Na ogół na słuchawki dokanałowe nie przeznacza się zbyt dużych sum pieniędzy i po prostu bardzo często nie docenia się ich możliwości. No bo przecież jak to? Za 500zł nie lepiej kupić porządne, duże słuchawki? Przecież one zagrają lepiej od takich małych „pierdziawek”. W większości przypadków może i jest w tym sporo prawdy, póki jednak nie wypowie się jednego, magicznego słowa: Westone.
Dane techniczne
– Pojedyncza armatura pełnozakresowa
– Skuteczność: 122 dB SPL/mW (117 dB SPL @ 1 kHz)
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 16 kHz
– Impedancja: 27 Ohm (30 Ohm @ 1 kHz)
– Zdolność tłumenia hałasu: 25 dB
– Gwarancja: niestety, podobnie jak Brainwavz, tylko 1 rok
Wraz ze słuchawkami otrzymuje się też szczodre jak na tą półkę cenową akcesoria:
– komplet tipsów silikonowych i piankowych oraz jedną parę trójpłaszczowych
– etui podróżne
– przyrząd do czyszczenia
Ponadto testowany przeze mnie egzemplarz był jeszcze na starych tipsach (przed wprowadzeniem duetu TrueFit + StarTips) oraz miał wpinany „w tor” potencjometr widoczny na zdjęciach, ale wątpię, aby był na standardowym wyposażeniu tego modelu – po prostu już tak go dostałem.
Jakość wykonania i konstrukcja
Tak nudnego, prostego i zwyczajnego opakowania się co prawda nie spodziewałem, ale należy brać pod uwagę, że nad pudełkami lubię sobie od czasu do czasu pomarudzić ze względów zawodowych. Czy to zatem źle, że Westone nie rozpieszcza w tym względzie? Bynajmniej, nawet lepiej, ponieważ wolałbym, aby bardziej błyszczały słuchawki, które kupiłem, a nie pudełko, w którym się znajdowały. Westone 1 są najbardziej podstawowym, czy może po prostu jednym z tych najbardziej podstawowych modeli w ofercie tego producenta, toteż automatycznie powoduje na starcie spore wątpliwości dot. chyba wszystkich możliwych aspektów: czy dźwięk będzie znośny, czy jakość wykonania nie będzie skandalicznie niska itp. Wszak wiele jest przypadków słuchawek uznanych producentów, które to okazywały się być przez nich totalnie ignorowanych pod kątem chyba wszystkiego, czego tylko się da. Przykładem niech będzie popularny u nas w kraju Sennheiser, którego o ile droższe konstrukcje są naprawdę dobre, o tyle te z niższej półki, jak np. testowane przeze mnie MX550, naprawdę niczego specjalnego sobą nie reprezentowały. Po prostu przeciętność do kwadratu w markowym pudełku.
W1 na szczęście będąc na samym dnie katalogu takich kompleksów nie mają i w zasadzie trudno się im dziwić – to jakby nie patrzeć wciąż 500 zł, więc oczekiwania są na odpowiednio wyśrubowanym dla tej kategorii cenowej poziomie. Nie można przyczepić się do korpusów, które sprawiają wrażenie naprawdę solidnych. Nie da się powiedzieć nic złego o kablu czy wtyczce, która przypomina miejscami wtyk od zasilacza do netbooków Asusa, złączki też wyglądają w porządku, zatem do rąk dostaje się produkt wart pod kątem jakościowym swojej ceny.
Chyba jedynym elementem budzącym mieszane uczucia jest projekt samych korpusów. Ze względu na to, że cechują się dosyć małą długością kanału dolotowego, trudno jest dopasować odpowiednie tipsy i na ogół trzeba dobierać większe, niż być powinny. Z tym z kolei wiąże się ogromne ryzyko złego ich wyboru (może to zacząć degradować dźwięk lub komfort, ale o tym napiszę szerzej przy okazji brzmienia) oraz problemy z umiejscowieniem słuchawki w kanale słuchowym, często i całego korpusu w środku małżowiny. Tak czy inaczej jest to jedyny mankament, jaki można tym słuchawkom zarzucić, ale jednocześnie przymknąć na niego w dużej mierze oko ze względu na dostarczoną ze słuchawkami dużą ilość tipsów do naprawdę różnych typów kanałów słuchowych.
Ale gdy się już je odpowiednio dopasuje, sytuacja diametralnie ulega polepszeniu. Z dobrze dobranymi tipsami Westone 1 są prawdopodobnie jednymi z wygodniejszych i „najbardziej naturalnych” konstrukcji na rynku w tej cenie. Ponieważ całość jest umieszczana w środku ucha, noszenie W1 jest pełną dyskrecją – nic nie wystaje, nic nie rzuca się w oczy (poza dużym zielonym znaczkiem „1”), można w nich równie dobrze biegać, siedzieć, a nawet leżeć głową na boku. Co prawda tak wysoki poziom elastyczności można próbować osiągnąć ze słuchawkami dynamicznymi o malutkich korpusach i elastycznych przyłączach, ale ze sporo większym efektem mikrofonowym od kabla, co po raz kolejny działa na korzyść produktu Westone.
Brzmienie
W1 budziły moje spore obawy na samym początku ze względu na użycie w ich konstrukcji tylko jednego przetwornika pełnozakresowego, a jak wiadomo coś, co jest dobre we wszystkim, nie będzie bardzo dobre w czymś jednym. Z modelem 1 wiąże się też pewne kuriozum, ponieważ wprost z pudełka zabrzmiały przeciętnie i nawet recenzowane wcześniej Brainwavz B2 spowodowały u mnie na starcie więcej entuzjazmu. W Westone’ach po prostu czułem się aż do bólu zwyczajnie. I tu zaczyna się cała magia, ponieważ gdy coraz to dłużej wsłuchiwałem się w B2, pierwsze wrażenie zaczęło blaknąć i pod koniec słuchanie muzyki stawało się dosyć dziwne, nierealne, skutkując tym, że produkt Brainwavz dosyć szybko znalazł się z powrotem w pudełku. Z W1 z kolei zdarzyła się sytuacja totalnie odwrotna – dopiero po dłuższym odsłuchu zdołały mnie do siebie przekonać, ale wpływ na to miało po drodze jeszcze parę kluczowych i łatwych do nieświadomego niespełnienia warunków, ale jak zawsze po kolei.
Niskie tony to jedne z lepszych, z jakimi zetknąłem się „out of the box”. Ich konstrukcja wygląda tak, że większy ciężar został położony na wyższy dół oraz midbas, ale nie pogrążając obrazu całości, dzięki czemu mają ten specyficzny, soczysty wydźwięk, którego brakowało niby technicznie lepszym Brainwavz B2 z poprzedniej recenzji. Dół jest tu wyraźny, ale jednocześnie nieprzesadzony na ilości, wręcz idealny, wyczuwalnie uporządkowany, dokładnie taki, jakiego bym oczekiwał i już w tym momencie widać, że Westone nie na darmo nazywany jest pionierem słuchawek armaturowych. Niskie zakresy doskonale łączą się ze średnicą, zatem był to najbardziej logiczny zabieg, jaki Westone mógł w tym miejscu wykonać, aby pozostawić słuchaczowi jak największą spójność dźwiękową. Bas cechuje się tutaj zatem większym wybrzmieniem aniżeli siłą uderzenia i jak dla mnie jest to sytuacja rewelacyjna. Jeśli pamiętacie recenzję K420, to na pewno zauważyliście, że te słuchawki mocno skupiały się właśnie na midbasie, dającym im w efekcie bardzo przyjemnie brzmiący dół, którego ciężko było się doszukać w konstrukcjach konkurencji. Otóż W1 zachowują się na podobnej zasadzie, choć jednocześnie w bardziej wyważony sposób: odjęto wyższym partiom dolnych zakresów i dołożono tym niższym, w efekcie tworząc przyjemną i muzykalną linię basową, która od czasu do czasu lubi się nieco rozlać, ale nadal w kulturalny sposób.
Za niższymi tonami idzie równie wyraźna średnica, która przedstawiana jest słuchaczowi bliżej, bo na pierwszym planie, choć i tak zachowując bezpieczny jeszcze dystans. Przez to nie ma się wrażenia, że dźwięk przyjmuje bezładny kształt, jest wręcz wpychany w uszy i dzieje się to kosztem odległości między instrumentami. Trzeba przyznać, że nie jest ona może zbyt najjaśniejsza, bo posiada w sobie trochę wygładzającej ją masy, cienia, ale dzięki temu doskonale uzupełnia się z niższymi tonami i nadaje sporej muzykalności. Ze względu też na wymienioną na początku bliskość, emanuje sporym detalem, który na neutralnych źródłach o wyraźnej średnicy przeradza się w prawdziwy teatr detaliczności. Całość przekazu można określić jako wysoką naturalność, do której z czasem się dojrzewa. Chcę przez to powiedzieć, że mimo braku początkowego efektu „omg”, którego można byłoby się spodziewać po armaturach, średnica jest w Westonach w dłuższym odsłuchu przekonująca i wyważona, czuć w niej skupienie i skrupulatność, zupełnie jak w dobrych słuchawkach zamkniętych.
Ze względu na zastosowanie tylko jednego przetwornika, trzeba było jak myślę postawić na pewne aspekty brzmienia kosztem innych. Niestety te „inne” są tu wyczuwalne pod postacią górnych rejestrów. Lekko przyciemnione brzmienie Westone 1 bierze się po części właśnie stąd, że góra, mimo swojej całkiem sporej czystości, znajduje się za średnicą, a przede wszystkim jej najwyższe zakresy, przez co powoduje wrażenie, że model ten gra głównie środkiem pasma i gubi nieco detali. Sytuację mogą pogorszyć źle dobrane tipsy, bo np. porównując standardowe silikonówki do trójpłaszczowych, w tych pierwszych uzyskamy jaśniejszy i bardziej otwarty przekaz, w drugich z kolei może być już różnie, zwłaszcza z powodu wysokiej penetracji ze strony takich tipsów. Jest to o tyle kluczowe, że odpowiednio dobrane końcówki, bez względu na to czy w ogóle pasują czy nie, mają w tym modelu kapitalny wpływ na brzmienie i decydują o stwierdzeniu poziomu ich całościowego brzmienia. Tutaj również wyczuwalne jest zachowanie podobne do typowych słuchawek zamkniętych, ale mimo mojego trochę zbyt pesymistycznego opisu spieszę uspokoić: góra w tych słuchawkach jest, nie ma powodu do obaw. Bardzo dobrze jest, gdy podepnie się je pod jaśniejsze źródło, gdzie góra zaczyna się bardzo ładnie otwierać i jakiekolwiek wrażenie lekkiego chowania się po kątach pryska, choć trzeba bardzo uważać, aby nie odbyło się to kosztem dolnych rejestrów. Z kolei najlepsza sytuacja będzie w momencie zastosowania wysokiej klasy equalizera, który pokaże, że góra jest tylko i wyłącznie wycofana i nie ma żadnych defektów jakościowych. Jest to o tyle ważne, że wiele słuchawek o ciemniejszej sygnaturze zachowuje się tak również dlatego, że jakość i rozdzielczość górnych rejestrów pozostawiają trochę do życzenia. Westone 1 takich kompleksów absolutnie nie mają i tylko czekają, aż ktoś umiejętnie sięgnie po schowany w tym zakresie tonalnym diament.
Ze względu na ciemniejszy odcień brzmieniowy można spodziewać się też pewnej trudności w rozpoznawaniu poszczególnych instrumentów, ale na szczęście dystans między nimi jest na tyle poprawny, że nie powinno być z tym problemu. Tak samo można wyrazić się o wielkości sceny, która, choć nieco przyciasna, wciąż jest dosyć poprawna i tutaj znów odnieść można wrażenie, że słucha się, po raz kolejny, mikroskopijnych ale dobrej klasy słuchawek zamkniętych. Spektakularnej szerokości mimo wszystko się tu nie uświadczy, także fanów szerokiego i jednocześnie jaśniejszego grania trzeba będzie odesłać np. do Phonaka.
Westone 1 mają w sobie jak widać wiele cech z zamkniętych nausznych konstrukcji (powołuję się na takowe porównanie już chyba czwarty raz), ale czasami po prostu z tej perspektywy trzeba na nie patrzeć, gdyż znacznie ułatwia to ich całościowy odbiór. To swoją drogą zabawne, że gdy je testowałem nie sądziłem, przynajmniej patrząc na pierwsze wrażenia, że spędzę z nimi na koniec tak dużo czasu i zastanawiam się co było tego przyczyną. Prawdopodobnie, mimo swoich wad, przekupiły mnie balansem i spójnością przekazu, którą człowiek z czasem dosyć łatwo akceptuje i przyjmuje po dłuższym odsłuchu za przekonującą i naturalną. Udowadniają jednocześnie, że faktycznie ilość przetworników w korpusie nie liczy się tak bardzo, co ich jakość i pod tym względem przywołują mi na myśl drogie kolumny marki Audium, które mimo swojej bardzo oszczędnej konstrukcji (raptem pojedynczy głośnik z kopułką + pod spodem ukryty głośnik basowy) potrafią spokojnie nawiązać walkę z konkurencyjnymi kolumnami, które wprost można nazwać „wielogłośnikowymi”. Ilość zatem nie musi równać się jakości i Westone 1 są tego namacalnym przykładem. Jeśli osobiście cenię sobie konstrukcje otwarte (a co automatycznie przenosi się na preferencje co do brzmienia) i mimo to znajduję w takich jak te słuchawkach sporą przyjemność z odsłuchu, to coś w tym naprawdę musi być. W1 brzmią niby dosyć „zwyczajnie” i nie zaskakują niczym szczególnym na starcie, ale na dłuższą metę mają w sobie to „coś”, co potrafi zaważyć na decyzji o ich zakupie bądź nie – realizm i zdolność przekonania do siebie, doprawdy zabawna sprawa.
Zastosowanie
Z powodu takiej a nie innej konstrukcję korpusów jestem raczej skłonny uznać model 1 za przeciętnie izolujący, o ile nie użyje się dopasowanych pod swoje kanały tipsów lub czegoś „specjalistycznego”, np. wcześniej wymienianych trójpłaszczowych o dużej penetracji, które pozwalają już uzyskać potężną pasywną izolację na poziomie 25-30 dB, która poradzi sobie w wielu sytuacjach lepiej, niż wiele systemów aktywnej redukcji szumów. Wtedy jednak dźwięk zaczyna dostawać lekko po głowie, a przynajmniej przez pierwsze dni, kiedy tri-flange się nie dostosują do naszych uszu (tak, te tipsy również się odkształcają, mimo bycia silikonowymi), dlatego na samym początku najlepsze efekty można uzyskać moim zdaniem ze słabiej izolującymi tipsami, co może się części osób nie spodobać. Należy pamiętać zatem, aby słuchawki wypróbować na wszystkich tipsach, jakie zostały z nimi dostarczone i dopiero wtedy oceniać dźwięk, dając im w ten sposób szansę na zaprezentowanie pełni swoich możliwości. Bardzo łatwo tu o niedokładność w tym względzie, jeśli robiło się odsłuch na szybko i pobieżnie. Ze względu na wysoki SPL i niski opór (27 Ohmów) nie powinno być problemów natury poprawnego ich napędzenia z większości urządzeń, byle tylko były one jakiejkolwiek lepszej jakości.
Próby unikania sztucznego zamulenia dźwięku wcale jednak nie kończą się na tipsach, bo pozostaje nam jeszcze kwestia doboru odpowiedniego źródła. Słuchawki te wybornie sprawdzają się na wszelkich otwartych, jasnych źródłach, takich jak np. NuForce Icon μDAC2, zaś najlepszą synergię osiągają na tych o „uśmiechniętym” wykresie tonalnym, na których wszystkie cechy brzmieniowe tego modelu zaczynają się w słyszalnym stopniu podnosić i jednocześnie wygładzać, głównie góra sprawia wrażenie bardziej otwartej i jeśli komuś przeszkadza standardowo obecna w ich brzmieniu masa, w taki właśnie sposób może ją zredukować, choć żeby się jej całkowicie pozbyć, niezbędny będzie prawdopodobnie korektor graficzny. I tu zaczyna się cała magia tego modelu.
Korekcje tonalności
To bowiem, co w tych słuchawkach potrafi wgnieść w kapcie, to właśnie zysk brzmieniowy po zastosowaniu własnych „poprawek” co do brzmienia. Normalnie egzystencja korektora graficznego w systemie odsłuchowym jest czymś powszechnie uznawanym za „zło” i kapitulację przed znalezieniem odpowiedniej synergii i jakości (tonalności). Po prostu uważa się go za generujący masę zniekształceń element wysoce szkodzący na brzmienie końcowe i pomagający tylko osobom o małych wymaganiach i chudych portfelach, których nie stać na sprzęt grający tak dobrze, że owego korektora nie potrzebuje. Bzdura totalna, a Westone 1 są tego najlepszym przykładem.
W1, mimo bycia przenośnymi armaturami, sprawiają wrażenie sprzętu definitywnie pod odsłuch stacjonarny i w takich też warunkach bym je widział, chociażby dlatego, że – nawiązując do wyżej wymienionego korektora graficznego – malutkie Westone nieprawdopodobnie bezkarnie się na wszelkich tego typu urządzeniach i programowych zabiegach zachowują. W przypadku ogromnej większości słuchawek korektor w schowanym basie i górze uwydatniłby nie tylko ich głośność, ale też wszelkie drzemiące w nich śmieci, problemy i wszystko to, co producent próbował przed nami ukryć. Tymczasem w W1 pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, gdzie wyciągnięte zakresy tonalne nie straciły nic a nic na swojej jakości. Mało tego, upodobniły sumarycznie brzmienie do niemal trzykrotnie droższych Westone 3! Nadal za mało? Zatem powiem, że miejscami słuchawki te zaczynają na swój sposób rywalizować z półką okupowaną do tej pory przez szczytowy model z tej rodziny – Westone 4R, którego również jestem szczęśliwym posiadaczem. Zupełnie przy tym opisie nie przesadzam, stwierdzam to absolutnie poważnie, porównując nieustannie dzień w dzień obie pary metodą A-B. Oczywiście będzie to brzmienie o nie tak czarującej średnicy, też nie do końca tej rozdzielczości czy szerokości sceny, ale mimo to ma się wrażenie, że pada to całościowo niedaleko za nim. To po prostu niesłychane, nielogiczne, ale jednak prawdziwe. Biorąc pod uwagę całościowo tonalność, jakość dźwięku i możliwości, W1 osiągają przynajmniej 50-60% efektowności najdroższego modelu. Gdzie ucieka rzeczone 40? W rozdzielczość, czystość, magię średnicy i przede wszystkim – brak przymusu jakiegokolwiek pajacowania z korekcją.
Bardzo dobrze słuchawki zagrały mi z leciwego, ale wciąż użytecznego w takich sytuacjach, analogowego Kenwooda GE-45, stając się zupełnie innymi dokami, niż można byłoby przeczytać w opisie brzmienia bez korekcyjnych zabiegów: o brzmieniu znacznie bardziej otwartym, z większą i bardziej kompletną sceną, w zasadzie w ogóle bardziej kompletnym dźwiękiem, nie tracąc jednocześnie nic a nic ze swojego wspaniałego muzycznego charakteru. Również jednak i na programowych korektorach (Foobar) można uzyskać naprawdę interesujące i cieszące ucho efekty, przy których zastanawiam się, czy o ile gdy zakup Westone 4R jest jeszcze bardzo dobrą decyzją samą w sobie (słuchawki są naprawdę wyśmienite), o tyle czy zakup np. wspomnianych Westone 3 może mieć w takiej sytuacji jakiś sens. Dla kogoś, kto nie chce się bawić w żadne tego typu manewry, na pewno „trójki”, lub nawet znacznie droższe EarSonics SM64, będą nadal atrakcyjną ofertą, ale sam osobiście nie mógłbym żyć spokojnie ze świadomością, że za cenę 500zł mogę mieć po odrobinie wysiłku bardzo podobne, jak nie być może nawet lepiej dopasowane pod siebie brzmienie.
Przykładowe ustawienia W1 na korektorze programowym Foobara wyglądają, jak kontra w postaci litery „V”:
Jak widać wynosi on bardzo mocno skraje pasma, skupiając się przede wszystkim na górze, co pozwala na ich wyraźne otwarcie, rozjaśnienie i badanie sceny, która nagle staje się znacznie większa, niż do tej pory. Zaś co do GE-45, oczywiście mam świadomość, że nieco idiotycznie wygląda podpinanie takich drobinek pod moduł jakby nie patrzeć głośnikowy, ale zawsze staram się jak najbardziej wszechstronnie każdy sprzęt przetestować, dwa, że liczą się dla mnie przede wszystkim efekty w postaci jak najbardziej zbalansowanego brzmienia i tutaj wszelkie środki mogą się okazać do tego dobre. Moje uszy mówią, że w tym wypadku bardzo dobrze się w takim mariażu jedno z drugim odnalazło, także jak widać pojedynczy przetwornik zatopiony w korpusach Westone 1 ma w sobie naprawdę sporo potencjału. Im lepszej jakości korektor i większy zakres jest w stanie pokryć, tym lepsze uzyskamy efekty końcowe.
Osobom o mniej karkołomnych zapędach i chcących mimo wszystko wykorzystywać swoje słuchawki w podróży zgodnie z przeznaczeniem, definitywnie polecam urządzenia pokroju FiiO E07K lub E17, ponieważ wbudowany w nie korektor graficzny pozwoli wyraźnie i płynnie je „otworzyć” na podobnej zasadzie, ale jeśli jest tylko możliwość znalezienia im lepszego i bardziej rozdzielczego źródła – ogromnie nalegam na spróbowanie. Okazuje się bowiem, że malutkie W1 ładnie reagują po korekcjach na charakter źródeł, przez co od czasu odbycia niniejszej recenzji są stałym elementem mojego arsenału testowego. Podpinane pod wiele mainstreamowych DACów i wzmacniaczy doprawdy nie pamiętam, aby mi się kiedykolwiek chociaż raz pogubiły, podczas gdy z W3 i W4R owszem, zdarzało się uzyskiwać „dziwne” wyniki. Wniosek jest więc prosty – przykład Westone pokazuje, jak wiele można stracić, gdy do recenzji podchodzi się do bólu metodycznie i rutynowo, a nie siedzi i bawi słuchawkami, bawi dźwiękiem, robi z nim różne zdawałoby się głupie, ale być może rewelacyjne na efektach rzeczy. A jednym z takich efektów jest fakt, że W1 zamiast być zdeptanymi przez wspomniane W3 i W4R, z tymi pierwszymi wygrywa, a z drugimi koegzystuje, skutecznie niwecząc wszelkie moje plany ich pozbycia się (po recenzji niemal natychmiast zakupiłem egzemplarz na własność). Po prostu nie mogę, nie umiem, są za dobre. Doprawdy niebywałe słuchawki.
Podsumowanie
Westone 1 nie są słuchawkami, które można akuratnie ocenić wprost z pudełka, dlatego wiele osób skreślało je na starcie w ogóle nie mając zielonego pojęcia o ich prawdziwej wartości, ale nawet i bez opisywanych wyżej korekcji ich brzmienie po czasie staje się bardzo akceptowalne i emanuje naturalnością. To jeden z tych modeli, do których człowiek z czasem się przekonuje i to bez jakiegokolwiek przymusu. Zbalansowany dół, dobrze wyeksponowana i nasycona średnica oraz przyciemniona ale dobrze komponująca się z resztą zakresów góra, przy zachowaniu poprawnych właściwościach stereofonicznych, daje tu stosunkowo bezpieczne, uniwersalne i muzykalne połączenie, które sprawdzi się z wieloma gatunkami muzycznymi. Westone 1 są zatem idealnym wyborem dla osób chcących pewnie i bez ryzyka zacząć swoją przygodę z entry-levelowymi armaturami i nie boją się eksperymentować. Pokazują one w dosyć czytelny sposób charakter takich przetworników, także łatwo można będzie ocenić, czy tego typu brzmienie jest tym szlakiem, którym będzie się chciało dalej podążać.