Z obecności na testach Sony WH-1000XM5 jestem o tyle zadowolony, że jest to sprzęt znacznie bardziej z rejonów dla nas – jako użytkowników – popularnych.
Każda para słuchawek jest dla mnie fascynującą podróżą po dźwięku, strojeniu, towarzyszących im zagadkach akustycznych i projektowych. Każda zasługuje na rzetelny opis i ocenę czy inżynierom udało mu się spełnić pokładane w produkcie nadzieje. Stawiając się po drodze w roli klienta docelowego, wykazując się elastycznością i adaptacyjnością, próbuję jak najlepiej udokumentować dany model słuchawek. A w efekcie – zobrazować je tym osobom, które preferują najpierw dowiedzieć się co tak naprawdę kupują, a dopiero potem tegoż zakupu dokonać.
Świadomość i zdroworozsądkowe podejście jest kluczowe nie tylko przy sprzęcie klasy audiofilskiej, ale też przy tym bardziej popularnym, który znacznie łatwiej przychodzi nam zakupić. Sony WH-1000XM5 są właśnie takim popularnym – może nawet bardzo popularnym – modelem słuchawek. Rozpływano się nad ich perfekcją lub bliskością do tejże, fantastycznym basem, fenomenalnym systemem ANC. Prawie tak, jakbyśmy mówili o sprzęcie mimo wszystko kierowanym do nowoczesnego audiofila.
Dzięki uprzejmości p. Marcina, mamy tym samym szansę pochylić się nad piątą iteracją tytułowych słuchawek – modelem XM5. Zobaczmy sobie, co ze wspomnianych zachwytów i szumu na ich temat jest prawdą, a co nie. A przede wszystkim, czy słuchawki warte są swoich pieniędzy i jak wypadają na tle znacznie tańszych alternatyw.
Recenzja powstała dzięki nieodpłatnemu użyczeniu swojego prywatnego egzemplarza przez p. Marcina, któremu bardzo serdecznie dziękuję. Podziękowania również dla p. Dawida za materiały dot. jednego z portali wielotematycznych, który opisywał WH-1000XM5.
Jeśli posiadacie sprzęt, którego jeszcze nie testowałem i nie publikowałem jego recenzji wraz z pomiarami na Audiofanatyku, zapraszam do kontaktu. A jeśli podoba się Wam moja praca i chcecie wesprzeć ją bezpośrednio, można to uczynić kupując kable sygnowane logo Audiofanatyka. Tudzież via postawienie kawy na ko-fi lub drobny datek via suppi by Patronite.
Jakość wykonania i konstrukcja Sony WH-1000XM5
Czasami aż za bardzo staram się dopasować treść do typu i poziomu odbiorcy. Jako, iż Sony są przedstawicielem sprzętu bardziej mainstreamowego, oczywiście również formuła recenzji winna być bardziej dopasowana pod takowego użytkownika. Nie będzie więc wspomnianych poetyckich uniesień czy barwnych opisów. Skupimy się znacznie mocniej na wyraźnym zaakcentowaniu kwestii technicznych tych słuchawek. Tym bardziej, że z serią WH-1000 nigdy nie miałem przyznam przyjemności się zetknąć.
No ale jak to mówią – zawsze musi być ten pierwszy raz. Tym bardziej serdecznie dziękuję p. Marcinowi za takową sposobność. Razem z p. Tomaszem – właścicielem MDR-Z1R – mamy zatem unikalną okazję do poznania dwóch zacnych modeli tego producenta. Choć z przeciwległych sobie biegunów.
Zamiast dużych, rasowych słuchawek do domowego odsłuchu, tym razem w ręce wpada nam przenośna konstrukcja bezprzewodowa. Oznacza to nafaszerowanie elektroniką, mikrofonami, systemem ANC oraz dostosowanie tego wszystkiego pod poręczność i przenośność.
Słuchawki otrzymałem wraz z kabelkiem ładowania i etui, toteż brać należy poprawkę, że niekoniecznie uwieczniony na zdjęciach jest kompletny zestaw producenta.
Projekt wraz z materiałami
W pierwszym wrażeniu, słuchawki są wykonane wyśmienicie. Konstrukcja Sony WH-1000XM5 ma swoje zalety, ale z których wychodzą automatycznie również wady. I co najgorsze, każda z nich ma swoje logiczne uzasadnienie.
Producent zdecydował się na zastosowanie plastiku jako materiału głównego. Jest on świetnie wykończony, aby jak sądzę sprawiać wrażenie tworzywa wysokiej klasy lub nawet imitację metalu. Ma to swoje bardzo korzystne przełożenie na masę słuchawek, które pozostają bardzo lekkie. Z naciskiem na bardzo.
Gdyby oceniać je tylko po wadze, uczucia byłyby zapewne mieszane. Ale dla nas, jako użytkowników, ma to swoją korzyść praktyczną. Niska masa oznacza z reguły dobrą wygodę, jeśli nacisk jest utrzymany w rozsądnych przedziałach.
Dużym znakiem zapytania są dla mnie otwory na mechanizm regulacji kąta nachylenia muszli względem powierzchni twarzy. Rozwiązanie samo w sobie jest w porządku, pomyślane ciekawie i z wyczuciem. Ale jednocześnie to sporych rozmiarów dziura, która w żaden sposób nie jest odporna na zachlapanie wodą czy po prostu brud. Co więcej, czyszczenie tego elementu będzie nastręczało sporo trudności. Cały brud będzie lądował na spodzie muszli i jej wnętrzu. Nie wiemy co tam się znajduje, czy jest należycie zabezpieczone itd.
Z tego co się orientuję, poprzedni model (XM4) miał konstrukcję składaną. W XM5 zrezygnowano z tego rozwiązania. Niech za dowód na to jak błędna była to decyzja, służy fakt, że w XM6 przywrócono składane muszle.
Obicie pałąka oraz pady
Obicie pałąka to troszkę oszustwo. Choć wygląda jak jednorodne, w rzeczywistości po bokach skrywa w sobie przestrzenie na schowanie się wysuwanych części pałąka. Te są kompletnie twarde, a materiał obicia przykrywa je bez żadnego wypełnienia tylko dla estetyki. Oznacza to, że tylko połowa pałąka jest rzeczywiście elementem amortyzującym.
Wrażenie robi ilość mikrofonów po bokach każdej muszli. Ma to swoje przełożenie na bardzo dobry system ANC. Tu również można byłoby dyskutować, czy nie są to słabe punkty i miejsca wnikania brudu. Z drugiej strony jak inaczej można byłoby to rozwiązać przy intencji zastosowania takiej ilości mikrofonów – trudno mi sobie wyobrazić. Dlatego nie czepiałbym się słuchawek pod tym względem.
Precyzja wykonania
Spasowanie elementów na pierwszy rzut oka wygląda bardzo w porządku. Po bliższych jednak oględzinach zdumiewająco, ale zaczynają rzucać się w oczy niedoskonałości.
Przykładowo, zacznijmy od samej góry słuchawek. Elementy kończące pałąka, które mają oznaczenia L i R, z jednej strony są ładnie zlicowane z powierzchnią obicia. Z drugiej jednak są po obu stronach wystające. Przesuwając po nich palcem, wyraźnie czuję przeskok krawędzi.
Drugi element, to łączenie się widełek w połowie ich długości z elementem nośnym od mechanizmu kąta nachylenia. Zastosowano tam mechanizm tym razem obrotowy. Super, ale jest jednak między tymi elementami delikatny luz. Powoduje on subtelne chybotanie się obu elementów.
Trzeci element to już same pokrywy muszli. Tu również precyzja nie została dochowana. Jedna ma wyczuwalną krawędź po jednej stronie i ładnie zlicowaną po drugiej. Pozostała muszla ma za to widoczną szparę, która… pracuje. Ściskając obie części muszli, szpara znika, aby powrócić, gdy przestaniemy używać siły.
Powiem tak… jak na 1200 zł, pierwsze wrażenie Sony zostawiło po sobie dobre, ale im dalej w las, tym wychodziły coraz to lepsze smaczki. Fakt, że to wciąż drobnostki, które można pominąć, zwłaszcza w świetle jakości materiałów i bajecznej wygody.
Za tą ostatnią – bo tego zdaje się nie dopowiedziałem – odpowiada też obfita, gąbkowa amortyzacja wewnątrz samych muszli. Porównałem ją z Haylou, Soundcore i Audio-Techniką. Tylko Space One Pro mogły poszczycić się podobną ilością materiału w środku. Na nim to przecież opiera się nasze ucho, toteż ma to przełożenie w korelacji z profilem padów bezpośrednio na naszą wygodę. A ta z kolei ustalać będzie maksymalny czas pracy ze słuchawkami, zanim pojawi się ból. Lub rozładowanie baterii – zależy co wystąpi pierwsze.
Bateria, ładowanie, czas pracy
A skoro już o baterii mowa, wbudowany akumulator w Sony WH-1000XM5 pozwala na pracę przez 30 godzin. Ma też funkcję Fast Charge, gdzie przez 3 minuty naładujemy je tak, że wystarczy to na 3 godziny pracy. Przy tak wysokiej cenie przyznam, że spodziewałbym się trochę więcej, ale musimy patrzeć na to przez pryzmat trybu ANC. Konkurencja? Haylou i Soundcore to 40 godzin, czyli o 25% więcej. Audio-Technica to ok. 60 godzin, czyli 100% więcej. No ale nie taki system ANC, to nie jest Sony, nie ta legendarność marki itd.
Podłączenie kabla portu USB-C skutkuje tylko ładowaniem. Zapala się pomarańczowa dioda. Słuchawek nie da się włączyć, ani też nie są wykrywane jako osobne urządzenie audio. To tak, gdyby kogoś interesowało wykorzystanie ich jak np. DSR9BT.
W każdym razie, przy cenie 1200 zł chyba wszyscy zgodzimy się, że no już tak troszkę można byłoby zacząć pytać o pojemniejsze ogniwa. Choć z drugiej strony, patrząc na takiego Bowersa, tam również mamy identyczny czas pracy (Px7 S2e oraz Px8), tak więc to chyba już taki standard u legendarnych marek.
Jakość dźwięku Sony WH-1000XM5
Sony szczyci się cytatem z magazynu What Hi-Fi, iż jest to „triumf dźwięku”. Nie dopisano nad czym. Musimy więc sami to ustalić, a także jakiż to dźwięk nam tu w ogóle triumfuje.
Basowo i smacznie, ale jeszcze bez przesady
Linia basowa jest w tym modelu mocna i wyczuwalna. Jej poziom ustaliłbym na podobny, jak w trybie ANC w Haylou S35. Nie odbieram jej jednak negatywnie. Wręcz przeciwnie. Podoba mi się taki oddolny wygar i dodatkową moc postrzegam dla większości moich utworów jako korzystny dodatek. Dodaje on autorytarności i kolorytu muzyce, więc o ile odstaje nieco od jakkolwiek pojmowanej referencji, przyjemnie się tego słucha. Trochę jest to więc powtórka z Sony MDR-Z1R i też pewna analogia do ich stylu grania.
Pasmo średnie rzeczywiście nieco średnie
Środek to mieszanka dobra ze złem. Przede wszystkim nadaje tym słuchawkom trochę pudełkowego charakteru. Najpewniej czyni to wycofanie tuż za punktem kontrolnym oraz w 2,65 kHz. Owszem, zachodzi tu trochę maskowania akustycznego, ale nawet przytaczane Haylou są od nich równiejsze. A przynajmniej egzemplarz, który posiadam na własność. Sony mają osadzoną fundamentalnie tendencję do grania jakby lekko sztucznie. Utrzymuje się to w trybach ANC, ale zdumiewająco zanika nieco w trybie ANC OFF. Czyli w trybie, który wykorzystywany będzie przez nas głównie z chęci zaoszczędzenia troszkę energii.
Patrząc po wykresie, dostajemy niewielki boost w zakresie 700-1200 Hz. Przesuwa nam się też i wyrównuje dół w 270 Hz. Dlaczego te słuchawki nie grają tak zawsze, a tylko w trybie ANC OFF, jest dla mnie kompletną zagadką. Podczas zmiany trybu ANC słyszymy sygnał dźwiękowy, w trakcie którego muzyka jest przyciszana. Ale właśnie w trakcie jego trwania, dokładnie w połowie, słychać zmianę tonu muzycznego. To moment przełączania się profilu muzycznego. Jest to więc ewidentne tak pomiarowo, jak i odsłuchowo.
Problem polega niestety na priorytetach. Jeśli miałbym kupić Sony WH-1000XM5 dla siebie, to głównie z powodu solidnej redukcji hałasu z otoczenia. Tymczasem słuchawki mszczą się na mnie w dźwięku właśnie wtedy, gdy z niego korzystam. Z Haylou nauczyłem się z tym żyć, bo cena, ale tutaj przejście do porządku dziennego jest już trudne. I to nie jest tak, że w domu się to nie przydaje. Idę do kuchni, pracuje sprzęt AGD, pochłaniacz bo audiofanatyk też człowiek i coś jeść musi. I chcę wtedy mieć możliwość odcięcia tego hałasu w słuchawkach, za które zapłaciłem – jako potencjalny ich użytkownik – 1200 zł. I taką możliwość technicznie mam, ale praktycznie z kosztem ukrytym w postaci gorszej barwy dźwięku. Ech…
Sopranowa zagwozdka tego modelu
Sopran, mam wrażenie, współdzieli też niektóre cechy z MDR-Z1R, które jak pisałem miały w sobie subtelny, acz przeze mnie dość dobrze słyszalny, efekt szklistości. Tu zaś mam wrażenie, że można mówić o delikatnym efekcie plastikowości w dźwięku. Trudno jest przyznam opisać to słowami w sposób dokładny. Doświadczenie podpowiada mi, że to, co słyszę, ma swoją przyczynę w jakimś wybiciu. Być może THD, ale bardziej bym szukał jednak przyczyny w samym strojeniu.
Wiem, że brzmi to boleśnie dla posiadaczy Sony WH-1000XM5, którzy uwielbiają zapewne ich dźwięk. Byłbym jednak skrajnie nieuczciwy, a niniejsza recenzja bezwartościowa, jeśli nie przedstawiłbym tu własnej perspektywy odsłuchowej. Po założeniu WH-1000XM5, każdorazowym w zasadzie, słyszę w pierwszej kolejności przesunięcie barwy. Sopran jest tu taką specyficzną mieszanką lekko pudełkowej akustyki z delikatnie plastikowym charakterem. Nie są one może bardzo wybijające się na niepodległość, ale mają z moim słuchem ewidentny zatarg.
Nie chciałbym przy tym rozpowszechniać stereotypów, ale być może zastosowanie przetworników 30 mm było tu złą decyzją. Z drugiej strony, nawet niektórym współczesnym AKG na bazie DKK32/55 udaje się zagrać bardzo sensownie. Nie można więc wszystkiego zwalać na średnicę przetwornika. Po drodze mamy jeszcze jego elementarną jakość, akustykę puszki, strojenie od samego układu Bluetooth (wszak to SoC), pady… Po prostu zbyt wiele elementów sprawia trudność w jednoznacznym zidentyfikowaniu przyczyny. No i jeszcze oczywiście słuch oceniającego.
Śmiem toteż stwierdzić, że sopran jest niestety tym słabszym elementem dźwięku Sony WH-1000XM5. Nie jest tragiczny, aby była jasność. Nie jest nawet zły. Jest po prostu – znów – troszkę sztuczny. Czysty, ale przeciętnie wystrojony, że tak to ujmę. I to powoduje, że wrażenia z odsłuchu są bardziej syntetyczne, aniżeli organiczne i naturalne. Ale ma to też swoje niespodziewane zastosowanie. O nim za moment powiem nieco więcej.
Co koniecznie trzeba zaznaczyć – zmiana na ANC OFF nie zmienia barwy sopranu.
Powrót elipsy, ale z nieco większą głębią
Scenicznie słuchawki te nie stoją źle. Wręcz bym powiedział, że scena jest tu powrotem do tych lepszych standardów. Zdumiewająco, ale sporo będzie tu analogii do sceny z ich flagowych MDR-Z1R, lub nawet Meze Liric II. Kształtem bowiem nawiązują do siebie, choć nie są oczywiście 1:1 identyczne. Znów mamy wysunięcie się dźwięku na osi lewo-prawo, ale z głębią podobną do tej z Liric II. Co więcej, nawet holograficznie XM5 wypadają nie najgorzej. Taki można powiedzieć solidny standard. Nie ma takich przebłysków jak w Z1R, ale to nie ta klasa sprzętu i nie ten typ odbiorcy.
Najlepiej brzmiące głównie w elektronice, ale czy to wystarczy?
Odrzucając wszystko to na bok, pozostaje się nam para zamknięta, która po raz kolejny konsekwentnie idzie w tym samym kierunku, co Sony MDR-Z1R. Czyżby Sony właśnie taką szkołę grania kreowało w swoich produktach masowo? Wciąż jest to za mała próba, aby móc postawić taki wniosek kategorycznie.
Niemniej mimo wszystko, Sony WH-1000XM5 słuchało mi się wybitnie dobrze w gatunkach elektronicznych. Z bardzo prostego powodu – delikatne przesunięcia, wybarwienia oraz charakter łatwiej jest w niej schować pod pojęciem „cech”, aniżeli „defektów”. Z1R również bardzo fajnie się w niej odnajdywały, ale tam za katalogowo 11000 zł oczekiwałbym jednak większej uniwersalności. Przy 1200 zł swoje oczekiwania mogę już znacznie luźniej potraktować, a i tak myślę, że w całościowym rozrachunku XM5 są ciut bardziej elastyczne.
- Też mamy ten fajny wygar na basie, tyle że mocniejszy. Tak jak pismo zresztą nakazuje wszystkim słuchawkom wireless mieć. Bo pasywna kompensacja basu z otoczenia. Pisałem o tym już wielokrotnie.
- Też mamy tą fajną sceniczność, choć bez tak efektownej holografii jak w Z1R.
- Sopran – tu już powiedziałem wszystko, więc szkoda się powtarzać.
Gdyby ktoś powiedział, że Sony WH-1000XM5 są uproszczonym i bardziej „młodzieżowym” wydaniem Z1R dla bezprzewodowych mas, nawet można byłoby się zgodzić. Przynajmniej na słuch. Ale jak wiadomo, uwielbiam mówić często „sprawdzam”. I tyczy się to również mnie samego. Ile uszy wyłapią na żywo, a potem potwierdzi to pomiar, tyle mojego. Co nie zmienia faktu, że w elektronice naprawdę bardzo dobrze mi się ich słuchało.
Balans kanałów pozostawia wiele do życzenia
No niestety też nie jest to perfekcja, albo „prawie” perfekcja. Balans kanałów powiem wprost – nie wygląda jak na słuchawki za 1200 zł. Intrygujące było zaobserwowanie, że w każdym trybie poza najwyższym (głównym) ANC, odjeżdżają się kanały. Najbardziej leży bas, słyszalny zwłaszcza w trybie ANC OFF z dominacją na lewym kanale.
Pierwsza moja myśl: no tak, pewnie poluzowałem szczelność słuchawki przy przełączaniu trybów ANC. Nacisnąłem zatem jeszcze raz przycisk, aby przejść do pełnego ANC (ANC1). Zrobiłem ponownie pomiar i… problem na ANC1 nie wystąpił, a pomiar pokrył się z poprzednimi wynikami. Tymczasem w trybie analogowym nawet w odsłuchach słyszę, że bas mam dziwnie przesunięty na prawo. W pozostałych trybach słychać przesunięcia lokalne, ale nie jest to dramat. W trybie analogowym – jest to dramat. Do 200 Hz mamy przesunięty praktycznie cały subbas i bas na prawo o 1-5 dB. To za dużo, aby było przez nasz słuch pomijalne. I jak słyszę – nie jest.
Zmierzmy sobie impedancję lewej i prawej strony (nie chce mi się na tym etapie szukać danych technicznych):
- Lewa strona: 50,55 Ohm.
- Prawa strona: 50,42 Ohm.
Wychodzi idealnie. Zatem co tu się dzieje?
DSP nie tylko do korekcji barwy dźwięku, ale i kontroli jakości?
Z tym co pisałem wyżej wiąże się dosyć interesująca obserwacja. Otóż Sony WH-1000XM5 mają nie tylko equalizację sprzętową zakodowaną w module Bluetooth, ale też jakby korekcję rozjazdu kanałów. Wygląda to tak, jakby korekcje elektroniką pokładową miały być w XM5 lekiem na całe zło i parowanie przetworników.
Istnieje też szansa, że Sony nie uwzględniło jednej rzeczy, znacznie prozaicznej – padów. Podczas strojenia przetworników, panowie mogli padów w ogóle nie uwzględniać. A co w żadnym razie błędem nie jest. Jest nim coś innego. To właśnie na lewym kanale występuje problem, ale też to właśnie tam jest taka śmieszna naklejka z danymi producenta. Anker dla przykładu pomyślał o tym i dał ją z obu stron symetrycznie. Nie rozwiązuje to jednak zagadki tak dużej fluktuacji balansu kanałów, zwłaszcza dziwnego zachowania się w trybie analogowym. Dla pewności odsłuchałem XM5 na głowie i rzeczywiście zmiana trybu zmieniała balans kanałów. Sony ewidentnie coś tu sknociło i jest kilka miejsc w których mogło się to wydarzyć. Może błędne dane użyte do zakodowania układu? Może, ale jeśli tak, to tym bardziej potwierdzałoby to stosowanie układu DSP do maskowania rozrzutów na przetwornikach.
Przejrzałem na szybko recenzje komercyjne tych słuchawek i niestety nie znalazłem w żadnej ani słowa na temat tego problemu. Jest mnóstwo zachwytów, że to „bezwzględnie najlepsze słuchawki bezprzewodowe na rynku”. Mają mieć „niemal analogowy charakter” i przypominają swoim graniem „brzmienie lampowe”. Opisuje się je jako słuchawki wręcz „ocierające się o doskonałość”. O tak, widzimy to na pomiarach. Opisy te datowane są na rok 2022, więc jest szansa, że coś się zmieniło przez ten czas. Może na recenzję trafiały tzw. selekty. Nie wiem.
Wiem natomiast, że bardzo ciężko jest mi przejść obok tak zachowującego się egzemplarza do porządku dziennego. Zwłaszcza o takiej renomie, jak Sony.
Sam tryb analogowy również jest bez sensu
A przynajmniej ja go nie widzę. To znaczy widzę, ale wówczas byłby to kompletnie zbędny dodatek.
Otóż, typowe słuchawki wireless zachowują się w taki sposób, że wpięcie kabla jack rozłącza od razu BT i wyłącza słuchawki. Pracujemy wtedy tylko po kablu, układ korekcji (Bluetooth) oczywiście jest wyłączony. Czyli np. wyczerpała się bateria, więc lecimy po kabelku.
U Sony jest inaczej. Słuchawki nadal pracują na baterii, korygując cyfrowo dźwięk płynący po analogu. Jeśli słuchawki wyłączymy i dalej będziemy działać po analogu, uzyskamy natomiast prawdziwy (i fatalny) dźwięk tych słuchawek. I właśnie dlatego Sony zastosowało taki manewr. Po prostu są to akustycznie fatalnie zaimplementowane przetworniki, które są na siłę wyciągane na wszystkim co się da cyfrowo.
Tryb kablowy daje nam zatem „ten sam” dźwięk, co wireless, ale tylko gdy słuchawki są nadal włączone. Wszystko po to, aby ukryć przed nami wymienioną wyżej obserwację. W praktyce jedyne, do czego się to nam przyda, to obejście np. starego lub wadliwie działającego nadajnika Bluetooth. Ewentualnie pracę na sprzęcie, który BT nie posiada w ogóle.
Tylko że na zdrową logikę: kto kupuje takie słuchawki, aby pracować ze sprzętem bez Bluetooth? Po co nam słuchawki wireless z całą tą elektroniką i baterią, aby pracować po kablu? Nie ma to najmniejszego sensu. Lepiej wypadną tak samo wycenione słuchawki ale tylko kablowe. Wtedy budżet potencjalnie przesuwamy w konstrukcję i jakość dźwięku, bez zbędnych dodatków. Ewentualnie lepiej jest zainwestować w słuchawki wireless, które niespecjalnie różnicują dźwięk analogowy i Bluetooth. Albo po prostu trzeba było gniazda jack do XM5 w ogóle nie dawać.
Zniekształcenia, szumy i przebicia
Po połączeniu się z komputerem, niestety słyszałem od czasu do czasu bardzo cichuteńki pisk od modułu komunikacji Bluetooth w lewej słuchawce (znów ta lewa strona). To prawdopodobnie właśnie tam znajduje się główna elektronika. Ogniwo jak sądzę wylądowało na prawej stronie, tam gdzie port USB-C.
W każdym razie, nie przeszkadza on w trakcie pracy, gdyż wówczas przykrywa go muzyka. Nawet w warunkach ciszy trzeba bardzo mocno się wsłuchiwać.
Same słuchawki nie wydają z siebie żadnego szumu, również podczas pracy ANC, a co bardzo się chwali. Nie odnotowałem też żadnych artefaktów od odtwarzania (poza rzeczonym piskiem, ale głównie w spoczynku).
Dokładne porównanie i wyważenie wad oraz zalet
Przyjrzyjmy się, co dostajemy w zamian w cenie 1200 zł. Z zalet niepodważalnych:
- Bardzo dobra wygoda.
- Świetne ANC.
- Ciekawy design.
- Solidna obsługa.
Z wad:
- Absolutnie beznadziejny tryb analogowy.
- Dysproporcja kanałów w tej konkretnej sztuce.
- Drobne niedoskonałości spasowania elementów.
- Delikatne przebicia na lewej słuchawce od modułu Bluetooth.
- Jak dla mnie jednak za krótki czas pracy.
Nie wygląda to zbyt dobrze niestety. Aczkolwiek z wad pominąć możemy na upartego każdą pozycję, bowiem:
- Sensowny tryb analogowy? Panie, a na co to komu, przecież to wirelessy są. Kto z takimi słuchawkami kabli używa?
- Dysproporcja kanałów? Panie, zdarza się, będzie inna sztuka i będzie super. Nie ma co przesadzać. Od tego jest gwarancja. Zawsze można zwrócić.
- Spasowanie elementów? Panie, ważne że działa, teraz tak robią wszystko na masówkę, czepiasz się pan. Rozpadło się coś? Odpadło? Połamało? Słuchawek się słucha a nie się je podziwia i maca godzinami.
- Przebicia na jednej słuchawce? Panie, muzykę sobie pan włączysz i nie będziesz słyszał. Po to kupiłeś pan aby ciszy słuchać?
- Krótki czas pracy? Panie, toć to 30 godzin jest, będziesz pan słuchał muzyki przez 30 godzin? ANC sobie wyłącz, będzie dłużej!
Jak widać we wszystkim można szukać na siłę usprawiedliwienia i wytłumaczenia. Być może rzeczywiście wymagamy zbyt wiele za 1200 zł? Przecież to Sony, legendarna marka, prestiż i historia długa oraz piękna. Nie bez powodu XM5 okrzyknięto słuchawkami niemal idealnymi w recenzjach. Tam jakoś problemów nie stwierdzono.
A jednak cały czas mi to w Sony WH-1000XM5 nie leży. Chciałbym te 1200 zł jednak ulokować w czymś, gdzie wiem za co płacę i czuję za co płacę. A wszystko to, za co płacę, rzeczywiście będzie dla mnie przydatne i użyteczne. Nie lubię płacić za funkcje i cechy, które są zbędne lub nie spełniają moich wymagań.
Sony WH-1000XM5 vs Audio-Technica ATH-S300BT
Prowadząc blog niemal całkowicie poza komercyjnym obiegiem treści, szanuję zarówno swoje, jak i Wasze pieniądze. W recenzji poleciłem tytułowe S300BT nie bez powodu, a krótko po recenzji zakupiłem jedną parę dla siebie sam. Kosztowały mnie 450 zł i jest to produkt wielokrotnie tańszy od Sony.
- Miejsce produkcji – bez znaczenia. ATH-S300BT wyprodukowano w Chinach, zaś Sony WH-1000XM5 w Malezji. Czyli generalnie w obu przypadkach Azja.
- Waga – porównywalna. Może S300BT nieco cięższe.
- Mechanizm regulacji wysunięcia – lepszy u Sony. ATH mają już go nieco wyrobionego od używania, przez co łatwiej o przypadkowe rozregulowanie.
- Mechanizm składania – remis, gdyż żadna para z tych dwóch go nie posiada (ale Haylou i Soundcore już tak).
- Etui – Sony mają, ATH nie.
- Wygoda – minimalnie lepsza u Sony, jako że mają mniejszy docisk do głowy.
- Izolacja pasywna – lepsza u Sony, tłumią lepiej dźwięk z otoczenia (jeśli bez okularów).
- System ANC – z automaty lepszy zatem u Sony. Wyraźnie skuteczniejszy.
- Jakość rozmów – podobna.
- Przebicia – ATH wygrywają (brak problemów).
- Wykonanie – zaskoczę, ale przewaga Audio-Techniki. Lepsze spasowanie plastików, tylko drobne niedoskonałości na krawędziach plastików pałąka.
- Obsługa i aplikacja – oba modele posiadają aplikację, obsługa mniej więcej wypada podobnie (przyciski vs przyciski + panele dotykowe).
- Czas pracy – wielokrotnie dłuższy u ATH (90 godzin bez ANC i ok. 70 z ANC). U Sony jest to ok. 40 godzin i 30 z ANC.
- Kodeki – piłka po stronie Sony (LDAC).
- Tryb analogowy – nieporównywalnie lepszy u ATH. Tu rzeczywiście można go wykorzystać w praktyce. Brzmi to normalnie, nie odrzuca i nie odtrąca.
- Brzmienie – bardziej podoba mi się te z Audio-Techniki. Bardziej naturalne, bez efektu pudełka i plastiku, a przede wszystkim z lepszym balansem kanałów.
Patrząc przez pryzmat ceny, powinien więc być nokaut na korzyść Sony. Tymczasem obie pary leją się równo po gębach.
Krótkie porównanie z innymi przykładowymi modelami wireless
Paradoksalnie, test Sony WH-1000XM5 mniejsze stawia przede mną wymagania, niż słuchawki audiofilskie. Nie dlatego, że są one prostsze w ocenie ze względu na swoją cenę lub uproszczenia. Najzwyczajniej w świecie nie muszę przestawiać umysłu na myślenie audiofilskie i kierowanie się ichnimi priorytetami (tj. pomijanie niektórych cech technicznych na rzecz empirycznych). Nadal będą jednak obowiązywały pewne ograniczenia, jak np. asortyment punktów odniesienia w porównaniach bezpośrednich.
Z S300BT porównanie już wykonałem. Generalnie można jeszcze rozważyć dwa pozostałe modele jakie posiadam, choć nie wiem czy jest sens. Brzmieniowo bardzo podobnie prezentują się w porównaniu do XM5 moje Haylou S35. A są jeszcze tańsze od S300BT. Tak więc alternatywę idącą dokładnie w tym kierunku już jakby mamy.
Z kolei Space One Pro, które trzymam jako parę zapasową-konfigurowalną, po dopasowaniu equalizerem możemy uznać za spadkobiercę basu jak w XM4. Przynajmniej patrząc na to, co pisali użytkownicy. XM5 mają bowiem mieć mniej niskich tonów od poprzednika (nie wiem jak w XM6), ale mi osobiście akurat ilość dołu odpowiadała. To bardziej w Space One Pro ilość niskich tonów przytłacza mój słuch, nawet po korekcjach. Dla użytkownika sentymentalnego za XM4 może być to więc kuszący punkt programu, o ile przeżyje mimo wszystko nieco inne brzmienie oraz nie tak skuteczny system ANC. Choć mocniejszy od tego z S300BT.
Generalnie wnioski mam takie, że w Sony WH-1000XM5 płacimy najbardziej za design, markę oraz rewelacyjne ANC. Dopiero w drugiej kolejności za dźwięk i jego techniczne walory. Co jest przyznam dość dziwne, bo jednak lektura innych recenzji tego modelu kreowała je na niemal słuchawki ostateczne. Aż w pewnym momencie zacząłem żałować, że nie wykosztowałem się ponad S300BT właśnie na coś od Sony…
Opłacalność
Porównanie wykonane z tańszymi słuchawkami pokazało, że tylko pozornie jest to czynność karkołomna.
Na pewno swój udział w cenę końcową tych słuchawek składają się:
- Marka – w końcu to Sony, legendarna marka, synonim jakości za który klienci są gotowi zapłacić więcej.
- Designerskość – niebanalna konstrukcja, rozwijana przez kilka iteracji, za którą klienci są gotowi znów zapłacić więcej.
- Jakość dźwięku, materiały, elektronika – czyli clou samego produktu, wkład materiałowy, koszty opracowania projektu.
- Marża i koszty importowe – wszystko to, na czym zarobi dodatkowo dystrybutor, a potem sklep, minus ewentualne koszt transportu, importu itd.
Mówiąc wprost, produkt Sony jest po prostu za drogi względem tego, co oferuje. Jeśli odsuniemy względy techniczne/egzemplarza, to tak naprawdę jedynym, co je ratuje, jest izolacja pasywna i aktywna. Pod warunkiem, że nie nosimy okularów. Czas pracy również generalnie powinien być wystarczający. Obsługa też jest w porządku, tak samo jak wygoda. Dźwięk – ich żywiołem jest muzyka elektroniczna i raczej tylko jej bym się tu trzymał. Najlepszy okazał się w trybie bez ANC, czyli kompletnie bez sensu podług celu, w jakim się te słuchawki kupuje.
Dlatego uważam, że powinny być zauważalnie tańsze. Cena w okolicach 800 zł to tak myślę sensowna granica, ale nie za używane, a nowe. 1200 zł to cena niestety nieadekwatna. Nawet uwzględniając doskonałą izolację. Jeśli takowej potrzebujecie, taniej wyjdą zwykłe TWSy z ANC. Zwłaszcza, jeśli brakuje Wam basu do samego piekła i to tak na fest „z łogniem” i mocnym cugiem.
Podczas testów tego typu rzeczy udało mi się uzyskać z Soundcore Liberty 5, aby nie być gołosłownym. I choć wielokrotnie bardziej preferuję format Sony, to patrząc na budżet, TWSami można się wybronić tu po prostu bardziej ekonomicznie z problemu.
Do 6 razy sztuka?
Naturalnie pojawiają się wątpliwości i pytania, czy aby przypadkiem problemy opisywane w tej recenzji nie zostały rozwiązane w modelu WH-1000XM6? Jest taka możliwość, a co oznaczałoby, że Sony bohatersko rozwiązało problemy, które same stworzyło.
Od razu można to zauważyć w tym, że przywrócono w XM6 składaną konstrukcję. Doszło oczywiście też AI oraz znacznie wyższa cena, bo 1900 zł. Czyżby producent celowo pogorszył swój produkt, aby zamarkować sztuczny progres w imię po prostu podwyższenia cen? Niemożliwe. Przecież producenci audio w życiu się nigdy na taki manewr nie pokusili, jak historia długa i szeroka.
XM6 jednakże nie znam, więc pytanie, co musiałoby się wydarzyć, aby XM5 były dla mnie znacznie bardziej strawne? W obecnej formie na pewno konieczne byłoby popracowanie nad ceną do możliwości. Jeśli słuchawki miałyby kosztować 1200 zł, nie ma problemu, ale wówczas konieczne byłoby:
- mocne poprawienie kontroli jakości co do sparowania przetworników i ich zachowania w różnych trybach,
- ujednolicenie wszystkich trybów audio,
- darowanie sobie gniazda jack, które i tak jest tu bezużyteczne,
- popracowanie nad równością tonalną, zwłaszcza w celu wyeliminowania efektu pudełkowej sztuczności
- preferencyjnie wydłużenie czasu pracy.
Z powyższej listy życzeń już na starcie można skreślić ostatni punkt, gdyż XM6 nadal mają czas pracy bez zmian. Pozostawiono też wtyk jack. Pozostaje więc mieć nadzieję, że może z resztą rzeczy jakoś udało się uporać i zwiększenie ceny na 1900 zł jest jakkolwiek uzasadnione. Bo to, że tworzono je przy współpracy z jakimiś bliżej nieokreślonymi mistrzami masteringu nagradzanymi Grammy, nie jest dla mnie żadnym argumentem, przykro mi.
Podsumowanie
Z jednej strony Sony WH-1000XM5 są ciekawym projektem, praktycznym i jednocześnie designerskim. Lekkie, wygodne, dobrze izolujące pasywnie (i kapitalnie z ANC), z nie najgorszym (choć nadal fajnie, gdyby dłuższym) czasem pracy. A i obsługa też w porządku. Bardzo dobrze sprawdzają się w elektronice, można w nich cieszyć się dźwiękiem długie godziny bez uczucia zmęczenia.
Z drugiej – bezużyteczny tryb analogowy, rozjazdy na kanałach, nie do końca precyzyjne spasowanie. Do tego lekki efekt pudełka+plastiku w dźwięku. Ma się wrażenie, że Sony próbowało wyciągnąć 300% normy z zaimplementowanych tu (przeciętnych) przetworników. Tymczasem pewnych rzeczy po prostu nie da się zamaskować. Zwłaszcza ceną, wynoszącą 1200 zł. Ona – w przypadku głupot, takich jak drobne defekty spasowania – boli tu najbardziej.
Na koniec dnia moje uwagi wobec Sony WH-1000XM5 sprowadzały się do balansu dźwięku i jego zabarwienia. Zakładam na głowę ATH-S300BT i czuję, że owszem mają swoją manierę, ale chce się tego słuchać. Zakładam tanie Haylou S35, które na ANC mają przesunięcie basu, ale w trybie ANC OFF mam i tak równiejsze brzmienie niż XM5. To tak nie powinno wyglądać. Sony powinno mi te pary deklasować. Owszem, ANC jest genialne, ale nie samą izolacją człowiek żyje. W pozostałych rzeczach Sony zbyt łatwo oddaje tu pole. Zupełnie tak, jakby miało to wszystko gdzieś, bo ciemny lud i tak kupi, bo „Sony”.
Ostatecznie słuchawki najlepiej zagrały mi na ANC OFF, co jest zaprzeczeniem potencjalnego powodu, dla którego widziałbym sens ich zakupu dla siebie. Bardzo chciałem je polubić, ale ścinają po drodze za dużo zakrętów. Zatem niestety jedyne, co mogę zrobić, to ocenić wszystko tak, jak zastałem i liczyć na to, że producent jakkolwiek się postanowił zreflektować w modelu XM6.
To też mówiąc, niestety przy cenie 1200 zł i problemach/zachowaniach, jakie trapią WH-1000XM5, nie mogę ich jednoznacznie zarekomendować. Tym bardziej szkoda, bo ich system ANC to naprawdę pierwsza klasa.
Na dzień pisania recenzji, sprzęt dostępny jest za ok. 1200 zł (sprawdź aktualne ceny i dostępność w sklepach) oraz na polskim Amazonie.
Dane techniczne
Informacje zapożyczone z oficjalnej strony producenta:
- Przetworniki: dynamiczne 30 mm
- Czułość: 100 dB/mW (102 dB/mW przy połączeniu kablowym)
- Impedancja (mierzona): 48 Om
- Czas pracy: ok. 30 godzin z ANC (ok. 40 godzin bez ANC)
- Typ: Zamknięte
- Pasmo przenoszenia: 4 Hz – 40 kHz
- Waga: 250g
Dane pomiarowe
- Pomiar łączony balansu kanałów oraz uśrednionej tonalności:
– Tryb ANC1
– Tryb ANC2
– wyłączone ANC
– tylko połączenie analogowe - Uśrednione THD+N dla trybu analogowego
- Uśrednione THD+N dla trybu bezprzewodowego
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro, AF DA500 oraz sprzęt klasy audiofilskiej hi-end
- Wzmacniacz słuchawkowy: AF HA500
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, Intel AX210, RealMe 9Pro+
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii Audionum
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.