Beyerdynamic, wypuszczając modele DT1770 PRO MKII i DT1990 PRO MKII, wszedł chyba już oficjalnie w trend słuchawek niskoohmowych, który zawitał również do świata rozwiązań profesjonalnych. Znacznie łatwiejsze do napędzenia wprost z interfejsu, nie wymagające absolutnie żadnych większych nakładów na tor audio, rzeczywiście zdają się mieć dużo zalet i tym samym sensu. Dla mnie osobiście jest to o tyle novum, że o ile miałem ogromną przyjemność testować kiedyś DT1990 i mocno je doceniałem w pierwszej wersji, tak tutaj od razu wskoczyć mogłem w zamknięty wariant drugi. Za taką sposobność bardzo serdecznie dziękuję p. Przemysławowi, który podesłał mi na testy swoją prywatną sztukę, jeszcze pachnącą nowością. Idziemy więc dzielnie za ciosem niemieckimi okopami.
Jakość wykonania i konstrukcja DT1770 PRO MKII
Najlepiej byłoby słuchawki opisać z perspektywy poprzednika, a więc modelu MKI. Te z kolei najlepiej z perspektywy starszego wariantu, a więc DT770 i tak samo uczynić wypadałoby z modelem DT700 PRO X. Ponieważ z tych trzech miałem przyjemność obcować tylko z DT770, postanowiłem nie skupiać się na żadnych, tylko co najwyżej zwrócić uwagę na kilka ciekawych analogii do innych modeli, z T1 Gen 3 włącznie.
Etui i branding
Do rąk otrzymujemy duże, klasyczne etui Beyerdynamic Hardcase PRO, które jest wykonane jak wiele innych etui dołączanych do wielu różnych słuchawek, w tym np. KZ. Czarna, aksamitnie gładka powleczka naniesiona na materiał wzmocniony kartonem.
Branding oczywiście jest już nowy, ale dużym plusem jest to, że w środku etui zmieścimy zarówno kable (sakwa z zamkiem) jak i zapasowe pady. Świetnie pomyślane rozwiązanie.
Opaska pałąka
Jest to twardo od góry obszyta opaska o podwójnym wyściełaniu. Coś jak w Hi-X60.
Nie jestem w stanie ocenić obicia pod kątem wytrzymałości, ponieważ nie miałem jeszcze doświadczenia z tym elementem na osi czasu. Wydaje mi się jednak, że jest to inna mieszanka i ogólnie element, niż w serii T1.
Widełki i kabel
Beyerdynamic nie oferuje nam tu nic poza swoimi klasycznymi i sprawdzonymi rozwiązaniami. Okablowanie również jest identyczne, jak w DT1990 PRO, które dawniej testowałem. Do dyspozycji mamy zarówno kabel prosty, jak i spiralny. Niestety, okablowanie cuchnie gumą okrutnie. Robiło mi się od tego zapachu autentycznie niedobrze, a wdychanie go przez dwa dni poskutkowało bardzo złym samopoczuciem. Chemioterapia po audiofilsku.
Puszki w starym dobrym stylu, ale…
Bardzo podobają mi się puszki, które mają srebrne napisy wtopione w delikatną wklęsłość na środku. Wykonane są z plastiku, podczas gdy w DT1990 były jak pamiętam to elementy metalowe.
Warto zwrócić uwagę jednak na pewien szczegół. Słuchawki podczas stukania w muszlę wydają się troszkę rezonować. Widziałem to również na pomiarach CSD i jak na razie jedynymi, które na tym przyłapałem, były Hi-X60. DT1770 PRO MKII są w tym względzie nie tylko czułe na mikrofonowanie, ale zdradzają, że może być w nich mało (lub wcale) materiału tłumiącego. O tym jeszcze sobie porozmawiamy dalej.
Nauszniki i wkładki już po nowemu
Producent oferuje tu od razu dwa zestawy padów: twarde skórki bez otworów (są tylko 4 drobne dziurki o średnicy 1 mm, może 1,5 mm) oraz miększe, ale płytsze, welury, także bez otworów.
Wkładki są z kolei dokładnie te same, jakie zastosowano w serii DT700 PRO X i DT900 PRO X, a więc „z sutkiem” na środku. Montaż padów opiera się na dokładnie tych samych nowych talerzach, które zastosowano w T1 Gen 3. Jest to szeroki rant który nie dość, że przytrzymuje wkładkę (i driver), to jeszcze stwarza przestrzeń na kołnierz padów.
Wygoda i izolacja od otoczenia
Słuchawki na padach skórkowych nie najgorzej tłumią, ale wygoda pozostawia jednak trochę do życzenia. Pady są sztywne i twarde, co w połączeniu z dociskiem generuje od startu pewien dyskomfort. Na padach welurowych jest lepiej, ale pogarsza się nam izolacja, a ucho zaczyna opierać się na talerzu z przetwornikiem. Jedną więc rzecz zamieniamy tu na drugą.
Z tego względu być może warto byłoby pomyśleć nad alternatywnymi padami, aczkolwiek przykład T1 Gen 3 i Dekoni Elite Velour pokazuje, że bardzo łatwo trafić na totalną katastrofę i zrujnować sobie dźwięk doszczętnie. No i wpędzi nas to też w dodatkowe koszty, tak czy inaczej.
Raczej więc byłaby to opcja dla osób cierpliwych i zdeterminowanych, aby DT1770 PRO MKII faktycznie pozostawić i wykorzystywać na co dzień.
Jakość dźwięku Beyerdynamic DT1770 PRO MKII
Słuchawki grają lekką „V”-ką nastawioną na bas i niestety efekt „pudełka”, który powoduje dominowanie wrażenia „dziwnego” dźwięku. Albo może bardziej po prostu „dziwnej akustyki”. Ale po kolei.
Bas
Nie jest to wzór równości, ale jego linia jest przyjemna dla ucha. Podkreślone niskie tony dobrze komponują się z charakterem DT1770 PRO MKII, jeśli można to tak ująć. Nadają im trochę bardziej stanowczego, autorytarnego stylu grania, choć nie dominują mimo podkreślenia. Więcej równości definitywnie by tu nie zaszkodziło, ale poza tym nie miałbym żadnych konkretnych uwag.
Ilościowo basu jest tu sporo, może nawet odrobinę więcej niż w T1 Gen 3, które z kolei miały go odrobinę więcej niż T1 Gen 2 Black Edition. Odnosząc się tu do obu modeli, proszę brać pod uwagę, że są one już w swoich ostatecznych, że tak to ujmę, rewizjach. T1 Gen 2 i 3 grały bowiem na początku inaczej. Natomiast aktualne wypusty Gen 3 oraz końcowe Gen 2 miały lepsze właściwości akustyczne. Przynajmniej wszelkie dane na to wskazują.
Jeśli więc ktoś „sparzył się” tak jak ja na pierwszych sztukach, warto podejść do tematu jeszcze raz. Black Edition Gen 2 nie miałbym absolutnie żadnych oporów, aby przyjąć do swojej wciąż rozbudowywanej kolekcji słuchawkowej. Wyraźnie widać przy tym trend basowy u Beyerdynamica i mam wrażenie, że DT1770 są też pewnym tego beneficjentem. Aczkolwiek nie wiem jak w wersji MKI.
To jednak, co jest dla mnie pewne, to to, że mogą nie spodobać się osobom, które mają awersję na bas lub mocne sentymenty za graniem w stylu T1 pierwszej generacji. Tam było tego basu rzeczywiście mniej, a całość miała konkurować z HD800. Beyerdynamic dawno już zdaje się porzucił aspiracje do rywalizacji z Sennheiserem na tym polu.
Tony średnie
Nierówności pogłębiają się w średnicy. Zarówno niższa, jak i wyższa, odpuszczają energię i powodują, że w słuchawkach dominuje efekt „pudełka”. Nie jest on tak dramatyczny, jak w niektórych słuchawkach audiofilskich.
Jednocześnie, nie jest to też taki sam poziom, jaki mamy np. w ATH-A990Z. Słuchawki są wielokrotnie tańsze od DT-ków, a jednak tam rzeczywiście pracuje to na korzyść użytkownika i daje ciekawe efekty. A więc jednak można. Oczywiście w subiektywnym wymiarze oceny. Są one na moje uszy na tyle ciekawe, że A990Z zakupiłem sam dla siebie, jako zamkniętą alternatywę dla równie słynnych i cenionych Philipsów X2HR, które także zakupiłem jako punkt odniesienia. Daje to świetną możliwość rzetelnej oceny porównawczej z pierwszej ręki, a nie tylko na bazie danych lub własnej pamięci.
DT1770 konfrontowałem z jedną i drugą parą bezpośrednio. Niestety, pozostawiały po sobie wrażenie po prostu niedopracowanej akustyki lub pominięcia jakiegoś elementu akustycznego wewnątrz słuchawek.
Sprawdzając dane pomiarowe z recenzji poprzednika (DT770), zdumiony byłem brakiem możliwości dostrzeżenia podobnych właściwości. Niestety nie testowałem DT1770 MKI, więc trudno mi powiedzieć, czy to cecha nabyta od obecnej iteracji, czy odziedziczona wcześniej.
Tony wysokie
Dużym plusem z jednej strony może być porzucenie mocno wystrzelonego sopranu, jak w DT770. Ale barwa nadal podawana jest w sposób trochę „dziwny” i słuchawkom nie udaje się uciec od problemów ze średnicą. Trochę tak, jakby ciągnęło się to za DT1770 i promieniowało na wszystkie pozostałe aspekty soniczne.
DT1770 PRO MKII są przy tym mniej równe sopranowo niż T1 Gen 2 Black Edition, ale też nie tak jasne, jak np. Fostex TH616. I nie tak męczące na dłuższą metę, bowiem TH616 mają sopran podkreślony obszarowo i można traktować je jako „TH610 z treble boostem”. Co innego wspomniany środek, który dla odmiany męczy swoją barwą u Beyerdynamica. Nawet w gatunkach elektronicznych daje się usłyszeć, jak mawiał klasyk, że „something is no yes”.
W każdym razie powodowało to u mnie wrażenie „dziwnego” odsłuchu. Dźwięk nie był podany w sposób naturalny, przynajmniej w wymiarze jak dla słuchawek. Zupełnie tak, jakby całe słuchawki były podporządkowane idei przejścia na 32 Ohmy za wszelką cenę. Jakby ktoś im nagle zastopował taśmę produkcyjną i producent nie miał wyjścia.
W recenzjach branżowych być może da się przeczytać, że słuchawki są „specyficzne” i mają „indywidualną wizję” prezentacji muzyki. Może będą jakieś analogie do tematów studyjnych. Ja natomiast wolę powiedzieć, że słuchawki po prostu grają dziwnie i nie rozumiem co próbują osiągnąć. Ani one, ani sam Beyerdynamic. Da się tego słuchać bez problemu, ale… no właśnie.
Wrażenia sceniczne
O dziwo na tym polu nie jest źle. Oczywiście nie jest to poziom T1 Gen 3, ani też nawet ten sam pułap co DT1990, jeśli przywołać z pamięci wersję pierwszą. Słuchawki nie stawiają na prezentację holograficzną, ale rysują niezłą głębię sceny i renderują bardzo dobrą szerokość. Co więcej, myśląc, że złapię je na przejściach międzyosiowych, ze zdumieniem nie stwierdziłem żadnych takich problemów.
W pewnej chwili zrodziła mi się nawet myśl, czy aby – idąc tropem recenzji T1 Gen 3 – to właśnie ten aspekt nie stał się jednym z priorytetów podczas projektowania modelu MKII. Z kolei przejście na przetworniki 32 Ohm w obu tych modelach, jak również współdzielona cecha odpustu w 2,5 kHz sugerują jasno, że to cecha drivera.
Niemniej scena, choć całkiem dobra, nie jest w stanie nadrobić wrażenia dziwności i często miałem wrażenie, że efekt głębi jest tu sztucznie budowany. Co więcej, wzmagany właśnie przez efekt „pudełka”.
Czystość i balans kanałów
W temacie zniekształceń, słuchawki zachowują się niemal nienagannie. Poziom 0,5% THD+N przekroczyłem jedynie na progu 100 Hz, aby momentalnie zejść na okolice pułapu 0,2%. To są bardzo, ale to bardzo czyste słuchawki pod tym względem, trzymając solidny trend ustanowiony przez flagowe T1 Gen 3.
Balans kanałów jednakże to już inna sprawa. Widać (i słychać) delikatną dominację lewego kanału, a więc znowu wchodzimy w niekończącą się opowieść o typowych przypadłościach kabli jednostronnych. Albo inaczej: nie kabli, a słuchawek. T1 Gen 2 oraz Gen 3 nie miały absolutnie takich problemów, mając kable jednak symetryczne, a nie jednostronne. Przy takiej cenie spodziewałem się naprawdę więcej.
A jeśli brać pod uwagę, że to model do zastosowań profesjonalnych, to już w ogóle. Przynajmniej w tym egzemplarzu, Beyerdynamic mógł się lepiej postarać. I niestety przy 32 Ohmach takie rzeczy będą notorycznie bardziej widoczne, niż gdyby był to model 250 albo 600 Ohm (większy % dewiacji).
Konieczne dojrzewanie na głowie?
DT1770 PRO MKII to słuchawki, które być może udałoby się docenić po bardzo długim czasie użytkowania. Sprawiają wrażenie opracowanych w taki sposób, aby pod pewnymi względami może faktycznie dojrzewały jak wino.
Problem w tym, że to chyba nie o to powinno w tym wszystkim chodzić, a przynajmniej nie w takiej skali, jaką wymyślił sobie Beyerdynamic. Oto bowiem w rękach mamy słuchawki, które nie do końca nadają się zarówno do zastosowań domowych, jak i studyjnych. Owszem, nie mają tak krzykliwej góry jak DT770 PRO, ale ogólna tonalność jest zastanawiająca.
Słuchawki grają tym lepiej, im bliżej ucha znajduje się przetwornik. Aby to osiągnąć, pady fabryczne musiałyby być kompletnie zużyte (czas) lub wymienione na inne (koszt i fatyga). A my mamy na ocenę zakupu raptem 14 dni. W tak krótkim czasie niestety nie da się ich (d)ocenić i prościej (bezpieczniej) jest kupić po prostu coś innego.
Problem z dopieszczeniem akustyki
Wydaje mi się, że problem z Beyerdynamic DT1770 PRO MKII można sprowadzić do niedostatecznego dopieszczenia ich wewnętrznej akustyki. Patrząc na pomiary, widać ewidentnie zarówno punkty rezonansu, jak i miejsca powodujące u mnie takie a nie inne wrażenia.
Posłużę się dwoma przykładami: T1 Gen 3 oraz ATH-A990Z.
T1 Gen 3 robiły na mnie efekt „WOW” w sensie angażu i immersji w dźwięk, dlatego przyćmiewały swoje oczywiste wady, akustyczne. Dostawaliśmy generalnie równy dźwięk, który dopiero przy sopranie robił „fiu bździu”. Nadawało to jednak słuchawkom bardzo interesujących właściwości, które można było bez problemu wykorzystać w praktyce.
Audio-Technice A990Z jest bliżej do DT1770 konstrukcyjnie. Tu i tu zamknięty dynamik, poniekąd predysponowany do pracy w studiu. O ile jednak A990Z robią bardzo interesująco efekt halowy oparty o kontrolowany rezonans puszek, o tyle DT1770 zamiast z nim walczyć albo odpowiednio wykorzystywać, nie robią nic. Daje to wrażenie, że słuchawki mają „głuchość” w średnicy i nieco ponad nią, modulując barwę w sposób niepożądany i, mówiąc wprost, błędny.
Po prostu DT1770 robią efekt „Ooof” czyli „WOW” w drugą stronę: zakładam je na głowę i zastanawiam się o co tu chodzi oraz czemu za takie pieniądze. I czy za takie pieniądze muszą tak śmierdzieć gumą, że aż jest mi niedobrze.
Sytuacja na welurach
Akustycznie słuchawki trochę się zmieniają, ale słyszalnie poza może trochę równiejszą górą i słabszym basem otrzymamy cały czas ten sam efekt „pudełka” w średnicy. Słuchawki ewidentnie mają problem z akustyką i mogę tylko zgadywać powody.
Najbardziej prawdopodobną tezą wydaje się specyficzna konstrukcja przetwornika (w końcu Tesla), która wymaga znacznie większego nakładu sił, by skutecznie dać się wytłumić w puszce. Krótko mówiąc – albo za słabe tłumienie, albo za mała objętość puszek.
Ponieważ są to słuchawki praktycznie nowe (i nie należące do mnie), nie mam w zwyczaju grzebać w środku. Niemniej konstrukcja DT1770 to umożliwia, w zasadzie niemal beznarzędziowo. Problemem jest jednak ciasne wciśnięcie baffli z przetwornikami w puszkę, przez co rozbiórka i tak jest niemożliwa bez pozostawienia śladów lub nawet uszkodzeń. Ale bazując na zdjęciach wersji MKI, można założyć, że tłumienia w puszkach nie ma wcale.
Sytuacja korzystna dla modderów? Oczywiście. Ale tylko wówczas, gdy słuchawki zakupi się w bardzo okazyjnej cenie i ma się możliwości (i chęci) do zabawy.
Alternatywy
Mam przyznam autentyczny problem z alternatywnymi dla DT1770 słuchawkami zamkniętymi z przedziału cenowego 2-3 tysięcy zł. Ciężko jest mi tu coś zaproponować z tego, co znam lub kojarzę i najbliżej byłoby skłonić się ku modelom otwartym. Fakt, że mamy trochę zamkniętych nowości na rynku, jak np. Aune SR7000, ale bez testów trudno byłoby je polecić z czystym sumieniem. Tym bardziej, że nie różnią się specjalnie od AR5000, a mimo to kosztują nagle nie wiedzieć czemu 2x tyle. Kto wie, może siedzą tam jakieś cuda w środku, które robią taką a nie inną cenę, ale wątpliwości mimo wszystko pozostają.
Istotne też jest przez kogo takie słuchawki mają być nabywane i pod jakie zastosowania.
Do zastosowań domowych
Jeśli tylko ergonomia by mi pasowała, poszedłbym po prostu w przytaczaną już Audio-Technikę ATH-A990Z. Słuchawki te oferują to samo, co DT1770 PRO MKII, ale lepiej i 3x taniej. Nie są zbudowane jak czołg, ani tak samo wyposażone, ani z odpinanym kablem, ani z tak świetną polityką części zamiennych. Niemniej znacznie przyjemniej mi się w nich pracowało i to tak bardzo, że słuchawki jak pisałem zakupiłem na własność. Obok X2HR naprawdę nie mają się czego wstydzić, mimo sporej różnicy cenowej względem oferty Beyerdynamika.
Do zastosowań studyjnych
Gdybym zaś miał wybierać coś do krytycznych odsłuchów, na dzień dzisiejszy obok A990Z zwróciłbym też uwagę na Austrian Audio Hi-X60 po modyfikacjach. Nie są tak dobrze wyposażone, w ogóle nie mają takiego basu jak DT1770, a scenicznie również głębia może nie być na tym samym poziomie co DT i ATH. W zamian kosztują połowę ceny DT-ków, a po dampingu dowożą linearny i dobrze kontrolowany dźwięk. Ten zaś potwornie ułatwia pracę z muzyką. Coś, czego DT1770 dowieźć nie były w stanie. Być może warto byłoby poeksperymentować w kierunku ATH-A1000Z, może byłoby ciekawiej niż na A990Z, ale niestety nie miałem jeszcze szansy ich testować, mimo prób ich pozyskania na ten cel.
Dla użytkowników audiofilskich
Jako, że poruszamy się w rozwiązaniach zamkniętych, zapewne nadal dobrym wyborem byłyby stare sprawdzone Fostex TH610. A przynajmniej póki jeszcze można je dostać (EOL) i najlepiej nie w cenie wyspekulowanej (3000-3500 zł), tylko bliższej tej pierwotnej-właściwej (2500 zł).
Osobiście natomiast, gdybym miał wydać 2400 zł na DT1770 PRO MKII, raczej zdecydowałbym się na dołożenie jeszcze tysiąca złotych monet do ichnich T1 Gen 3. Dostajemy wszystko to, co w DT1770, ale otwarte, równiejsze, bez efektu pudełka i z kapitalną sceną. Nie wiem niestety jak nowy model T5.
Nadal nie pasuje? Zatem jeśli nie najnowsze T1, ale nadal może być to model otwarty, to kłaniają się jeszcze używane T1 Gen 2 Black Edition. Pół kropki nad i mniej w temacie sceny, ale jeszcze równiej i uniwersalniej. Idąc tym tropem, być może też DT1990 PRO by się zaświeciły, a przynajmniej MKI. Modelu MKII nie testowałem, więc zagadka nadal się utrzymuje co do zmian MKI vs MKII.
Podsumowanie
Przyznam, że nie wiem co o Beyerdynamic DT1770 PRO MKII myśleć. Naprawdę trudno jest je opisać inaczej, jak słuchawki grające „dziwnie”. Nie umiem więc przyporządkować im konkretnego scenariusza użytkowego i nie wiem do kogo są one kierowane oraz w jakim celu. Słowem: worum geht es hier, Beyer?
Słuchawki studyjne premium z tak nierównym strojeniem i pudełkowatym charakterem średnicy raczej trudno okrzyknąć skutecznym narzędziem pracy. Mam wrażenie, że więcej mogę zrobić na słuchawkach po prostu równiejszych, bardziej liniowych. Chyba, że w tym szaleństwie jest metoda i celowo słuchawki „popsuto”, aby późniejszy odsłuch owoców pracy na głośnikach był paradoksalnie lepszy. Może tu tkwi geniusz producenta, którego umysł mój wątły ogarnąć nie może?
Jako słuchawki domowe również niespecjalnie mi się widzą. W każdym swoim calu krzyczą zupełnie innym przeznaczeniem. Choć nie są to słuchawki jednoznacznie złe i mają sporo walorów, zwłaszcza bardzo ładne THD, to jednak trzeba je też ocenić przez pryzmat całości. Zatem…
Jakość i wyposażenie
Są bardzo wysoko przeze mnie oceniane. Wszystko jest tu adekwatne do ceny, a mi nie udało się złapać słuchawek na niczym. No może poza smrodem gumy od okablowania. Z obiciami pałąka nie mam doświadczeń użytkowych, więc trudno powiedzieć, czy i jak szybko nastąpi zużycie (degradacja).
Zdumiewające jest przesunięcie na jeden kanał, którego w tej klasie cenowej nie powinno być. Jest to cecha fizyczna związana z kablem będącym po jednej stronie, więc zaliczam to do QC. Balans kanałów to ważna rzecz w takich słuchawkach, dlatego wystawiłbym tu 8/10. W przeciwnym wypadku ocena byłaby maksymalna.
Jakość dźwięku
Technicznie słuchawki są bardzo czyste, z fajnym basem i dobrze zarysowaną sceną. Do tego nie tak jasne jak klasyczna seria o oczko niżej. Pozytywy więc są. Mocno kuleje za to akustyka, objawiając się nierównościami tonalnymi i efektem pudełkowatego dźwięku. Powoduje on mnóstwo problemów, które nie znikają w trakcie pracy z różnorodnym materiałem dźwiękowym. W tej cenie definitywnie nie tego się spodziewałem.
Być może po zabawie w modyfikacje byłoby lepiej. A być może po tym, jak uklepią się pady. Ale w tej cenie nie powinienem mieć takich dylematów i zagwozdek. Słuchawki nawet na pudełku mają napisane „Professional Studio Headphones”, więc są reklamowane jako narzędzie pracy, a nie rzecz, nad którą trzeba pracować. Będę więc niestety surowy, 6/10.
Ergonomia i właściwości użytkowe
Słuchawki są w wymiarze fizycznym bardzo praktyczne, ale twarde pady zauważalnie cisną w głowę. Na welurach lepiej, ale z kolei uszy zaczynają opierać się o talerze z driverami. Problemem dla mnie jest to, że nie do końca wiadomo do kogo są kierowane, gdyż owej praktyczności nie wykorzystamy jak pisałem ani w odsłuchach domowych, ani w studiu. Od smrodu gumy okablowania robiło mi się niedobrze (wracają demony Hifiman Arya Organic) i bardzo szybko zostałem zmuszony do zmiany kabla na własny. Dałbym więc 7/10.
Sumarycznie
Słuchawki wykręciły przy takiej a nie innej cenie 6.8/10. Nie są one tragiczne, mają sporo dobra i jakości, a wyposażenie jest wyborne (minus guma na kablach). Ale wydaje mi się, że są raczej materiałem do dalszego akustycznego dopracowania lub potencjalną bazą do modyfikacji. Chociaż tutaj i tak można byłoby się zastanowić, czy nie lepiej kupić znacznie tańsze DT770 i więcej czasu/środków wrzucić w bardziej zaawansowane mody (vide dawne DT-R10), a jeśli nie pod modyfikacje, to może nawet DT700 PRO X.
Beyerdynamic wypuścił MKII chyba bardziej na siłę, na fali zmian w całej linii produkcyjnej dla driverów Tesla. Szkoda więc, że tym razem „bajerantom z Niemiec” nie udało się mnie zabeyerować. Pozostaje trzymać kciuki, żeby DT1990 PRO przejście na przetworniki 32 Ohm w MKII również nie wyszło bokiem.
6.8/10
Sprzęt na dzień pisania recenzji jest szczątkowo dostępny w sklepach w cenie ok. 2400 zł
Dane techniczne
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 40 kHz
- Skuteczność: 110 dB / 1mW
- Impedancja: 32 Ohm
- W zestawie: etui, kabel prosty z wtykiem gwintowanym 3,5/6,3 mm + kabel spiralny, zapasowe pady welurowe
Materiały dodatkowe
- Pomiar pasma przenoszenia (uśredniony)
- Porównanie dźwięku na padach welurowych
- Pomiar czystości dźwięku (THD+N)
- Balans kanałów
- Tonalność względem DT770 250 Ohm
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC: Motu M4
- Wzmacniacz słuchawkowy: Sabaj A20h
- Słuchawki testowe: Creative Aurvana SE, Audio-Technica ATH-AD500X / ATH-AD900X / ATH-A990Z, AKG K240 DF, Beyerdynamic T1 Gen 2 Black Edition, Sennheiser HD800S, Fostex TH616, Philips Fidelio X2HR
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli ACX
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.