Niniejszej recenzji zapewne nikt się nie spodziewał, gdyż jej powstawanie odbywało się w tajemnicy, ale w końcu nastąpić musiała. Czasami bowiem człowiek spotyka na swojej drodze takie słuchawki, że nawet po ich odstawieniu na bardzo długi czas czuje do nich mocny pociąg. Mówi sobie: to było to, tam było to czego szukałem, brakuje mi tego. Mimo wielkich planów i przygód z różnymi innymi modelami oraz technologiami coś w nim siedzi. Uczucie, które dręczy, jęczy i męczy, szepcze wciąż do ucha, że może i była tam raptem tylko jedna z wielu cząstek dźwiękowego ideału, niepełny obraz całości, ale akurat cząstka ta pochodziła z tych kluczowych, bez których mimo posiadania reszty o zadowoleniu do końca nie może być mowy. Był to obraz, który mimo niekompletności i tak w dużej mierze wydawał się już ukończony. Tym samym człowiek podświadomie wraca do tego sprzętu, w końcu go zdobywa, zakłada, rozsiada się w fotelu i po włączeniu pierwszego lepszego albumu znów mówi sam do siebie „to było właśnie to”.

Nadszedł więc czas przypomnienia sobie o korzeniach. O źródłach i punktach wyjścia, z których większe audioprzygody miały swój pierwotny początek. Poznawszy większość pokus i alternatyw można po roku rozłąki do tematu podejść jeszcze raz, tym razem już znacznie bardziej świadomy swojego ostatecznego wyboru i wiążących się z tym konsekwencji. Tym samym zapraszam na prawdopodobnie w tym roku najdłuższą (ponad 25 stron litego tekstu A4), najbardziej dopracowaną (przynajmniej tydzień szukania informacji w sieci) i okraszoną ponętnymi zdjęciami (jeden dzień sesji fotograficznej oraz obróbki + kilka wieczorów na aktualizacje do łącznie ponad 30-stu zdjęć) recenzję starego dobrego klasycznego modelu STAX SRS-3030 Classic System, będącą moim powrotem do technologii, w której prawdopodobnie chciałbym już pozostać.

 

Dane techniczne i dodatkowe informacje

Dane techniczne oraz inne informacje pozyskałem z jeszcze aktywnych stron, kart dystrybutorów oraz z dokumentacji dostępnej publicznie, a także dostarczonej wraz z zestawem. Następnie całość skonsolidowałem, uzupełniłem i przetłumaczyłem.

Słuchawki STAX SR-303 Lambda Classic:
– Okres produkcji: 1999-2011
– Przetworniki: elektrostatyczne, otwarte typu push-pull
– Grubość membrany: 1,35 mikrona
– Odległość membrany od statorów: ok. 500 mikronów
– Pasmo przenoszenia: 7-41 000 Hz
– Impedancja: 132 KΩ (@ 10kHz)
– Pojemność (razem z kablem): 120 pF
– Czułość: 100 dB / 100 V rms (@ 1kHz)
– Kabel: szeroka taśma 6-żyłowa 2,5 m PC-OCC o niskiej pojemności, wtyk PRO 5-pin
– Nausznice: wysokiej jakości sztuczna skóra, montaż taśmą dwustronną
– Zakres temperatur pracy i wilgotności: 0-35 stopni, 90%
– Waga: 472 g (bez kabla: 300 g)

Energizer STAX SRM-313:
– Okres produkcji: 1999-2006
– Typ: niskooporowy energizer trójstopniowy klasy A
– Pasmo przenoszenia: do 48 000 Hz (przy zastosowaniu SR-Lambda Classic, +0db, -3dB)
– Impedancja wejściowa: 50 KΩ
– Poziom sygnału wejściowego: 100mV
– Współczynnik wzmocnienia: 60 dB (1000-krotne)
– Maksymalne napięcie wyjściowe (bias voltage): 350V RMS (@ 1kHz)
– THD: < 0.01% (@ 1kHz, 100V RMS przy zastosowaniu SR-Lambda Classic)
– Gniazda we/wy: 2x RCA (krosowane), 1x 5-pin PRO (580V), 1x 6-pin NORMAL (230V)
– Pobór prądu: 29 W
– Zasilanie: przełącznik 117 / 220 / 240V
– Zakres temperatur pracy i wilgotności: 0-40 stopni, 90%
– Wymiary: 150 x 100 x 370 mm (szer., wys., gł.)
– Waga: 2,9 kg

Zawartość zestawu:
– słuchawki SR-303
– energizer SRM-313
– okablowanie 2x RCA – 1x jack stereo
– kabel 1m 2x RCA – 2x RCA
– komplet instrukcji

Odnotowania w niemieckiej prasie branżowej:
– hifi & records (nr 1/2001), tłumaczenie automatyczne:
And this Lambda combination sounds excellent, yes Stax is in electrostatic headphones still sound a tool for sound engineers, Highender and music lovers alike.
– FonoForum (nr 1/2000), tłumaczenie automatyczne:
The music is vivid and three-dimensional front of the listener. It is part of the action without annoying Pressed awareness and Enge. A real tip for the discerning connoisseur.

Cena:
Nowe zestawy:
– 1400 USD (SRP, stan na rok 2002, USA, wersja 117V)
– 74 000 YEN (SRP, w przeliczeniu ok. 570 ówczesnych USD, stan na rok 2002, Japonia, wersja 100V)
– 1200 USD (10-2001, USA, wersja 117 V, sklep nieznany)
– równowartość ok. 1200 USD ze zniżką na 900 USD (22-03-2002, Norwegia, sklep Lyric HiFi)
– 1000 USD (SRP, stan na 10-2006 z końca produkcji, źródło: John Potis, 6moons)

Same słuchawki:
– 523 EUR (nowy egzemplarz, koniec okresu produkcji)

Zestawy używane na rynku krajowym:
– ok. 2600-3600 PLN w zależności od stanu

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Często okazuje się, że kluczem do sukcesu przy takich słuchawkach, jak LCD-3 czy HD800, jest dobranie naprawdę bardzo mocno dopasowanego pod nie toru oraz możliwości elektrycznych w zakresie ostatecznego danej pary napędzenia. STAX takich problemów aż tak mocno nie ma, bowiem najczęściej dane nam jest nabyć słuchawki i energizer już w formie gotowego zestawu i ominięcie tak trudnego często szukania odpowiedniego urządzenia napędowego, jak i martwienia się o jego kompatybilność pod kątem specyfikacji i możliwości. O ile u STAXa możliwe jest nabycie słuchawek i energizera osobno, producent wystawia oba elementy w pakiecie ze zniżką w postaci mniejszej kwoty SRP (dla przykładu przy zakupie SRS-3170 oszczędzamy 100 EUR względem komponentów nabywanych osobno). Decyduje w ten sposób za nas i choć jest to bardzo bezpieczne oraz wygodne, tak część osób przedstawia to jako koronny argument przeciw, nawet jeśli rozpatrywać słuchawki i energizer rozdzielnie.

Dla mnie osobiście niekoniecznie jest to wada. Z perspektywy testów owszem, jestem dzięki temu niejako zmuszony operować na słuchawkach konwencjonalnych, aby móc sprawdzić brzmienie chociażby wzmacniacza słuchawkowego. Z drugiej strony decydując się na STAXa popełnia się ogromną wobec siebie samego litość i oszczędza babrania w mozolnym, męczącym i stresującym wybieraniu wzmacniacza. Dostajemy od razu do rąk urządzenie w pełni zgodne z podpinanymi pod niego słuchawkami, spełniające wszystkie parametry i zapewniające pełne bezpieczeństwo użytkowania gwarantowane przez producenta, bez ryzyka, że przesadzi się z mocą czy prądem, albo że układ będzie się w jakiś sposób wzbudzał. Tym samym do pary z SR-303 Classic otrzymujemy w tym konkretnym przypadku równie „klasyczny” model SRM-313, a w nowszych modelach: nieprodukowany SRM-323 II oraz najnowszy i chwalony SRM-323S.

Modele posiadane przeze mnie są integralnymi elementami jednego systemu zwanego SRS-3030 Classic System i nie były do siebie dosztukowywane indywidualnie (numery seryjne bardzo blisko siebie: 0744 i 0740), stanowiąc tym samym spójną całość. Nazwa jest całkiem prosta do rozszyfrowania, oznacza bowiem Stax eaRspeaker (lub też jak kto woli electRostatic) Set. Oznaczenie „Classic” jest tu już nazwą własną, sugerującą wybór klasyczny, typowy, popularny, wyważony. I owszem – ta ostatnia cecha na ogół towarzyszyła tej serii, jako łatka bardzo trafnie umiejscowionych zestawów pomiędzy absolutną jakością dźwięku, a maksymalną opłacalnością.

Czasami spotykane są też przy zestawach lub energizerach oznaczenia „A” lub „II”. STAX produkuje energizery dopasowane do różnych regionów świata, a więc różnych napięć sieci elektrycznych (100, 117, 220 i 240V). Wersje przeznaczone na rynek japoński na ten przykład mają oznaczenia „A” i posiadają transformatory mogące pracować z ich napięciem wynoszącym 100V i które jest niższe, niż standardy w wersjach przeznaczonych na eksport i oznaczonych jako „II” (117V i wyższe). Jest to o tyle ważne dla kupującego, aby nie spalił przypadkowo swojego systemu podłączając go bezpośrednio do prądu. Zresztą i tak przez różnice we wtykach będzie miał z tym problem, o ile nie będzie próbował użyć w większości przypadków innego kabla IEC, lub nie spostrzeże, że kupując używany egzemplarz sprzedający nie dał mu od razu kabla zasilającego mogącego sugerować nie nasz prąd, a na plakietce z tyłu widnieje zupełnie inna wartość, niż europejska. Dlatego też nabywając zestaw zza oceanu warto uważać podwójnie i wydać kilka Władysławów więcej na autotransformator, który będzie pozwalał na swobodne podpięcie dowolnego urządzenia z wtykiem np. amerykańskim. Takie rozwiązanie, co warto wspomnieć, nie ma wpływu na jakość dźwięku zestawu w żaden sposób.

Wracając do tematu, zestaw „klasyczny” plasuje się w połowie zestawów z serii Lambda z tamtego okresu:
– SRS-2020 Basic (SR-202 Basic + przenośny SRM-212 z oddzielnym zasilaczem sieciowym)
– SRS-3030 Classic
– SRS-4040 Signature (SR-404 + hybrydowy SRM-006t ze stopniem lampowym na triodach 6FQ7/ 6CG7)
– SRS-5050 (bardzo rzadkie połączenie SR-404 + hybrydowy SRM-T1W z pasywną selekcją)

SRS-3030 jest generalnie sam z siebie i tak egzotykiem pośród egzotyków, ponieważ tak jak SRS-3010 jest naprawdę rzadko widziany na rynku wtórnym w dobrym stanie. Pierwotnie został zakupiony za sprawą portalu aukcyjnego od człowieka z Gdańska i później trafił kolejno do dwóch osób na południu Polski. Pierwsza użytkowała je parę dni, druga po zakupie w przeciągu niecałego roku zdążyła osiągnąć pułap odsłuchu w ilości jedynie kilku godzin. Ostatecznie zestaw trafił potem do mnie. Pewną zagadką było ustalenie daty, z której pochodzi cały zestaw, jako że ewidentnie był mało używany przez poprzednich właścicieli. STAX produkował zestawy SRS-3030 w latach 1999-2006, a na produktach kompletnie nie umieszczano dat produkcji. Estymować jednak mogę po numerze seryjnym i fakcie, że w marcu 2002 roku zakupiono w Norwegii całkowicie nowy pakiet SRS-3030 o numerach seryjnych 0905 i 0906, iż posiadany przeze mnie zestaw to okolice 2001 roku. Wskazuje na to również obserwacja, że energizer SRM-313 oferowany był także w wersji z otworami wentylacyjnymi na tylnej ściance. Mój jest ich pozbawiony, dlatego sądzę na tej podstawie o jego wczesnym etapie produkcji.

Kluczowym jest jednak słowo „sądzę”. Estymowana przeze mnie data to jednak informacja niepotwierdzona żadnym dokumentem i jedynie oparta o mocno uproszczone obliczenia oraz fakty teoretycznie z moim zestawem niezwiązane (tj. recenzja jego posiadacza z head-fi listującego dokładnie datę i miejsce zakupu). W praktyce daje względne pojęcie o realnym jego wieku, wynoszącym ok. 14 lat. Dla STAXa przypomnę jest to tyle co nic, bowiem znane są mi przypadki posiadania z powodzeniem sprawnie działających słuchawek tego producenta mających 20+ lat i bynajmniej trzymanych przez ten czas w szafie. Oczywiście przy jednym kluczowym założeniu – że ich właściciel o nie dbał. Z tym niestety bywa już różnie i zdarzało mi się widzieć poprzebijane membrany, pousuwane filtry zewnętrzne, które jakiś delikwent zapewne zinterpretował jako elementy dampingujące. Dziś również nie jest z tym ogólnie wesoło, jeśli czytam np. o trafiających na serwis słuchawkach Audeze z dziurami w membranach robionych długopisem. Zaraz przypomina mi się to powiedzenie o wszechświecie i ludzkiej głupocie, ale mniejsza z tym.

SR-303 Lambda Classic
Słuchawki to stara dobra konstrukcja STAXa z końca lat 70-tych, będąca modelem wywodzącym się jeszcze ze słuchawek panoramicznych SR-Sigma. Również i one zostały wprowadzone na rynek w 1999 roku i produkowane aż do roku 2011, kiedy to zastąpione zostały przez nowocześniejszy model SR-307 (z początku tegoż roku pochodziła informacja prasowa o nowych modelach). W okresie produkcji opisywanego modelu STAX oferował, podobnie jak zresztą i obecnie, układ trzech sił w ramach Lambd: SR-202 Basic, SR-303 Classic oraz najdroższe SR-404 Signature wraz z limitowaną czarną edycją SR-404 LE, wydaną z okazji obchodzenia 30-lecia serii. Obecnie będą to odpowiednio modele 207, 307, 407 i 507. Skupiając się na różnicach między modelami generacji x03, generalnie wszystko sprowadza się do materiałów i kolorów, ale też troszkę i przetworników. SR-202 sprzedawane były jako model czarny połyskliwy z niemalowanymi płytkami przetworników, zaś 303 i 404 z malowaniem na głęboki róż i bardziej matowym kolorem plastików oraz kabla – odpowiednio szarym i brązowym. Oznaczenia SR-202 były naniesione w kolorze seledynowym, 303 – fioletowym, zaś 404 – jasnoróżowym.

Najważniejszym jednak stwierdzeniem będzie nie te o kolorach, bo to tylko czysta estetyka i kwestia gustu, ale o zastosowaniu dokładnie tych samych przetworników między modelami 303 i 404. Skąd więc wynikają różnice soniczne między nimi? To proste – z innego fabrycznie okablowania. 6-żyłowe taśmy stosowane przez STAXa mają bowiem określone wartości elektryczne, głównie pojemność. Ponieważ mówimy tu o technologii elektrostatycznej, urządzenia takie jak kolumny czy słuchawki mające przetworniki tego typu są niesłychanie czułe na charakterystykę prądową okablowania i prawdopodobnie najbardziej ze wszystkich dostępnych na dzień dzisiejszy. Dopiero na drugim miejscu można postawić słuchawki planarne i na trzecim – dynamiczne. Oczywiście w dużym uproszczeniu, które zakłada, że producent fabrycznie stosuje dostatecznie dobre okablowanie, ale przykłady takie jak K812 PRO pokazują, że założenie to pozostaje czasami w sferze pobożnych życzeń. Różnica między 404 i 404 LE sprowadzała się z kolei już tylko do kolorów, oznaczenia i kabla.

Bardzo dobitnie o wpływie okablowania przekonałem się jako szczęśliwy użytkownik SR-202, które po zastosowaniu taśmy PC-OCC właśnie z modelu 303 w miejsce fabrycznej LC-OCC dostały bardzo mocno słyszalny zastrzyk basu. Wcześniej stały po stronie szybszej i precyzyjnej, jak SRH1440 czy T1, ale z nową taśmą nabrały wyraźnego „ciałka”, a przetwornik zaczął grać de facto na techniczną pełnię swoich możliwości. Od tamtego czasu przestałem zresztą bagatelizować wpływ kabli sygnałowych w słuchawkowym audio. Ciekawostką było jednak stwierdzenie, że SR-202 z taśmą od 303 i pełnoprawne SR-303 nie grają w 100% identyczny sposób, aczkolwiek nie jest to też różnica typu dzień / noc i ostatecznie obie pary były do siebie zbliżone. W ogromnym skrócie Basic były minimalnie bardziej wygładzone i spokojniejsze na charakterze, podczas gdy Classic emanują większą energią i atakiem, zwłaszcza na standardowych nausznicach.

Różnica między wszystkimi słuchawkami z serii notowana będzie także we wtyku. W SR-202 stosowano zwykły wtyk 5-pin. W 303 i 404 już pozłacany. 5 bolców bierze się stąd, że do każdego kanału, prawego i lewego, musi dochodzić osobno plus i minus. Piąty pin jest naturalnie biasem i występuje już jako bolec pojedynczy. W starszych seriach na niższe napięcie z wtykiem NORMAL (głównie mowa tu o elektretach oraz „normalnych” Sigmach i pierwszych Lambdach) występował podwójny bias, osobno dla każdego kanału.

Energizer przybył w stanie co prawda nienagannym, wręcz kolekcjonerskim, ale w słuchawkach obecny był już troszkę typowy dla rzeczy martwych ząb czasu. Przede wszystkim objawiało się to:
– przekrzywieniem driverów względem otworu odsłuchowego,
– drobną perforacją jednej z wewnętrznych błon przeciwkurzowych,
– otarciami na pałąku,
– zbyt dużym luzem systemu regulacyjnego,
– nieprzyjemnym zapachem starości, głównie opaski nagłownej oraz nausznic,
– zabrudzeniami na kablu oraz wtyku,
– brakiem w standardowych nausznicach filtrów przeciwkurzowych od strony ucha.

Jak widać troszkę zabawy się szykowało. Teoretycznie można zakupić sporo części zamiennych z Ameryki, toteż nawet w przypadku pęknięć lub zużycia wykraczającego poza nasze możliwości naprawcze, cały czas jest szansa na przywrócenie naszym Lambdom świetności. W większości przypadków na szczęście nie było to potrzebne i ostatecznie skończyło się tylko na nausznicach. Co ciekawe, wylistowałem wyżej rzeczy standardowe dla długoletnich, używanych STAXów i nie powinny one nikogo dziwić, zwłaszcza że mówimy tu o egzemplarzu mającym jak pisałem 14 lat. Jeśli ktoś oczekuje, że dostanie tu towar praktycznie nowy i w stanie perfekcyjnym za atrakcyjną do tego wszystkiego cenę, to jest to trochę naiwne rozumowanie. Oczywiście zdarzają się i takie perełki, ale na pewno nie będzie nam dane za nie zapłacić niskich kwot. Słuchawki musiały zatem przejść na spokojnie regenerację do stanu fabrycznego lub mu najbliższemu i z tego względu absolutnie nie było z mojej strony zaskoczenia. Zresztą od czasu do czasu przyjemnie jest poczuć się jak serwisant STAXa i przy okazji odciążyć ich trochę z być może zupełnie niepotrzebnej dla nich roboty.

Przekrzywienie przetworników nastąpiło jak sądzę z powodu postarzenia się i stłuszczenia kleju przez te 14-lat, którym były do powierzchni metalowych płyt słuchawek przyklejone. W połączeniu z leżakowaniem na jednym boku i grawitacją zaowocowało to „zjechaniem” ich z osi otworu płytki o milimetr-dwa. Dla poprawności politycznej (i wizualnej) postanowiłem ręcznie je naprostować, póki co bez wymiany klejenia. Zabieg udał się perfekcyjnie i po paru dłuższych chwilach każdy przetwornik wrócił na swoje miejsce, choć wymagało to dużego skupienia i precyzyjnie aplikowanej siły wraz z dużym wyczuciem. Za wszelką cenę należało unikać jakiegokolwiek dotykania zewnętrznej błony przeciwkurzowej, ponieważ nawet drobny nacisk pozostawiał na niej nieodwracalne ślady.

Niestety po ok. tygodniu użytkowania osłabiony wiekiem klej znów dał się we znaki i jeden z przetworników zaczął odklejać się do wewnątrz muszli. Na domiar złego odklejaniu uległa także siateczka, która również odchodzić postanowiła sobie wesoło od przetwornika. Pozostało tym samym wyjście ostateczne i pełne wklejenie na stałe. W tym celu każda muszla została zdemontowana z widełek i rozkręcona. Po wyjęciu płytki z driverem zabrałem się za delikatne i powolne odklejanie najpierw przetwornika poprzez podważanie płaskim narzędziem o zaokrąglonych krawędziach, a później na takiej samej zasadzie przyklejonej do niego siateczki. Ta jest w Lambdach niezbędna, bowiem to zazwyczaj na niej opiera się ucho słuchacza, jeśli nie stosuje niestandardowych nausznic lub po prostu ma trochę bardziej odstające uszy. Była to też od razu szansa na przeczyszczenie błon przeciwkurzowych. Sztuką było potem już tylko sklejenie wszystkiego ze sobą i ponowne wklejenie tak przygotowanych przetworników w światło otworu płytki. Ponieważ ma się tylko jedną szansę na poprawne wykonanie tego manewru, pomagałem sobie orientacją linii otworów statorów. Statory mają bowiem regularną perforację układającą się w idealne pionowe linie, które patrząc pod światło można wykorzystać nie inaczej jak prowadnice. Następnie całość została ponownie skręcona i odstawiona na bok płytkami skierowanymi ku dołowi, aby jeszcze przez dłuższą chwilę podziałała na nie sama grawitacja. Tym samym temat odklejających się przetworników został definitywnie zakończony.

Na perforację niestety żadnej większej rady nie ma. Podejrzewam, że powstała na skutek nieudolnej próby czyszczenia jej pędzlem, którego ostre włosie spowodowało taki efekt. Na całe szczęście nie ma to najmniejszego wpływu na dźwięk. Błony te są bardzo delikatne i obecne w zasadzie we wszystkich przetwornikach elektrostatycznych, zabezpieczając je przed zakurzeniem. Przy zastosowaniu dobrych filtrów nie ma jednak żadnej możliwości, aby cokolwiek przedostało się przez dziurkę wielkości ułamka milimetra. Wymiana błon niestety wiązałaby się z rozklejeniem przetwornika, a i sama część musiałaby być wykonywana na tą chwilę na specjalne zamówienie u samego STAXa. Bardziej opłacalne byłoby wymienienie więc całych przetworników, lecz wtedy ze słuchawek zrobiłyby się SR-307 i sam koszt wyniósłby sporo, także w jedną stronę źle i w drugą niedobrze. Ponieważ nie wpływa to na kondycję przetworników, całość ostatecznie zostaje tak jak jest.

Ślady otarć na pałąku udało się niemal w całości usunąć za pomocą wilgotnej mikrofibry i zwykłej cierpliwości połączonej z wyczuciem oraz wyjątkowymi właściwościami ciernymi ludzkiej skóry. Zadanie nie było aż takie proste ze względu na ich obecność dookoła logo Classic na pałąku, ale ostatecznie efekt wyszedł przedni, a pałąk wyglądał w zasadzie jak tylko lekko używany.

Ponieważ system regulacji opaski był już trochę wyrobiony, słuchawki potrafiły (zwłaszcza z cięższymi, niestandardowymi nausznicami) w przeciągu krótkiej chwili zjeżdżać w dół i ustalać wysokość większą, niż byśmy sobie życzyli. Aby zabrać się za system regulacyjny, konieczne jest w teorii rozebranie widełek pałąka, ale generalnie nie zdecydowałem się na ten krok. W przypadku wyrobienia się mechanizmu regulacyjnego, na bloczkach opaski należy albo zastosować nakładki cierne, albo klej, który będzie pracował na identycznej zasadzie. Można też nakładki zastosować dyskretnie na nakręcanych obudowach wspomnianych bloczków i tak też postanowiłem zrobić. Dzięki temu system regulacyjny działa teraz perfekcyjnie.

Najprostszą rzeczą w tym wszystkim była opaska, która wyprana ręcznie w ciepłej wodzie z płynem nabawiła się bardzo przyjemnego zapachu. W przypadku SR-202 standardowa opaska niestety nawet na płukanie była oporna, ponieważ piła wszelkie soki jak szalona, toteż wymagała stosowania zamienników (które można było swoją drogą wykonać samodzielnie z lepszych materiałów, np. prawdziwej skóry). Cieszyło mnie zatem, że w tym przypadku nie było w ogóle takiej konieczności, a sama opaska prezentowała znacznie lepszą jakość niż w modelu o oczko niższym. O ile w słuchawkach pozostał jeszcze trochę zapach wiekowości, po kilku dniach sam zaczął znikać za sprawą mocnej cyrkulacji powietrza w pomieszczeniu, w którym się znajdowały.

Trochę gorzej sprawa miała się z nausznicami, które również wymagały sporej pielęgnacji. Tu już odpowiednie „ręczne” ich potraktowanie i płukanie na tej samej zasadzie, co opaskę, poskutkowało tym, że zapach starości zamienił się w zapach płynu oraz śladowych ilości nagumowanego materiału skóropodobnego. Ten na całe szczęście zachował swoją sprężystość i ogólnie poza drobnymi przetarciami prezentował kondycję o miliardy lat świetlnych lepszą niż nausznice z SR-202. Te ostatnie generalnie sam się zastanawiam po co w ogóle trzymam. Chyba tylko z sentymentu po nieposiadanych już Basicach i właśnie takich oto okazjonalnych testów. Podklejenie wykonałem za pomocą wzmacnianej siateczką dwustronnej taśmy montażowej, jakiej używa się w budowlance. Konkretne materiały dla konkretnych ludzi można byłoby rzec.

Podklejanie nausznic wykonywałem dwukrotnie. Najpierw małymi paskami krok po kroku na samą nausznicę i dopiero wtedy naklejałem na płytkę, ale w obliczu średnio sprawdzającej się tejże metody, zastosowałem odpowiednio dopasowane szerokością paski o minimalnej możliwej ilości, tj. 4, po jednym na bok. Tym razem też zamiast naklejać je na nausznicę, nakleiłem je od razu na płytkę, a więc zgodnie z oryginalną instrukcją STAXa odnośnie zmiany fabrycznych nausznic. Efekt jest taki, że trzymają się one znacznie lepiej i nie ma już drobnych przerw, jakie są widoczne na zdjęciach.

Tak czy inaczej oto jak prezentują się słuchawki w całej, 360-stopniowej okazałości już po renowacji:

 

STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303

 

Lekko brązowawy kolor wynika z powoli już wieczornego światła, przy którym robione były zdjęcia (niestety brąz zarezerwowany jest tylko dla droższych SR-404 i 407). Z bliska prezentują się z kolei następująco:

 

STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303

 

Ponieważ ze względu na wiek w standardowych nausznicach nie było filtrów przeciwkurzowych (typowe i powszechne wykruszenie gąbki, które spotyka wszystkie z tamtego okresu), zastosowałem i przetestowałem szereg zamienników, włącznie z materiałem identycznym co oryginalny filtr STAXa, a więc kompletnie neutralny akustycznie. Bez jednak złożenia zamówienia za oceanem na nowe pakiety nausznic się nie obeszło (również by uczynić obecnie posiadane swego rodzaju zapasem na czarną godzinę). Postanowiłem w międzyczasie wykorzystać ten fakt i zastosować w celach testowych jeszcze trzy inne pary nausznic:
– oryginalne stare (i również niestety mocno zużyte) skóropodobne pady od SR-202,
– nieoryginalne nausznice materiałowe (Trikot black) od Beyerdynamiców DT100 (oznaczenie EDT 100T),
– nieoryginalne nausznice typu Softskin od Beyerdynamiców DT150 (oznaczenie EDT 150S).

Na swojej poprzedniej parze z wielkim powodzeniem stosowałem grubsze skóropodobne zamienniki z DT150, ale tym razem chociaż miałem je pod ręką, zdecydowałem się po krótkiej chwili na płytsze i pozbawione ryzyka zużycia na osi czasu „materiałówki”. Nie jest to niestety welur, toteż w dotyku są dosyć nieprzyjemne i organoleptycznie nie wywołują specjalnie podniosłych wrażeń estetycznych. EDT990 V oraz VB są na tym polu znacznie lepsze. Nadmienić muszę, że nausznice z SR-202 były tu w roli bardziej weryfikacyjnej, także a ile docelowo planuję zastosować w nich nowe oryginały zza oceanu z modelu już SR-307 (różniące się od tych z SR-202 lepszym wykonaniem, odpornością na twardnienie / pękanie i brakiem nieszczęsnych, zintegrowanych z nausznicą filtrów przeciwkurzowych), towarzyszyły mi zarówno fabryczne nausznice z 303, jak i materiałowe Beyerdynamica.

Ponieważ zdjęć standardowych nausznic jest w sieci mnóstwo, postanowiłem pokazać również jak wyglądają z bliska słuchawki w formie „nieoryginalnej” (i już z poprawnym kolorem, jaki słuchawki rzeczywiście mają):

 

STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303STAX SR-303

 

O ile standardowe Lambdowe skórki grały tak samo, jak oryginały, tak trochę inaczej sprawa miała się przy materiałówkach z DT100. Ich wpływ na dźwięk jest taki, że nadają bardzo przyjemnej analogowości, minimalnego przyciemnienia i posmaku misiowatości, tworząc ponad fabryką obraz nieco mniej techniczny, ale nadal ciekawy i z delikatnie bardziej z dystansu, ale nadal blisko realizowaną sceną. Przede wszystkim jednak znacznie wygodniejsze, gdyż zwiększa się pojemność na ucho – rzecz na którą pomstują w Lambdach całe rzesze użytkowników. Efekty ostatecznie można dostroić sobie wymieniając wkładki akustyczne (tj. filtry) na cieńsze, niż Beyerdynamic oferuje wraz z tymi nausznicami. Brzmieniowe clou SR-303 zostało jednak w nich nie tylko w ogromnym stopniu zachowane, ale wyprowadzone w pewnych sytuacjach na prostą i uważam, że tego typu „alternatywa” wcale do alternatyw nie musi należeć. Odpowiedzi na pytanie dlaczego STAX nigdy nie zdecydował się na głębsze i wygodniejsze nausznice do tej serii niestety nie jestem w stanie udzielić. Zresztą słuchawki jak widać wyglądają w nich naprawdę bardzo ładnie (moim zdaniem).

Ale nawet mimo małej w standardzie pojemności na uszy, w zakresie wygody słuchawki te naprawdę plasują się w czołówce modeli znanych z niedoskwierania swojemu posiadaczowi. Zawdzięczają to lekkiej, plastikowej, wzmocnionej w newralgicznych miejscach konstrukcji, a także świetnie opracowanym rozłożeniem masy na głowie. I nie trzeba mieć na niej półkilogramowych Audeze, aby móc to docenić.

SRM-313
Wchodzący w skład zestawu SRM-313 to trójstopniowy, w pełni zbalansowany energizer średniej klasy, wprowadzony na rynek w 1999 roku, a więc raptem 3 lata po odrodzeniu się STAXa z popiołów (firma ogłosiła upadłość w 1995 roku ze względu na niemożność udźwignięcia kosztów związanych z produkcją pierwszej Omegi i została wskrzeszona ponownie w 1996 jako STAX Ltd.). Na tle swoich nowszych braci jest starym projektem wywodzący, się topologią jeszcze z konstrukcji SRM-3 i współdzielący, wiele rozwiązań z przenośnymi modelami typu SRM-Xh, SRM-151 i 252, ale też nowszymi SRM-310 i 323. Ten ostatni jest od 313 nieco lepiej zbudowany i pod paroma względami poprawiony, m.in. wydajniejszego zasilania i tym samym nieco lepszego brzmienia. Z drugiej strony 313 był ostatnim energizerem z tej serii posiadającym selektor napięcia sieciowego i tym samym nie mającym ograniczenia co do podpinania w różne sieci elektryczne.

 

STAX SRM-313STAX SRM-313STAX SRM-313STAX SRM-313STAX SRM-313STAX SRM-313

 

To jednak nie wszystko. Model 313 był także ostatnim wariantem serii Classic obsługującym zarówno nowsze konstrukcje STAXa (wysokonapięciowe gniazdka PRO 5-pin), jak i starsze (niskonapięciowe NORMAL 6-pin). Starsze gniazdo różni się nie tylko obecnością dodatkowego pinu (podwójny bias dla każdego statora), ale również mniejszym napięciem polaryzacji elektrod. W przypadku gniazda PRO napięcie to wynosiło 580V, podczas gdy w NORMAL było to już tylko 230V. O ile możliwe jest jeszcze podpinanie słuchawek z wtykiem PRO pod złącze NORMAL, tak na odwrót jest to już fizycznie niemożliwe, a gdyby było – z miejsca uszkodziłoby elektrody słuchawek z tytułu zapodania na statory ponad dwukrotnie wyższego napięcia polaryzującego.

Zapewne ciekawić mogą efekty takich kombinacji, tj. co się dzieje w sytuacji, gdy słuchawki są podpięte pod złącze niskonapięciowe. Przede wszystkim notuje się wyraźny spadek głośności, a więc na takiej samej zasadzie, jakby podpiąć słuchawki konwencjonalne o bardzo dużych wymaganiach prądowych pod słabe mocowo źródło. Słuchawki trzeba więc kręcić dosyć wysoko, aby możliwe było uzyskanie porównywalnego pułapu głośności, co na złączu PRO. To jednak nie wszystko, bowiem dźwięk traci swoją werwę, robi się gładszy i nieco rozmazany, jak również redukuje się nieco scena. Limituje to tym samym gniazdo do faktycznego przeznaczenia głównie dla starszych (w zasadzie to zabytkowych) modeli słuchawek STAXa oraz celów testowych. Dla porównania zarówno SRM-310, jak i wszystkie nowsze serie 323 mają już podwójne gniazdo PRO, dzięki czemu możliwy jest odsłuch dwóch par jednocześnie, toteż korzystanie z urządzenia nawet w sytuacji uszkodzenia jednego z nich. SRM-313 nie daje takiego luksusu, a przynajmniej nie do końca. Na całe szczęście problemy związane z gniazdami są w tych urządzeniach ekstremalną rzadkością.

Cała konstrukcja energizera jest w pełni metalowa, jedynie przedni panel w kolorze szampańskim jest wykonany z plastiku, tak samo jak podwójne zintegrowane pokrętło ALPSa.

Mimo swoich lat i dosyć dużej prostoty konstrukcji, STAX SRM-313 po złączu PRO jest w stanie całkiem sprawnie napędzić większość słuchawek tego producenta (poza Omegami, choć zdarzały się osoby lubujące się w niedostatecznie napędzonych SR-007 puszczanych z SRM-252), głównie przez całkiem przyzwoite maksymalne napięcie wyjściowe wynoszące 350V (nie mylić z napięciem polaryzacji). Dla porównania pozostałe wartości dla różnych modeli prezentują się następująco:
– SRD-X: 210V
– SRM-3: 250V
– SRM-252S: 280V
– SRM-T1/T1S: 300V
– SRM-006t II: 300V
– SRM-007t II: 340V
– SRM-310: 350V
– SRM-313: 350V
– SRM-1 MK2 Professional: 370V
– SRD-P / SRD-X Professional: 380V
– SRM-323S: 400V
– SRA-14S: 400V
– SRM-717 II: 450V

Pełna lista napięć wyjściowych dla wszystkich produktów STAXa znajduje się pod TYM adresem.

Jak więc widać nie przedstawia się to najgorzej. Ciekawostką może być fakt, że najnowszy 323S oferuje podniesione napięcie wyjściowe do 400V i w niektórych kręgach jest ogólnie bardzo chwalony, jako jeden z lepszych energizerów STAXa znajdujących się w obecnej produkcji, również ze względu na ostateczną wysoką opłacalność. Legendarny i bardzo trudny w znalezieniu SRM-T2 jest w stanie zaoferować już 630V, podczas gdy sławny Blue Hawaii potrafi podać aż 800V. Stosowanie jednak tak wysokich energizerów raz, że niesie ze sobą spore koszta zakupu i naraża nas na wysoką egzotykę (choć to pozytyw dla „prestiżu”, jeśli ktoś zwraca na takie rzeczy uwagę), dwa, że dla poczciwych SR-303 jest zakupem w zasadzie zbytecznym. Te słuchawki są w stanie zadowolić się znacznie tańszym i prostszym sprzętem, z którego i tak są moim zdaniem zdolne nawiązać walkę z takimi HD800 oraz pokonać T1 czy LCD-2F w ogólnym rozrachunku ze swojej własnej jasnej perspektywy dźwiękowej. No i jak pisałem, nadal jest to zaleta, że posiadamy go od razu w rękach i unikamy mozolnego procesu dobierania wymienionym słuchawkom toru, najczęściej pełnego krwi, potu i łez.

Zresztą proces ten nie dość, że zajmuje sporo czasu i nie wybacza błędów, to jeszcze może narazić nas na mocne straty związane z wycofywaniem się z zakupionych elementów po okresie ustawowego zwrotu bez podania przyczyny. Niestety w naszym kraju jest sporo osób, które będą chciały ten fakt potem wykorzystać, nagminnie wypytując o negocjacje, rabaty i transport w cenie. Problem w tym, że najmniej zależy im w tym wszystkim na sprzęcie, a tylko na jego późniejszej sprzedaży z zyskiem. Co prawda rynek elektrostatów również cierpi z tego powodu, zwłaszcza gdy sprzedający musi się pod naporem przyczyn losowych zgodzić na ustępstwa by nie stracić klienta, ale perfidność z jaką się to wykorzystuje i bezczelność w kolejnych „propozycjach” dawno przekroczyły już granice dobrego smaku.

Powoduje to tym samym sytuację, że na błądzeniu w poszukiwaniu konkretnego urządzenia w ciemno będziemy zawsze tylko stratni. Nabycie dedykowanego ku sobie zestawu poniekąd eliminuje ten problem i sprowadza go raptem do jedynie dopasowania względem siebie odpowiednich komponentów klasowo. Nie ma problemów z napędem, wysterowaniem, jest jedynie stopniowanie ostatecznie uzyskiwanej jakości, czy też wygody. Więcej można wygrać, niż stracić na takiej drodze postępowania, oczywiście podpisując wcześniej klauzulę o zrzeknięciu się w ogóle możliwości swobodnego żonglowania elementami toru bez względu na wszystko. Lambdy bowiem bez dedykowanego im energizera są bezużyteczne, tak samo jak i on bez nich.

Ale dobrze, na tym etapie mam nadzieję, że wyczerpałem dostatecznie temat zarówno genezy opisywanego zestawu, jak i kluczowych cech zarówno słuchawek, jak i energizera, a także wyraziłem sporo ciekawych wskazówek również dla ich posiadaczy, którzy mogą obserwować u siebie subtelne ślady podobnego na osi czasu zużycia. Tak czy inaczej słuchawki już odrestaurowane wraz z energizerem są gotowe do odsłuchów, włączone, naładowane, DACi również przygotowane do pracy, toteż zobaczmy jak te zabytki grają i czy (w dosyć nierównej walce) są coś budującego w stanie sobą pokazać ponad nowszymi od nich i bardzo utytułowanymi słuchawkami innych marek.

 

Brzmienie

Sprzęt testowy wykorzystany w recenzji:
– słuchawki: Audeze LCD-2F, Audeze LCD-3, Beyerdynamic DT990/600 Edition, Beyerdynamic T1, Sennheiser HD800,
– sprzęt źródłowy: Audio In Motion SC808, Aune B1, Aune S16, Aune T1 MK II, NuForce DAC-80, NuForce Icon HDP, Yamaha M-35.

Inne zestawy elektrostatyczne służące w recenzji za punkt odniesienia:
– Kingsound KS-H3 (oba energizery)
– STAX SRS-2050 II
– STAX SRS-3010 (fabryczne)
– STAX SRS-3010m (słuchawki rekablowane taśmą od SR-303 + niestandardowe nausznice)

– STAX SRS-3050 II

Użyte nausznice (procentowy czas ich użytkowania w trakcie recenzji):
– fabryczne nausznice SR-303 (50%)
– nieoryginalne nausznice materiałowe EDT-100T (40%)
– nieoryginalne nausznice skóropodobne EDT-150S (5%)
– nausznice SR-202 (5%)

Użyte filtry przeciwkurzowe-akustyczne (w kolejności od neutralnych do najciemniejszych):
– brak filtrów (niezabezpieczone przetworniki)

– silnie przepuszczający filtr gąbkowy (identyczny z oryginałem STAXa)
– przepuszczający słuchawkowy filtr gąbkowy (na bazie wkładek AKG bez warstwy materiałowej)
– płatki flizelinowe (najczęściej jako wewnętrzne uzupełnienie wkładek AKG)
– ultra-cienkie wkładki hybrydowe na bazie tła fotograficznego (materiał + gąbka)

– wkładki hybrydowe Beyerdynamic DT990 (materiał + gąbka) 
– grube wkładki gąbkowe (dołączane do nausznic EDT-100T)

 

Wstęp
Z perspektywy ponad pięciu lat różnicy (premiera pierwszej recenzji Lambd miała miejsce na początku 2010 roku) na pewno zmieniła się metodologia opisowa w ramach publikowanych na AF recenzji, ale nie zmieniło się clou, jakie powinno z nich wypływać. To jest należyte danych słuchawek poznanie i zrozumienie. Nie tylko zwykłe opisanie i ewentualny zachwyt bądź rozczarowanie, a pełne i należyte pojęcie istoty sposobu kreacji dźwięku, objęcie umysłem i słuchem całokształtu tak, aby wiedzieć czego się zazwyczaj w muzyce potem spodziewać i czego unikać.

W recenzji niniejszej chcę od razu wyjaśnić zatem na wstępie jedną rzecz, która może rzucić się w oczy przy próbie lektury innych (niestety nielicznych) źródeł traktujących o SR-303 – relatywność i subiektywność opisów, spotykane jako wypowiedzi bardzo miejscami nasycone zwykłymi ludzkimi wątpliwościami zakupowymi, ale też kilka głosów niespecjalnie wobec Classiców pozytywnych, również w ramach modelu 307. Dokładniej chodzi mi o powody, dla których model ten nie jest specjalnie szeroko opisywany, a którymi są fundamentalna relatywizacja wrażeń brzmieniowych oraz niepewność wywołana właśnie niczym innym jak brakiem opinii.

Relatywność tyczy się wszystkich opinii, werdyktów, osądów i recenzji wydawanych na temat danych słuchawek, także i mojej, a czego faktu ukryć zresztą nie sposób. Z tym że o ile bardzo często robi się z tego wymówkę na ewentualność niepokrywania się wniosków na temat danej pary między odsłuchującym, a polecającym owy odsłuch, tak o tyle tutaj głównie mam na myśli powielanie niesprawdzonych samodzielnie opinii, które przecież są subiektywne, za każdym razem. W skrajnych przypadkach możemy dorzucić jeszcze wymyślanie ich z palca. Brak opinii z kolei rodzi wątpliwości i napędza zakup innych modeli, przez co ich ilość się w przypadku nieznanego modelu nie zwiększa i problem w efekcie w ogóle nie rusza z miejsca. Zwłaszcza, gdy tak jak przy Classicach mowa jest o modelu za konkretne pieniądze, którego raczej nikt nie chce nabyć w ciemno. Oczywiście zawsze może być tak, że komuś słuchawki po prostu nie podeszły i nie ma sensu doszukiwać się w tym dziwactw, a że informacji o tych modelach jest bardzo mało, temat jest grząski i niespecjalnie zachęcający do odkrywania przez potencjalnych kupujących. Poruszać będę tą kwestię dalej, także na tym etapie chciałbym jedynie prosić o pamiętanie, że jest to tylko subiektywny opis indywidualnych wrażeń odsłuchowych i ich przełożenie na inną osobę, jak w każdej recenzji audio czytanej w sieci, może się różnić w zależności od toru, okablowania, warunków odsłuchowych, pryzmatu doświadczeń, muzyki, uwarunkowań anatomicznych oraz przede wszystkim gustu.

Zwrócić chciałbym również uwagę na obszerny spis materiałów użytych przy walidacji brzmienia tych słuchawek. Opis charakterystyki dźwiękowej Lambd zawiera w sobie bowiem również uwagi na temat zmian brzmieniowych w każdej sekcji wynikających z zastosowania innych materiałów akustycznych. O ile bowiem słuchawki były testowane w stanie w 100% fabrycznym i niemodyfikowanym, o tyle wszędzie tam, gdzie słyszałem zmiany wynikające czy to ze zmiany nausznic, czy też filtrów, starałem się od razu odnotowywać, aby dać w ten sposób płynny i pełny obraz również drzemiących w słuchawkach możliwości. Ocena brzmienia jest z tego tytułu łączna, ale jej clou to sposób grania słuchawek w 100% niemodyfikowanych w taki sposób, a więc tylko na wkładkach zgodnych z oryginałami STAXa oraz oryginalnych nausznicach od tego modelu.

Bas
Najniższe rejestry zgodnie z planem są pokazem fantastycznego rozciągnięcia okraszonego szybkością, precyzją i rytmiką. Specyfika Lambd jest taka, że słuchawki potrafią pokazać się najlepiej przy większej głośności, toteż współdzielą tą cechę z planarnymi konstrukcjami Audeze i HiFiMANa. O ile jednak w przypadku tych pierwszych czyni się to ku osiągnięciu maksymalnego klimatu i jednocześnie słyszalności sopranów, tak w SRSach cel jest zgoła odmienny i polegający na słyszalności basu w okolicach ~50 Hz i niżej. Nie jest prawdą, że słuchawki te nie posiadają odpowiedniego zejścia i sytuacja jest tu taka sama, jak swego czasu przy Q701, którym również w tym zakresie nie można było odmówić potencjału. Co ciekawe SR-303 pod względem owego zejścia i impaktu są lepsze od wszystkich modeli poniżej siebie, toteż na ten konkretny punkt mimo swoich lekkich obaw absolutnie ostatecznie nie narzekałem. Mało tego – przy większych głośnościach ilość basu była już naprawdę spora i o basową wstrzemięźliwość znacznie szybciej będziemy mogli posądzić T1, niż Lambdy (a przynajmniej na nausznicach materiałowych). Prawdą z kolei jest, że dół nie jest tak równo i pełnie wykończony, jak w przypadku najdroższych współczesnych modeli Lambd, ale przede wszystkim uznawanych przeze mnie za basowych potentatów Audeze.

W Audeze naszym uszom ukazuje się pełnia basu poprzez nasycenie, wagę, rozdzielczość, ale przede wszystkim – wyrównanie wszystkich podzakresów. To ich punkt kluczowy, który uwarunkowany jest technologią wykonania przetworników i w tej materii moim zdaniem słuchawki te należą do światowej czołówki, z którą każdorazowo naprawdę trudno jest rywalizować. Aby nie było, nie mam tu na myśli ilości basu. Słuchawki nie należą do specjalnie basowych, a mimo to powalają na kolana jego monumentalnością i formatem. STAX realizuje fundament basowy na nieco innej płaszczyźnie i przypomina tym samym Sennheisery HD800 – większy nacisk położony jest na środkowy bas, dopiero później w kolejności na wyższy i najniższy. Mieszanka zatem wychodzi z tego równie muzykalna co w HD800, ale mająca od nich mniejsze całościowe wyrównanie (u Sennheisera chociażby midbas jest nieco spokojniejszy). Z zalet zaś w tym porównaniu jest bardziej precyzyjny, szybszy i dokładny. Ponieważ emanuje wspomnianą nakładką muzykalnego podbudowania na środku, odchodzi trochę od liniowej perfekcji i tytuł ten spada w kierunku wyższych Lambd z nowszej serii, jak np. SR-507. Klimat zwycięża tym samym nad doskonałością.

Wydawałoby się może, że bas HD800 jest „lepszy” wprost z pudełka, bo bardziej wyrównany i mniej naciskający na środkowe spektrum basowych wybrzmień, niż Lambdy. W rzeczywistości jednak to STAX ma u mnie laur faworyta. Wystarczy bowiem zwiększyć nieco głośność, aby w Lambdach usłyszeć całą basową potęgę niezbędną do stworzenia w danej chwili  należytego klimatu i nie skasować przy tym wrażeń płynących z pozostałych rejestrów. HD800 tego niestety aż tak płynnie nie potrafią, zaczyna brakować im substancji i choć bas jest nieco równiejszy, to całość brzmienia staje się powoli nieprzyjemna, pojawiają się rezonanse, przeszklenia, ostrości. Lambdom takie pojęcia są obce, słuchawki nie wykazują na tym samym poziomie głośności żadnych oznak jazgotliwości, do tego potrafią basem przyłoić zdrowo tak, że człowiekowi jest w stanie się ciepło zrobić.

Budują klimat średniobasowym nasyceniem, które chociażby w utworze Jeremiego Soule – Wind Guide You z gry Skyrim robi dosłownie obłędną robotę. Substancja jest tam obecna do kwadratu, słuchawki brzmią magicznie, spektakularnie wręcz, a przejścia w partie nagrane instrumentami znajdującymi się w głębi sceny są doskonale słyszalne i tak łatwe do rozróżnienia, jak dzień i noc. Słychać dokładnie moc podkładu, słychać monumentalność, legendarność płynącą z tej ścieżki dźwiękowej i przenoszoną na słuchacza przy akompaniamencie przepięknych skrzypiec oraz kontrabasu grającego wysoko, oddającego niższe częstotliwości reszcie orkiestry. Ktoś kiedyś twierdził usilnie, że STAXy nie mają basu. Po tym utworze naprawdę albo zalecić mu należy wizytę u specjalisty, albo zarzucić ewidentnie złą wolę przy wyrażaniu swojej opinii. Ów środkowy bas daje tu taki popis, taką synergią się wykazuje, takim spoiwem, że z wrażenia człowiek nie potrafi sklecić poprawnie zdania po polsku, aczkolwiek Audeze radzą sobie z nim równie wspaniale i wraz z naprawdę świetną kondycją basu są w stanie zagrać lepiej. A przynajmniej do czasu, gdy utwór zacznie się różnicować i bardziej ochoczej akceptacji basu przejdzie nagle na głód większej góry oraz oddechu. Audeze aż tak elastyczne nie są, podczas gdy SR-303 prą do przodu uparcie i wytrwale.

Już na tym etapie mogę powiedzieć, że słuchawki potrafią mimo upływu tylu przecież lat dosłownie spektakularnie i spokojnie plasują się na tym samym pułapie wrażeń akustycznych, jak wyraźnie droższe konstrukcje nawet planarne. I chociaż w tym wszystkim i tak wciąż mam w pamięci dosłownie obłędny jakościowo bas LCD-3, będący dla mnie tą prawdziwą referencją, nie mogę jednocześnie wyjść z podziwu dla tego, który spotykam w Lambdach mimo „gorszej” zdawałoby się konstrukcji i słabszej całościowo podstawy. Co ciekawe nie pomaga im w zakresie basu tor, ponieważ za subiektywnie najlepszy sensowny DAC w rozsądnych pieniądzach dla elektrostatów z tej serii uważam NuForce DAC-80, który wcale do najbardziej ubasowionych jakoś nie należy. A mimo to jakość dolnych zakresów jest z SR-303 jak dla mnie wyśmienicie podana i skuteczna do ogromnej większości gatunków, od klasyki po muzykę filmową czy dubstep. I co najważniejsze, z HD800 prócz zachwycenia się ilością basu oraz jego kondycją jak na dynamiki, nie przypominam sobie niestety, abym był aż tak połączony, zestrojony podczas odsłuchów. Jeśli ktoś by mi dziś powiedział, że HD800 czy SR-303 nie mają basu, cóż… pozostałoby mi się prawdopodobnie tylko uśmiechnąć, bo gdybym powiedział od razu co o tym myślę, pewnie dostałbym niechybnie w gębę. Ja tu miejscami mam bas wręcz kinowy, więc o co chodzi.

Walory basowe mogą być swoją drogą skutecznie podkreślane przez rzeczy, które na ogół mają na brzmienie w słuchawkach z definicji ogromny wpływ, tj. nausznice i ewentualne filtry przeciwkurzowe. To właśnie one często pełnią od strony ucha rolę modyfikatorów akustycznych. Stosowanie różnych materiałów potrafi tym samym przeciągnąć brzmienie SR-303 z chudszej strony brzmieniowej w cieplejszą, nawet wręcz ciemniejszą (!). Nadal nie będzie można zanegować faktu, że np. wspominane wyżej SR-507 będą miały lepiej wykończony bas na krańcach, jeszcze bardziej perfekcyjny technicznie i detaliczny, ale mimo to w bezpośrednim porównaniu brakowało mi w nim czegoś ważnego, elementarnego, niezbędnego do pełnej jego egzystencji. Tym czymś był wspomniany klimat, wątek wymiaru muzykalnego i zwykłej przyjemności płynącej z odsłuchu.

SR-303 bowiem w swojej teoretycznej ułomności objawiającej się większym naciskiem na środkowy bas powodują w efekcie zupełnie inne wrażenia dźwiękowe od 507, nadają linii basowej wyraźnie inny, subiektywnie pełniejszy smak. Aby nie było, żaden z fundamentów basowych nie jest tu idealny, ani w SR-303, ani SR-507 i dopiero ich mieszanka (nie 100% reinkarnacja) obecna w LCD-2F oraz 3 prezentuje poziom zaiste dla mnie wybitny pod każdym względem. Podany jest bardziej z rozmachem, równiej, mocniej, ofensywniej, nie pozbywając się przy tym z grubsza szybkości i większości precyzji, której bezwzględnie od słuchawek tej klasy byśmy oczekiwali. Lambdy ten układ tonalny próbują gonić (na szybkości i precyzji zresztą już nie muszą – są w tym po prostu lepsze), tak jak zresztą wiele innych słuchawek z wyższych sfer konfrontowanych z Audeze. Ale i tak mimo wszystko to, co dostałem w SR-303 i mogę zrobić po zastosowaniu odpowiednich wkładek akustycznych jest dla mnie więcej, niż satysfakcjonujące. Nie przypominam sobie, abym z poprzednimi Lambdami tak pysznie się bawił, jak tu i teraz z Classicami.

Średnica
Jednym z największych atutów w przypadku Lambd jest jednak nie bas, a sposób podania średnicy. Serwują ją dosadnie i głęboko osadzają w mózgu każdy dźwięk. Wokal brzmi przez to bardzo bezpośrednio i intymnie, kreując wrażenia na poziomie zupełnie innym, niż miało to miejsce w przypadku chociażby HD800 czy LCD-3, a nawet teoretycznie w bardzo podobnej pozycji grających T1. HD800 nie potrafią tak blisko i konkretnie zarysować śpiewu, a przynajmniej nie bez bardzo mocnej pomocy toru. Ale nawet wówczas trudno będzie można mówić o tak bardzo „domózgowym” podaniu dźwiękowego dania. A jeśli Lambdy dostaną do tego o zgrozo bardzo kompetentnie i przestrzennie grającego DACa, robi się naprawdę poziom trudny w większości przypadków do osiągnięcia oraz przebicia. Zwłaszcza ze względu na otrzymywanie u STAXa słuchawek grających wybitnie w tej płaszczyźnie już wprost z pudełka i z dedykowanym sprzętem, bez konieczności cudowania i kombinowania z jak najlepszą synergią ze strony wzmacniacza. W grze pozostają zatem tylko kable i DAC oraz ewentualnie nausznice i wkładki akustyczne.

Wracając jednak do charakteru średnicy, identycznie jak w przypadku poprzedniego modelu Lambd rodzi się w SR-303 bardzo wciągająca mieszanka transparentności i zwiewności uformowanej w ścianę dźwięku nacierającą na nas niczym husaria w pełnym galopie. Nie jako chaos i jeden wielki ryk, a genialnie poukładana, planarna fala akustyczna. O tyle w tym wszystkim ciekawa, że niepozbawiona ładunku emocjonalnego, biorącego się w Lambdach z muzykalności kreowanej poprzez ogromną intymność, tj. pewien nacisk na wyższą średnicę. Podczas gdy LCD-3 na ten przykład nasycają i dociążają wokale, awansując je na przepyszną i bardzo sytą formę, SR-303 uczytelniają je i choć nie doprawiają tak mocnym sosem, to bliżej podsuwają pod nos, aby tego typu zabiegi w ogóle nie były konieczne. Słuchawki grają przez to mniej pogłosowo, a bardziej naturalnie, w deseń spójnych gatunkowo T1 czy K812 PRO. Z tą jednak różnicą, że nadal zachowane są w obu tych parach pewne rezerwy odległości, toteż cień powściągliwości nadal jest słyszalny. W Lambdach nie, jest jeszcze bliżej, namacalnie i co najważniejsze bez negacji reszty parametrów odległościowych. Na tym moim zdaniem polega cały ich geniusz i jednocześnie powód, dla którego tyle lat na nich przesiedziałem. I zapewne jeszcze sporo przesiedzę.

Jeśli coś jest w utworze położone daleko, Lambda zagra daleko, ale jeśli coś jest blisko, np. nagrany kobiecy szept do ucha, człowiek dostaje dosłownie gęsiej skórki, siedzi jak wryty, słyszy „prawdziwy” głos mówiący wprost do jego ucha. Dawniej zdarzyło mi się aż podskoczyć z wrażenia, ale tym razem dając się złapać podczas odsłuchów na identycznej zasadzie ogarniał mnie gromki śmiech. Tak, to jest nieodzowny już element tych słuchawek, jeden z charakterystycznych, także warto być przy dobrych realizacjach scenicznych na to gotowym. Nie ma tu już mowy tylko o odtwarzaniu dźwięku i umiejscawianiu się w roli jedynie widza niczym w dobrej jakości kinie domowym. Tak właśnie czułem się w SRH1440, choć pewien cień takiej koncepcji czułem także i z HD800. Tu zaś cały spektakl dzieje się „tu i teraz”, dokładnie w tej chwili, tańczy dookoła nas i razem z nami, otacza, ogarnia i ostatecznie pochłania bez reszty jakobyśmy byli stałym jego elementem. SR-303 emanują takim stylem w zasadzie bez względu na rodzaj zastosowanych nausznic, czy to fabrycznych, czy też zapożyczonych od serii Beyerdynamic DT100/150.

Słuchałem już wielu naprawdę fantastycznie podanych wokali, średnic, esencji, ale o ile ogromnie szanuję HD800 za ich wykraczającą poza ludzkie pojęcie efektowność w elektronice, czy LCD-3 za wyborną kameralność połączoną z wykwintnym wykończeniem o jakości naprawdę światowej klasy, o tyle to właśnie do Lambd należy wywoływanie u mnie wrażenia, że sprzęt faktyczne jednoczy mnie, jako słuchacza, z moją muzyką. SR-303 są w stanie oddać te wrażenie tak bardzo, że trudno jest mi wskazać konkurenta w tym konkretnym przedziale cenowym poza LCD-2F. Podejrzewam, że takim mógłby być jakiś wysoki model Grado, ale częste wieści o awaryjności oraz osobiste problemy z wygodą już na etapie styczności z identycznymi konstrukcyjnie Alessandro MS1i skutecznie trzymały mnie od tych słuchawek na dystans. Czy słusznie czy nie, trudno powiedzieć bez faktycznych odsłuchów i być może kiedyś będzie dane mi również i ten bastion swoimi uszami zbrukać, ale póki co mogę poruszać się jedynie w sferze domysłów. Na całe szczęście nie ma potrzeby, abym musiał domyślać się jak w ogóle taki dźwięk może zabrzmieć – STAX oferuje mi go bowiem dokładnie w takiej postaci.

Średnica zatem, mimo swojej zdawałoby się transparentności i sporadycznych zarzutów innych osób co do braku wypełnienia (jako jednocześnie argument za sensem posiadania dynamików), ze względu na sposób podania – intymny, bezpośredni, namacalny – powoduje wrażenie jedności z muzyką nie mniejszą, niż gdybyśmy mówili o sprzęcie kreującym ją masywną i gęstą. Czasami opisywane jest to (zwłaszcza przy pierwszym kontakcie ze słuchawkami tego producenta) jako wreszcie poznanie jak bezpośrednio potrafi w ogóle zabrzmieć muzyka. W takim określaniu spraw udział ma nie tyle poznanie wysokiego modelu słuchawek, co faktycznie jednego z nielicznych grających w taki sposób. A przez to, że transparentne mimo wszystko jakkolwiek są, zachowują się bardzo wiernie w stosunku do nagrań i realizacji. Ubolewać mogę jedynie, że nowe serie nie mają tu aż tak przyjemnie położonego akcentu i klimatu, dlatego trzymam po cichu mocno kciuki za następców.

Wracając na właściwy tor naszych dywagacji, proszę zobaczyć jak wiele rzeczy dzieje się w średnicy i jak jeden element potrafi wpłynąć na jej odbiór mimo teoretycznie zapowiadających się mniejszych ku optymizmowi predyspozycji. Mimo gustowania w gatunkach elektronicznych, również i do wokalu przywiązuję bardzo dużą wagę. To właśnie szeroko pojętej wokalizy brakowało mi w wymienianych tu HD800 i choć uwielbiam słuchać elektroniki, w której słuchawki te są dosłownie spektakularnie dobre, tak ostatecznie nie dogadałem się sam ze sobą w sprawie ich zakupu. Przeczuwałem zbyt duże problemy z należytym ustawieniem średnicy po stronie toru i chociażby dlatego do tej pory widziałbym u siebie już prędzej tańsze T1, które mają ją podaną znacznie bardziej konwencjonalnie i mniej pogłosowo. Tak samo to właśnie wokaliza była przyczyną, dla której byłem szczęśliwym posiadaczem Audeze LCD-2F i 3. Dopiero w tych ostatnich można było na niektórych źródłach poczuć przesycenie wokali, przekroczenie mety i problemy z zatrzymaniem się już po tym fakcie. W tym względzie Lambdy potrafią zachować zimną krew i zaoferować średnicę mieszającą ze sobą wszystkie części składowe. Nie ma ona tak dużej pogłosowości jak w HD800, że aż zanikają nam jej kontury, nie jest też aż tak gardłowa i przesycona w niektórych przypadkach, jak w LCD-3, aczkolwiek samo w sobie nigdy nie było to dla mnie specjalną wadą – pracowało bowiem na ich naprawdę niebywały charakter. Nie będzie też minimalnie powściągliwa i tak neutralna, jak w T1, gdzie choć było to naprawdę świetne jej podanie do uszu słuchacza, tak nadal brakowało tam jeszcze odrobinki, jeszcze ciut. To właśnie ciut i odrobinkę słychać w Lambdach, a malutkie miarki i określenia nie są już takimi „ciut odrobinkami”. Główna zaleta tkwi tu w ich świetnej mimo wszystko skalowalności, również jako zestawu i mimo egzystencji „przeszkadzającego” w teorii energizera w torze.

Góra
Jest to, obok średnicy, prawdziwa specjalność kuchni STAXa. Utarło się przez lata, że STAX na ogół oznacza „żyletki” i „szlifierki” w ramach sekcji sopranowych, a tymczasem góry jest w nich mniej niż w leżących obok mnie DT990 Edition i to jeszcze po modyfikacjach mających na celu jej lekkie w 990-tkach przygładzenie. Słuchawki niektórzy opisywali jako nieznośne, jazgotliwe, kąśliwe i przeraźliwie ostre, podczas gdy w rzeczywistości takie osoby bardzo szybko zostałyby zdemaskowane w opowiadaniu o sprawach, których w ogóle nie badały i najprawdopodobniej z sali odsłuchowej wyproszone. W Lambdach ilościowo góry jest dla mnie dokładnie tyle, ile nie tylko bym od tych słuchawek oczekiwał, ale w ogóle życzył sobie od słuchawek trafiających w mój bardzo dokładnie ukształtowany gust. Całość mieści się również, nawet w najostrzejszej konfiguracji, w ramach kanonu i nie wylewa się z dzbanka, mimo w niektórych utworach słyszalnego „wlania pod korek”.

Nie tylko jednak ilością żyje i tylko w ilości drzemie jej moc. Co tu dużo pisać, góra jest tu czyściusieńka niczym woda święcona. Nasycona głębią, rozdzielczością, należytym formatem, czyniącym partie smyczkowe, talerze, cymbałki, całą tą przeklętą orkiestrę tak obłędnie donośną, że obok charakteru naprawdę trudno przejść obojętnie. Słuchawki mają w sobie potencjał zmiany pryzmatu postrzegania dźwięku w każdej, dosłownie każdej innej parze wykonanej w innej technologii. Tak właśnie działają słuchawki elektrostatyczne i nie tyczy się to tylko Lambd. Jest serwowana do tego w formule o bardzo poprawnej barwie, z którą naprawdę wiele słuchawek sobie po prostu nie radzi i tylko kilka par osobiście uważam za faktycznie wiernie reprodukujące ten bardzo konkretny aspekt dźwiękowy w ramach sekcji sopranowej. Wrażenia kreowane przez nie chociażby w ścieżkach dźwiękowych do gry Warhammer 40000: Space Marine okazały się sumarycznie lepsze i bardziej doniosłe, niż odsłuchy wykonywane nawet na LCD-3, które większy nacisk stawiały na potęgę, monumentalność i rozmach, również bardzo ważne i dające ogromny ładunek przyjemności.

Wartym zaznaczenia jest fakt, że góra prezentuje się moim zdaniem jako nieco lepiej ogólnie wykończona, niż sopran HD800, a także (tym razem już znacznie) lepiej, niż trochę tańsze od osiemsetek T1, które z kolei cierpią na wybicie na styku średnicy z górnymi rejestrami. W Lambdach przebieg jest nie tylko równiejszy, ale też sama góra wyraźnie klarowniejsza, dokładniejsza, bardziej bogata w detal i większą precyzję. Wiąże się to w naturalny sposób z większą jej jasnością i wyraźnie dalej idącym przebiegiem. Trudno się zresztą temu dziwić, bowiem przetworniki elektrostatyczne obrosły przez lata posłuchem i poważaniem właśnie ze względu na swoją nie mającą żadnej większej konkurencji górę. Jedynie niemiłosiernie dołujące w tej kwestii Kingsoundy wyłamały mi się póki co ze schematu, ale są to słuchawki grające na mój gust i moje uszy wyraźnie gorzej, niż recenzowane tu STAXy, ciemniej, gęściej, z przyduszeniem. Są też od nich znacznie droższe, a co już doszczętnie je w moich oczach przekreśla.

Bardzo interesująco zachowuje się ona w starciu ponownie z różnymi filtrami akustycznymi. Zastosowanie rzadkich, gąbkowych wkładek skutkowało górą, że się tak wyrażę, „fabryczną”, bliższą wymienianym tu T1 (ale nadal bez tego ich nieszczęsnego wybicia na styku średnicowo-sopranowym). Z kolei przejście na wkładki hybrydowe, oparte na mieszance materiału z gąbką o mniejszej niż poprzednie przepuszczalności, zaczynało górę stroić na wzór HD800, a samo brzmienie uspokajać i spowalniać. Najciemniej Lambdy grały z filtrami od DT100, ale wystarczyła zmiana nausznic na skórki i już preferencje wobec utytułowania któregoś rodzaju mianem „najlepszych” się zmieniały. Jest to zatem wskazówka dla osób chcących częściowo swoje Lambdy dostroić w którąś stronę, ale też dowód na to jak wspaniała i dająca multum możliwości może być zabawa tymi słuchawkami.

Generalnie choć różnice zawsze były wyczuwalne w taki czy inny sposób, największy kontrast pośród konfrontowanych z Lambdami słuchawek zaznaczał się przy DT990 Edition oraz LCD-3. Pierwsze oczywiście nie powinny dziwić, jako że to stare i byłe już katalogowe flagowce tego producenta z dynamicznej półki premium, które nie mają po prostu jak konkurować z tą technologią. Góra jest w nich wyraźnie nosowa, jazgotliwa, jaśniejsza (podbudowana w charakterystycznym dla Beyerów progu ok. 7-10 kHz i w górę) i o zauważalnie mniejszej rozdzielczości. Słuchawki o ile same z siebie potrafią zagrać naprawdę dobrze, tak w tej recenzji uczestniczą kurtuazyjnie dla samego kontrastu i uświadomienia jak wiele informacji w ramach góry przelatuje nam tu przez palce. Przywary im jednak nie można z tego uczynić – wystarczy spojrzeć na cenę oraz wyraźnie od STAXów większą wytrzymałość konstrukcji, aby wszystko im wybaczyć i z tej perspektywy móc się nadal nimi cieszyć. Drugą z kolei parą o największych różnicach były naturalnie LCD-3, które prezentują się wyraźnie ciemniej, zwłaszcza w punkcie dokładnie 5-7 kHz, aczkolwiek tym razem ich sopran absolutnie nie ma problemów z czystością i klarownością (zwłaszcza po wymianie okablowania na lepsze), prezentując nie tonalność, a klasę dźwięku i wyrafinowania wyższą od Lambd. O takiej jedwabistości i gładkości grające surowiej Lambdy niestety nie słyszały i choć nie leży to w ich domenie, a bardziej w gestii SR-007 MK2. Tym samym być może role by się odwróciły w przypadku konfrontacji z Omegami II, ale na to może jeszcze kiedyś przyjdzie czas. Póki co Audeze grają własnym dźwiękiem z własnego podwórka, a „klasyki” spokojnie wystarczają, aby nie dać się zrzucić z mojej głowy mimo dysproporcji klasowej oraz przede wszystkim cenowej.

Scena
Tu przy tych modelach od lat stawiam kropkę i czynię to z pełną odpowiedzialnością. Twierdziłem przy recenzji HD800, że o ile mają w sobie zwiewność i otwartość podniesioną do sześcianu, tak nadal brakuje mi w nich jednej ważnej rzeczy – punktu skupienia środka sceny. Twierdziłem przy recenzji T1, że o ile mają neutralną, bliską i bardzo podobnie transparentną średnicę oraz precyzję sceniczną, tak tuż przed osiągnięciem ostatecznej intymności i kontaktu ze słuchaczem lubią się notorycznie zdystansować. Twierdziłem także przy okazji recenzji LCD-X, że słuchawki o ile mają mocno rozbudowaną scenę w głąb, tak jest ona aż nazbyt rozbudowana i czasami tworzy się efekt podobny do emulacji dźwięku wielokanałowego w słuchawkach. Lambdy łączą wszystkie te cechy w jedną, uśrednioną w pozytywnym tego słowa znaczeniu scenę muzyczną, mającą wszystkie te cechy i jednocześnie nie będącą do końca żadną z nich.

Scenicznie bowiem nie są aż tak bezkresne jak HD800, aż tak neutralne emocjonalnie jak T1 i aż tak holograficzne jak LCD-X. W tej samej chwili w życiu nie będzie można powiedzieć, że scena jest w nich w takim układzie mała, pozbawiona nutki neutralności i wyzuta z holograficznej głębi. Niesłychany geniusz sceniczny Lambd polega tutaj na tym, że wszystko to łączy się w zdrowych i szczodrych, ale nadal nieprzesadzonych ilościach w tak jak pisałem jedną spójną scenę, której precyzja, kształt, holograficzność i ostateczna kompetencja są pierwszorzędne i niepodważalne. Dopiero mocne dążenie posiadacza danych słuchawek do jej alteracji w określonym przez niego kierunku może okazać się „lepsza”, aczkolwiek nadal będzie to pojęcie bardzo subiektywne i stosowane indywidualnie. Mając bowiem wspomnianą wcześniej bezgraniczną otwartość HD800, z której słuchawki robią kapitalny w elektronice użytek, niekoniecznie będzie sprawdzała się w gatunkach kameralnych i klimatycznych operujących na wokalu. Tymczasem Lambdy sobie spokojnie poradzą w jednych i drugich. Zrobią to w sposób spektakularny, pokazujący sceniczną uniwersalność i pozycyjność źródeł pozornych bez udawania się w kierunku specjalnych kompromisów. Będzie to łącznik wszystkich zalet wymienionych słuchawek, ale bez powielania ich wad.

Ową uniwersalność mimo wszystko prezentują także T1, toteż gdyby ktoś stwierdził, że są one „miniaturką STAXowego brzmienia”, nawet bym nie oponował, aczkolwiek określenie to należy przez słowo „miniaturka” brać z pewnym przymrużeniem oka. STAX ma bowiem w sobie niemożliwy do dokładnego opisania klimat, który bardzo trudno jest odtworzyć. Bierze się on z bardzo konkretnej tonalności i mieszanki cech tak sonicznych, jak i ergonomicznych, wpływających w bardzo mocny sposób na akustykę tworzoną wewnątrz słuchawek. I choć są to konstrukcje teoretycznie maksymalnie otwarte (mają największy wyciek dźwięku na zewnątrz ze znanych mi modeli słuchawek), formowanie się fali dźwiękowej wewnątrz muszli jest elementem kluczowym, tak samo zresztą, jak zapewnienie przestrzeni dookoła głowy, bowiem Lambdy jak żadne inne słuchawki są wrażliwe na fale odbite dochodzące z zewnątrz.

Sumarycznie więc rzecz ujmując scena w Lambdach jest pod względem całościowym: poprawności, konstrukcji, kształtu, percepcyjności, holografii, dokładności, separacji, gradacji pogłosów i optymalnego utrzymania wszystkich tych cech dla zapewnienia maksymalnych wrażeń bez ponoszenia kosztów w realizmie, po prostu najlepsza, z jaką się do tej pory spotkałem. Poprzedni model również był na tym polu wybitny, także formuła renderowania sceny kompletnie się nie zmieniła. Jest to dokładnie 1:1 stan, jaki zastałem w nich 5 lat temu. Do takiej kondycji scenicznej najbliżej wśród dynamików jest wcale nie HD800, jak by się zapewne wszyscy spodziewali, a T1 (tudzież K812 PRO), zaś po stronie planarów – zadziwię, ale LCD-2F. Zwłaszcza w tych ostatnich bardzo wnikliwie porównywałem chociażby konstrukcję i gradację sceny z poprzednio posiadanymi Lambdami w ostatnich chwilach ich odsłuchów. Wyszło mi, że poza wyraźnie mniejszą wielkością i ni do końca liniową skalą gradacji najdalszych pogłosów, scenie 2F naprawdę trudno jest zarzucić błędy realizacyjne. Dlaczego nie LCD-3? Ze względu na odziedziczoną po LCD-X mocną holograficzność i rozbudowaną głębię, która zaczyna powoli odchodzić od punktu zbiegu na środku sceny. Samo w sobie nie jest to wadą w żaden sposób absolutnie, ale de gustibus nieco intymniej czułem się na najtańszym modelu z serii LCD.

Tym samym to właśnie Lambdy póki co dzierżą subiektywnie najbardziej „kompletną” moim zdaniem scenę, nie największą, nie najgłębszą, ale świetnie w tym wszystkim wyważoną i w ten sposób już nawet nie konkurencyjną, co pełniącą rolę solidnego fundamentu porównawczego dla wszelakich innych scen w dowolnych innych słuchawkach. Scena moich pierwszych Lambd była fantastyczna bez względu na użyte nausznice, jest nią także i ta w 303 na identycznej zasadzie. Różnica między nimi sprowadza się do minimalnie bardziej rozproszonych krawędzi w „klasykach”, aczkolwiek na ten element wpływ także ma sam energizer i koniecznie trzeba brać ten fakt pod uwagę.

Ostatnią rzeczą budzącą zainteresowanie czytelnika w całym tym „klasyków” opiniowaniu może być ich podatność na wyciąganie błędów realizacyjnych i wybaczanie tak złych nagrań, jak i złych komponentów znajdujących się w torze. Pod tym względem słuchawki są bardzo czułe, ale nie graniczą na szczęście z obłędem i wpływ na to ma ponownie energizer. Pod względem czułości na nagrania i tor zestaw SRS-3030 plasuje się na poziomie mniej więcej LCD-2F i HD800, naturalnie znów zaznaczając swoją wyższość nad każdą inną parą z klasy premium. Dopiero T1 i LCD-3 są w stanie pokazać nieco więcej, zwłaszcza w doborowym towarzystwie. Nie ma zatem problemu, że słuchawki zagrają tylko z paroma płytami i koniec, że będą filtrowały niemożebnie wszystko niczym rentgen bagażu na lotnisku, punktowały bezlitośnie słabsze i starsze nagrania. Oczywiście pokażą wszystko ja na dłoni, ale zachowując dlań resztki szacunku. To bardzo rzadkie zachowanie jest domeną właśnie najlepszych słuchawek na rynku.

Geneza opinii mniej entuzjastycznych
Na przekór niektórym opiniom trzecim na temat SR-303, a nawet (mającym na celu prawdopodobnie dyskredytację) teoriom o rzekomym wysokim respektowaniu przeze mnie SR-307 (których żeby było śmieszniej nawet nie miałem okazji jeszcze słyszeć), brzmieniowo to właśnie stare poczciwe „trzysta trójki” od zawsze chodziły mi po głowie. Być może dlatego, że miałem z nimi kiedyś kontakt dłuższy, niż 10 minut, zaś dziś może po prostu tego, że najpierw ich odpowiednio długo posłuchałem i dopiero potem zabrałem się za pisanie recenzji, nie na odwrót, tj. bez z góry sformułowanych wniosków. Naturalnie o wygrzewaniu nie ma tu żadnej mowy, chodziło tylko i wyłącznie o zapoznanie się z tym modelem przez moją skromną osobę i przyzwyczajenie ośrodka słuchu, choć z perspektywy czterech lat w zasadzie nie było czego przyzwyczajać.

Lambdom jestem wdzięczny więc dwukrotnie. Nie tylko za przypomnienie jak wspaniale potrafią te słuchawki zagrać i jak ogromny ładunek emocjonalny w nich drzemie ze względu na wysoką intymność oraz przejrzystość brzmienia, ale też za jasne pokazanie jak zdradliwe może być kupowanie swoich słuchawek cudzymi uszami, jeśli nie ma się zaufania do własnych. Gdy kupowałem pierwszy raz swoje elektrostaty, pamiętam ile się naczytałem o ich kompletnym braku basu, problemach i w ogóle bezsensowności. Okazało się, że problemów nie ma, jeśli o słuchawki się jakkolwiek dba, a choć basu było faktycznie na tle K240 MKII mało, tak jego jakość i rozciągnięcie skutecznie nadrabiały płytko pojmowaną ilość. Tak samo było z SR-303, które miały być „najgorsze”, a okazały się niezwykle ciekawe. Znów zaprocentował odsłuch własny i wydanie własnego osądu, na przekór innym i ostatecznie – zapewne na złość.

Nawet najlepszy sprzęt musi zostać odpowiednio zrozumiany, a potem na spokojnie strawiony i żadna, podkreślam, żadna para Lambd czy też innych słuchawek wysokiego lotu od tego prawidła nie ucieknie. Słuchacz musi się z nowym nabytkiem oswoić, poznać sposób kreacji przez niego dźwięku, zdecydować, czy taki przepis jest na jego żołądek. Wiele już było par naprawdę ciekawych słuchawek, miejscami wręcz wybitnych, które zostały w niektórych opisach dosłownie zrównane z ziemią. A to ktoś nie był w stanie ich zrozumieć, albo też nie chciał z powodu uprzedzeń zaakceptować, albo był przyzwyczajony do zupełnie innej prezentacji i w kontekście zwłaszcza wysokiej ceny nagle zderzył się ze ścianą dźwięku, który nie był mu pisany.

Być może był to także powód, dlaczego Lambdy z serii 303 otrzymały swego czasu bardzo krytyczną ocenę na jednym z naszych rodzimych forów audio, będąc ocenionymi bardzo arbitralnie jako „najgorsze” Lambdy z rodziny, obok zwykłych SR-404 nie-LE. Możliwe też, że chodzi po prostu o ich podkreślenie wyższej średnicy. Co prawda w moim przypadku wszystko odbyło się bez porównania z droższymi modelami poza najwyższymi SR-507, ale mimo to dane mi było stwierdzić w warunkach domowych ile w takich opisach było przełożenia na moją własną głowę i uszy. Podkreślam – własne, gdyż nie jest moją intencją zabieranie głosu w sposób kategoryczny, a jedynie na prywatny rozrachunek i indywidualny kawałek mózgu odpowiedzialny za moją percepcję dźwiękową. Możliwe też, że część opinii zrodziła się w salonach audio podczas odsłuchów w niespecjalnie sprzyjających okolicznościach. Na szczęście sam nie musiałem zatem dokonywać osądów w sklepie, toteż nikt mi nie przeszkadzał, nie zagadywał, nagabywał (tudzież obgadywał) i rozpraszał swoimi historiami, zapewnieniami i rekomendacjami, najczęściej opartymi o własne drogie rzeczy wypożyczone na chwilę na odsłuch testowy z zaprzyjaźnionego salonu audio lub nawet „podwędzone” z niego jako pracownik pod nosem właściciela-pracodawcy. Jako więc, że mój własny odsłuch nie był w ogóle tak krytyczny w osądzie i zamiast negatywu wyszedł ogromny pozytyw, cała sprawa mnie zastanawia co do rysującego się kontrastu.

Czy to zatem z mojej strony nadmierny entuzjazm się udziela i rzutuje na odsłuchy? Czy może tamten odsłuch nie był przeprowadzony poprawnie (tj. zbyt krótki, w niesprzyjającym środowisku, przy niedopasowanej muzyce)? A może zawinił tor brakiem synergii? Czy reszta wtórujących głosów negatywnych wynikała później z testów wciąż tego jednego egzemplarza? Czy może z góry zaczęto zakładać różne rzeczy i poleciał nam tzw. „efekt domina”? A może po prostu faktycznie komuś słuchawki te się po prostu nie spodobały ze względu na „etch in upper mids” i na tym polega cały tej sytuacji ambaras? Bardzo możliwe, ale jednocześnie nie zamierzam w żaden sposób takich opinii negować. Jedyne co mogę zrobić, to chyba tylko ubolewać, że słuchawki się ostatecznie nie spodobały i jednocześnie stwierdzić odnotowanie kompletnie różnych wrażeń odsłuchowych, opisanych jak widać obszernie w niniejszej recenzji.

Na pewno mogę zaręczyć o dochowaniu ze swojej strony wszelkich starań, aby gust mój był zostawiony daleko w tyle i w osądzie mi ostatecznie nie przeszkadzał. Zaszufladkowanie się przy jakimś dźwięku jest kuszące i wygodne, ale nie ułatwia później odsłuchów innych brzmień, które mają do swojej egzystencji takie same prawo. Przy słuchawkach takiej klasy jest to kwestia fundamentalna i bez niej zabieranie się za jakiekolwiek opisy byłoby obrażaniem każdej osoby, która powzięłaby próbę lektury tak powstałego tekstu. Zresztą jeszcze parę chwil temu na głowie miałem również bardzo przeze mnie chwalone LCD-3, którym do tonalności STAXów jest kompletnie nie po drodze (brzmienie gęste, przyciemnione, kameralne i wyrafinowane), także osobiste preferencje myślę ostatecznie udało mi się z powodzeniem tu zagłuszyć. Opinie te jednak – mimo negatywności, które wyrazić osoby te miały absolutnie święte prawo – cały czas zachowywały duży szacunek zarówno do samych słuchawek, jak i w ogóle procedury podejścia do ich odsłuchu. Wyglądają poza tym na rzeczywiste i wyrażone na spokojnie, bez emocji, podtekstów, czy też prób osiągnięcia jakiegoś konkretnego celu innego, niż zwykłe zaopiniowanie słuchawek szerszej publiczności, a do czego zawsze zachęcam i jestem wdzięczny. Nie ma zatem powodów, by w jakikolwiek, nawet najmniejszy sposób je podważać i nim umniejszać. Nie ma też żadnych, aby bagatelizować również i moje.

Możliwe też, że na moją ocenę wtedy wpłynął fakt, iż pobawiłem się nieco w drobne DIY w zakresie filtrów przeciwkurzowych, a co kontynuowałem po nabyciu dawno temu 3010 i co praktykuję z powodzeniem jak widać do dziś. Tym razem również była przecież ku temu okazja, choć tak po prawdzie zmusiła mnie do tego sytuacja. W starszych modelach stosowano jako filtr bardzo mocno przepuszczającą gąbkę wszytą bezpośrednio w nausznice, którą spotkać można często w takiej samej roli w obudowach komputerowych. Otóż gąbka ta z czasem parciała i wycierała się od małżowin oraz wystawienia na wilgoć oraz temperaturę towarzyszącą wielogodzinnym odsłuchom. Następnie zaś ku naszemu zdumieniu, może czasem też rozgoryczeniu, wykruszała zostawiając nie tylko nieestetyczne dziury, ale też przetworniki pozbawione osłony przed kurzem i włoskami. Nabyta przeze mnie sztuka była już bez owych filtrów, toteż w ramach czystej i nieskrywanej zabawy tu się coś znalazło, tu się coś docięło, tu się sprawdziło i ostatecznie okazało się, że przetworniki STAXa wybornie reagują nie tylko na equalizację, ale też rotację materiałem akustycznym, odkrywając przed swoim posiadaczem (wtedy bardziej przygodnym słuchaczem jeszcze, jeśli chodzi o mnie) ogrom drzemiącego w nich potencjału. Nie tylko łatwym okazało się znaleźć mi identyczny materiał, jaki stosował STAX dawno temu dla tych słuchawek, ale też przetestować nowy, który sprawdzał się naprawdę różnie i najczęściej tylko pozytywnie.

Tak też właśnie wpadły mi one dawno temu w uszy. Wpadły tak mocno, że nie były w stanie już z nich wypaść i to nawet wówczas, gdy zderzały się ze znacznie droższymi słuchawkami o teoretycznie większej wartości dźwiękowej. „Klasyki” miały w sobie po prostu to „coś”, pewną werwę, techniczną kompetencję zmieszaną z rasowym klimatem STAXa. Dlatego też wystarczyło zaufać swoim uszom zamiast je w ciemno piętnować lub się niepotrzebnie uprzedzać zawczasu. Jak zawsze zamiast czytać cudze opinie zapragnąłem stworzyć własną na własne podejście do tematu. Nie sztuką jest bowiem wydawać osąd na bazie cudzego, który częstokroć padł ze strony osoby operującej najwyżej na zdjęciach i relacjach jeszcze kogoś innego. Zastanówmy się ile razy zdarzało nam się podczas lektury opisów w sieci w myślach komuś zarzucić, że danych słuchawek w ogóle na głowie chyba nie miał. Sztuką jest zachować zatem na tyle daleko idącą powściągliwość i odpowiednią determinację, aby jak pisałem dany sprzęt odsłuchać samemu i dopiero wtedy zabrać głos mając 100% pewność, że sprzęt faktycznie spełnia bądź nie pokładane w nim nadzieje.

Całościowo rzecz ujmując
Czy zatem SR-303 grają faktycznie inaczej, niż inne słuchawki? I tak i nie. To model realizujący jak najbardziej poprawny dźwięk i spokojnie mogący pełnić rolę ogólnej osobistej „referencji”. To też już tak wysoka klasa dźwięku, że wiele cech robi się niespotykanych w innych modelach i kontakt z takim brzmieniem może przybrać w ekstremalnych przypadkach format niemal zderzenia czołowego albo otwierającego oczy na muzyczny świat, albo odrzucającego na zawsze. Stąd sporadycznie wspomina się, że jest to albo miłość od pierwszych sekund odsłuchu, albo machnięcie ręka i niespoglądanie na nie później już nigdy. Gorzej, gdy ktoś nie chce ich docenić i celowo szuka sobie argumentów przeciw, ale na to już nie mamy wpływu.

Aby być z Państwem w 100% szczerym, Lambdy – mimo wszystkich tych moich (i innych) pochwał oraz zachwytów – nie mają do końca monopolu na najprawdziwszą i najwłaściwszą realizację i nie można używać ich jako argumentu zero-jedynkowego, tj. albo STAX, albo nic. Jest wiele słuchawek od nich pod niektórymi względami lepszych, pod niektórymi gorszych, a także kilka tych naprawdę drogich, które je deklasują. Pamiętać należy jednak o ich cenie, w której moim zdaniem to właśnie one deklasują, zwłaszcza jeśli nabyte są jako model używany w dobrym lub bardzo dobrym stanie. I nawet ewentualna renowacja nie będzie kosztowała aż tak dużo, aby wpłynąć na ich opłacalność. Tak jest, są bardzo moim zdaniem opłacalne i oferujące naprawdę potężny stosunek ceny do możliwej ogólnie do osiągnięcia jakości dźwięku.

Naprawdę niedaleko im jest do określenia mianem „referencji” chociażby przez ich kapitalną barwę i konstrukcję samego dźwięku. Sprawa ewentualnych porównań ostatecznie sprowadza się zatem najwyżej do tonalności, bowiem serwują po prostu danie przyrządzone według konkretnego przepisu. Cenione przez wielu Sennheisery HD800 przyrządzają domenowo te same danie, ale już wedle innej – bardziej pogłosowej i otwartej – receptury. Jemy to samo, ale z innym smakiem, nieco inaczej kreowany bas, średnica znacznie bardziej zdystansowana i jak wyżej pogłosowa, góra również w trochę innej konstrukcji, scena znacznie większa i napowietrzona, ale o wyraźnie o słabszej gradacji pogłosowości i problemach z zachowaniem realizmu. Jeśli ktoś słucha głównie elektroniki, z miejsca to właśnie HD800 mogą mu się bardziej spodobać, choć one również nie mają monopolu na prawdę. Co więc człowiek, to inne oczekiwania i inny sprzęt, mogący oczekiwania te spełnić. Moim oczekiwaniom jak widać z grubsza bardziej są w stanie podołać właśnie elektrostaty i to już w formule wcale nie flagowej.

Słuchawki okazały się grać zatem dokładnie tak, jak z perspektywy własnej po nich bym oczekiwał. Ładny, szybki i wzmocniony na średnim podzakresie bas o bardzo przyjemnym wydaniu, niezawodna w swoich parametrach średnica o wysokiej transparentności i intymności, klarowna i czysta góra, a także sferyczna i doskonale wyważona scena. Na basie nie ma co prawda aż takiej precyzji i szybkości jak w SR-507, czy też monumentalności oraz zejścia jak w LCD-3, ale w obecnym rzeczy wydaniu naprawdę nie mogę narzekać na brak przyjemności płynącej z linii basowej. Średnica wydana również może nie aż tak tłusto, jak w LCD-3, ale mimo to na intymność bardzo trudno jest tu narzekać, a słyszalność i poprawne uchwycenie barwy wokalu ujmują. Góra to już akurat atut niepodważalny, do którego startu w zakresie całokształtu trudno jest znaleźć konkurenta. Scena zaś jedynie na rozmiarach i maksymalnej otwartości znanej z HD800 potrafi budzić postawę roszczeniową, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że w zamian otrzymujemy niezwykle poprawną jej konstrukcję i kształt, a także ogromnie łatwą w percepcji gradację pogłosów, jesteśmy w stanie puścić wszelkie przywary mimo uszu.

Lambdy Classic realizują chęć posiadania połączenia wielu najlepszych cech różnych słuchawek z gatunku jasnych i efektownych. Cech chociażby Beyerdynamiców T1 z elementami HD800. Cech zgodnych z genezą gatunku i pryncypiami, jakimi winien się on kierować. Dawniej Lambdy potrafiły połamać mnie doszczętnie swoją jakością i dźwiękiem, który dosłownie otwierał przed człowiekiem nowe horyzonty. Po tych paru latach i szansach z obcowaniem z modelami od nich nie gorszymi muszę przyznać, że co prawda jest im znacznie trudniej wywrzeć na mnie aż takie wrażenia, ale nadal jest to jakość, obok której nie można przejść obojętnie. Dziś przypominają mi dlaczego nie mogłem wtedy wyjść z euforii przy pierwszych ich odsłuchach, tym razem oferując zamiast niej święty spokój. Uspokajają mnie swoją prezentacją poprzez pewność, że to właśnie to brzmienie można traktować w największej ilości sytuacji za pewnik oraz punkt zakotwiczenia przy odbieraniu brzmienia kolejnych par słuchawek. Poprzednim razem to właśnie STAX pokazał mi jak w ogóle może być porywająco serwowany dźwięk. Tym razem pokazał, a w zasadzie to bardziej „ostatecznie potwierdził”, nie tylko dużą słuszność takiego przekazu, aczkolwiek obyło się bez wojen na śmierć i życie między różnymi sposobami technicznymi na jego realizację. Nie było tu „wojen technologii”, ponieważ dźwiękowego tortu starczy dla wszystkich – każdy ma swoją część i chyba też zbyt mały spust, aby wchłonąć go całego.

Wystarczy pomyśleć, że gdybym zapoznał się ze wszystkimi opiniami krążącymi po sieci na temat SR-303 przed nawet zwykłym przygodnym odsłuchem, najprawdopodobniej nie odbyłbym go. Słuchawki skreślił, stwierdził ogromne ryzyko odsłuchowe i niespecjalną atrakcyjność całej akcji z aranżacją czy to wyjazdu do salonu audio, czy testów domowych. Nie uczyniłem tego jak widać i jestem rad w duszy, że zamiast tego dążyłem do zapoznania się z nimi w pełni i to w czasie, gdy ani nie miałem jak pisałem z tymi słuchawkami na co dzień styczności, ani też nie brakowało mi wrażeń po ostatnich odsłuchach szczytowych modeli wielu naprawdę uznanych producentów słuchawek, takich jak Audeze, Beyerdynamic czy Sennheiser. Czy się udało? Wybrnęły z tego klinczu obronną ręką? Moim zdaniem jak najbardziej tak, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że w ramach oferty STAXa był to kiedyś model raptem średni. Tak właśnie panowie z kraju kwitnącej wiśni zapracowywali sobie przez lata na status marki kultowej i ikony słuchawek nie tylko ekstrawaganckich wyglądem, ale też sposobem działania i kreacji teatru dźwiękowego.

 

Zastosowanie i dobór źródła

Utarło się, że STAX specjalizuje się tylko i wyłącznie w gatunkach lekkich, akustycznych i eterycznych, w zasadzie tak, jak najczęściej opisuje się ich brzmienie. Będę jednak oponował takiemu ich postrzeganiu i wskazywał, że opis ten po skreśleniu słów „tylko i wyłącznie” nadaje się głównie do najtańszych zestawów, takich jak SRS-2020 i 2050. Te przez swoją lekkobasową naturę owszem, wprost z pudełka trafiają dokładnie w taką muzykę, klasykę, akustykę, ambient, klasyczną elektronikę itd. W wyższych seriach niekoniecznie jest to już zgodne z prawdą.

W praktyce bez żadnych przeszkód i przyjemnościowych niedomówień mogłem odsłuchiwać na 3030 różnorodne gatunki, klasykę, elektropop, wszelkiej maści elektronikę i jej mieszanki z bardziej konwencjonalnymi nurtami, a nawet industrial, heavy metal czy dubstep. W sumie wiele osób w uniwersalność T1 również nie wierzy, a tymczasem okazują się one być nawet bardziej pod tym względem elastyczne, niż HD800. O wszystkim jak zawsze będą decydować jednak potrzeby i gusta, toteż jeśli ktoś będzie chciał słuchawki faktycznie rzucające mięsem od dołu, zapewne wybierze sobie jakiś model planarny. Jeśli będzie chciał szukać „żyletek” i jasności, możliwe iż zwróci się w stronę T90 czy A2000X. Ja zaś po wielu próbach i poszukiwaniach jedna mimo wszystko preferuję pozostać w środku, dokładnie pomiędzy wskazanymi, choć mając z jaśniejszą stroną mocy więcej wspólnego i to już czyniąc bez pytania się mnie o zdanie.

 

STAX SRS-3030

 

W ramach źródeł warto jak pisałem zadbać o ich należyte zasilenie sygnałem źródłowym pochodzącym z porządnego DACa i za pomocą równie porządnych co on kabli. Tak drodzy Państwo, to, że sprzęt ten ma 14 lat nie ujmuje mu na wymaganiach. Na dobrej klasie DACu i niebrojącym w ustroju kablu otrzymacie bowiem czystość i scenę pierwszej próby, jak również porządną dynamikę i sensowną konstrukcję całego brzmienia. Wybór dróg dla tych zestawów jest taki, że albo zwracamy się w stronę konkretnej tonalności, a więc układy basowe, muzykalne, dające być może dodatkowy „ooomph” na basie dla tych, którym będzie go mało (tu jednak warto popróbować najpierw niestandardowe nausznice i wkładki), albo tak jak u mnie – układy wysokiej klasy, szybkie, precyzyjne, sceniczne. Narzut energizera co prawda jest całkiem spory, ale mimo to źródło będziemy w stanie z łatwością w SRSach poczuć.

 

Podsumowanie

Zalety:
+ mimo wszędobylskiego plastiku całkiem dobre wykonanie
+ bardzo lekka konstrukcja o świetnym rozłożeniu masy
+ forma kompletnego zestawu gotowego do odsłuchu wprost z pudełka
+ możliwość użytkowania dwóch par jednocześnie
+ wyjście dla starszych modeli STAXa o napięciu 230V
+ funkcjonowanie jako przelotka (krosowane gniazda RCA)
+ dwuczęściowe pokrętło głośności odpowiedzialne za regulację balansu
+ przetworniki z droższego modelu SR-404
+ kapitalne brzmienie mimo upływu lat
+ przyjemny, kompetentny i muzykalny bas
+ bliska, intymna i jednocześnie transparentna średnica
+ wyśmienicie klarowna góra o ogromnej detaliczności
+ referencyjna konstrukcyjnie scena o pełnej, sferycznej holografii
+ duża szybkość i precyzja wraz z nutką agresywności
+ wysoka podatność na modyfikacje akustyczne i korekcję programową lub sprzętową
+ spora opłacalność modeli używanych, jeśli są w dobrym stanie
+ niska cena zamiennych nausznic z DT100/150 zwiększających ostatecznie wygodę

Wady:
– energizer minimalnie nie dotrzymuje już kroku nowszym modelom z rodziny 323
– sprzęt egzotyczny i ograniczony do użytkowania z dedykowanymi energizerami
– wrażliwość na kondycję sieci elektrycznej (warto filtrować i stosować UPSy)
– osoby o odstających uszach mogą narzekać na małą głębokość fabrycznych nausznic
– średnio poręczna taśma bez możliwości odpinania
– w przypadku awarii często nie jesteśmy w stanie zdiagnozować czy problem dotyczy słuchawek, czy energizera
– mniejsza odporność na zakurzenie niż w przypadku konkurencyjnych technologii
– wysoka cena materiałów eksploatacyjnych

Subiektywnym zdaniem
W zasadzie dowolny model STAXa ma szansę za każdym razem wejść w duszę i słuch swojemu odbiorcy. Bez względu na wiek, bez względu na umiejscowienie w elektrostatycznej rodzinie, bez względu na opinie osób trzecich. Wystarczy, że przy przetwornikach znajdą się uszy chłonne właśnie takiego sposobu prezentacji i cech w zasadzie dla tych słuchawek unikatowych, jak również chętne do przetestowania danego modelu nawet mimo skąpych, ale mieszanych sygnałów. Recenzowane tu słuchawki same są zresztą unikatowe, już od dawna nieprodukowane i bardzo rzadko spotykane na rynku wtórnym w stanie jakkolwiek sensownym. Do tego nie będące w żaden sposób modelem flagowym, a jednak dające nie tylko potężną dawkę radości płynącej ze słuchanej muzyki, ale też prezentujące kompetencje i predyspozycje do stawania na drodze słuchawkom nowszym, droższym, bardziej utytułowanym i zdawałoby się wyraźnie bardziej od nich uniwersalnym i praktyczniejszym w codziennym użytkowaniu.

SRS-3030 miały utrudnione zadanie dotrzeć do moich uszu nie tylko z perspektywy swojego wieku (w końcu to zestaw produkowany w latach 1999-2006), ale też i bardzo konkurencyjnego towarzystwa będącego śmietanką tak słuchawek dynamicznych, jak i magnetostatycznych. A ponad wszystkim, rocznej absencji tej technologii w moich skromnych podwojach. Jak ostatecznie zakończyły się odsłuchy, widać zapewne po ilości stworzonego tekstu, sugerującego albo bezlitosne i bezwzględne pastwienie się nad nimi, albo rozpływanie nad muzyką przez nie reprodukowaną. Choć może bardziej na miejscu byłoby powiedzieć, że odsłuchy dopiero się zaczęły, bowiem mimo pewnych planów co do trzymania w domu słuchawek wyższego lotu wykonanych w technologii odmiennej od elektrostatycznej, król jest dla mnie osobiście tylko jeden i swojego obecnego zestawu raczej już z rąk nie wypuszczę bez poważnych ku temu przesłanek.

Rekomendację przyznaję tym samym nie tylko z ogromnej opłacalności używanych egzemplarzy w dobrym stanie, ale też za całościowe brzmienie, jego poprawność, unikatowe cechy dźwiękowe i przede wszystkim klimat, powodujący styczność z takim zestawem na ogół wrażeniem niezapomnianym, rodzącym później mocne sentymenty, a w skrajnych przypadkach – manię prześladowczą. To właśnie owe sentymenty sprawiły, że recenzja ta mogła się odbyć i to w tak obszernym wydaniu.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

12 komentarzy

  1. Świetna recenzja i wartościowa przedmowa, może kiedyś uda posłuchać mi się słuchawek z serii 30x! Mnie Lambdy wciągnęły na dobre. Nie ma powrotu. 🙂 chociaż wspomniane HD800 uważam za świetne słuchawki, w pewnych aspektach wręcz wybitne. / Karmazyn.

  2. Recenzja jak zawsze fachowa. Mogę prosić o porównanie jak to jest dokładnie z ilością basu, średnich i wysokich na tle HD800?

    • Myślę, że dosyć dokładne porównania zawarłem w recenzji, ale:

      Bas
      – w SR-303 nieco więcej środkowego basu (ilościowo zbliżone do HD800)
      – w HD800 nieco lepsze wyrównanie (ilościowo zbliżone do SR-303)

      Średnica
      – bliższa i bardziej intymna w SR-303
      – dalsza, pogłosowa, w wokalach nieobecna na HD800, jeśli tor jej nie pomaga

      Góra
      – w SR-303 trochę jaśniej, równiej i wyżej (można dostosować ją filtrami do poziomu HD800)
      – w HD800 więcej niższej góry niż wyższej, nieco ładogniejsza, przynajmniej w wersji posiadanej przeze mnie na recenzji.

  3. Witam Panie Jakubie.

    Proszę wybaczyć, że mój komentarz nie będzie stricte na temat samych recenzowanych przez pana, powyżej słuchawek. Jednak wspomina Pan w recenzji o konserwacji, ochronie przed kurzem, co przekłada się na utrzymanie słuchawek w najwyższej formie. W sieci można znaleźć wiele informacji na temat czyszczenie słuchawek dokanałowych, co zrozumiałe ze względów higienicznych. Jednak stosunkowo mało jest praktycznych informacji na temat czyszczenia słuchawek wokółusznych. Rozumiem, że słuchawki elektrostatyczne, ze względu na specyficzne rozwiązania technologiczne, podatne są bardziej na kurz, ale czy w przypadku słuchawek dynamicznych stosuje Pan jakieś metody, które mogą okazać się użyteczne również dla amatorów słuchawkowego brzmienia? Chodzi mi szczególnie o specyfikę półotwartych/otwartych modeli AKG i stosowanie „siatek” kreujących komorę akustyczną, bardzo łatwo o to by jej dziurki zostały „zalepione” paproszkami, które trudno usunąć. Będę bardzo wdzięczny za odpowiedź.

    Pozdrawiam serdecznie.

    • Witam Panie Dawidzie,

      Porusza Pan dosyć obszerną tematykę, którą wygodniej byłoby właściwie przekuć na regularny artykuł. W słuchawkach wokółusznych wszystko zależy od tego jak producent zabezpieczył przetwornik i otwory dyfuzyjne. Słuchawki magnetostatyczne i elektrodynamiczne cechują się na ogół nieporównywalnie większą wytrzymałością na wszelakie zabrudzenia aniżeli słuchawki elektrostatyczne, głównie dlatego, że te ostatnie to urządzenia bardzo precyzyjne. W recenzji K240 DF opisałem dokładnie proces czyszczenia oraz skalę zabrudzenia, jakie towarzyszyło ich przetwornikom – słuchawki nadal są sprawne (po czyszczeniu membran drobinka po drobince rzecz jasna) i grają równo, bez żadnych problemów. W przypadku przetworników elektrostatycznych zaś słuchawki najprawdopodobniej byłyby do kapitalnego remontu, jeśli nie kosztownej wymiany przetworników na nowe.

      Na ogół wystarczy słuchawki regularnie odkurzać bardzo miękkim pędzelkiem, nie przechowywać ich w wilgotnym miejscu, zaś np. na noc chować czy to do szafki, czy zawijać w folię zabezpieczającą przed zakurzeniem, jeśli w mieszkaniu mamy z tym problem. Zalepianie się siatek i maskownic można zaobserwować jedynie w słuchawkach dousznych i dokanałowych, które mają bezpośredni kontakt z naszymi uszami oraz znacznie wyższymi tak temperaturami, jak i wilgotnością powietrza im towarzyszącą. Należy też dbać o stan wszelakich filtrów akustycznych, na których opierają się nasze uszy i monitorować ich stan. Przykładem znów niech będą wspomniane K240 DF, którym zbrylenie się sparciałej, kleistej gąbki pochodzącej właśnie z owych filtrów zagroziło najbardziej.

      Również pozdrawiam.

    • Dziękuję za pomocną odpowiedź. Niestety nie miałem przyjemności wcześniej czytać Pana recenzji słuchawek K240 DF, a jest tam rzeczywiście obszerny akapit o renowacji słuchawek. Dziękuję i pozdrawiam.

  4. Witam serdecznie .
    Na wstępie wyrazy szacunku za bardzo fachową i wyczerpującą recenzję .
    Między innymi dzięki Pana recenzji kilka dni temu stałem się szczęśliwym posiadaczem zestawu STAX SRS-3050. W chwili obecnej zestaw ten pracuje z kiepskim przedwzmacniaczem gramofonowym ART DJ PRE II i polskim gramofonem Adam GS-424 + AT95E ale i tak jest o niebo lepiej niż poprzednia konfiguracja na Beyerdynamic T90

    W niedalekiej przyszłości planuję zakup serwera muzycznego i sensownego Pre żeby mieć możliwość odsłuchu zarówno z gramofonu jak i plików cyfrowych. I tu moje pytanie czy mógłby Pan zaproponować serwer muzyczny który dobrze skomponował by się do STAXa, z wdzięcznością przyjął bym też opinie na temat PreAmpa.

    Z poważaniem

    Mariusz

    • Witam Panie Mariuszu,

      Bardzo dziękuję za miłe słowa. Niestety jednak z serwerami muzycznymi nie miałem okazji pracować na tyle dogłębnie, aby służyć jakąś konkretną radą w kierunku jakiegoś produktu.

      Pozdrawiam.

  5. Witam serdecznie panie Jakubie co pan sądzi o takim zestawie Stax Advanced Lambda SR-L500 & Stax SRM T1 czy to dobry pomys?

    • Witam,

      Niestety najnowsze modele STAXa są dla mnie zagadką. Pisałem jakiś czas temu do krajowego dystrybutora tych słuchawek, ale nie uzyskałem jakiejkolwiek odpowiedzi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *