Sony WH-1000XM6 miałem okazję otrzymać na testy praktycznie zaraz po recenzji XM5. Wszystko dzięki p. Arturowi, który zechciał podesłać swój prywatny egzemplarz do testów. Obaj to zastanawialiśmy się, czy aby model XM6 będzie rzeczywiście lepszy od XM5 i wart sporej ponad nim dopłaty. No i odpowiedź nadal jest trochę przyznam niejednoznaczna. Ale o tym opowiem więcej w treści recenzji.
Recenzja powstała dzięki nieodpłatnemu użyczeniu swojego prywatnego egzemplarza przez p. Artura, któremu bardzo serdecznie dziękuję.
Jeśli posiadacie sprzęt, którego jeszcze nie testowałem i nie publikowałem jego recenzji wraz z pomiarami na Audiofanatyku, zapraszam do kontaktu. A jeśli podoba się Wam moja praca i chcecie wesprzeć ją bezpośrednio, można to uczynić kupując kable sygnowane logo Audiofanatyka. Tudzież via postawienie kawy na ko-fi lub drobny datek via suppi by Patronite.
Jakość wykonania i konstrukcja Sony WH-1000XM6
Zacznijmy może od zmian.
Nowe XM6 to jakby XM5 wzbogacone o możliwość składania, jak w XM4. Lud przemówił, a Sony, niczym dobry gospodarz, wysłuchało próśb pokornych. Ale to nie wszystko, bo i moich również Sony raczyło wysłuchać (cud). Oto bowiem narzekałem na łączenia, dokładność spasowania, szczeliny, szpary klepane chińskimi stopami na oko tuż przed zamknięciem zakładu. Sony stwierdziło, że może chyba jednak rację mam. Tak oto puszka XM6 jednorodną została. Nie ma szpary? Nie ma problemu.
Do tego bardzo ładnie umieszczono przycisk włączania słuchawek. Jest tak ładny, że za samo to dołożyłbym ponad poprzednią ceną. Słuchawki Sony WH-1000XM6 kosztowały w momencie rozpoczęcia pisania recenzji 1800 zł. Minęły 2 tygodnie i jest to już 2000 zł. Mijają trzy i mamy 1903 złote. Cztery i jest 1815 zł. Pięć i 1804 zł. Strach myśleć co będzie przed Świętami.
Poza tym słuchawki są wyposażone dokładnie tak samo, jak model XM5. Nadal mamy kapitalny w swej skuteczności system ANC, a wizualnie też jest bardzo konsekwentnie. Zmiany – poza tymi, które opisałem wyżej – zaszły jednak troszkę wewnątrz słuchawek. Mamy tu chociażby teraz integrację z AI. Widnieje bowiem znaczek „AI Inside”. Na czym ma on polegać jednak – nie doczytałem się. Niby coś w aplikacji, ale podobne rzeczy robią słuchawki Ankera, bez „AI Inside”.
Pewną zmianą jest też zachowanie się kąta nachylenia muszli względem głowy. Słuchawki mają zainstalowane sprężyny oporowe, które powodują, że nacisk zawsze kładziony jest na żuchwę. Czy jest to dobre z perspektywy wygody – trudno powiedzieć. W sytuacji użytkowania okularów może być bardzo przydatne. U mnie natomiast po ok. 2 godzinach pojawiał się ból małżowin i to coraz bardziej narastający.
Do tego multipairing, bardzo fajne etui… wygląda to zacnie na tym etapie. No, może pomijając delirium cenowe i wspomnianą wygodę, która jest gorsza od tej z XM5. Ale po kolei…
Co tym razem obiecuje nam producent?
Cytując wprost z materiałów producenta i tego, co opisują sklepy, jest to m.in.:
Opracowane we współpracy z nagrodzonymi Grammy® inżynierami masteringu i bazujący na znanej na całym świecie jakości dźwięku nagradzanej serii 1000X, słuchawki Sony WH-1000XM6 zapewniają wyjątkowe wrażenia dźwiękowe. Dzięki 30-milimetrowemu przetwornikowi, procesorowi redukcji szumów HD QN3, certyfikacji Hi-Res Audio, DSEE Extreme do skalowania każdego utworu i 10-pasmowemu korektorowi z możliwością dostosowania, usłyszysz każdy rytm i niuans z oszałamiającą dokładnością.
Efekty efektami, ale nas przede wszystkim (albo może mnie osobiście) interesuje barwa, strojenie i elementarna czystość. Toteż nad nimi będę się tu tradycyjnie skupiał.
Odnośnie redukcji szumów:
Technologia Multi Noise Sensor, oparta na procesorze HD Noise Cancelling Processor QN3 i 12 precyzyjnych mikrofonach, wychwytuje i eliminuje hałas otoczenia z wyjątkową dokładnością. Na ruchliwej ulicy lub podczas lotu na wysokości 10 000 metrów, adaptacyjny optymalizator NC dostosowuje się do optymalnej wydajności. WH-1000XM6 oferują również niezwykle czysty i wyraźny dźwięk otoczenia w słuchawkach nausznych Sony. Tryb Auto-Ambient Sound dostosowuje poziom dźwięku otoczenia w zależności od hałasu wokół użytkownika, zapewniając idealną równowagę między muzyką a otoczeniem.
Tu rzeczywiście można Sony tylko chwalić. ANC działa solidnie i porządnie, z dużą dozą adaptacyjności. Może to właśnie ona jest tu nazywana sztuczną inteligencją?
Słuchawki Sony WH-1000XM6 wprowadzają 360 Upmix for Cinema! Ta technologia przekształca zwykłe treści stereo, od strumieniowanych programów telewizyjnych po przeboje kinowe, we wciągający dźwięk przestrzenny, z dźwiękiem dochodzącym z boków, z tyłu, a nawet nad tobą. Game EQ oferuje ustawienia dźwięku zaprojektowane w celu zwiększenia klarowności, szczegółowości oraz dynamiki efektów dźwiękowych podczas grania. W sam raz dla zwykłych graczy, którzy wolą te słuchawki od tradycyjnego zestawu słuchawkowego do gier.
A może to o to chodzi? Naprawdę trudno powiedzieć. Ale co by to nie było, jak pisałem interesuje mnie przede wszystkim potencjał akustyczny tych słuchawek. Aczkolwiek wcześniej…
Czas pracy na baterii i ciekawa w związku z tym rzecz
Słuchawki są reklamowane jako posiadające praktycznie identyczny czas pracy na baterii. Oznacza to, że mamy do dyspozycji ok. 30 godzin pracy z włączonym systemem ANC. Można szukać usprawiedliwienia, że takie potężne ANC jednak musi baterię żreć. Może jest w tym trochę prawdy.
Ale dziwna rzecz mi się przydarzyła. Słuchawki przyszły naładowane w 100%. Odkładałem je na stół przy 90%, na pewno wyłączając. Po paru dniach wziąłem je ponownie do ręki i włączyłem. Bateria = 35%. Co tu się stało, nie mam pojęcia. Potężne samoczynne rozładowywanie się? Oczywiście jest takie coś – mam latarkę garażową z akumulatorem litowo-jonowym, która mi tak robi i po czasie się rozładowuje. Tyle że ta kosztowała 200 zł, a nie 2000…
W tym samym czasie żadna inna para z tych, które miałem na warsztacie, nie wykazała się taką właściwością. A były to:
- Haylou S35
- ATH-S300BT
- ATH-M50xBT2
- Soundcore Space One Pro
Może co najwyżej TWSy od KZ, ale to na przestrzeni paru miesięcy do pół roku. A nie paru dni.
Finalnie postanowiłem to zrzucić na swoją nieuwagę, bo być może słuchawki pozornie się wyłączyły podczas pracy analogowej. XM5 chyba robiły mi coś podobnego, a i wcześniej też była jakaś para, która to robiła. Chyba właśnie jakieś przedprodukcyjne demówki Ankera, a na co zwracałem swego czasu uwagę. Wymieniono mi ją na inny egzemplarz i tam, już problemu nie było.
Jakość dźwięku Sony WH-1000XM6
Osobiście przysiadłem do odsłuchów pełen wiary w to, że tym razem to zagra. Po pierwsze marka-legenda, a więc Sony. Rozumiecie – SONY. Nie Sany, nie Sonny, tylko SONY. Mało tego, że marka-legenda znana ze świata hi-fi czy kultowych wręcz słuchawek pokroju MDR-R10. Obecnie to gigant technologiczny i muzyczny. Więc panowie z Sony wiedzą co robią i znają się na dźwięku. W końcu mogą czerpać z dekad doświadczenia swoich poprzedników i zastępów inżynierów. Wiedzą jak ma to grać, aby grało dobrze, żeby się podobało i chwytało za serce (i portfel). Bo jednak gdyby nie grało, to by tyle nie kosztowało, prawda?
No ale starsze iteracje XM grały średnio – krzyknie zaraz jakiś złośliwiec. Oj tam, pewnie to właśnie przez marudzenie użytkowników strojenie było takie a nie inne. Sami jesteście sobie winni! Tutaj mamy za to strojenie wykonywane w konsultacjach ze studiami nagraniowymi! I to takimi nagradzanymi Grammy! Proszę państwa, nie ma przelewek, teraz musi się udać. MUSI.
A że cena wyższa? Po prostu jesteście biedakami, których nie stać na dobry sprzęt! To jest Sony! Marka-legenda. Cena już bez odsłuchu się usprawiedliwia. Zobaczycie, że te studia nagraniowe to tym razem zrobią wielką różnicę. Pingwinki pewnie są już rozgrzane do czerwoności i przebierają niecierpliwie nóżkami, aby z takim solidnym kawałem technologii słuchawkowej się spotkać.
Tak przynajmniej jest to nam obiecywane, zwłaszcza w materiałach prasowych i recenzjach trzecich. A co buduje bardzo duże oczekiwania wobec takich słuchawek. I tutaj chciałbym się jeszcze na moment zatrzymać. Mam bowiem wrażenie, że to dokładnie taka sama sytuacja, jak z XM5. Co więcej, przypominać zaczyna swoisty schemat, powielany od premiery do premiery niczym ściąga na kolokwium w lokalnym punkcie ksero. Zupełnie jakbyśmy gonili za czymś, czego nie da się złapać. I czy aby ktoś tego tak właśnie celowo nie zaprojektował?
Oczekiwania i obietnice
Gdy bazuje się wyłącznie na subiektywnej opinii, nie jest do końca eleganckim przytaczać podobne opinie trzecie w kontrze. Byłoby to na zasadzie „jeden rabin mówi tak, drugi rabin mówi śmak”. Każdy z tych „rabinów” ma przecież święte prawo do własnej, subiektywnej opinii. Tak jak jedni lubią czarne oliwki, a inni zielone.
Ale w momencie, gdy bazujemy na obiektywnych i powtarzalnych danych, sytuacja ulega zmianie. Jako konsumenci zyskujemy możliwość weryfikacji obietnic z rzeczywistością. Ponieważ obiecywano nam złote góry, możemy ich szukać bez łatki „to tylko nasza opinia” i „każdy słyszy inaczej”.
W przypadku serii XM jest to o tyle brzemienne, że często to, co opisuje się w prasie branżowej, niespecjalnie pokrywało potem z odczuciami użytkowników. Oczywiście zakładając szczerość i uczciwość obu grup w swych opisach. Dawno nie widziałem tak sporego kontrastu i uderzyło mnie to już przy XM5. Wygląda to bardzo nienaturalnie, nawet zakładając różnicę w preferencjach, guście, kondycji słuchu recenzentów oraz późniejszych użytkowników. Recenzenci pisali o słuchawkach „wzorcowych”, „prawie idealnych”, „perfekcyjnych”, „najlepszych na rynku”. Słuchawki widnieją nawet na niektórych listach polecanego sprzętu jako model wprost rekomendowany.
Skoro tak, to oczekiwałbym, że zagrają mi tym razem naprawdę dobrym, pełnym dźwiękiem o naturalnej barwie (w ostateczności zbliżonej do naturalnej). Bas bez znaczenia, od umiarkowanego do mocniejszego będzie w porządku. Na scenie wszystko ma być ładnie poukładane, a czy będzie ona mniejsza czy większa – zostawiam w gestii producenta.
Z drugiej strony użytkownicy mówili o pękających konstrukcjach, problemach z kontrolą jakości, nieprzyjemnym dźwięku, waleniu basem, dyskomfortem w okularach itd. W takiej sytuacji jest wręcz pożądane, aby poważnie i krytycznie nad problemem się pochylić. Są to działania prokonsumenckie, które mogą zwiększyć świadomość naszą, jako potencjalnych nabywców. Ktoś bowiem z czymś przesadził i albo użytkownicy trollują dobry produkt, albo ten rzeczywiście jest przereklamowany.
Spróbujmy zatem rozsądzić spór i ustalić kto ma rację.
Pierwsze wrażenia
W porządku, biorę głęboki wdech, zakładam słuchawki na głowę, paruję, odpalam swoją standardową muzykę testową i… cały czas siedzę w miejscu. Mija jeden utwór, robię stop. Siedzę w milczeniu, poprawiam słuchawki na głowie. Odpalam drugi. Trzeci. Piąty. Znów poprawiam słuchawki, bawię się w locie trybami ANC/nie-ANC.
Czekam i słucham. Słucham i czekam. Na rewolucję, wzorzec, ideał, najlepszość na rynku. Ale czekam w samotności, niczym na przystanku autobusowym przez parę godzin. Robi się już ciemno, a autobusu nie ma. Może przyjedzie następny z linii wzorcowej? Też nie przyjechał. Jakby cały PKS zastrajkował. Czuję się jak wyrzutek, czarna owca pozostawiona sama sobie na uboczu. Pozostaje więc „iść z buta”. Autostopem nie da rady, bo wszystkie samochody – jeśli już jakieś przejeżdżają – zmierzają w stronę przeciwną. Tam, gdzie XM6 świecą się na piedestale niczym wzorzec najwyższy, najstabilniejszy brzmieniowo, bez tragicznych wad. Ja zaś maszeruję, powoli, swoim tempem, pod prąd. Zaczyna padać, wiatr duje w twarz, ale upór i konsekwencja przeważają. Nogi się hartują, kondycja rośnie. Każdy krok, choć trudniejszy i cięższy, daje coraz większą satysfakcję.
Od pierwszych nut, zamiast rewolucji, dostałem po raz kolejny młodzieżową V-kę, która koresponduje oczywiście z trendami, ale bardzo przypomina mi dźwięk XM5. Nie ma żadnej rewolucji, cudownej odmiany, dopieszczenia „prawie ideału” do statusu perfekcji. Jest za to powolny marsz w stronę przeciwną. Krok po kroku przeciwstawiający się wszystkiemu i wszystkim. Łatwiej byłoby zawrócić i dać się nieść wiatrowi, złapać stopa. Tylko że dom mam w drugą stronę.
Tak więc bardzo podobna mieszanka, podobne priorytety i podobne też efekty brzmieniowe. Nie słyszę zaawansowanej technologii, a jedynie wciąż naciski na skraje pasma za sprawą DSP. Może tu czy tam jest równiej, ale nadal nie jest to dźwięk, który uznałbym za naturalny. A już na pewno nie w tej cenie.
Przyjrzyjmy się im więc bardziej szczegółowo…
Brzmienie i barwa w odsłuchach standardowych (ANC/wireless)
Znowu spotykamy się z faworyzacją basu. Jest podkreślony w całym swoim spektrum, co samo w sobie nie jest złe. Mogłoby go być de gustibus trochę mniej, ponieważ przy dłuższych odsłuchach mocno basowej muzyki ma tendencję do zmęczenia słuchacza. Sony WH-1000XM6 ewidentnie naciskają na niski bas i subbas, starając się być w ten sposób efektowne (i efektywne). Ludziom się to podoba i super. Ja sobie troszkę przyciszę i też dam radę. Tak więc bas oceniam neutralnie – fajny wygar, przydałoby się nieco umiaru, ale ogólnie ujdzie.
Środek pasma wydaje się nieco lepszy od poprzednika. Nie jest na jego tle bardziej wyrównany, a zamiast tego bardziej obecny, wzmocniony. Podczas, gdy XM5 miały w tym rejonie raptem „guz” na wykresie, Sony WH-1000XM6 mają już całkiem niezłą „górkę”. Na słuch jednak zanotowałbym to jako zakres prezentujący się na plus, dodający im pewnego smaczku.
Ponownie istota rzeczy rozbija się w Sony WH-1000XM6 o górę. Sopran jest w swoim clou bez zmian względem XM5. Co więcej, dzieje się coś dodatkowo powyżej progu 6 kHz, takie jakby lekkie falowanie. Ale nie jest to mocno słyszalne. Całość sopranu również paradoksalnie jest równiejsza niż w XM5. I znów – tylko na słuch, a co zobaczycie potem w miarę ładnie na wykresie psychoakustycznym.
Pech jednak, że jest tego – tak samo jak basu – ilością delikatnie za dużo. Przez to słuchawki mają skłonności do nosowej barwy, ale przede wszystkim tendencyjnego nadawania dźwiękom szklistości. Powrót szklarza, można byłoby rzec. Dostajemy sporą ilość informacji, które czasami są po prostu niestrawne, bo nie możemy nadążyć z ich przetworzeniem. Dlatego jest to drugi punkt, w którym słuchawki potrafią słuchacza zmęczyć.
Scenicznie natomiast jest bez zmian względem XM5. Znów elipsa z mocnym wychyleniem na boki. Zatem ten typ chyba po prostu tak już ma.
Brzmienie i barwa w trybie analogowym
Tryb analogowy jest lepszym tym razem niż w XM5, ale nadal niestety serwowany jak z plastikowych kubków po kawie. Różnica w tym, że poprzednio były to kubki jednorazowe, a teraz przynajmniej są to plastiki z uszkami, za które można złapać. Rzeczywiście rozwój i progres, którym w innych recenzjach można się pochwalić, a którego nikt nie zaneguje.
Jedynym sposobem na to, aby słuchawki te zagrały jakkolwiek sensownie w trybie analogowym, było nienaturalne przesunięcie ich w kierunku tyłu głowy. Oznacza to, że nosiłem je praktycznie tak, jak standardowo nosi się S300BT. Albo może bardziej jak w zmodowanych ciężko Creative Aurvana SE z padami od kompaktów.
Da się tego słuchać, ale tak, jak wówczas za 1200 zł, tak i teraz za 2000 zł nadal pozostawia to sporo do życzenia. A ponad wszystkim ogromny kontrast względem trybu bezprzewodowego. Słuchawki winne grać bardziej naturalnie i bez konieczności dziwnego układania ich na uszach. Być może problem leży w aranżacji wnętrza muszli i umiejscowienia kapsuł dla systemu ANC. Jeszcze chyba z żadnymi słuchawkami ANC nie poczyniłem takiej obserwacji, jak tutaj. Ale, paradoksalnie, w takiej formie najprzyjemniej słuchało mi się muzyki z Sony WH-1000XM6.
Sprawdziłem dla pewności, czy aby i tryb bezprzewodowy nie zyskuje po przesunięciu słuchawek do tyłu, ale nie. Jest gorzej. Wracając do słuchania tak, jak opisałem wyżej, jest zarówno bezpiecznie tonalnie, jak i łagodnie na skrajach. Trochę jakby skręcając w stronę HD 280 PRO. Ale ponad wszystkim, to nie powinno się tak zachowywać ani dźwiękowo, ani ergonomicznie. Muszę przesuwać słuchawki maksymalnie do tyłu, aby dźwięk stawał się w nich normalny? Za 2000 zł w słuchawkach, które są stworzone z najlepszym na rynku ANC i pod wireless, a nie pod kabel? Sony WH-1000XM6 tak właśnie ktoś zaprojektował. I w tej cenie nie czuję się z tego powodu wyróżniony.
Rzeczywistość, czyli zderzenie obietnic z liczbami
Na tym etapie moje własne zdanie o Sony WH-1000XM6 oscyluje wokół tego u użytkowników. W przeszłości w takich sytuacjach pojawiał się z automatu zarzut „niedostatecznego wsłuchiwania się”, „złego toru” albo „bycia głuchym”. Ostatecznie – pisania recenzji odmiennej specjalnie tylko po to, aby się odróżnić i wybić na tle innych, rzetelnych na ich temat opinii.
A co się dzieje naprawdę? Ano wyniki są bardzo zbliżone do XM5, czasem lepsze, czasem gorsze. Co do zasady, rzeczywiście, w cenie 2000 zł wcale nie dostajemy rewolucji ponad poprzednikiem kosztującym 1200 zł. Nadal jest to dźwięk mocno traktowany EQ/DSP o niespecjalnie dobrej równości. Prawdopodobnie ta byłaby przy tych przetwornikach i ich rozrzucie nie do uzyskania. Widać miejscami, że korekcja jest zastosowana dosłownie tylko w kilku miejscach (4-5 punktów) i to dość szeroko. Nie jest to zaawansowana korekcja driver-specific.
THD+N jest niemal na tym samym poziomie klasowym, ale technicznie słabsze: -62,9 vs -57,7 dB. Szum tła jest lepiej tłumiony w XM6, ale ogólne THD podskakuje nam pod próg 1% (0,90% w 100 Hz). W XM5 w najgorszym miejscu (5,15 kHz) było to 0,63%. W tym samym rejonie na XM6 jest to już 0,80% (4,95 kHz). Różnica w wartościach jest minimalna, trzyma się akceptowalnych progów tolerancji, ale nie jest to progres. Co więcej, jest to nie do rozróżnienia na słuch. Twierdzenie więc, że np. XM6 są czystsze (czyli lepsze jakościowo) od XM5, nie znajduje pokrycia w rzeczywistości. Mimo że jest znacznie drożej.
Balans kanałów – tutaj progres jest, ale jeśli weźmiemy pod uwagę cenę, to zaleta ta trochę się zaciera. Miejscami jest perfekcja, a miejscami rozlatuje się to nam o 5 dB. Da się słuchawek używać, nie ma tu dramatu. No i jest lepiej niż przy poprzednim egzemplarzu XM5, ale wciąż rozmawiamy o kontroli jakości. Choć w tej cenie nie powinniśmy o niej rozmawiać w ogóle.
Marketingowa choroba dwubiegunowa
Różnica tonalna między analogiem a BT jest ogromna. Tak bardzo, że po kablu i bez kabla są to de facto dwie kompletnie różne sygnatury dźwiękowe. Tak potężny nakład jest tu za sprawą DSP. Sam w sobie nie jest on oczywiście ujmą, ale producent wprost pisze nam np.:
Niech muzyka brzmi tak, jak powinna. W opracowaniu tych słuchawek uczestniczyli światowej sławy inżynierowie masteringu. W rezultacie zapewniają one precyzję na poziomie sprzętu studyjnego i odtwarzają każdy niuans i każdą nutę dokładnie tak, jak chciał wykonawca.
Mowa o Sterling Sound, Battery Studios czy Coast Mastering. Same slogany o „brzmieniu takim, jakie być powinno” czy „intencjach wykonawcy” są bardzo życzeniowe. Delikatnie mówiąc. Nie jestem może ekspertem od masteringu, ani nie pracuję w studiu nagraniowym zawodowo, ale nie jestem przekonany, że udało się taki stan tu osiągnąć. Nie wiemy w jakim zakresie ta współpraca miała miejsce, czy jest ona autentyczna, którego trybu pracy się tyczy. Jak pisałem, słuchawki mają dwa oblicza – kablowe i nie.
Ale to nie wszystko. Teraz okazuje się, że to słuchawki do studia i masteringu. Przed momentem były to słuchawki do gier, kina domowego i outdoorowe. Nagle dochodzi jeszcze studio. Proszę Państwa, chylmy czoła, bowiem mamy pierwsze na świecie słuchawki dla każdego i do wszystkiego! A przynajmniej tak chyba chce nam wmówić producent.
Kreuje się przez to mojej głowie pewien absurd, ale też momentalnie pojawia się stare polskie przysłowie. Jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Oczywiście byłoby to trochę przesadą wobec Sony WH-1000XM6. Co jednak chcę przez to powiedzieć – Sony winno moim zdaniem skupić się na jednej rzeczy i doprowadzić ją do perfekcji. Żadne tam studio, tylko normalne słuchawki konsumenckie z rękami i nogami. I już myślę inaczej by to grało.
Co jest nie tak w zastosowaniach studyjnych?
Przede wszystkim nie uznaję czegoś takiego, jak hołdowanie intencji wykonawcy czy brzmieniu takim, jakie być powinno. Bo jakież ono być powinno? Basowe i z podbitym sopranem? Kto tak powiedział i na bazie jakich argumentów? Jakie badania wykonano i czy ktoś mnie lub nas indywidualnie pytał wcześniej o zdanie? No nie.
W studiach używa się bardzo różnego sprzętu, a wizje wykonawców są również odmienne. Jedna muzyka będzie zrobiona bardziej pod efekty, inna pod sceniczność, a jeszcze inna pod wokal. Być może Sony chodziło o to, że możemy sobie za pomocą EQ dopasować brzmienie do stylu wykonawcy/gatunku, ale tak samo można powiedzieć o Ankerze. Ba, moje M-Audio – będąc monitorami bliskiego pola – również mają aplikację i prosty EQ, który wykorzystuję jako korekcję pomieszczenia. Bo to najwłaściwsze dla tego zastosowanie. W przypadku Sony WH-1000XM6, prawdopodobnie również takowym być ono powinno, ale na bazie naszego słuchu i preferencji, a nie nieznanych nam „intencji wykonawców”.
Z kolei od samego strojenia wymagałbym w zastosowaniach studyjnych większej naturalności – mimo wszystko. Znów kłania się zrobienie go via EQ. No OK, w porządku, ale co z połączeniem analogowym? Tam nie mamy żadnej możliwości skorzystania z tego, co zakodowano w module sterującym słuchawek. Jedynie APO Equalizer albo Easy Effects nas tu wyratują. Ale czy muszą, skoro Sony dodało możliwość ładowania w trakcie pracy?
Ale załóżmy, że ktoś nie użyje aplikacji, tylko zechce wykorzystywać Sony WH-1000XM6 wprost z pudełka. Nasz słuch sam automatycznie dąży do balansu tonalnego poprzez biologiczną kompensację. Mamy w głowach po prostu organiczny EQ ustawiony zawsze na AUTO. Podbity bas i sopran w Sony WH-1000XM6 spowodują, że potem każdy miks będzie miał wypchnięty wokal, słaby bas i ciepłą górę.
Czy to nam się podoba czy nie, stanie się to naszą „intencją”, jako wykonawców lub na etapie masteringu. Jeśli tak rzeczywiście jest – OK, nie ma problemu.
Konsekwencje strojenia względem utworów
Takie utwory słuchane na innych słuchawkach, ale nawet głośnikach, będą brzmiały kompletnie inaczej. Dobrze (i równo) zagra to nam tylko w Sony lub innych modelach o zbliżonych właściwościach. Jeśli Sony WH-1000XM6 ze swoim V-kowym strojeniem nadają się do studia, to Space One Pro z jeszcze bardziej wybitym basem winny być w tych zastosowaniach perfekcyjne. A nie są. I nigdy producent ich tak nie reklamował.
Sony czyni to tak:
Słuchawki WH-1000XM6, opracowane we współpracy z inżynierami masteringu, odtwarzają każdy dźwięk z precyzją godną sprzętu studyjnego. Ich dostrojenie — od głębokiego basu po wyraźne tony wysokie — uwalnia pełny potencjał każdego utworu i przekazuje zamierzone przez artystę emocje, energię i szczegóły.
W zakresie potęgi basu owszem. Ale jednak emocje wokalu lepiej przekazują mi inne pary słuchawek, chociażby HSC171, które są paradoksalnie tańsze. Natomiast takie jakby-studyjne strojenie mają u mnie np. zmodyfikowane CASE (Creative Aurvana SE). Też podkreślony bas, również podkreślony sopran zwracający sporo szczegółów, ale utrzymane to jest proporcjonalnie w znacznie korzystniejszych ilościach. I to z nimi w bezpośrednim porównaniu Sony WH-1000XM6 przegrywają sromotnie.
Dlatego uważam, że Sony bardzo mocno nagina rzeczywistość i szuka zastosowań tym słuchawkom tam, gdzie ich po prostu nie ma. Jest to czysty marketing i szukanie emocji za pomocą sprzętu, a nie materiału odtwarzanego. Emocje winny być przekazywane przez sam utwór i to w nim zaklęta jest intencja wykonawcy. My tylko – jako konsumenci – dobieramy sobie potem narzędzia, aby się do nich dokopać. I jak się okazuje, w zupełności wystarczają do tego zmodyfikowane Creative za 80 zł.
To właśnie na nich skomponowałem swój pierwszy utwór (space ambient). Zweryfikowałem go potem na M-Audio Forty-Sixty i na wszystkich innych dobrych słuchawkach. Brzmiał obłędnie. Tymczasem na XM6 brzmi on zbyt jałowo i sztucznie. Fajny bas, ale brakuje mi gradacji planów i emocji z tym właśnie związanych. A nikt nie nagrodził mnie Grammy…
Mieszanka dobrych cech z przeciętnymi
W przypadku Sony WH-1000XM6 mamy więc podobny problem, co przy XM5. Zwłaszcza, że produkt jest – jak pokazałem wyżej – nadal dość niejednoznaczny i wcale nie mniej, niż jego poprzednik.
Z jednej strony Sony WH-1000XM6 mają w sobie sporo cech pozytywnych lub po prostu akceptowalnych. Takich, obok których przejdziemy obojętnie lub na delikatny plus. To dobre ergonomicznie słuchawki z kapitalnie skutecznym ANC. Tego nikt im nie zabierze.
Z drugiej ciężko jest mi wskazać w nich cokolwiek wybitnego poza wspomnianym ANC. XM5 jako produkt były ewidentnie niedopracowane. W XM6 również nadal pewne rzeczy kuleją, a do tego dochodzi jeszcze potężny wzrost ceny. Dokładamy 1/3 do słuchawek, za którymi winny stać potężne zmiany. A których nam się nie dowozi. To po prostu troszkę podrasowane XM5 i w sumie tyle.
Problemem, chciałbym jednak podkreślić, nie jest dla mnie sama cena. Z przyjemnością dałbym za nie te 2000 zł, a nawet więcej, ale muszą zaoferować mi minimum dwie rzeczy:
- zauważalnie lepsze strojenie wprost z pudełka (łatanie sobie dźwięku ręcznie EQ w tej cenie mnie nie interesuje),
- równie zauważalnie dłuższy czas pracy na baterii.
Nie wierzę, że nie da się tego zrobić. Ani że producent takiego formatu nie umiał tego zrobić. Tym bardziej, że taka Audio-Technica, a więc firma również z Japonii, nie miała takich problemów i poprawnie wydała swego czasu np. ATH-DSR9BT na bazie jakby nie patrzeć fatalnych akustycznie ATH-SR9 (góra wystrzelona w kosmos).
Jeśli jednak nie da się, to też nie ma problemu – poproszę wtedy niższą cenę. To na pewno się da. Jeśli też się nie da – oczekuję wyjaśnień co do powodów. Marketingowe opowieści o studiach nagraniowych i zdolnościach profetycznych wobec wykonawców albo „ale te ANC jest świetne” wybaczcie, ale mnie nie przekonują.
Opłacalność
Rzeczą wbijającą te słuchawki w ziemię jest – jak wielokrotnie już podkreślałem – ich cena w kontekście realnych możliwości. Jeśli mam wydać 1800-2000 zł, bo cena końcowa dosłownie wariuje, to życzyłbym sobie przynajmniej:
- zauważalnie długiego czasu pracy wireless na poziomie powiedzmy tych 60-80 godzin,
- długiego czasu pracy z ANC na poziomie tak minimum z 40-60 godzin,
- sensownej akustyki i dźwięku przetworników w połączeniu przewodowym,
- naturalnej barwy strojenia w trybie bezprzewodowym,
- wygody i naprawdę dobrego ANC.
Tymczasem dostaję tylko ostatni punkt programu. Pozostałe rzeczy prezentują się następująco:
- czas pracy bez zmian względem poprzednika (do 40 h bez ANC),
- praca z ANC również bez zmian (do 30 godzin),
- bezsensowna i beznadziejna akustyka w połączeniu przewodowym,
- szklista V-ka w trybie bezprzewodowym,
- wygoda maksymalnie na 2 godziny, potem ból małżowin.
Za dwa tysiące złotych trudno jest mi to jednoznacznie usprawiedliwić.
Samodzielne poszukiwanie powodów zwiększenia ceny
Zważmy sobie wszystko to, co dostajemy względem tego, co już mieliśmy wcześniej. Sony WH-1000XM6 to tak naprawdę przywrócenie pewnych elementów konstrukcyjnych z XM4 i połączenie ich z obudową XM5. Poprzednik był serią testową mającą wybadać, czy niektóre uproszczenia (np. brak składania) klienci przyjmą bez oporu. Okazało się, że jednak opór (marudzenie) jest, więc przywrócono składaną konstrukcję.
Oczywiście wszystko ma swoją cenę i tą chciano podnieść oraz jakoś usprawiedliwić. A że teraz jest szaleństwo na „AI”, to i proszę. Do tego coś o studiach nagraniowych, nagrodach Grammy i cena cyk w górę. Klient uradowany, bo Sony, bo AI, słuchawki studyjne, czytanie artystom w myślach i duszach, bo wszyscy w recenzjach chwalą itd. Jest jakiś tam progres, więc wszystko spoko, czego się czepiacie, to szukanie dziur w całym i rage-baiting, kupować i klaskać uszami że w ogóle działa, zamiast narzekać.
To nic że Sony WH-1000XM6 są wykonane właściwie tak samo, jak XM5. Fakt, nie można odmówić im poprawienia tego czy owego. Mam wrażenie, że producent w tym modelu nie tyle poprawia błędy przy poprzedniku, co lepiej stara się maskować oszczędności. Mniej miejsc w których czuć błędy spasowania, wyeliminowanie rzeczy, które to zdradzały, zapożyczenie konstrukcji i mechanizmów od poprzedników. Jednorodne muszle i pałąk to brak szpar i problemów ze spasowaniem. Ot genialne obejście problemu. To może coś innego podbiło cenę? Np.:
- Mechanizm składania? Nie. XM4 tyle nie kosztowały.
- ANC? Tak samo skuteczne jak w XM5.
- Brzmienie po DSP? Podobne do XM5.
- Czas pracy? Identyczny jak w XM5.
- Jakość dźwięku drastycznie wzrosła? Też nie.
- W środku nagle wylądowała kosmiczna technologia i słuchawki oferują nam rzeczywistość rozszerzoną lub super funkcje AI? Nie zauważyłem.
A jednak płacimy 1/3 więcej.
Dlatego trudno jest nie odebrać Sony WH-1000XM6 jako trochę sięgnięcia nam do kieszeni.
Podsumowanie
Sony WH-1000XM6 sprawiają wrażenie projektu przygotowanego i obliczonego, aby użytkownik przypadkiem nie dostał za dużo. Względem poprzednika progres miesza się z lekkim regresem, a w opisie produktu absurd goni absurd. Zupełnie tak, jakby producent markował postęp tylko po to, aby dokleić znaczek „AI” i zwiększyć cenę. Jedynie w recenzjach standardowo kwiatki, motylki i różowe okulary z napisem ANC, które nadal jest rewelacyjne, ale dla mnie to za mało.
Nadal mamy kreowanie dźwięku mocno w oparciu o DSP i łatanie nim trochę kontroli jakości. Odczyty THD+N są obiektywnie nawet gorsze niż w modelu XM5. Tonalnie tu się nieco wyrównało, tam zaszpachlowało, ale wciąż jest to z grubsza ten sam profil tonalny na bas + detaliczność. W dźwięku dominuje silenie się na jasność, nierzadko szklistość i taki trochę „młodzieżowy kicz”. Pasuje to do niektórych gatunków, ale nie jest to strojenie uniwersalne, a już na pewno studyjne i zgodne z intencjami twórców. A przynajmniej z moimi – jako początkującego twórcy – nie było.
Owszem, mamy tu 10-pasmowy korektor, dodano opcję odtwarzania w trakcie ładowania, super. Ale to dodatki ponad fundamentem, jakim winien być dźwięk (i wygoda). Fajnie, że producent stawia na (jak twierdzi) swoje własne przetworniki, ale ich natywne strojenie po kablu nadal zdradza realną jakość dźwiękową tego produktu. A i nawet po DSP jest wciąż problem. Zupełnie jakby producent sam troszkę nie wiedział co i pod kogo robi.
Toteż niestety ale nie mogę zarekomendować Sony WH-1000XM6. Brakuje mi tu zarówno przekonania co do szczerości intencji producenta, jak i poczucia, że wiem dokładnie za co płacę. Czyli w sumie to samo co przy HEDD One, ale po drugiej stronie barykady.
Sprzęt można zakupić na dzień pisania i publikacji recenzji w cenie ok. 1800-2000 zł, bo nawet sam producent nie wie finalnie na ile je wycenić. (sprawdź najniższą cenę i dostępność)
Dane techniczne
Specyfikacja techniczna dostępna jest na stronie producenta: LINK
Dane pomiarowe
Poniżej zebrane wyniki pomiarowe:
Porównanie z XM6 vs XM5:
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC/AMP: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro, AF HA500, AF DA500, Loxjie D40 Pro, Luxsin X9
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe pełnowymiarowe: AKG K1000, Audeze LCD-XC, Audio-Technica ATH-AD900X, ATH-A990Z oraz ATH-S300BT, Creative Aurvana SE (zmodyfikowane), Haylou S35 ANC, Sennheiser HD 580
- Słuchawki testowe typu IEM: KZ ZVX, Sony MH1
- Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli Audionum
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.




















No cóż, spodziewałem się czegoś podobnego po recenzji XM5 oraz szumnych 'AI’ zapowiedziach. Jedna prośba drogi autorze – choć recenzję czyta się naprawdę dobrze, ilość szyderstwa jest na takim poziomie że nieznający Cię czytelnik, może wysnuć wnioski o jawną chęć pognębienia produktu 😉 Trochę mniej kwieciście i nie będzie podejrzeń o stronniczość. Ale to tylko moja skromna opinia.
A co do słuchawek – Sony strasznie rozkręciło się ze swoim marketingiem i mam wrażenie że to właśnie tu jest główny problem, bo gdyby nie obiecywali 'dla każdego coś dobrego’, a skupili się na wybitnym ANC, melodyjnym wesołym brzmieniu idącym w atrakcyjną Vkę, to niech sobie nawet zachowają reklamy z zakresu 'speców of masteringu’. Część osób to kupi razem z marką i będą dumni z produktu. Ich wybór 🙂
Co do recenzji w sieci. Cóż, czasem mam wrażenie że niektórzy najzwyczajniej boją się krytykować produkty 'znanych i uznanych’ mając świadomość konsekwencji za tym idących, a innym najzwyczajniej w świecie takie brzmienie po prostu się podoba, bo często nie mają skali porównawczej. Nie zapomnę kwiecistej recenzji jednego z 'tech portali’ na temat Marshall Major IV, które to były dla recenzenta objawieniem, a IMHO grają mocno średnio i odrzuciły mnie dość szybko, lądując u dziecka – które jest z nich zachwycone.
A cena? No przecież to Sony. I AI. I HD. I Hi-RES Audio. No i DSEE Extreme! Tyle dobroci w jednym miejscu! A mówiłem już że AI? 😉
Jak na ironię tekst recenzji XM6 kilkukrotnie okrajałem z nadmiaru docinek i szydery, parokrotnie sprawdzając czy aby nie przesadzam. Przy cenie 2000 zł starałem się być najbardziej dyplomatyczny, jak tylko się da. 🙂
O stronniczość niestety podejrzenie będzie zawsze. Zwłaszcza ze strony tych osób, którym recenzja będzie nie na rękę. Tak jak w tym dowcipie o lekarzu pokazującym pacjentowi różnego rodzaju obrazki: motylki, drzewka itd.:
– Z czym Panu się to kojarzy?
– Z dupą.
– A to?
– Z dupą.
– A to tutaj?
– Też z dupą.
– Panie, pan jest zboczony!
– Ja?! A kto mi te świństwa pokazuje?
Dlatego właśnie tak duży nacisk zawsze stawiam na pomiary. Bo one mówią „sprawdzam” również wobec mnie samego i wspomnianej przesady. Natomiast co do recenzji trzecich, dokładnie tak. Ale tak samo jest przecież w PC, Tech czy Gamingu. Tylko nielicznych stać na to, aby pozwolić sobie być persona non grata. I z tej perspektywy powiem Ci Bartku że ja nawet ich rozumiem. No ale cóż, każdy robi to co uważa za słuszne.