Poszukiwanie idealnego brzmienia ma swoją cenę, to wie każdy z nas. Szukamy, węszymy, porównujemy, czytamy, pytamy, czasami mamy też okazję pójść i posłuchać. Sumarycznie jednak wciąż coś się nie podoba, gdzieś jakieś niuanse, a to rzeczy poważne zaczynają nam przeszkadzać. Zaczynamy zadawać sobie pytanie „za co ja płacę tyle pieniędzy” oraz „czy nie ma czegoś lepszego w tej cenie, może jakiejś innej technologii?”. Owszem, technologie są i zaczynają się cenowo tam, gdzie rozwiązania dynamiczne są na ogół maksymalnie już rozpędzone pod względem możliwości i wymiar technologiczny, tj. fizycznych możliwości, zaczyna się coraz wyraźniej kończyć. Do takich zaliczyć można magnetostaty i elektrostaty, a których to ostatnich przedstawicielem raczy być model prezentowany w niniejszej recenzji, prawdopodobnie jednej z najdłuższych, jakie blog mój miał zaszczyt Wam, czytelnikom, prezentować.

Choć recenzja ta powstała oryginalnie lata temu, to wciąż jest na tyle aktualna, że zasługuje na moją uwagę i pielęgnację w zakresie wrażeń, języka, przekazu i przede wszystkim większego uporządkowania opisu, który dla wielu osób może być wciąż jedyną szansą na wyobrażenie sobie jak dźwięk płynący ze słuchawek może wykroczyć poza typowy swój wymiar. Przed Wami zatem bardzo długa, subtelna, odautorska, niemal filozoficzna w pewnych miejscach prezentacja zestawu STAX SRS-3010, złożonego z energizera SRM-310 i słuchawek elektrostatycznych Lambda Basic SR-202.

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Earspeakery, bo tak w zasadzie należałoby je nazywać w zgodzie z prawdą, mają to do siebie, że ich brzmienie docenić mogą przede wszystkim osoby szukające brzmienia odchodzącego od formatu słuchawkowego, a mającego znacznie więcej wspólnych mianowników z prezentacją serwowaną przez kolumny. Stąd właśnie bierze się wspomniana wyżej nazwa.

Na początku zatem porozmawiajmy sobie trochę o konstrukcji tych słuchawek. Konstrukcji trzeba przyznać nietuzinkowej i mimo zaawansowanego wieku – gdyż sam projekt datowany jest na ścisłą końcówkę lat 70-tych – nadal innowacyjnej, wykraczającej daleko poza swoje czasy. Każdy użytkownik słuchawek jest w mniejszym bądź większym stopniu poszukiwaczem, tułaczem, swoistym podróżnikiem, który szuka dla siebie dźwięku ostatecznego, najlepszego, słowem takiego, przy którym mógłby przycupnąć i pozostać na resztę życia. Jest to poszukiwanie tego jednego, jedynego modelu, który by głód dźwięku pod każdym względem niesamowitego zaspokoił, najlepiej przy jednoczesnym zaserwowaniu go w najbardziej przystępnej dla słuchacza formie. Tak jak jedni nie lubią ryb, inni czosnku, a jeszcze inni są wegetarianami, tak samo w kwestii słuchawek, kolumn, systemów przestrzennych czy w ogóle koncepcji serwowania dźwięku są różne upodobania i oczekiwania co do serwowanego dania. Tak jak jedni lubią spać na plecach i malutkiej poduszce, czy może też na boku i kilku większych, tak dla jednego dźwięk oferowany przez np. dosyć wybredne AKG Q701 będzie cudowny, przestrzenny, niesamowicie rozbudowany, zwłaszcza na wymyślnie skonstruowanym torze i odpowiednim (oraz kosztującym również „odpowiednio”) wzmacniaczu, dobranym bezpośrednio pod te oto konkretne słuchawki, dla innego jednak to muzyka oferowana przez Sennheisery HD650 będzie miała pierwszeństwo. Ktoś jednak tupnie nogą, pogrozi palcem i wskaże GRADO GS/PS-1000 jako „najlepsze rozwiązanie dynamiczne stworzone przez człowieka”. Pojawi się zapewne i czwarta osoba, wielbiąca Beyerdynamica, który również jest wspaniałą firmą tworzącą wygodne i ciekawe słuchawki. Tak samo zresztą i inne – Audio-Technica, Ultrasone, Denon, Sony, Shure, Audeze, HiFiMAN – każda z nich będzie miała swoje grono zagorzałych wielbicieli i wskazywała swoją własną parę jako „tą jedyną”. Do całej tej plejady gustów i guścików dojdzie jednakże piąta, nieco nieśmiała, jednak wyciągająca zza pleców dwie rzeczy, przy których wszystkie wymienione przeze mnie wcześniej osoby na chwilę krótką milkną. Oto bowiem słuchawki zupełnie nietuzinkowe, wręcz egzotyczne, nie tylko w zakresie wzornictwa i brzmienia, ale ogólnie sposobu działania. Coś co funkcjonuje tylko w sytuacji, gdy ma swojego nieodzownego towarzysza – energizer. Niemal tak jak śpiewał Krzysztof Cugowski: „bo do tanga trzeba dwojga”, inaczej słuchawki milkną i nie odzywają się z żadnym innym „konwencjonalnym” urządzeniem, a przynajmniej takim, które nie zostało przez producenta obdarzone 5-pinowym gniazdem serwującym wysokie napięcie polaryzacyjne.

Szczerze muszę przyznać że chyba nigdy nie widziałem siebie w prawdziwym high-endzie w sensie użytkownika sprzętu po prostu drogiego, obrzydliwie drogiego, snobistycznego i zadufanego w sobie oraz swoim sprzęcie. Zawsze najbardziej pociągał mnie środek, no może trochę „wyższy” środek – w wypadku słuchawek można przez to rozumieć rozwiązania nie maksymalne, tzw. TOTL – Top Of The Line, ale po prostu optymalne, tak pod względem gabarytów, jak i najzwyczajniejszego w świecie stosunku możliwości do ceny. Dlatego też nie jestem – jeszcze – posiadaczem żadnego naprawdę wysokiego modelu słuchawek za nie kilka a kilkanaście tysięcy, nie posiadam w swoim asortymencie kolumn tak drogich, że w ich cenie można byłoby nabyć nowe auto wprost z salonu i bynajmniej z tych tanich producentów, czy też czegokolwiek innego. Tak samo i opisywany tu model nie jest uznawany przez rasowych audiofilów za „coś szczególnego”, choć jednocześnie ma i tak wiele do pokazania na tle słuchawek dynamicznych, rzekłbym nawet bardzo wiele i mieszcząc się wciąż w ramach wspomnianego wyżej „wyższego” środka.

Krzywa zysku do ceny w wypadku wielu przedmiotów użytkowych nigdy nie była i nie będzie linią prostą, zawsze wskoczenie na wyższy poziom będzie się wiązało z coraz większymi wydatkami, coraz też mniej adekwatnymi do uzyskiwanych rezultatów. Jeśli dodamy tu konieczność posiadania dobrego toru, aby kupione za grube tysiące słuchawki mogły się w pełni zaprezentować, wyższe półki zaczynają prezentować się naprawdę niewdzięcznie wobec kupującego. Nie dość bowiem, że koszta są ogromne, to jeszcze istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo że coś się ze sobą nie zgra tak jak powinno, jednym słowem dobierze się coś nie tak jak trzeba i synergiczność uzyskiwana na wyjściu przestrzeli się z oczekiwaniami. Chcę przez to powiedzieć, że czasami trzymanie się bliżej środka ofert producentów może być krokiem bardzo roztropnym i pozwalającym się po prostu nie rozczarować, zwłaszcza przy mniejszych bądź większych niedomaganiach ze strony reszty toru, czy nawet audioteki.

Wniosek ten będzie towarzyszył nam w podróży przez niniejszą recenzję przynajmniej w kilku miejscach, zwłaszcza, że sam występuję w niej z pozycji osoby doświadczonej na swój sposób na polu słuchawek dynamicznych, jednakże będącą go pozbawioną w tym konkretnym spotkaniu ze słuchawkami elektrostatycznymi. To również na swój sposób jakoby wymuszało podejście moje do tematu od strony modeli położonych nisko, jako że to najmniejsze ryzyko. Można pokusić się nawet o stwierdzenie że gabarytowo wszystko jest do siebie dobrane odpowiednio, przez te wszystkie lata spędzone z głową w dźwiękach zawsze starałem się uniknąć postrzegania sprzętu pod kątem ceny lub nazwy. Kiedyś przeczytałem pewne stwierdzenie w czyjejś sygnaturce: „słucha się muzyki, a nie sprzętu” i po latach przyznaję, że jest to szczera prawda. Nie sztuką bowiem jest kupić sobie takie Omegi II i chełpić się nimi na prawo i lewo, jeśli nie ma się odpowiedniego dlań źródła i w zasadzie dźwięk nie przynosi takiej przyjemności jaką powinien, czy też po prostu odpowiednio wykształconej wrażliwości odsłuchowej, skutkującej problemem z rozróżnieniem od siebie znacznie tańszych i wysoce kontrastowych modeli słuchawek. No ale „ja mam Omegi”, „ja mam STAXy”. Niestety moi mili, to nie działa w ten sposób, kupowanie dla samej marki w tym konkretnym przypadku nawet z pominięciem faktu, że sprzęt sam w sobie jest (ciiii, nie zdradzę, będzie w podsumowaniu), jest tak puste i płytkie, że ludzie kulturalni pominą to niesamowicie wymownym w takiej chwili milczeniem.

Przejdźmy jednak do sedna a więc właściwego celu tej recenzji, ponieważ na temat utartych schematów i mentalności zawsze można długo i gęsto dyskutować.

Postawmy zatem sobie sprawę jasno już na samym początku – jeśli interesujecie się słuchawkami, to w zasadzie połowa recenzji jest tu zbędna – już w tym momencie bowiem wiecie czego się spodziewać po takich słuchawkach, czym w ogóle jest STAX i dlaczego jego cena jest tak wysoka, nawet za najniższe, podstawowe modele. Myślę jednak, że bardzo na miejscu byłoby chociażby pobieżne przybliżenie istoty tego zestawu, aby – przynajmniej w minimalnym stopniu – spróbować zrozumieć jego sens.

Zasada funkcjonowania słuchawek elektrostatycznych może być na dobrą sprawę sprowadzona tylko do dwóch rzeczy – sposobu działania membrany oraz zakresów częstotliwości przenoszenia, jakie są dzięki niej uzyskiwane. W klasycznych słuchawkach membrana jest wprawiana w ruch przez cewkę z magnesem neodymowym (najczęściej obecnie), musi mieć jednakże swoją grubość i sztywność, a to przekłada się na jej wagę oraz pewne ograniczenia mechaniczne – przymus funkcjonowania w ramach konkretnego modelu zjawisk fizycznych. W przypadku słuchawek elektrostatycznych membrana jest wykonana z ultra-cienkiej folii, wprawianej w ruch za pomocą polaryzacji elektrod skrajnych, co pozwala uzyskać niespotykaną lekkość wszystkich rejestrów, a co znajduje swoje odzwierciedlenie chociażby w liczbach, które nie są może niepodważalnym dowodem czy argumentem na cokolwiek, ale dają tu pewien pogląd na całą sprawę.

Jednak do nie tyle poprawnej co jakiejkolwiek pracy jest niezbędny wzmacniacz – i to też nie byle jaki. Słuchawki elektrostatyczne muszą mieć zapodane na siebie bardzo wysokie napięcie polaryzacji, w opisywanym modelu (i w zasadzie wszystkich STAX’ach z gniazdkami PRO) wynoszące ok. 580V. Cechują się też wręcz idiotycznym oporem na poziomie 70 kOhm. Ponieważ wzmacniacz pełni tu rolę zasilacza, łącznie określany jest więc jako energizer.

Główne pytanie, jakie nasuwa się w tym miejscu pewnie większości z Was, nie oscyluje wokół kwestii technicznych, a zamiast tego jest do bólu szczere i następujące: „skąd tak wysoka cena?”. Odpowiedzi jest kilka i wszystkie są na swój sposób składowymi jednego obrazu.

Aby z premedytacją „dobić” czytające ten fragment osoby pozwolę sobie na stwierdzenie, że SRS-3010 nie są wcale słuchawkami drogimi, model SRS-3050 II to koszt rzędu 5600zł (obecnie SRS-3170), SRS-4040 Signature – ok. 8800zł (obecnie SRS-4170), a naprawdę topowe, np. SR-007 Omega II, prawie 20000 zł wraz z energizerem. Ale do rzeczy.

1. Popularność
Nie oszukujmy się, tego typu sprzęt jest bardzo trudno osiągalny. W zasadzie dostępny jedynie w paru sklepach w kraju. Na Allegro bardzo trudno jest znaleźć używki w stanie wzbudzającym całkowite zaufanie (wiek, przebieg), a jeśli już są, to nadal istnieje duże ryzyko podczas transakcji, bowiem kwota jest jakby nie patrzeć spora. Do tego producent nie jest zbyt znany u zwykłego użytkownika, gdzie pojęcie słuchawek kończy się na półkach w hipermarkecie, a Philipsy czy też najtańsze Sennheisery to – dosłownie – szczytowy szczyt szczytów szczytujących ponad szczytami.

2. Technologia elektrostatyczna
ES produkuje w zasadzie tylko STAX, a przynajmniej w charakterze oferty całościowej. U innych producentów takie produkty to bardziej historie epizodyczne, jak np. Sennheiser HE 60 i legendarne 90 czy też KOSS ESP/950. Te drugie są, aby było śmieszniej, dostępne za kwotę jeszcze większą niż nawet 3050 II, bo ponad 5700zł, a skrzydła wg wielu opinii rozwijają dopiero na energizerach STAXa lub koszmarnie drogich DIY i przy zastosowaniu przelotek, aby można było je w ogóle pod nie podpiąć.

3. Wykorzystanie ES w praktyce
Największą sztuką w przypadku słuchawek ES jest wykorzystanie tej technologii w pełni. W rzeczywistości bardzo trudno jest osiągnąć zbalansowane ze wszech miar brzmienie za pomocą tego typu membran, dlatego też sprzęt tego typu jest tak drogi. Mało tego, dodatkową wadą jest tu wykorzystanie energizerów – bez nich słuchawki nie funkcjonują, nie są kompatybilne z żadnym innym gniazdem słuchawkowym znanym z konwencjonalnych konstrukcji wzmacniaczy, zaś zamienniki innych producentów i DIY’erów potrafią być droższe od samych oryginałów STAX’a.

4. Marketing cenowy
W wielu przypadkach zdarza się że efekt marketingowy jest osiągany przez cenę – jej wielkość określać może klasę sprzętu. Po części ma ona zastosowanie i w przypadku japońskiego producenta, choć wcześniejsze punkty same w sobie skutecznie windują ją w górę.

Tak więc okazuje się że nabywca takich słuchawek trzyma w rękach coś, co:
– będzie mógł w pełni wykorzystać tylko przy akompaniamencie dobrego źródła,
– uruchomi tylko w zamkniętym pomieszczeniu (Lambdy to sprzęt wysoce stacjonarny),
– będzie mógł używać tylko w relatywnie cichym pomieszczeniu (konstrukcja totalnie otwarta),
– będzie potem dosyć trudno sprzedać, a przynajmniej nie w takiej cenie, za jaką się je zakupiło.

Te cechy sprawiają, że jakikolwiek zestaw STAX’a nie przekreśla jednak użycia słuchawek dynamicznych, choć ryzyko braku powrotu do tego typu konstrukcji jest bardzo duże. Czemu? O tym później. Ważniejsze jest natomiast wspomnienie o ciekawym zjawisku – część osób, które posiadają kilka par słuchawek, akurat STAX’a decyduje się sprzedać w ostateczności, chyba, że rzecz tyczy się niskiego ich modelu. A nawet jeśli, to i tak albo kierują się w ich wyższy model, albo słuchawki wykonane w technologiach magnetostatycznych lub rzadko spotykanych hybrydowych, a które traktują wtedy jako uzupełnienie swojego na ogół bardzo skrupulatnie dobranego systemu dynamicznego. W zależności od słuchanej muzyki są w stanie dobrać sobie odpowiedni sprzęt, znajdując zastosowanie i dla STAX’ów i dla dynamików. Nie czarujmy się – dobranie czegoś do wszystkiego jest bardzo trudne na tak wysokim poziomie reprodukcji dźwięku, choć przy sprzyjających warunkach wciąż możliwe.

 

Co w pudle piszczy?
Oj wiele. W jednym dużym pudełku znajdują się dwa mniejsze – osobno dla słuchawek i dla energizera. Wszystko zaś zapakowane zostało z użyciem styropianowych i kartonowych profili, świetnie zabezpieczających całość przed trudami transportu z Japonii do dowolnego kraju odbiorczego. Także na całość składa się:
– energizer,
– słuchawki,
– niezbędna dokumentacja,
– kable: sygnałowy 2xRCA – 2xRCA (bardzo dobrej o dziwo jakości) oraz 2xRCA – 1x jack stereo,
– kątowy kabel zasilający w standardzie IEC,
– malutki wkrętak do przekręcania śrubki balansu z tyłu energizera.

 

 

Energizer SRM-310
W porównaniu do najtańszych zestawów z serii 2000, tj. SRS-2020 i SRS-2050 II, główne różnice znajdują się we wzmacniaczach – energizerach. Energizer SRM-310 jest konstrukcją nową, mającą raptem kilka lat od premiery, stojącą i zbudowaną w zasadzie od zera. Jest to o tyle ciekawe że w porównaniu do tańszego SRM-252:

– wzmacniacz staje się od razu stojakiem dla słuchawek,
– posiada zintegrowane zasilanie,
– może obsłużyć jednocześnie dwie pary słuchawek (dwa gniazda),
– włącznik jest niezależny od potencjometru (w SRM-252 jest to ze sobą połączone),
– ma gniazdo IEC takie samo jak w przypadku droższych konstrukcji.

Zintegrowana sekcja zasilająca będzie miała swoje konsekwencje w jakości uzyskiwanego dźwięku – i to całkiem spore. Największym bowiem mankamentem najtańszych konstrukcji STAXa jest przekazywanie dolnych rejestrów, występują tu podobne zjawiska, jak w przypadku „niedotlenienia” słuchawek dynamicznych na polu napędu. Jak wspominałem wcześniej – na słuchawki podawane jest napięcie 580V, oznacza to wymóg należytego zasilenia samych Lambd i zintegrowane zasilanie bez udziału jakichkolwiek zasilaczy sieciowych zewnętrznych, niewątpliwie tą sytuację poprawia na tle 2050 II. Dodatkowym atutem jest tu również głośność, SRM-310 oferuje po prostu więcej mocy, wzmocnienie wynosi tu prawie 50 dB. Jeśli w tym miejscu wspomnę że dla jednej pary słuchawek pasmo przenoszenia tego urządzenia wynosi od 4Hz do 70KHz, to na papierze zaczyna nam się kreować wizja sprzętu o niebywałym potencjale, którego grzechem niewybaczalnym byłoby nie zweryfikować w praktyce.

Wracając jednak do walorów czysto praktycznych SRM-310, energizer posiada przelotkowe złącza RCA dla wejścia i wyjścia, co pozwala na podpięcie in/output’a jak tylko nam się podoba. Prócz wspomnianego gniazdka IEC jest jeszcze specjalne gniazdko GND przeznaczone na uziemienie oraz małe ukryte pokrętło do regulacji balansu.

Przód prezentuje się okazale – czarno-metaliczna pokrywa ze szczotkowanego aluminium nadaje zestawowi niesłychanego powabu i elegancji, choć jednocześnie zostawia na sobie trudne do usunięcia ślady palców. Podczas gdy w SRS-2050 II pokrętło głośności jest jednocześnie włącznikiem wzmacniacza, tutaj obie te rzeczy są jak pisałem rozdzielone. Doszło również wspomniane drugie gniazdko PRO ONLY, przeznaczone pod nowsze konstrukcje STAXa z wtykami 5-bolcowymi (starsze słuchawki miały 6 bolców i zasilane były napięciem 230V). Kompatybilność na tym polu zachodzi niestety tylko w jedną stronę.

Po co drugie gniazdo? Z kilku powodów. Przede wszystkim – jako że jest to sprzęt dedykowany – niemożliwe jest podpięcie słuchawek gdzie indziej. Drugie gniazdko umożliwia porównywanie różnych rodzajów Lambd ze sobą, odsłuch we dwoje, wreszcie – w przypadku awarii / wyrobienia się – dalsze korzystanie z urządzenia (np. po upływie okresu gwarancyjnego trwającego 2 lata).

W środku urządzenia drzemią kostki OPA JRC68RA (LF 353N). Mocno nagrzewające się elementy elektroniczne zostały umieszczone wysoko, tam też znajdują się otwory wentylacyjne (na dole również – zimne powietrze zasysane jest na zasadzie różnicy wagi ciepłego i zimnego powietrza), przykryte stalową opaską ułatwiającą dodatkowo przenoszenie energizera i nie pozwalające na zasłanianie otworów wentylacyjnych. Nie jest to jednak coś czym warto się ekscytować, prócz zaledwie kilku konstrukcji STAX’a, jest to sprzęt wysoce „niemobilny”. Poza tym waży niemal 2kg. Podczas pracy SRM-310, świeci się czerwona diodka, jednakże nie przeszkadza ona nawet jeśli patrzy się bezpośrednio w nią. W porównaniu do wyższych modeli STAXa, SRS-3010 oferują tą samą jakość i przejrzystość, po prostu w mniejszym stopniu niż droższe modele z tej serii. Przy czym warto zaznaczyć ciekawą rzecz: temu energizerowi bliżej jest do zestawu SRS-3050 niż do tańszych modeli.

 

Słuchawki SR-202
Opisywany zestaw posiada w ramach swojego pakietu słuchawki identyczne, jak zestawy SRS-2020 i 2050, a więc SR-202 Lambda Basic. STAX sprzedaje je zarówno osobno jak i w zestawie, w którym to całość wychodzi taniej i im droższy model nabywamy, tym większy mamy upust. Same słuchawki bez energizera nie zagrają, więc ich zakup zawsze musi się wiązać także i z jego nabyciem, o ile jeszcze go nie posiadamy. Aby dokupić drugą parę, w Polsce raczej będziemy musieli nabyć używki lub sprowadzić sprzęt z zagranicy.

SR-202 od modeli 303 i 404 różnią się wizualnie przede wszystkim kolorem samych słuchawek oraz oznaczeń. Basic są turkusowe, Classic fioletowe, Signature pomarańczowe. Sam kolor tego modelu zaś to gustowna czerń. Więcej zmian jednakże zachodzi w środku – dochodzą różnice membran oraz lepsze kable które mają spory wpływ na brzmienie, oczywiście dodatnio.

Lambdy to stare, sprawdzone konstrukcje o naprawdę nietuzinkowym wyglądzie, będącym owocem ponad 40 lat doświadczenia produkcyjnego tej firmy. Czemu do tego nawiązuję? Bo nabywając STAX’a trudno nie oprzeć się wrażeniu, że ma w sobie nieco elementów wręcz archaicznych, że dostajemy coś, co jest produkowane od długiego czasu w niemal niezmienionej formie. Ale z drugiej strony jeśli coś jest doskonałe, to po co to zmieniać na siłę? To oczywiście żart, ale coś jednak w tym stwierdzeniu na rzeczy mimo wszystko jest.

Trzymanie się słuchawek na głowie realizowane jest w sposób bardzo przemyślany. Większy nacisk położono na sposób rozkładu sił na głowie, niż punktowe dociskanie, w efekcie Lambdy bardziej „wiszą” niż dociskają. Automatycznie przekłada się to na maksymalną wygodę i całkowity brak ewentualnego dyskomfortu płynącego z często wśród słuchawek przesadzonego clampingu. W zakresie konstrukcyjnym mamy tu kabłąk z wytrzymałego plastiku oraz opaskę z materiału, pełniącego bazę dla wielu wyrobów skóropodobnych. W odróżnieniu jednakże od AKG, regulacja zakresu opaski jest ręczna, pozbawiona jest bowiem gumek ściągających na rzecz zwykłych bloczków z oporem przy przesuwaniu. Co ciekawe, opaskę można łatwo wymienić i nawet jeśli okazałoby się, że słuchawki są dla nas za duże (a de facto ich pojemność w tym względzie jest dosłownie ogromna), to już samą opaską można sobie taki stan rzeczy załatwić, nie mówiąc o nieocenionym walorze wymiany eksploatacyjnej.

Nausznice są wykonane z typowej imitacji skóry zszywanej po bokach i montowanej w sposób trywialny wręcz, bo przyklejonej do powierzchni słuchawek. Jest to niestety najsłabszy aspekt wszystkich Lambd, gdyż klej lubi po jakimś czasie puszczać, ale „naprawa” tego elementu także jest banalna – wystarczy bowiem samoprzylepna taśma dwustronna. W przypadku ruszania słuchawkami, np. poprawiania ich lub potrząsania głową następuje przykry efekt dźwiękowy powodowany czasami przez pracujące krawędzie earpadów i kleju, ale przede wszystkim powietrze wpływające na membranę (tzw. „STAX fart”). Pewne zastrzeżenia można mieć również do niektórych elementów plastikowych samych słuchawek, które po prostu wydają się w dotyku nieco zbyt „tanie”, a na których widać wszystkie rysy i otarcia ze względu na ich matową fakturę. Na szczęście trzeba byłoby się naprawdę nieźle postarać aby takie słuchawki zniszczyć i jest to tylko złudne wrażenie. W rzeczywistości odlewy są w środku dodatkowo wzmacniane, a na same słuchawki działają znacznie mniejsze siły, niż na zdawałoby się równie dobrze przemyślane słuchawki konkurencji dynamicznej.

Można naturalnie oburzyć się w tym miejscu że przecież zapłaciło się tyle za taki sprzęt a coś, mówiąc kolokwialnie, „nie wszystko bangla tak jak trzeba”. Owszem, jednakże nie jest to najmniejsza przeszkoda w zakresie użytkowym, nie wpływa w najmniejszym nawet stopniu na odbiór muzyki za pomocą tych słuchawek, a w przypadku tej kwestii, możecie mi wierzyć, wybaczylibyście tym słuchawkom naprawdę wiele, gdybyście mogli ich posłuchać. Ich wygląd, ich zachowanie w niektórych miejscach, dosłownie wszystko. Z tego względu twierdziłem i nadal będę twierdził, że jak na swój wiek słuchawki są niezwykle przemyślane.

Kable z kolei to płaskie, 6-żyłowe taśmy LC-OFC o długości 2,5m idące od obu słuchawek, co wystarcza na komfortowy odsłuch w większej odległości od zestawu. Po splitterze kabel łączy się, ale na jego środku – dokładnie między dwiema wiązkami po 3 żyły – jest elastyczna gumowa przerwa, która pomaga niwelować negatywne skutki zginania kabla w pół w ramach swojego przekroju. W przypadku SR-202 kabel nie jest niestety rewelacją samą w sobie, o wiele lepsze właściwości wykazuje dopiero ten od SR-303, chociażby dlatego że jest wykonany z lepszej mieszanki oraz ma pozłacany wtyk. Teoretycznie i w oparciu o wiedzę z zachowania się kabli w słuchawkach dynamicznych każdy machnąłby ręką na ten element, wykazując się jednak w efekcie niesamowitą wręcz ignorancją – tu kabel sygnałowy robi kolosalną różnicę, nie są to żadne subtelności i smaczki. A przekonać się o tym można tylko za sprawą drogiego recablingu modeli niższych przewodem z tych wyższych. Rzecz na którą decydują się nieliczni, ale cóż, chyba do takich osób zdaje się można mnie zaliczyć. Oczywiście jeśli tonalność podstawowego modelu się podoba, to wymiana przewodu na lepszy może okazać się przynajmniej zbyteczna do czasu, gdy z naszej winy nie ulegnie on uszkodzeniu mechanicznemu.

Pod względem komfortu SR-202 przedstawiają się jak pisałem wprost rewelacyjnie. Już na samym początku można odkryć bardzo praktyczną zaletę SR-ek – brak welurowych padów powoduje, że nie brudzą się w tak szybkim tempie, a to właśnie welur jest najczęściej wybieranym wykończeniem słuchawek dynamicznych klasy Hi-Fi i to tych przez duże H i F. Są również bardzo lekkie, ważą tylko nieco ponad 400g, a co czuć od razu po założeniu. Przyznam, że nie czułem się tak wygodnie w żadnych słuchawkach od czasu UR40. Docisk jest delikatny, a w połączeniu z charakterystyką smukłych skóropodobnych earpadów niemal z miejsca już przy pierwszym założeniu ma się wrażenie, że słuchawki zostały jakimś cudownym sposobem wręcz skrojone na miarę dla użytkownika. Inne osoby, które przymierzały opisywane tu SR-202, nawet o stosunkowo małych głowach, tylko potwierdzały niezwykłą wygodę tego modelu.

Ze względu na specyficzną i totalnie otwartą budowę można usłyszeć dokładnie wszystko, co się dzieje dookoła – izolacja jest kompletnie zerowa i już nawet słuchawki pokroju Sennheiserów HD600 legitymują się większym filtrowaniem dźwięku otoczenia. Dojrzeć za to można to co się kryje w środku słuchawek – pod plastikowym grillem znajduje się bowiem bardzo rzadka i cienka gąbka ochronna oraz membrana z folii wraz z elektrodami polaryzującymi, ukrytymi całościowo pod dodatkową osłonką z wytrzymałej siatki. Gąbka i owa siatka znajdują się także w środku słuchawek od strony ucha, także przypadkowy kontakt z membraną, nawet w przypadku osób z bardzo dużymi, odstającymi uszami, jest niemożliwy. Słuchawki bardzo łatwo rozpoznać na kanałach L i R po konstrukcji. Nawet po ciemku można zlokalizować przód słuchawek – u STAX’a słuchawki zwężają się w stronę słuchacza, także przód zawsze jest bardziej „odstający”. Na taki zabieg zdecydowano się celowo – aby membrana była skierowana pod należytym kątem do ucha użytkownika i tworzyła w ten sposób specyficzne pole akustyczne. Dzięki temu podnosi się realizm odbieranych dźwięków, które są kierunkowane precyzyjniej niż w przypadku przetworników umieszczonych względem ucha równolegle. Spory więc ciężar generowania takiej a nie innej sceny muzycznej spoczywa na komorze akustycznej i nausznicach.

Na zakończenie powiem o jednej bardzo ważnej rzeczy – nabywając jakiekolwiek STAX’y należy zwrócić uwagę na napięcie sieciowe energizera. Modele te są wydawane na różne części świata, m.in. takie, gdzie napięcie wynosi chociażby 110V. Ma to znaczenie głównie w przypadku używek i sprzętu importowanego. Stosowne oznaczenia zawsze znajdują się na tyle obudowy wzmacniacza, także warto prosić przed kupnem właśnie o tego typu zdjęcia. W przypadku różnic, najlepiej zaopatrzyć się w autotransformator, głównie w przypadku sprzętu całkowicie nowego, bowiem nie jest już tak łatwo o jego przelutowanie na konkretne napięcie, toteż tak będzie nie tylko prościej, ale i znacznie szybciej. Koszta nie są zresztą kolosalne (100-200zł), a wpływ na brzmienie żaden, nie ma więc sensu się męczyć na siłę.

 

Brzmienie

Podczas każdego odsłuchu staram się zaprezentować dane słuchawki może nie tyle ogólnie, co również od pewnej konkretnej strony, jeśli chodzi o ewentualnego odbiorcę i dobór słuchanej muzyki. Tak też będzie i tym razem, nie będę wciągał STAXa w przesadne modele relacyjne „jeśli użytkownik będzie X to tak, jeśli Y to inaczej”. I choć nie ukrywam że dobór muzyki będzie miejscami mocno „ukonkretyzowany” właśnie pod te konkretne słuchawki, wybredne pod tym względem, to jednak warto pamiętać, że wynika to tylko z faktu opisu zawierającego głównie te fragmenty, a nie stanu rzeczy całościowego. Piszę to po to, abyście nie pomyśleli sobie drodzy Państwo o muzycznej monotematyczności materiału testowego – tego jest znacznie więcej.

Bas
Jest tu dosłownie kapitalny w rozciągnięciu i rozdzielczości, choć zaliczyć można go do rejestrów serwowanych w ramach ilości trochę po macoszemu. Jeśli podchodzimy do najtańszych Lambd z perspektywy słuchawek lekkobasowych, takich jak np. AKG K701/702 lub jeszcze lepiej: Shure SRH1440, będziemy cali w skowronkach, ale na tle czegoś gęstszego, mocniejszego, dosyć szybko wyjdą braki ilościowe. Rozdzielczość świetna, głębia jak stąd do piekła, ale ilościowo brakuje swego rodzaju „ostatecznego tąpnięcia”, o ile nie lubimy odsłuchów głośnych. Wiele jest w stanie uczynić tu materiał dźwiękowy, który będąc np. muzyką klubową o mocnej podstawie basowej będzie od tej pory kłócił się z naszą pamięcią z odsłuchów na innych słuchawkach. To jest też ten zakres, który najbardziej zyskuje zarówno na odpowiednio dobranych dla nich źródłach, jak i wspomnianym kablu.

Wybierzmy sobie przykładowo gatunek i wykonawcę odpowiednich, by sprawdzić w jakiej relacji stają ze sobą konkretne rejestry – zwłaszcza dolne. Wybór pada na Renę Jones i jej album Driftwood – cudowne i tajemnicze połączenie ambientu i rytmu ze skrzypcami, muzyka ze wszech miar uszlachetniająca i wynosząca na pewien poziom subtelnych wrażeń estetycznych, które na pewno docenią osoby szukające muzyki klimatycznej i na swój sposób niepokojącej. W trakcie przesłuchiwania całość wypadła bardzo dobrze, nawet jak na wrażenie, jakie zawsze pozostawiała po sobie w zakresie dołu na słuchawkach o wyraźnie wolniejszej i ciemniejszej karnacji – grzmiącego i czasami nieznośnie buczącego. Tutaj okazuje się, że wszelkie niskie tony są głębokie ale też potulne, tupiące oszczędnie i jednocześnie robiące to z niezwykłą gracją. Czuć, że słuchawki grają nieco chłodno ale trudno spodziewać się ciepłoty po tak specyficznym brzmieniu wg mnie. Całość genialnie koreluje jednakże z pozostałymi zakresami – można powiedzieć że na uszach właśnie ma miejsce perfekcyjnie przeprowadzony koncert, pełen perfekcji i gracji, w którym co ciekawe znów odkryłem zagadkowe dźwięki jakich nie słyszałem do tej pory z powodu przykrycia przez inne ich warstwy.

Zaczepiając o wątek tajemniczości postanawiam przeskoczyć na początek miksu 4T Thieves, będącego połączeniem wielu utworów z rozprowadzającego za darmo utwory ambientowe kolektywu Kahvi, głównie zrzeszającego nieznanych artystów, ale też i takie tuzy jak Cell czy Bad Loop, których również nie omieszkam sobie zafundować wpisując już teraz w plan mojej akustycznej podróży. Muzyka ta z początku jest ambientem dosyć specyficznym, wręcz psychodelicznym, złożonym z bardzo subtelnych dźwięków oraz „groove’owego” zejścia od czasu do czasu. Tu jednak mimo, że generowane jest ono poprawnie brzmieniowo, to nie ma swojej mocy znanej mi ze słuchawek dynamicznych. Czuć pewien lekki niedosyt, ale dziwnym trafem utwór nie cierpi przez to jakoś szczególnie – jest nawet o dziwo przyjemniejszy. Idąc dalej tym tropem można natknąć się na wrażenie że jednak przestrzeń i aura generowana przez Lambdy są tak wspaniałe, że można wybaczyć tym słuchawkom wszystkie wady wynikające z dołu. Pozwala też na swój sposób go zrozumieć – nie ma on swojej mocy jak już wspomniałem, więc wszyscy użytkownicy lubujący się w powalającym na ziemię basie mogą zapomnieć o tych słuchawkach, z tym że pojawia się tu jedna rzecz – dół jest nieco nieregularny, raz bowiem okazuje się nieco zbyt oszczędny, innym razem przyjemnie daje o sobie znać ale nadal z umiarem. Dzieje się tak ze względu na jego niesamowitą precyzję, a co objawia się na całej przestrzeni zmiksowanych ze sobą różnorodnych, czasami pozornie bardzo chaotycznych utworów. To one będą decydowały finalnie o jego jakości i ilości, słuchawki nie będą go wymuszały.

Linia basowa jest więc potężna w precyzji, detalu, rozciągnięciu, głębi, ale oszczędniejsza w ilości. Format jest ogromny, ale zabrakło wykończenia znanego ze słuchawek bardziej basowych, gęstych. Nie można mieć wszystkiego, każdy z nas to wie, poza tym gdyby najniższe Lambdy legitymowały się dołem z wariantu Classic, jaki byłby sens tworzenia wyższych modeli? Zaznaczyć wypada mi jednak, że nie ma tu mowy o bezbasowiu, jak to wiele osób na sieci było do tej pory łaskawych ESom zarzucić. Co więcej, osobom spragnionym potężnego basu przywrócić może go zwykły głośnikowy korektor, nawet ten najprostszy. Zdziwicie się jak ochoczo SR-ki na wszelkie modyfikacje tego typu reagują, jak dźwięk zmienia się niczym za dotknięciem różdżki, bez względu na klasę i cenę nabytego zestawu.

Kolejny przystanek w analizie jakości i elastyczności basu to Cell – a konkretnie Blue Embers z albumu Fahrenheit Project Part Five. Jest to utwór oparty o ambient, ale z dużą domieszką klasycznej elektroniki. Początek tworzy bardzo specyficzny nastrój który zaczyna być zmywany przez raptowne wrażenie „słabego” zdawałoby się dołu – jednakże stała się ciekawa rzecz. Jako że będąc osobą na swój sposób wygodnicką operowałem z łóżka, tak podłoże pod myszą jak wiadomo nie było zbyt dobre. Ruszając suwak głośności niechcący szarpnąłem myszką tak, że zamiast troszkę, podkręciłem sobie dźwięk całkiem sporo. Co się okazało? Że nagle wszystko się znalazło. Byłem nieco zaskoczony, ale szybko wypracowałem tu prosty wniosek – te słuchawki po prostu nie są przeznaczone do cichego odsłuchu. One muszą tak samo jak Westone bazować na odpowiedniej głośności, aby móc pokazać więcej niż może się to nam pierwotnie wydawać. Od tej pory nisko schodzące pomruki okazywały się bardzo ładnie wkomponowane w całość, przyjemnie generując rytm i uzupełniając wrażenie pozostawione po tym utworze. Słaby bas? A w życiu.

Niemal z miejsca kursor myszki pada na Carbon Based Lifeforms – Abiogenesis. To szybki IDM, jednakże tak bardzo przyzwyczaiłem się do Lambd że wrażenie „słabego” zdawałoby się basu zostało mocno wypchnięte przez jego precyzję i ogólną jakość, wymiar, w którym operuje. Został wszakże cień, ale balans całościowy wypada przez to bardzo dobrze. Kobiecy śpiew, który słyszę co rusz, znów powoduje że czuję się bardzo dziwnie, pieszczony przez dźwięk, który przecież tak dobrze znam. Przeskakując na World Of Sleepers w pewnym momencie przestaję pisać. Okazuje się, że początek utworu ma w sobie delikatne dźwięki dochodzące z oddali, genialnie wypozycjonowane odległościowo ode mnie ale niedostępne do tej pory aby je wychwycić. Stop. Przestaję pisać definitywnie, prostuję nogi na krześle i rozsiadam się na kanapie czekając co jeszcze się wydarzy. Zmiksowany głos kobiecy do tej pory nieco dla mnie niewyraźny okazał się tym razem doskonale i precyzyjnie słyszalny, do tego unosił się nad innymi planami dźwiękowymi. Miałem wrażenie jakbym był w gabinecie luster, STAX’y bez najmniejszych problemów wygenerowały nie tylko kanały tak jak trzeba, ale rozbiły je na części pierwsze i przetasowały jak karty, stopniując natężenie i odległość źródeł dźwięku ode mnie.
Zaraz po tym testowo postanowiłem uruchomić club, a więc Erica Jordana. Niestety jednak tu zwiewne Lambdy zaczynają wciskać hamulec bezpieczeństwa – do tego typu muzyki te słuchawki bez EQ, recablingu lub przejścia na SR-303 (i wyżej) się po prostu w dłuższej perspektywie nie nadają – ten gatunek operuje na dole, którego tutaj jednak brakuje i nie można przejść obok tego faktu obojętnie.

Średnica
Niesamowicie szybka, tak samo zresztą jak całe słuchawki, nafaszerowana detalem i precyzją w wymiarze dosłownie atomowym, serwowana bezpośrednio, „dogłownie”, wciąż jednak o transparentnej fakturze, bez pogrubień i przetłuszczeń. Lekkość i zwiewność połączone z konkretnością przekazu sprawdzały się jak zdążyliście przeczytać wyśmienicie z wszelkimi wokalami, wynosząc poziom wrażeń na zupełnie nieznane dotąd rejony. Jeśli będzie kiedyś można natrafić na opis, że STAX przoduje jeśli chodzi o prezentację wokalu, to jest to szczera prawda. Dźwięk jest po prostu szczery, bezpośredni, płynny, nieskrępowany przez najmniejsze uczucie kocowatości, sztucznego trzymania w ryzach. W Lambdach czujemy się tak, jakby dochodziło do nas muzyczne oświecenie, połączenie bezpośrednio z muzyką, bez pośredników, bez sprzętu, bez transportu, po prostu my i muzyka, kropka.

Na MDB Beautiful Voices, a dokładniej przy początku części 039, byłem pod ogromnym wrażeniem nieprawdopodobnego wręcz odzwierciedlenia kobiecego śpiewu. Dosłownie czułem jak wokalistka w utworze Here In The Dark śpiewa do mnie – tylko do mnie. Stałem na scenie tuż przy niej, otoczony dźwiękiem, gitarami, kręciłem się wraz z nią w wirze refrenu „only for you”. Przesłuchując zaś dalej dochodząc do muzyki z filmu Donnie Darko, tj. Mad World, jestem znów pod wrażeniem olbrzymiej precyzji i reprodukcji głosu męskiego. Ostatnim utworem, jaki postanowiłem przesłuchać z MDB, był znajdujący się zaraz po nim utwór Keren Ann – Ending Song. Smutna piosenka, ale nabierająca bardzo wymownej głębi na Lambdach. Mało tego – do tej pory przyduszony na innych słuchawkach środek nabrał głębokiego powietrza, poszczególne jego fragmenty odsunęły się od siebie odkrywając przede mną ukryte dźwięki, których do tej pory jeszcze nie słyszałem. Całości wrażeń dopełnia końcowa gitara akustyczna oraz skrzypce, które były bardzo wyraźne i co najważniejsze – znajdujące się bardzo blisko mnie. Nie było tu mowy o dystansie, nie było tu również ani słowa o podziwianiu dźwięku zza kotary czy też loży teatralnej. Czułem, nie tylko tutaj ale i wcześniej, że jestem w centrum wydarzeń, że dźwięk dzieje się dookoła mnie a nie przed. Nie jestem widzem, nawet nie jestem uczestnikiem. Jestem muzyką samą w sobie.

Pisząc te słowa następuje kolejny utwór którego nie planowałem, Nicos – Secret Love. Ale jednak nie żałuję, że nie zmieniłem utworu na inny, bowiem trafiłem na bardzo ciekawy, orientalny utwór, fortepian, skrzypce z charakterystycznym przeciąganiem strun oraz cała masa dźwięków które sprawiły, że miałem przed sobą wrażenie ślicznie zdobionego porcelanowego talerza – ja w środku niego, a dookoła nieprzebyty koloryt dźwięków otaczających mnie niczym okrąg. Ja zaś w nim, poddany aurze i wrażeniu chwili. Wyglądam za okno i przez chwilę wpatruję się w migoczące za nim lampy oraz światła mieszkań, mam wrażenie, że wcale nie ma nocy, że zaraz coś się stanie, pojawi się jakiś ruch, niesamowita eksplozja koloru bez słowa przemykająca ulicą. To jednak chyba tylko ja ulegam magii chwili i kolorytu jaki zaoferowały mi w tym momencie STAX’y.

Góra
Fenomenalna, pierwszorzędnej jakości, najwyższej próby. Jest wspaniała, wyraźna, bez przeostrzeń, bez przyciemnień, o krystalicznej czystości i nieskończonej wręcz rozdzielczości, obok których nie można przejść obojętnie i po spotkaniu których nic nie jest już takie samo. Naprawdę, takiego poziomu rozciągnięcia nie mają chyba żadne znane mi słuchawki dynamiczne, a na pewno nie bez uwypuklenia jakiejś skazy lub ograniczenia płynącego z użytej w nich technologii. Responsywność i równość są tu najwyższej próby i idąc w górę po szczeblach cennika japońskiego producenta, może być już tylko lepiej. Jestem głęboko przekonany, że nawet takie tuzy dynamiczne jak AKG K812 PRO miałyby tu problemy.

Bad Loop – Kannas nsp jest przykładowo utworem operujący na mieszance wielu różnorodnych dźwięków, świdrujących dosłownie w głowie. Czuć jak na dłoni że słuchawki mają w tym spory udział, bowiem dźwięk jest tak precyzyjny i ostry w górnych rejestrach, że można nim kroić płyty stalowe jak masło. Dół zachował się tu równie ciekawie, ponieważ zazwyczaj grzmiący i nieznośny, zachował głęboki wyraz ale pojawiał się w dokładnie takich ilościach w jakich powinien i mimo wspomnianej ostrości w ogóle nie przeszkadzał, nie sybilował, był absolutnie przyjazny, nieofensywny.

Zostawiając trochę na boku wszystkie powyższe wnioski i wrażenia przechodzę do czegoś lepiej znanego w szerokim świecie, mianowicie Enigma – A posteriori. Już kilka sekund początku Invisible Love potwierdza szeroki pogląd na te słuchawki że mają wybitne zadatki dla wszelakich instrumentów akustycznych. Enigma brzmi bardzo klarownie i uporządkowanie, czego nie mogłem powiedzieć o niej chociażby na Q701 – tam góra była czasami bardzo sybilująca, świszcząca, irytująca wręcz. Tutaj jednak mimo moich obaw okazało się, że pozostała na swoim miejscu, a reszta dźwięków skutecznie dogoniła jej poziom – czyniąc muzykę w efekcie o wiele lepiej zbalansowaną.

Scena
Na koniec coś, co definiuje clou przekazu w tych słuchawkach i ostatecznie stało się w ramach rozwiązań nagłownych dla mnie sceniczną referencją, a więc scena. Ta zachowuje się tak, jakby była miniaturą sceny kolumnowej, o sferycznej konstrukcji, nieprawdopodobnej wręcz holografii, pełnej trójwymiarowości i percepcyjności, o jakiej człowiekowi nawet się jeszcze nie śniło. Lambdy nie są mistrzami wielkości, bo nawet Q701 potrafią zagrać od nich szerzej, ale pod względem kompleksowości i jakości ścierają je w proch razem z całą rzeszą innych modeli uznawanych za sceniczne. To właśnie na tle Lambd dochodzi do nas jak bardzo nasze dotychczasowe słuchawki nas zwodziły, niedomagały, oszukiwały nas pod względem konstrukcji planów, stawiania dźwięku przed oczami niczym karykatury. Powstaje uczucie, jak gdyby próbować się wcześniej golić szkłem, po czym wreszcie do rąk dostajemy porządną maszynkę robiącą wszystko tak, jak należy.

Nie ma tutaj problemu z wychyleniem mniej lub bardziej widocznym w którąś stronę, nie ma kwestii sztucznej wieloplanowości, zredukowanej głębi, trudności w śledzeniu ścieżki podążania poszczególnych źródeł pozornych. Wszystko jest jak na talerzu, jasne i widoczne, perfekcyjnie osadzone na scenie z odpowiednim i nieprzesadzonym napowietrzeniem. Większość dynamików na tle takiego obrazu kapituluje, tak samo jak magnetostaty, które są co prawda bardziej muzykalne, ale kosztem chociażby wspomnianej sceny. Ci, którzy się nimi zachwycają pod tym względem, prawdopodobnie nigdy nie posłuchali porządnych scenicznie realizacji na elektrostatach. Tu niestety trzeba po prostu posłuchać, by uwierzyć, że jest to możliwe.

Przykładowo wrzućmy sobie na ruszt starą dobrą klasykę – Jean Michel Jarre i Oxygene z 1979 roku. Już pierwszy utwór z tego albumu ukazuje niezwykłą precyzję dźwięku i alokację w przestrzeni, która jest jednocześnie bardzo szeroka i nie polega tylko i wyłącznie na wychyleniu dźwięków w separacji L-R. Słuchacz ma wrażenie, że dźwięki dosłownie wędrują po słuchawkach we wszystkich kierunkach, jakby konkretne obszary membrany miały stolik z napisem „rezerwacja”, a przy którym siadają dźwięki z odpowiednich rejestrów wedle ustalonego porządku. Ogromna precyzja i bliskość źródeł uderzają przy drugiej części. Ma się wrażenie jakby ktoś przygarnął je wszystkie pod uszy i porozkładał, tworząc z bałaganu, jaki się mógł tam wytworzyć, bardzo duży prześwit, przez który wpada do środka powietrze, owiewając podobne do fletów sample, rozbrzmiewające pośród mających swoje miejsce na scenie innych dźwięków, towarzyszących wszystkim osobom słuchającym tego albumu od ponad 30-stu lat.

Postanawiam jednak zmienić klimat na coś bardziej delikatnego – na kwintesencję gatunku, którego słucham, a więc The Stargazer’s Journey Jonn’a Sierre, a konkretnie cechującego się wspaniałym początkiem utworu Goldstone. Na początku można ulec wrażeniu, że sypie się nieco „piasku” z rejonu góry, ale im dalej w utwór tym wrażenie to znika, być może przykryte genialnie realizowanym środkiem, który zmywa wszelkie negatywy. Największą ciekawostką jest tu ponownie scena – do tej pory zapamiętałem ten utwór jako dźwięki generowane z konkretnym wyczuciem ich źródła w postaci kanału z którego się rozchodzą. Jednakże na zestawie STAX’a pojawia się ogromna i ciepła aura znajdująca się bardzo blisko środka przestrzeni znajdującego się centralnie przede mną.

Przy okazji Goldstone wychodzi na jaw poważna wada STAX’ów – te słuchawki potrzebują nie tylko odpowiednich utworów w sensie gatunkowym, ale też jakościowym. Wszystko co nie jest lossless utrudnia przemówienie membran Lambd do gustu słuchacza, jednakże wątpię szczerze aby osoba kupująca sprzęt tej klasy chciała słuchać na niej niskich mp3 i piosenek z YT.

Następnie przyszedł czas na Bad Loop i album one018. Zamiast jednak przesłuchiwać całość, skupiłem się na dwóch ostatnich utworach. Pierwszy o dziwnej nazwie „3b or t” jest bardzo krótkim, ale jednocześnie urzekającym fragmentem porządnego ambientu. Ma lekko ponad minutę, ale w tym czasie na tych słuchawkach zdołał wywołać w oczach zalążki łez – nie dość że przestrzeń wygenerowana przez Lambdy okazała się przepiękna na tyle, żeby mną poruszyć w samych fundamentach, to jeszcze okazało się po podkręceniu głośności, że dźwięki wydające się do tej pory szumem drzew są tak naprawdę odgłosami miasta o bardzo specyficznej charakterystyce. Przesłuchiwałem ten utwór wiele razy, ale jeszcze nigdy nie zwróciłem na to uwagi. To tak jakby odkryć w szafie drzwi do Narni.

Całościowo
Porzucając odsłuchy nastawione na opis konkretnych aspektów brzmieniowych muszę jednak mimowolnie skupić się na przyjemności, na całości. Słuchawki aż krzyczą dobrem i ujmą niesamowitą byłoby im prawo do ukazywania całościowego piękna oraz tężyzny technicznej w tej recenzji odmawiać. Przechodzę tym samym do Apparat – Multifunktionsebene, a konkretnie bardzo melancholijnie na mnie działającego utworu Forward/Backward. Wszystkie plany zostały na dzień dobry wygenerowane wokół mnie tak że znów znalazłem się w centrum. O ile wrażenie jest ciekawe w przypadku utworów – że się tak wyrażę – konwencjonalnych, tak tutaj czuję, że po prostu od zawsze tak to powinno się odbywać. Ta muzyka zasługiwała na to. Wraz z kapitalnym środkiem wyciągany jest fragment dolnych rejestrów na wysokości wyższego i średniego basu, dając od czasu do czasu przyjemnie dzwoniący pomruk.

Kolejny przystanek: Foo Fighers – Come Alive. Mimo że dźwięk oferowany przez Lambdy nie pasuje nieco do tego typu muzyki, tak wrażenie takie można mieć tylko przy ostrzejszych partiach, gdy słuchawki ewidentnie skupiają się na górze zamiast na dole. Jednakże wszystkie partie akustyczne, powolne, są świetne. Przy Stranger Things Have Happened gitara akustyczna tak samo jak w przypadku MDB – znajduje się bardzo blisko słuchacza, ma się wrażenie że siedzi się na przeciwko osoby na niej grającej. Mimo że nie jest to mój gatunek to jednak akustyczne fragmenty robią na mnie tu naprawdę duże wrażenie.
Z kolei przy From First To Last – I Once Was Lost But Now Am Profound, wyraźna góra jest ogromną wadą, ponieważ strasznie szybko męczy słuchającego. Sama muzyka brzmi całkiem dobrze ale góra niestety jest zbyt ostra i przekreśla wszystko. Tak samo jak w przypadku ambientu, trzeba po prostu mocno dobierać sobie utwory jeśli chce się używać tych słuchawek w tym miejscu, ew. po prostu porzucić myśli o ich zakupie.

Hibernation – Some Things Never Change, jak zawsze stawia wysokie wymagania słuchawkom w zakresie pozycjonowania w przestrzeni i separacji między kolejnymi warstwami dźwięków. Lambdy spisały się tu na medal, miałem o wiele lepsze, pełniejsze wrażenia podczas odsłuchu niż na słuchawkach dynamicznych czy kolumnach, nawet z włączonymi dodatkami typu korekcje z DSP, Virtual Speaker czy Dolby Pro Logic II. Tu miałem to wszystko o wiele naturalniejsze, precyzyjniejsze a co najważniejsze – w zasadzie „out of the box”. Wystarczyło tylko usiąść i się wsłuchać.

W zakresie końcowych odsłuchów zostawiłem sobie dwie rzeczy. Pierwszą jest jeden z najpiękniejszych mix’ów jakie powstały z gatunku ambientroniki: WABi – Summitto. Początek, przy którym nie tylko ja się potrafiłem wzruszyć gdy go przesłuchiwałem, brzmi świetnie na wszystkim prócz wybijaniu rytmu, zdaje się jakby dół był schowany i nie chciał wyjść. Dalej jest jednakże lepiej i już przy kolejnych utworach czuć że wraca na swoje miejsce, wraz z niską jakością użytych sampli, wyczuwalnych tu tak samo jak na K240 i każdych wyższych słuchawkach. Niestety, piękne utwory ze skazą – tak można określić ten mix. Lepiej chyba prezentował się na AKG, jako że eksponowały nieco mniej wad „technicznych”.

Drugą zaś jest najbardziej wymowny utwór Secede jaki powstał moim zdaniem – Say I Said So. Jako że mam go w bardzo dobrej jakości, od razu czuć ją w Lambdach już po pierwszych sekundach. Wchodzenie kolejnych partii dźwięku to po prostu absolutne mistrzostwo alokacji i przestrzeni w przypadku tak tanich elektrostatów. Echo cyfrowo przerobionych grzechotek można określić jednym słowem – spektakularne. Tak samo jak Vega Libre – Last Hours, który puściłem zaciekawiony na sam koniec jak SR-202 poradzą sobie z utworem cechującym się ogromną ilością źródeł dźwięku. Myślałem że uda mi się pogubić te słuchawki, jednak one, kompletnie niewzruszone moimi zabiegami, generowały dźwięk tak samo precyzyjnie jak do tej pory. Mogłem wyłapać wszystkie sample dokładnie w przestrzeni, kompletnie niesplecione ze sobą, a które do tej pory były związane niczym warkocz i trudno było je sobie poukładać.

Tak oto doszliśmy do (prawie) końca. Przypomina mi się cytat z piosenki Kazika: „Przesłuchiwałem całą noc, jestem zmęczony – daj mi koc”. Owszem, jestem zmęczony okrutnie, ale nie słuchawkami, gdyż one w przeciwieństwie do mnie nie mają problemów z wysypianiem się. Po prostu człowiek kiedyś musi pójść spać i tu tkwi jedyny powód kończenia odsłuchu na tą chwilę. W przeciwnym wypadku w ogóle czarne Lambdy nie schodziłyby z mej głowy.

Co zatem można stwierdzić o produkcie japońskiego STAXa? W cenie ok. 3 tys. złotych prawdopodobnie dałoby się na siłę złożyć parę zestawów dynamicznych mogących pełnić rolę substytutu o pełniejszej barwie, ale tylko substytutu i dlatego tylko pełniejszej, że elektrostaty grają swoim własnym, unikatowym charakterem, który pozbawiony jest tej przytłaczającej gęstości, twardości i mułowatości, jaką cechują się dynamiki, którą część osób mimo wszystko sobie ceni.

Szybkość, czystość, precyzja, rozdzielczość, holografia, zaangażowanie i emocje – oto STAX w największym skrócie. Słuchawki pozostawiły po sobie niesamowite wrażenie brzmieniowe, jak również sporej wybredności co do źródła i sposobów nagrania utworów (nota bene mniejszej, niż prezentowały Q701), ale jednocześnie bardzo realistycznego odsłuchu, wręcz niespotykanie konkretnego i dosadnego. To pokaz nieco chłodnego grania, z krystalicznie czystą górą, kapitalnym środkiem i głębokim, aczkolwiek oszczędnym ilościowo dołem, nieco lepszym niż w SRS-2050 II i jednocześnie bardzo komfortowym – bo łagodnym, nieofensywnym. Z drugiej strony bas jest wyczuwalnie słabszy niż SRS-3050 II, a co jest „zasługą” samych słuchawek (konkretniej – kabla). Dopiero recabling taśmą z modelu np. SR-303 pozwoli na przywrócenie większości walorów basu wszystkim tym, dla których budżetowe elektrostaty zawsze grały zbyt chudo i bezbasowo. I choć to właśnie ogólną siłę basu można byłoby nazwać ich piętą achillesową w co bardziej skocznych gatunkach muzycznych, to zaręczam wszystkim czym mogę – te słuchawki nie mają sobie równych pod względem szybkości i czystości na tle jakichkolwiek innych dynamików czy magnetostatów. A wymieniając nausznice na inne – w moim przypadku DIY na bazie Beyerdynamiców DT-150 – klasę dźwięku, muzykalność i realizm podnosimy o parę oczek w górę, miażdżąc i ścierając w proch wszystko dookoła ich ceny.

STAX to prezentacja dźwięku w najczystszej postaci i najwyższej rozdzielczości, która stopniuje się wraz z wyższymi modelami tego producenta, ale już nawet i opisywane SR-202 są w stanie dać większość zalet płynących z tej skomplikowanej technologii wykonywania przetworników. Nawet dla najdroższych na świecie słuchawek dynamicznych poziom technicznej reprodukcji chociażby górnych zakresów na pułapie STAXa nie jest możliwy, dlatego gdy ktoś raz „wdepnie” w takie słuchawki, to oznaczać będzie to ogromne „nieszczęście” dla tej osoby – ponieważ w każdych innych będzie od tej pory szukała tych cech, których doświadczyła na SRS’ach. I niestety raczej ich nie znajdzie, a przecież Lambdy nawet w najwyższych swoich wydaniach nie są tak dobre, jak Omegi, zatem wyobraźcie sobie co tam musi się dopiero dziać.

 

Zastosowanie

Słuchawki sprawdzą się wszędzie tam, gdzie chce się osiągnąć dźwięk nacechowany górnolotnością, gdzie potrzebna jest maksymalna szybkość, precyzja i kompleksowa przestrzeń oraz transparentność brzmienia, także w tych gatunkach które opierają się o w/w cechy, tak jak ambient, vocal, muzyka akustyczna, czy też chillout. Nie oznacza to że w pozostałych zagrają mizernie, wręcz przeciwnie. Po prostu całą swoją magię i czar pokazują w wyżej wymienionych, a przynajmniej na standardowych kablach i bez wspomnianego recablingu Lambd na kabel od wyższego modelu 303. Po już banalnej wymianie wysokonapięciowca brzmienie dostaje tak dużego zastrzyku pozytywów, że wszystkie odsłuchy dokonane na „standardowych” Lambdach Basic należałoby zrewidować – nowy kabel nadał tym słuchawkom bardzo pożądanego poruszenia w niższych zakresach, zwłaszcza jeśli chodzi o środkowy bas. Dzięki temu każda uwaga napisana przeze mnie wcześniej odnośnie jakichkolwiek ubytków w tej materii po prostu znika, dźwięk staje się już naprawdę bezkrytyczny w tej cenie.

Tym, którym wciąż jakimś cudem byłoby mało dolnych zakresów, ale wciąż bez kategorycznej chęci rezygnacji z elektrostatycznych rozwiązań, gorąco polecam spróbowanie ich w parze z dobrym jakościowo korektorem graficznym znanej marki. Szczerze dziwię się ludziom, że unikają stosowania nawet drobnych korekcji, które mogłyby rozwiązać naprawdę wiele problemów minimalnych niedosytów, a zamiast tego wolą tracić pieniądze na niekończące się wymiany sprzętu, któremu do pełni perfekcji niejednokrotnie niewiele brakuje. Wystarczy tylko trzymać poziom zniekształceń przy odpowiednio dobranym do siebie sprzęcie właściwym na niskim poziomie, aby nie musieć wydawać ani jednej złotówki więcej. W tym względzie właśnie z perspektywy drobnych korekcji z opisywanymi tutaj słuchawkami można czynić niemałe cuda.

W przypadku takiej klasy rozwiązań za takie pieniądze, zarówno ES jak i dynamicznych, naprawdę trudno o wszelkie dawki obiektywizmu, również i z mojej strony, aczkolwiek myślę, że jeśli ktoś jest w pełni świadom ograniczeń, czy to wciąż brzmieniowych, czy to praktycznych, nie będzie cierpiał potem na zarzuty o nadmierny subiektywizm. Nasze doświadczenie, nawyki oraz gust biorą często górę ponad elastycznością i próbami umiejscowienia siebie w butach kilku innych użytkowników o różnorodnych preferencjach, ale warto mimo wszystko próbować, gdyż wychodzą potem na jaw bardzo ciekawe rzeczy. I tak okazało się na przykład, że słuchawki elektrostatyczne wcale nie mają „słabego basu” w pojęciu absolutnym, bowiem jest to kwestia jego precyzji oraz doboru odpowiednich jakościowo/gatunkowo utworów oraz źródła i interkonektów. Nasza ignorancja wobec klasy tych elementów w naszym systemie wychodzi na jaw jak grzyby po deszczu. Podczas gdy w zakresie słuchawek dynamicznych, zwłaszcza tych za umiarkowane pieniądze, można sobie pozwolić na dużą dozę tolerancji co do w/w elementów, tak w przypadku już tak podstawowych elektrostatów mają one miejscami znaczenie kluczowe.

Pamiętać też należy, że prócz tzw. „Baby STAX”, wszystkie modele tej firmy nastawione są na odsłuch domowy. Głównie dlatego, że są mało poręczne i kompletnie nie izolują od otoczenia, a jedynym modelem zamkniętym były nieprodukowane już SR-4070 Monitor, mające status kolekcjonerski. Z ich wygodą jednak też do końca nie było różowo, tak samo jak ze starymi SR-Sigma, które to 4070-tki poniekąd, przynajmniej mi, przypominają.

 

Konfrontacje

Tym razem w akapicie konfrontacyjnym nie zawrę porównań z konkretnymi modelami dynamicznymi, tylko całościowo – jako z konkurencyjną dla nich technologią, a więc porównanie sposobu grania do słuchawek dynamicznych jako zbioru modeli o co bardziej uznanej już pośród słuchaczy renomie, Q701, K702, HD600, HD650, RS-1i itd. Recenzja recenzją bowiem, ale przy takiej ilości informacji, jaką zawarłem w powyższych ustępach, dosyć naturalnym staje się mimowolne przekładanie wszystkiego na znane sobie konstrukcje, a więc najpewniej właśnie modele dynamiczne.

Z kolei o niektórych zestawach elektrostatycznych STAX i ewentualnych porównaniach do poprzedników lub sióstr (tudzież braci) informacji jest czasami tyle, że zakrawa to na globalną konspirację i działanie obcych służb. Wszyscy albo „coś wiedzą, ale nie powiedzą” albo „nic nie wiedzą, ale ktoś tam napisał że…”. W efekcie nabywa się najczęściej produkt po prostu znany, czyli zestaw wyższy lub nawet same słuchawki, kompletnie przy tym ignorując wszystko pozostałe, a każda potencjalna dyskusja albo jest konsekwentnie ignorowana, albo dominowana przez niekończący się bełkot posiadaczy najwyższych modeli, którego potok doprowadza człowieka do skrajnego obrzydzenia tematem. Przypomnę więc w dużym skrócie clou technicznego opisu słuchawek ES, ponieważ zrozumienie idei stojącej za tym typem przetworników umożliwia całkiem akuratne wyobrażenie sobie cech, o których za moment powiem.

Zasada działania przetwornika elektrostatycznego w teorii jest bardzo prosta, ale w praktyce osiągnięcie bardzo dobrych rezultatów jest wyjątkowo trudne, choć nie niemożliwe. Ze względu na przymus wysokiej precyzji wykonania, słuchawki te muszą spełniać naprawdę wysokie kryteria jakościowe, jeśli chodzi o przetworniki, a ponieważ membrana może poruszać się w zasadzie swobodnie, a nie po ustalonej osi, jak w słuchawkach dynamicznych, dźwięk:
– nie ma w sobie uczucia ciężkości i ograniczenia wynikającego z masy przetwornika,
– popisuje się bezpośrednią i angażującą w sposób intymny średnicą,
– jest niesamowicie szybki i dynamiczny, błyskawicznie reagując na materiał dźwiękowy,
– reprodukuje bardzo czyste (brak znanego ze słuchawek dynamicznych „graina”) i rozdzielcze brzmienie we wszystkich zakresach, zwłaszcza w ramach góry,
– brzmienie nie męczy nawet podczas długiego odsłuchu,
– tworzy niezwykle kompletną, sferyczną scenę o wysokiej holografii (trójwymiarowości), najbardziej zbliżoną do odsłuchu kolumnowego.

Jednocześnie też mają swoje wady, których należy być absolutnie świadomym:
– nie popisują się basem o mocy (w pojęciu ilościowym) „wygniatającej mózg przez uszy”. Jego ilość jest optymalna, nieprzesadzona, a dokładnie taka, jaka być powinna,
– dźwięk nie ma na ogół masy i zagęszczenia na średnicy znanej ze słuchawek dynamicznych. Zazwyczaj jest to zaleta (transparencja i analityczność), ale część osób przedstawia to za wadę, bo po prostu nie trafia to w ich gust,
– scena rozmiarowo jest mniejsza niż w dynamikach i to nawet poniżej 1000zł (np. AKG Q701) i choć jest znacznie bardziej od nich kompletna, to wiele osób jej po prostu nie rozróżnia i nie uznaje niczego, poza samą szerokością,

Poza tym należy też mieć baczenie, że cena jest spora, dostępność ograniczona, a odsprzedaż problematyczna, dlatego warto udać się na odsłuch przed zakupem. Sam co prawda nie musiałem tego czynić, ale doskonale wiedziałem czego szukałem i co dostanę, także uznajmy że „wyjątek potwierdza (tym razem) regułę”. Mam też nadzieję, że takie konkretne wylistowanie w dużym skrócie zalet i wad na tle słuchawek dynamicznych, pozwoli na szybkie ocenienie, czy jest to sprzęt dla nas, czy też nie.

 

Podsumowanie

Zalety:
+ mimo wszystko całkiem dobre wykonanie
+ bardzo lekka konstrukcja o świetnym rozłożeniu masy
+ forma kompletnego zestawu wraz z okablowaniem
+ możliwość użytkowania dwóch par jednocześnie
+ funkcjonowanie jako przelotka (krosowane RCA)
+ przyjemny i lekki bas
+ kapitalnie intymna i transparentna średnica
+ wyśmienicie klarowna góra o obłędnej detaliczności
+ referencyjna konstrukcyjnie scena o pełnej holografii
+ wysoka szybkość i precyzja
+ wbrew pozorom sensownie skalkulowana cena łączna

Wady:
– basu mogłoby być jednak więcej*
– sprzęt egzotyczny i ograniczony do użytkowania z dedykowanymi energizerami
– wrażliwość na kondycję sieci elektrycznej (warto filtrować i stosować UPSy)
– osoby o odstających uszach mogą narzekać na małą głębokość nausznic
– średnio poręczna taśma bez możliwości odpinania
– w przypadku awarii często nie jesteśmy w stanie zdiagnozować czy problem dotyczy słuchawek, czy energizera
– mniejsza odporność na zakurzenie niż w przypadku konkurencyjnych technologii
– wysoka cena materiałów eksploatacyjnych

*pomaga rekabling

Subiektywnym zdaniem
Sumując wszystko razem, wybór słuchawek STAX, i to nawet nie tego konkretnego modelu, będzie dobry dla tylko pewnej części odbiorców – szukających transparentnego brzmienia, niebywałej przestrzeni i lekkości przekazu. SRS-3010 to jeden z najtańszych zestawów elektrostatycznych tego japońskiego producenta, jednakże w wielkim błędzie będzie ten, kto myśli że niczego wielkiego po nich nie można się spodziewać względem modeli wyższych. Co prawda są osoby kategorycznie twierdzące że HD650 + bardzo dobry wzmacniacz są połączeniem które radzi sobie z wszelkimi tanimi elektrostatami, jednakże tak naprawdę nie ma tu czego porównywać – dynamiki nigdy nie zagrają tak, jak ESy, czy się komuś to podoba, czy nie i nie mam tu na myśli nawet barwy dźwięku a sposób reprodukcji i możliwości czysto techniczne. To są dwa odmienne światy, rządzące się innymi prawami i celujące w zupełnie inne doznania, gdzie jeden brzmi jak typowe słuchawki, a drugi jak substytut pełnowymiarowych kolumn głośnikowych. Do tego też można w wielu przypadkach sprowadzić dywagacje na temat różnic prezentacji dźwięku. „Słuchawki które nie grają jak słuchawki”.

Mi osobiście przypadły do gustu pierwszorzędnie, to chyba był dźwięk mi po prostu przeznaczony, pisany od góry, czekający tylko na moje zainteresowanie oraz finalne pociągnięcie za spust. Jest to dźwięk taki, jakiego oczekiwałbym po genialnych słuchawkach, brzmienie którego szukałem od lat. Znalazłem. W zakresie słuchawek przeze mnie użytkowanych faktycznie można byłoby stwierdzić (wtórując za head-fi): „once you go Stax, you really can never go back to Dynamics”, ponieważ obok izolujących armatur od Westone i kolumn ani nie używam już innych słuchawek, ani też nie planuję w przyszłości zakupów niczego, oprócz kolejnych – wyższych tym razem – modeli STAXa. Tak właśnie kończy się zachorowanie na magię, jaka płynie z tych słuchawek.

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *