejsze.
Ciało obce
Nasz organizm nie jest przystosowany do źródła dźwięku umieszczonego bezpośrednio w kanale słuchowym. W sumie nie jest przystosowany do czegokolwiek umieszczonego w kanale słuchowym.
Jeśli myślicie, że jest to coś fantastycznego lub że nie ma to żadnego wpływu, to wsadźmy sobie do ucha muszkę owocówkę i zamknijmy wylot ucha zatyczką. Przecież to jest tak wspaniałe i naturalne, gdy dostajemy absolutnego szału od bzyczącej, malutkiej muszki w uchu. Niczym miniaturowy generator bzyczenia, mikro-głośniczek, ten niepozorny organizm zmusi nas do biegania w panice po lekarzach, jakoby za strażą pożarną w czasie pożaru.
W słuchawkach nausznych, a nawet dousznych, tego problemu nie ma, bo nie wprowadzamy żadnego ciała obcego do organizmu. Zakładanym na głowę lub osadzamy na uchu i tyle.
Mikroflora i bakterie
Ponieważ jednak decydujemy się na wprowadzenie czegoś do kanału słuchowego, często wielokrotnie i za pomocą palców, wprowadzamy mnóstwo bakterii do środka. Osobiście wątpię, aby każdy nosił ze sobą buteleczkę ze środkiem do dezynfekcji.
Słuchawki typu Open-Ear, jak np. niedawno testowane Soundcore AeroClip czy SoundPeats PearlClip, nie mają tego problemu, bo cały czas pozostają na zewnątrz kanału usznego. Taka jest ich zasada działania. Tak samo było w moich starych, klasycznych AKG K315 czy Edifierach W320TN. Bycie na zewnątrz to znacznie mniej skumulowana fala dźwiękowa, zapewnienie wentylacji i braku problemów z ciśnieniem wewnętrznym (o nim za moment).
Oczywistym jest też, że w momencie zakleszczenia w ciepłym i wilgotnym miejscu, bakterie mają niesamowicie korzystne środowisko rozwoju. Czują się niemalże jak audiofil w salonie chwilę po dostawie towaru. Zaboli go portfel, bo nakupuje kabli zasilających i listew filtrujących za kilkanaście tysięcy złotych w poszukiwaniu głębi czarnego tła w dźwięku. Tak samo nas będzie bolało i piekło ucho, bo wdała się infekcja.
Dlatego moi drodzy trzeba często myć rączki mydełkiem, a najlepiej przed każdym włożeniem słuchawki dokanałowej do uszu. Aby nie okazało się przypadkiem, że trzymając przed momentem siusiaka w toalecie, wprowadzamy znajdujące się na nim wesołe towarzystwo wprost do naszego ucha. Tak samo, jak głęboką materię zasilania i filtracji do, na co dzień perfekcyjnie poprawnie działającego, toru audio.
Zaburzenia woskowiny i jej produkcji
A skoro już wprowadzamy coś do ucha, to i wyjmując to, wyjmujemy wszystko, co się w nim znajdowało. Woskowina uszna ma za zadanie usuwać wszelkie zabrudzenia z kanałów usznych oraz naturalnie go wypełniać. Słuchawka dokanałowa – w przeciwieństwie do każdej innej – dramatycznie zaburza ten proces.
Raz, że woskowina nie ma gdzie uchodzić, a wkładając słuchawkę głęboko, wpychamy woskowinę jeszcze głębiej. Może powodować to niebezpieczne korki woskowe czyli zablokowanie ujścia kanału. Konieczne jest wówczas rozpuszczenie woskowiny preparatami lub wodą pod nadzorem lekarza.
Dwa, że częste wkładanie i wyjmowanie słuchawek odejmuje woskowinę z kanału, co zwiększa podatność na infekcje i podrażnienia. Ucho nie wie co się dzieje, więc może produkcję woskowiny wprost zwiększyć, a to z kolei prowadzi do zwiększenia ryzyka korków woskowych, także w przyszłości.
Na zdjęciu wyżej pokazałem słuchawki po typowej dłuższej sesji odsłuchowej. Tak zabrudzone słuchawki oczywiście nie mogą być ponownie użyte bez zdjęcia tipsów/pianek i ich porządnego wymycia ciepłą wodą z mydłem. Stąd postuluję, aby nie mówić już o dźwięku niczym miodzie na nasze uszy, a o miodzie z naszych uszu. Może i lepkie, może i gorzkie, ale przynajmniej naturalne, gdy niezaburzone.
Ciśnienie oraz wibracje
W dokanałówkach kluczowe znaczenie ma porcja powietrza, która jest zamknięta pomiędzy błoną bębenkową, a słuchawką dokanałową. Nawet gdy nie słuchamy muzyki bardzo głośno, na małej przestrzeni dochodzi do dużych zmian ciśnienia powietrza oraz wibracji. Wpływają one na błonę bębenkową nie w danej chwili, a w sposób ciągły.
W zamkniętej przestrzeni występuje tzw. efekt TVIG (z ang. Trapped Volume Insertion Gain). Ciśnienie (od ruchu, a nawet samego włożenia słuchawki do ucha) zmienia się bardzo gwałtownie, co w oczywisty sposób negatywnie oddziałuje na błonę bębenkową.
TVIG może dodać (lub odjąć) nawet kilkanaście decybeli w niektórych pasmach (głównie od 1 do 6 kHz). Wpływa też silnie na percepcję pasma średniego, szczególnie 2-4 kHz, gdzie rezonans kanału słuchowego człowieka sięga maksimum (~2,7 kHz). Koresponduje to bardzo mocno z tym, co opisywał prof. Skarżyński w zakresie najczęściej degradowanego zakresu słyszalnego.
Mimo wszystko, choć w upośledzonym nadal stopniu, w słuchawce pełnowymiarowej ma miejsce wciąż cyrkulacja powietrza, więc zjawisko to występuje w minimalnym stopniu. Tutaj rzeczywiście nie ma znaczenia, czy jest to model otwarty, czy zamknięty, aczkolwiek czasami – jeśli komora przetwornika jest połączona z tą dla ucha – słuchawka otwarta będzie lepsza w lecie.
Jak widać, problem ten w słuchawkach dokanałowych jest jednym z koronnych aspektów negatywnie odbijających się na użytkowniku.
Bezpośrednie bombardowanie błony bębenkowej
Zjawisko to – wraz z wcześniej opisywanym TVIG – uaktywnia z kolei jeszcze bardziej to, o czym mówił wcześniej prof. Skarżyński, a więc refleks akustyczny. Jest to jeden z najważniejszych mechanizmów ochronnych naszego słuchu. Kiedy ucho jest narażone na hałas o zbyt dużym natężeniu i częstotliwości, nasz mózg zaczyna pracować jak biologiczny procesor dźwiękowy.
Zamiast DSP, nazwijmy go BSP, aczkolwiek zasada działania jest identyczna, jeśli jeden i drugi ustawione zostałyby umownie w tryb AUTO, z odgórnym algorytmem nadzorującym ich pracę. Nasza krzywa słyszenia adaptuje się wówczas do bodźców dźwiękowych z otoczenia. Gdy zagrożenie mija, czyli hałas ustaje, krzywa bardzo powoli, ale jednak wraca do punktu wyjścia. Trochę jak gojąca się rana.
Problem w tym, że proces ten jest ograniczony w czasie i działa jak bufor o określonej pojemności. Wszystko, co znajdzie się w buforze, po czasie zostanie opróżnione, a nasz próg słuchu wróci naturalnie do poziomu wyjściowego. Jeśli zbyt szybko się przepełni, zacznie się z niego „wylewać”, powodując trwałe przesunięcie progu słuchu. To właśnie są wspomniane TTS (Temporary Threshold Shift) i PTS (Permament Threshold Shift), które omówiłem w innym swoim artykule na temat głośnego słuchania.
O ile można się zgodzić, że ten punkt należałoby przypisać do każdego rodzaju hałasu, to należy uwzględnić kierunkowość fali dźwiękowej. Bardzo szybko okaże się, że nakierowanie fali bezpośrednio na błonę bębenkową w kanale usznym, jest najbardziej szkodliwe. Innymi słowy, znów dokanałówki okazują się być jednak szkodliwe.
Elementy toksyczne i odpadające
Niektórzy tańsi producenci oferują ze swoimi słuchawkami tipsy i pianki, które mogą powodować silne reakcje alergiczne w kontakcie ze skórą. Tyczy się to głównie tańszych producentów. Zdarza się też, że po jakimś czasie tipsy staną się miękkie i rozciągnięte, co może powodować ich zostawanie w uchu. To samo tyczy się sitek, zwłaszcza gdy są regularnie czyszczone (naruszane mechanicznie).
Samopoczucie
Ostatnim argumentem, choć tym razem już czysto z mojej perspektywy, jest samopoczucie. Powiem wprost: po słuchawkach dokanałowych czuję się najgorzej. Mam najbardziej podrażnione uszy, często towarzyszy mi migrena po odsłuchach, a rekonwalescencja po recenzjach słuchawek dokanałowych trwa u mnie najdłużej. Nawet pisząc niniejszy artykuł, a zaliczając odsłuch kilku modeli widocznych na zdjęciach, lekko boli mnie głowa. Odsłuchy trwały może z kilkanaście minut. Dlatego ogromną sympatią darzę tylko niektóre słuchawki dokanałowe, ale przede wszystkim wymieniane tu Open-Ear. Jest to dla mnie z praktyki po prostu najzdrowszy typ słuchawek tego typu.
Jako skutek uboczny, nadaje to też moim ocenom w recenzjach słuchawek dokanałowych dodatkowej wagi. Jeśli jakiś model trafia mi ergonomią i dźwiękiem, nie powodując negatywnych efektów ubocznych, to znaczy, że jest naprawdę bardzo dobry. Oczywiście ja to ja i niekoniecznie ktoś inny musi czuć się tak samo.
Czyli co? Rynek dokanałówek nie ma sensu?
Cały czas ma naturalnie sens, ale osobiście traktuję taki rodzaj słuchawek jako modele sytuacyjne. Największą zaletą słuchawek dokanałowych jest – obok dyskrecji – przede wszystkim izolacja. Często też cena w stosunku do jakości dźwięku i wolność od kabli (modele wireless lub TWS).
Przykład Soundcore AeroClip pokazuje, że rynek ten ma cały czas sens i szansę na rozwój, jeśli tylko np. zrezygnować z izolacji od otoczenia. Z kolei rozwój technologii ANC skutecznie redukuje konieczność kompensowania głośności otoczenia głośnością muzyki. Wyciszenie tła pozwala nam po prostu na słuchanie muzyki ciszej.
Raport WHO zaleca, żeby słuchać niezbyt głośnej muzyki nie dłużej niż przez godzinę dziennie. Zarówno on, jak i z tego co pamiętam raport KE, mówi też, że nie należy przekraczać 60% maksymalnej głośności urządzeń audio. Tu jednak kompletnie się z obydwoma raportami nie zgodzę, bo nie jest to wartość standaryzowana, a relatywna.
Ktoś nie wziął chyba pod uwagę, że 60% głośności z potężnego wzmacniacza, to nie to samo, co 60% z telefonu. Wartością kluczową jest uzyskiwany na wyjściu SPL, czyli z ang. Sound Pressure Level. To tym należy się kierować, a nie procentami mocy. Poza tym jak to ustalić, jeśli urządzenie ma np. głośność nie liniową, a logarytmiczną? No właśnie.
Natomiast faktem jest, że znacznie łatwiej uzyskać wysoki SPL ze słuchawek dokanałowych, niż z innych typów. Cała fala idzie wprost na nasze bębenki. Dlatego jak pisałem, dbając o swój własny słuch i nie chcąc zasilić wciąż rosnącego grona audiofilów i słyszących wszystko recenzentów, staram się nie korzystać z dokanałówek.
Inna sprawa, to fundamentalne w tym momencie pytanie…
Czy da się bezpiecznie korzystać ze słuchawek dokanałowych?
Tak. Wymaga to co prawda sporej dyscypliny i zaznajomienia się m.in. z takimi artykułami, jak mój, ale jest możliwe bezpieczne korzystanie ze słuchawek typu IEM. Albo inaczej: bezpieczniejsze, niż prawdopodobnie do tej pory z nich korzystaliśmy. O ile bowiem, jako właściciele takich modeli, możemy wdrożyć pewien rygor użytkowy, nie wszystkie negatywne cechy da się wyeliminować w całości.
Przykładowo, nadal będzie to ciało obce w uchu oraz nadal będziemy mieli kontakt z bakteriami i zaburzali produkcję woskowiny. Ktoś powie, że jest to sytuacja analogiczna do obsługi noża w kuchni. Można nim zabić, można zrobić krzywdę sobie, ale przy odpowiednio ostrożnym posługiwaniu się, ryzyko jest minimalne lub zerowe. W słuchawkach dokanałowych niestety nigdy się go nie wyzeruje i można je tylko minimalizować.
Dlatego też, aby mieć pewność, że korzystać będziemy z nich długo i bez konsekwencji dla zdrowia, przygotowałem krótką listę najważniejszych rad. Mniej lub bardziej oczywistych dla typowego użytkownika.
1. Wybierz odpowiedni model dokanałowy pod siebie
Zdecyduj, jakie słuchawki będą dla Ciebie najlepsze i co liczy się najbardziej. Wybierz model typu „kolczyk” jeśli nie zależy Ci zupełnie na izolacji, a cenisz sobie otwarty, zdrowy dźwięk. Słuchawki te są najzdrowszym sposobem na korzystanie z przenośnego audio, obok słuchawek typu Clip-On (np. KSC75X czy RP-HS50) oraz kompaktów (np. Porta PRO).
W głośnym otoczeniu postaw na wygodne modele TWS z dobrym ANC i długim czasem pracy na baterii. Unikaj przy tym słuchawek z bardzo mocnym basem lub sopranem. Te modele najszybciej niszczą słuch przy długotrwałym użytkowaniu. Powodują one, że mimowolnie będziesz podgłaśniał muzykę, aby usłyszeć najcichsze partie utworu.
Podstawą słuchawek dokanałowych jest szczelność tipsów w kanale słuchowym. Jeśli słuchawki nie mają należytej szczelności (z ang. seal), gubisz izolację i bas. Dopasuj tipsy do siebie, spróbuj pianek jeśli nie możesz, a jeśli nadal nie jest to możliwe, spróbuj innych słuchawek.
2. Ogranicz czas słuchania na słuchawkach dokanałowych
Nie męcz słuchu niepotrzebnie i rób częste przerwy, jeśli Twoja anatomia i kanały na to pozwalają. Umownie, na 1-2 godziny użytkowania powinieneś robić jedną przerwę, trwającą od chwili do nawet kwadransa.
Jeśli podczas wyjmowania słuchawek lub wkładania, czujesz pieczenie lub swędzenie w kanałach, to jest to niepokojący objaw sugerujący, że wnętrze kanałów już jest podrażnione.
3. Słuchaj na odpowiedniej głośności
W przeciwieństwie do zaleceń WHO i KE podających parametry maksymalne w procentach, powiem Ci tak: kieruj się parametrem SPL. W kalkulatorze potrzebnej mocy opisywałem dokładnie, jak możesz amatorsko estymować słuchaną przez siebie głośność w dB.
Pamiętaj, że organizm ma tendencję do dopasowywania się do głośności bieżącej (refleks akustyczny, adaptacja), więc od czasu do czasu możesz zrobić test. Zastopuj muzykę, ale nie wyjmuj słuchawek. Posiedź moment w ciszy. Jeśli po wznowieniu muzyki okaże się, że była ona za głośna, gratulacje: zresetowałeś właśnie adaptację ośrodka słuchu. Na spokojnie więc ją ścisz i słuchaj dalej, starając się jej nie podgłaśniać już potem w trakcie.
4. Łumyj remce!
Bakterie, wirusy i grzyby, to nie jest zagrożenie na niby. Korzystając ze słuchawek dokanałowych, zawsze i często myj ręce, aby nie przenosić na ich powierzchni dużej ilości bakterii wprost do ucha.
5. Łumyj tipsy!
Często myj tipsy w ciepłej wodzie z mydłem przed i po każdym użyciu słuchawek (a przynajmniej po). Jeśli nie masz na to możliwości, dobry sposób to np. ściereczki nasączone alkoholem lub bezpiecznym dla skóry środkiem bakteriobójczym. Mając je zawsze pod ręką i łącząc z myciem rąk, radykalnie redukujesz ryzyko infekcji.
Znacznie częściej będą musieli operować mydłem użytkownicy pianek. Pianki są w użytkowaniu wygodniejsze od silikonów, zwłaszcza typowo gąbkowe, oddychające (dawna seria S od Comply). Momentalnie jednak łapią woskowinę, a do tego szybko się zużywają.
Niemniej jako tako są potencjalnie zdrowsze od silikonów.
6. ANC to Twój przyjaciel
W hałaśliwym środowisku, zamiast bawić się w zwiększanie głośności (zagłuszanie/kompensacja), albo inwestować w słuchawki skrajnie penetrujące kanały, pomyśl o ANC. Modele z aktywną redukcją szumów są coraz bardziej popularne i opisywałem ogólne zasady działania tych systemów w osobnym artykule na ten temat.
ANC pozwala zabezpieczyć swój słuch przed tendencyjnym zwiększaniem głośności, aby zagłuszyć otoczenie. Ustawiaj zawsze maksymalny zakres ANC, ale uważaj, aby nie stworzyć dla siebie niebezpiecznej sytuacji (jazda autem, rowerem itd.).
Pamiętaj, że ANC wynaleziono nie tyle po to, aby wyciszyć otoczenie jako takie, ale po to, abyś w ten sposób nie musiał słuchać tak głośno muzyki. Jak również, że ANC nie wyciszy wszystkiego. Nadal będzie miało miejsce przenoszenie drgań, rezonanse, przepuszczanie w mniejszym lub większym stopniu niektórych częstotliwości.
Jeśli otoczenie jest bardzo głośne, po prostu zmień otoczenie. Jeśli na AVS jest hałas, rumor i nie da się tam przebywać bez zatyczek, to po prostu nie chodzę na AVS. Jestem zdrowszym człowiekiem. Bo mogę. Życzę, abyś też mógł nim być.
7. Nie pożądaj słuchawek bliźniego swego
Tak samo, jak nie korzysta się z czyichś majtek, tak też nie czyni się tego ze słuchawkami dokanałowymi. Tyczy się to zwłaszcza wszelkiej maści dokanałowych audiofilów z rzeczonego AVS, którzy w ten sposób aktualizują sobie własne bazy wirusów w uszach. Jest to poważne ryzyko zdrowotne, nawet jeśli macie własne tipsy. Korzystacie bowiem nadal ze słuchawek, które ktoś dotykał, a Wasze ręce wcale nie są czystsze od czyichś.
Ludzie bardzo często o tym zapominają, ale na tego typu imprezach nigdy nie wiadomo, czy ktoś przypadkiem nie robił rękami różnych śmiesznych rzeczy lub nie był przed momentem w toalecie i „zapomniał” umyć ręce. Chcecie mieć w uszach czyjeś bakterie kałowe? Ja niespecjalnie.
I nie, to nie jest tak, że mam coś przeciwko AVS lub innym imprezom masowym. Traktuję to jednak jako doskonały przykład, jako iż jest tam mnóstwo ludzi, mnóstwo hałasu, multum słuchawek dokanałowych i wątpliwości na polu higieny. Broń Boże też nie twierdzę, że bywalcy AVS czy audiofile to brudne świnie i chodzące pęczki zarazków. Sam na AVS byłem, przeżyłem, wróciłem, miło nawet wspominam. Ale im więcej materiałów przeczytałem pod kątem niniejszego artykułu, tym bardziej łapałem się za głowę (i mydło). Stwierdzam przeto, że miałem naprawdę dużo szczęścia, znając swoje uszy i ich wrażliwość.
8. Nie używaj słuchawek zaraz po kąpieli i wyjściu z wody
Woda w uszach również może powodować zwiększenie ryzyka infekcji, a w konsekwencji uszkodzenia słuchu. Dlatego zanim zaczniesz ponownie korzystać ze słuchawek dokanałowych, daj się uszom wysuszyć. Przez ten czas korzystaj np. z głośnika przenośnego, jeśli musisz. Tylko uważaj, aby nie wpadł Ci do basenu. Słuchawki zresztą też.
9. Uważaj z korekcjami
To nawiązanie trochę do nie tyle Ankerów, co Noble Audio Rex5, które pozwalają na dostosowanie dźwięku w oparciu o swój własny słuch za sprawą pseudo-audiologicznego badania tonowego. Jest to naprawdę super rozwiązanie, ale jak wszystko – może być też szkodliwe w sytuacji już postępującego ubytku słuchu.
Wystarczy, że przesadzi się z korekcją pasma upośledzonego, aby jeszcze bardziej je upośledzić. Tym samym z audiofila niedzielnego, staniemy się audiofilem pełnoprawnym. A naszym ulubionym instrumentem stanie się trąbka. Tylko nie taka do grania, a wkładania sobie w ucho, aby coś usłyszeć. Albo w tyłek, aby skutecznie przestraszyć okoliczne zwierzęta w promieniu kilku kilometrów. Ale zakładam, że w mieście nie będziecie mieli takich problemów.
10. Monitoruj, badaj, dbaj
Regularne czyszczenie, pielęgnowanie wnętrza ucha olejkami oraz okresowe badania lekarskie sprzyjają świadomości, czy z Twoim słuchem dzieje się coś niedobrego. Często można w ten sposób całkiem szybko zareagować na jakieś niepokojące zmiany, szumy, piski, buczenie. Będzie to również być może wyjaśnienie, dlaczego jedne słuchawki lubisz bardziej, niż inne.
Natomiast oliwienie uszu raz na jakiś czas, pomoże utrzymać Ci wydzielanie się woskowiny w ryzach oraz czystość kanałów. Pamiętaj jednak, że możesz w ten sposób zepsuć sobie słuchawki, jeśli olejek z kanału dostanie się do środka słuchawki (sitko). Sam osobiście korzystałem z kilku różnych produktów, z których obronił mi się jeden konkretny. Ale nie chciałbym go podawać, aby w komentarzach nie zaroiło się od lokowania produktów konkurencyjnych.
Z racji, iż prowadzę stronę o sprzęcie audio i mam ostatnio sporo słuchawek TWS na wokandzie, muszę mieć podług nich najlepszy możliwy słuch. Kanały muszą być czyściutkie, z należytym poślizgiem, więc muszę czekać długo na odpowiedni czas, by móc się naoliwić. Niczym stary dobry silnik samochodu. Wówczas przechodzę bezwzględnie i wyłącznie na głośniki. Na jak dużo czasu? Z tydzień, aż olejek przestanie jednoznacznie zalegać w kanałach.
11. Rozważ inne sposoby słuchania muzyki na co dzień
Punkt ten tyczy się tak naprawdę tych osób, dla których modele dokanałowe są słuchawkami głównymi i codziennego użytku. Ja sam nie korzystam z nich na co dzień jako głównej pary właśnie ze względów zdrowotnych i czułych kanałów słuchowych. Nie lubię mieć nic w uszach, ani innych otworach swojego ciała.
Co prawda brak mi na całe szczęście w tym względzie doświadczenia i staram się, aby tak pozostało. Niemniej w uszach wiem, że bardzo szybko łapię podrażnienia. Te otwory są jedynymi, które audiofilsko pozbawione są dziewictwa. Choć trzeba przyznać, że na przestrzeni czasu sporo było sytuacji, że dany producent czy sklep próbował szczęścia, jak to się potocznie mówi, „od dupy strony”.
Zamiast tego, na pracuję na wygodnych i nie do końca izolujących słuchawkach otwartych/zamkniętych, w zależności od potrzeb i troszkę też kaprysu. Mimo bycia fanatykiem słuchawek, przede wszystkim praca odbywa się na aktywnych głośnikach studyjnych. Dają mi bardzo duży komfort pracy, nie powodując żadnych negatywnych skutków dla zdrowia i są po prostu najzdrowsze. Choć oczywiście też robię sobie przerwy, albo po prostu siedzę w ciszy. Bo cisza w dzisiejszych czasach też może być muzyką.
Podsumowanie
Słuchawki dokanałowe to bez wątpienia małe i niesamowicie poręczne konstrukcje, ale obwarowane wbrew pozorom wieloma obostrzeniami. Zarówno tyczącymi się kwestii związanych ze słuchem i jego kondycją, ale też naszym zdrowiem jako takim. Wnioski płynące z powyższego artykułu są następujące:
- Słuchawki dokanałowe niestety są potencjalnie bardziej szkodliwe dla słuchu. Można bowiem nimi sobie go zepsuć najszybciej i najskuteczniej.
- Przy zachowaniu zdrowego rozsądku i rygoru higienicznego, nie muszą jednak być aż tak szkodliwe, a ryzyko wystąpienia problemów zdrowotnych dramatycznie się obniża.
- Naszym największym wrogiem, obok infekcji, jest przede wszystkim hałas, czyli nadmierna głośność.
- Najbezpieczniejsze dla słuchu i zdrowia są konstrukcje typu Open-Ear, choć za cenę braku izolacji od otoczenia.
- Systemy ANC są po to, aby zmniejszyć głośność słuchanej muzyki, a nie słuchać jej jeszcze głośniej.
- Jeśli słuchasz bardzo często i długo muzyki, mimo wszystko rozważ duże słuchawki lub głośniki.
Artykuł nie powstał po to, aby kogoś do słuchawek dokanałowych zniechęcać. Wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, że w ten sposób korzystanie ze słuchawek dokanałowych będzie dla Was wielokrotnie bardziej przyjemne i bez negatywnych konsekwencji na przyszłość.