Niektórym może się wydawać, że w cenie prawie 2 tys. zł za słuchawki dokanałowe wszystko musi brzmieć perfekcyjnie, ale nie jest to nic innego jak zwykłe życzenie kupującego i coś, co niekoniecznie musi mieć miejsce w praktyce po stronie producenta, w zasadzie wiemy to wszyscy (chyba). Poza wszelkimi cechami ergonomii i wykonania kupujemy tutaj często filozofię, pojęcie idealnego brzmienia, ale nie idealnego w znaczeniu uniwersalnym, tylko w wydaniu reprezentowanym przez danego producenta oraz pewną wizję zatrudnionych przez niego inżynierów, którzy starają się sprostać jak największej liczbie wymagań stawianych konkretnym słuchawkom przez wielu różnych użytkowników jednocześnie. Czasami wymagań absurdalnych, czasami wzajemnie się wykluczających, ale mimo wszystko wymagań. W gestii producenta pozostaje wtedy, czy i jak podjąć się wyzwania ich sprostaniu. Efektem tego są najczęściej produkty brzmiące wybitnie w niemal wszystkich bądź absolutnie wszystkich aspektach dźwiękowych, o rejestrach dobranych ilościowo i jakościowo tak, ażeby zaspokoić wszelkie możliwe zachcianki nawet najbardziej rozkapryszonych audiofilów i do takich zaliczyć można obiekt niniejszej recenzji – Westone 4R, poczwórne zbalansowane armatury z wymiennymi przewodami, aktualnie zastępowane przez W40, ale wciąż będące modelem ze szczytu cennika w klasie UIEM u panów z Colorado.

 

Dane techniczne

– Poczwórna armatura zbalansowana z potrójną krzyżowaną zwrotnicą
– Skuteczność: 118 dB SPL/mW @ 1 kHz
– Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 18 kHz
– Impedancja: 31 ohm @ 1 kHz
– Gwarancja: 1 rok (2 lata po rejestracji na stronie Westone)

Wraz ze słuchawkami otrzymuje się też bardzo bogate wyposażenie:
– kompletny zestaw tipsów silikonowych Star Tips
– kompletny zestaw tipsów piankowych True Fit
– wpinany regulator głośności,
– przejściówkę pozłacaną na dużego jacka,
– wodoszczelne wzmocnione etui Monitor Vault,
– przyrząd do czyszczenia,
– płytę CD z materiałami instruktażowymi i dodatkowymi informacjami.

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Westone za każdym razem przy produkcji swoich słuchawek z serii W korzysta z tych samych jakościowo materiałów i sposobów wykończenia. Z jednej strony może to oburzać, że przecież nie po to płacimy tyle pieniędzy za coś, co jest zrobione dokładnie tak samo, jak najtańszy model, a przecież jest szczytem cennika dla tej rodziny. Tak, podnosiłem takowy raban nawet sam przy okazji Westone 3, ale należy pamiętać o jeszcze jednej rzeczy – ta jakość może i jest wszędzie taka sama, ale jej poziom stoi naprawdę wysoko. Westone nie różnicuje precyzji wykonania względem modeli, jak zwykli robić niektórzy producenci, nawet i customów, także nabywając najtańsze „podłe” Westone 1 kupujemy ten sam materiał korpusów, ten sam kabel, niemal identyczne bogate wyposażenie oraz kunszt złożenia tego wszystkiego do kupy, jak i w najdroższym modelu. Ci, którzy nabyli coś z mniejszą cyferką mogą czuć się podbudowani. Ci biorący W4R zaś zadowoleni z faktu trzymania fasonu za każdym razem i wysokiej jakości końcowej wszystkich produktów, bez różnicowania, bez faworyzowania, a uczciwie i konsekwentnie.

– korpusy i wygoda
Występuje tu analogia rozmiarowo-kształtowa z modelem 3, zresztą na takiej samej zasadzie tworzone są modele 1 i 2, również współdzieląc gabarytowo taki sam korpusik. Jak numeracja wskazuje, w modelu 4R zastosowano 4 przetworniki armaturowe: podwójny basowy, średniotonowy i jednego wysokotonowca. Całość połączono potrójną zwrotnicą. W efekcie daje to pokrycie bardzo dużego spektrum fali akustycznej o ponadprzeciętnej spójności, bez jednoznacznego odróżniania od siebie poszczególnych układów podczas pracy.

Całkiem dobrze zostały wyprofilowane, co w połączeniu z dosłownie armią różnorodnych tipsów zapewnia ogromną szansę na idealne dopasowanie sobie konkretnych zestawów końcówek pod swoje za każdym razem różne przecież uszy, a raczej kanały. W moim przypadku najlepsze efekty jak zawsze sprawiał wypracowany jeszcze z Westone 1 „tipsmod”, polegający na zamontowaniu na słuchawkach końcówek standardowych, ale wcześniej umieszczając na kanaliku dolotowym redukcję, powstrzymującą tips przed osadzeniem się na całej jego długości. Teoretycznie mógłbym użyć tu po prostu dłuższych tipsów, ale to właśnie wtedy, gdy płaszcz jest skrócony, osiągam najlepsze rezultaty akustyczno-ergonomiczne, czyniąc finalnie W4R jednymi z najwygodniejszych uniwersalnych słuchawek, jakie miały okazję gościć w moich uszach.

– okablowanie i wtyki
Stary dobry Epic sprawdza się jak zawsze pierwszorzędnie także i w tym modelu. Tym razem jednak otrzymał 2-pinowe mikrowtyki (stąd oznaczenie R – removable) oraz odcinki memory wire, będące przezroczystą termoskurczką z umieszczonym w środku drucikiem, mogącym być odpowiednio ukształtowanym w zależności od naszych małżowin. Dzięki temu słuchawki okrutnie szybko się zarówno zakłada, jak i ściąga i na tle wersji osadzonej na stałe bez wspomnianych odcinków wysuwa się na prowadzenie. Obawiałem się wcześniej, że może być z tym problem lub dyskomfort – całkowicie niepotrzebnie. Kolejny dowód na to, że bzdury wypisywane na forach swoje, a rzeczywistość swoje.

Mimo również faktu, że wymienne okablowanie nie ma żadnego systemu zatrzaskowego, siedzi bardzo mocno w korpusach i jest odporne na niemal wszystkie siły mechaniczne, jakie mogą na nie działać, niestety tyczy się to również samego wyciągania i przy tak drobniuteńkich mikrowtykach pojawia się problem. Doskwierać będzie on zapewne jednak tylko w przypadku chęci pierwszej wymiany okablowania na inne, a tu z kolei pojawia się ogromny plus w postaci możliwości polepszenia sobie jakości brzmienia (i trwałości) za pomocą lepszego gatunkowo przewodu.

– izolacja od otoczenia
Generalnie nigdy się chyba nie zdarzyło, aby jakikolwiek z tych modeli był słabo izolujący od otoczenia. De facto poziom ten ustalają tipsy, a jest ich tak wiele, że niemożliwym jest niedopasowanie sobie w ten lub inny sposób słuchawek podle własnych kanałów i co za tym idzie – uzyskania odpowiedniej izolacji. Bez niej zresztą pierwszą rzeczą, jaką usłyszycie, będzie brak basu. W niektórych przypadkach można znaleźć w zestawie również tipsy tri-flange, które nieco kosztem rozmiaru sceny i komfortu zapewniają bardzo dużą izolację od otoczenia na poziomie nawet -25 dB. Mniej niż Etymotic, ale nadal sporo i przede wszystkim i tak wygodniej.

 

Westone 4RWestone 4RWestone 4RWestone 4RWestone 4RWestone 4R

 

No i w sumie to by było na tyle. W4R nie są zbyt skomplikowanymi słuchawkami jeśli chodzi o konstrukcję i całą filozofię współdzielą z pozostałymi modelami ze swojej rodziny oraz z serii UM. Mając w rękach nawet najtańsze W1 ma się również i sposób wykonania każdego innego modelu, taką samą zasadę działania, takie same tipsy, takie same wyposażenie (no może prawie takie same). Ponieważ pod względem jakości wykonania stoją bardzo wysoko, możemy z czystym sumieniem przejść do opisu brzmienia, w sumie i tak to ono jak zawsze jest tu najważniejsze i nawet w sytuacji problemów natury ergonomii potrafi uratować słuchawki przed ostatecznym przekreśleniem.

 

Brzmienie

Na wstępie chciałbym zaznaczyć jedną rzecz – nie są to słuchawki do bardzo cichego odsłuchu, ponieważ nie tworzą one wrażeń akustycznych w sposób liniowy w stosunku do głośności i to właśnie ona potrafi zrobić w nich różnicę w odbiorze. Nie znaczy to jednak, że trzeba nimi wbijać się w mózg, wystarczy ustawić je w natężeniu dość umiarkowanym w stosunku nie do całości, a do basu i góry (ignorując średnicę), aby móc poczuć rzeczy, których po prostu na cichym słuchaniu by się nie dało i jednocześnie nie odczuć z tego tytułu z nimi żadnego zmęczenia, nawet po paru godzinach pompowania w siebie muzyki. Warto o tym pamiętać podczas okazji do posłuchania tego modelu w sklepie lub u znajomego – to taka tam drobna uwaga ode mnie, nim w ogóle zaczniemy, a zaczynamy właśnie w tej chwili.

Rozpoczynając klasyczną już analizę najważniejszych elementów składowych brzmienia Westone 4R tradycyjnie na pierwszy ogień trafia bas. No i już na starcie muszę przyznać, że nie jest on wsuwany nam w uszy niczym wycior do czyszczenia armat, nie pędzi niczym rozpędzona lokomotywa, serwowany jest o ton w stronę oszczędności i bezpieczeństwa. Co ciekawe jednak, pod względem jakościowym i natężenia muszę przyznać, że po dwóch tygodniach zabawy z tym modelem do pewnej powściągliwości od robienia mi od startu basowego efektu „wow” w uszach się nie tylko przyzwyczaiłem, ale z różnymi tipsami, gatunkami i źródłami eksperymentowałem na tyle długo, żeby móc stwierdzić ogromną kompetencję linii basowej. Pozytywnie spisuje się skrupulatnie odmierzona ilość konkretnych jego fragmentów, czyniąc całość tworem o wysokim wyrównaniu między sobą poszczególnych fragmentów, ale też względem pozostałych zakresów tonalnych.

W4R może i nie są basowymi potworami, ale też definitywnie nie są słuchawkami lekkimi na basie. To najzupełniej normalny i spokojny, lekko stonowany bas, który potrafi przywalić mocą, gdy jest taka potrzeba, pozostając jednak jednym krokiem po stronie tych szybszych i precyzyjniejszych. Nadmierne wybrzmiewanie ustępuje pola subtelnej analizie, jaka potrafi odbywać się w tym rejonie, jednocześnie świetnie różnicując materiał, jaki jest na ten rejestr zapodawany. Nic więc dziwnego, że W4R kapitalnie pod tym względem zagrały mi z Icona HDP, który troszkę dołu jednak od siebie dodaje, czyniąc z niego fenomenalnie brzmiącego kompana o przyjemnej fakturze i czystości, którego natężenie dodatkowo są w stanie podnieść tipsy tri-flange. W końcu nie bez powodu zresztą Westone umieścił w tym modelu aż dwa przetworniki niskotonowe, udowadniając też, że nie musi to być basowe bum bum bum na ślepo, a zabieg stricte podyktowany rozciągnięciem i zaoferowaniem pełni wrażeń dźwiękowych. Rozdzielczość basu idzie tu więc w parze z ilością driverów na poczet zwiększenia ogólnej jakości aniżeli specyfiki czy ilości. Kwestia dodania sobie w pewnych przypadkach tych (niekoniecznie potrzebnych) 2 dB w okolicach np. najniższego basu pozostaje bardziej po stronie źródła lub korektora, ale ostatecznie – i przede wszystkim – gustu słuchacza. Dla mnie przyznam się jest bardzo dobrze i tak jak jest bym to wszystko dokładnie w nich zostawił, gdyż słuchając wielu różnych gatunków mocniejszy bas w W4R zacząłby mi część z nich nieco negować. Więcej basu było obecne w Westone 3, chyba zresztą najwięcej w całej tej rodzinie. Nie spodziewałbym się też na Waszym miejscu otrzymania większej ilości niższych tonów w chociażby wyższych modelach z serii Elite. W rzeczywistości absolutnie topowe ES5 ilościowo wypadają bardzo podobnie do 4R, to po prostu jeden z elementów ich „brzmienia firmowego”.

Średnica jest prezentowana z kolei w typowy dla Westone’a sposób, a więc pełny i bezpośredni, mieszając ze sobą zarówno dobre wypełnienie, jak i jednoczesną wysoką responsywność oraz wyśmienitą detaliczność i precyzję. Jak zwykle do średnicy przywiązano największą uwagę i kontynuowano tradycję czynienia z niej pewnego charakterystycznego dla tej firmy posmaku obecnego w niemal każdych ich słuchawkach, nawet dynamicznych ADV, nadanie im specyficznego charakteru, wspomnianego wyżej „brzmienia firmowego”, ale tym razem pod postacią sporej dozy intymności w przekazie, która przypomina mi na swój sposób to, co tak bardzo lubiłem chociażby w Sennheiserach HD600. Serwowana jest ona jednocześnie bez cech, które przy takim sposobie grania często trapią przetworniki dynamiczne: a więc gubienie się, sklejanie źródeł pozornych, nienadążanie za fragmentami utworu i ostatecznie stwarzanie swego rodzaju przeciążenia i przesycenia. Tutaj o takich rzeczach nie ma absolutnie mowy. W zasadzie to na całym przekroju tonalnym w tych słuchawkach spotkać można będzie wysoką dynamikę, nie tylko w tonach średnich.

Wspomniana wyżej intymność z drugiej strony też nie popada w przesadę. Wokale brzmią tu z należną im uwagą, ale minimalnie odsunięte od słuchacza, z zachowaniem swoistego „marginesu bezpieczeństwa”, przez co ani nie jest to nachalne śpiewanie, ani też bezwzględnie intymne. Mamy doskonałą świadomość rysowania się spektaklu przed nami wraz z całym otoczeniem, a więc styl grania bardzo mi bliski, ponieważ dokładnie tak grają wyższe modele AKG. To zresztą zabawne, że mimo faktu bycia słuchawkami dokanałowymi multi-BA, Westone są w stanie pokazać cechy najlepszych słuchawek, ale wokółusznych. Intymność i słodkość średnicy a’la HD600 w połączeniu z lekkim zdystansowaniem się i rysowaniem sceny na szerokość a’la Q701? Ok… to jaki jest numer konta?

Podczas gdy w tych pierwszych z wymienionych wyżej słuchawek w pewnych utworach nie pasowało mi aż przesadne wręcz przybliżenie clou utworu w moją stronę, a w drugich na odwrót – część utworu mogłaby mimo wszystko dziać się minimalnie bliżej mnie, to w przypadku W4R doszukać mogę się z wielką przyjemnością cech obu wspomnianych prezentacji, czyniąc ze średnicy moim zdaniem jedną z najlepszych, jakie spotkać można w słuchawkach dokanałowych klasy UIEM.

Rzecz, która martwiła mnie od samego początku w W4R jednak nie oscylowała wokół sposobu prezentacji średnicy, tylko jej jakości i ryzyka powtórzenia się tego, co miało miejsce z Westone 3. Przypomnę pokrótce osobom, które nie czytały ich recenzji, że w obu korpusach (a więc raczej nie mogła to być wada mechaniczna) występowało wrażenie niedomagania przetwornika średniotonowego, przez co odklejał się sposobem i jakością prezentacji od pozostałych rejestrów. Wyglądało to tak, jakby potrzebował znacznie więcej od pozostałych swoich kompanów mocy, ponieważ sytuacja polepszała się znacznie dopiero po podpięciu pod mocniejsze wzmacniacze słuchawkowe i zapodaniu większej ilości energii. I gdy zastanawiałem się wtedy na co w sumie miałoby zostać wydane dokładnie 1340 zł z mojej kieszeni, gdybym się na nie w ciemno decydował, tak tutaj przy zauważalnie wyższej cenie, takiego wrażenia już na całe szczęście nie mam. Tutaj ze średnicą jest wszystko w jak najlepszym porządku i tego typu myśli prawdopodobnie nawet przez myśl Wam nie przejdą, naprawdę jest w czym się rozsmakowywać.

Góra to powrót do natężenia stosunkowo podobnego do linii basowej, a więc delikatnego stonowania i bezpiecznego przyciemnienia o ułamek najwyższych fragmentów. Wspomniany ułamek czyni ją w efekcie wyjątkowo rozsądnym rejestrem o wyczuwalnym wygładzeniu, które z drugiej strony w żaden, choćby najmniejszy, sposób nie ujmuje jej iskrzenia. Tym, jak również wysoką rozdzielczością i rozciągnięciem, popisują się Westone 4R przy każdej możliwej okazji, niesamowicie szybko absorbując uwagę słuchacza w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Góra jest wyjątkowo łatwa i szybka do przyswojenia i akceptacji nawet wówczas, gdy podchodzimy do niej z perspektywy słuchawek zauważalnie jaśniejszych. Nie jest to chociażby ostry jak brzytwa Etymotic, w zasadzie nigdy być nim nie musiał.

W Etymoticach, jeśli już jestem przy ich przykładzie, nigdy nie miałem swoją drogą jakiegoś większego przeświadczenia, że ktoś poświęcił na kwestię doboru tonalnego góry względem pozostałych zakresów więcej uwagi, a w Westone – wręcz przeciwnie. Ma się wrażenie, że spędzono wiele godzin, dni, miesięcy na projektowaniu tego modelu i dobieraniu zakresów tonalnych metodą chyba niemal prób i błędów. Wszystko po to, aby osiągnąć w ramach górnych rejestrów swoisty „punkt zero” – soprany ostre, ale nie przeostrzone, czytelne, ale nie surowe, wygładzone, ale nie przytępione, bezpieczne, ale nie do przesady. Po prostu kondycja góry jest tutaj świetna i choć sam jestem przyzwyczajony do odrobinkę jaśniejszej, to szlachetność tej spotkanej w W4R zrobiła na mnie spore wrażenie i całkowicie zasłoniła gust, może nawet zaczęła go definiować na nowo w ramach słuchawek dokanałowych.

Większość słuchawek, z jakimi się spotkałem nie tylko z górą miała problemy, ale także z rysowaniem poprawnej i pełnej sceny dźwiękowej, zaś sam w obu przypadkach jestem najczęściej niezwykle krytyczny chociażby z powodu olbrzymiej wrażliwości i referencyjności ukazanej mi przez lata za sprawą konstrukcji elektrostatycznych, górujących we wspomnianych aspektach nad konwencjonalnymi konstrukcjami pod każdym względem. Sam fakt sformułowania wstępu do opisu sceny w taki tłumaczący się sposób może zapowiadać, że do sceny w W4R mogę mieć pretensje, ale na szczęście nie jest tak źle, a nawet przeciwnie – jak na słuchawki dokanałowe jest fantastycznie.

Scena rysowana jest tu całkiem obszernie i z wysoką dozą powietrza, przez co ma się wrażenie wybitnej jak na słuchawki dokanałowe swobody, wykraczającej wyraźnie poza ramy dwóch małych muszelek wsadzonych w kanały słuchowe. Uczucia są tu całkowicie porównywalne do wyższej klasy słuchawek dynamicznych, a więc dosyć dobrze holograficznie, szeroko, przestronnie… ale wciąż eliptycznie i nie bijąc rekordów ustanawianych przez konstrukcje spersonalizowane, których holograficzność pokazuje zarówno jak daleko można wyciągnąć scenę w takich dokanałowych muszelkach, jak i gdzie owe wyciągnięcie w W4R się kończy. Scena jest tu na tyle łatwa do wyczucia, że można bez większego trudu określić jej kształt oraz formę i wychylenia, jakie dźwięk ostatecznie przyjmuje, a co wyglądałoby mniej więcej tak:

 

W W4R spójność sceny – wynikająca po części zresztą ze wspomnianej ograniczonej holografii na jednej z osi – jest bardzo wysoka i nic a nic nam nigdzie nie odlatuje, nie ma wrażenia rozpadu wewnętrznych pierwszych planów scenicznych na koszt tych dalszych i choć niektórym czasami takie zachowanie sprawiałoby zapewne radość, to jest to naturalne ryzyko, z jakim można spotkać się w przypadku słuchawek grających tak przestrzennie, że aż nazbyt. Z tego względu grające bardziej koherentnie W4R mają bardzo mocne usprawiedliwienie za taką koleją rzeczy, celowo ustępując pola modelom CIEM. Nie ma sensu gonić czegoś na ślepo i lepiej skupić się na tym, co ma się tu i teraz.

Jeśli słuchawki dokanałowe po aplikacji nie podtrzymują w nas świadomości, że to mimo wszystko tylko dokanałówki i sprawiają, że o tym fakcie w zasadzie szybko zapominamy, to oznacza to, że mamy w uszach sprzęt pod względem kreowania akustyki absolutnie poprawny. Sumując więc scenę – w W4R znajdziemy sporo powietrza, komfortową przestrzeń, wyśmienitą szerokość, ale miejscami można mieć zastrzeżenia do nieco ograniczonej głębi i płynącej z niej właśnie niedostatecznej holografii. Oczywiście nie ma mowy tu o jakiejkolwiek klaustrofobii dokanałowej, ale mimo wszystko nie jest to jeszcze pułap tego, co potrafią wyższej klasy wieloprzetwornikowe słuchawki typu CIEM. Różnica na korzyść W4R polega jednak głównie na tym, że Westone kosztują mniej niż połowa ceny takich konstrukcji, a mimo to dzielnie stawiają im czoła broniąc honoru – i przede wszystkim sensu – droższych modeli uniwersalnych.

Wydaje mi się, że jak tak patrzę na każdy z wyżej opisanych akapitów, gdzie wyszczególniłem zachowanie się każdego z zakresów tonalnych i aspektów brzmieniowych, to jednak czegoś tutaj brakuje, bardzo ważnego składnika, a którym jest zdolność przekonania słuchacza do siebie. Rozbijanie na bas, średnicę, górę itp. jest naukową próbą opisową, która gubi element mistyki, jaki towarzyszy tak wysokim urządzeniom audio. Na całe szczęście nie jest on tu dodawany na siłę, nie ma swojego podłoża w częstym dopowiadaniu sobie rzeczy, których w danych słuchawkach nie ma, byle tylko doszukać się na wiarę jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu, dla którego człowiek sam przed sobą zacznie usprawiedliwiać dokonany czasami nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi zakup. Sam również na siłę go nie dodaję, bo nie lubię szukać w słuchawkach czegoś, czego tam po prostu nie ma. Zresztą jakoś nie mam problemu z wysypianiem się, nie dręczyło i do tej pory nie dręczy mnie sumienie, ponieważ każdy dokonany przeze mnie prywatnie zakup był skrupulatnie planowany przez wiele dni, czasami tygodni a nawet miesięcy, nie pod względem finansowym, ale rzeczywistych potrzeb, prawdziwej wartości nabywanego sprzętu i tego, co sobą reprezentuje na tle innych, być może atrakcyjniejszych, ale nie o tym chciałem.

Sęk w tym, że analizując opublikowane w sieci recenzje mozolnie budujemy sobie dźwiękowy obraz danych słuchawek i wyobrażamy sobie jego odwzorowanie na wykresie pasma przenoszenia. Aha, niskie tony są takie, średnica mniej więcej taka, góra będzie wyglądała tak, wychodzi taka a nie inna „falka”. Problem w tym że wszystko to sumarycznie potrafi zagrać zupełnie inaczej, niż mogłoby się to wydawać. Przyciemniona góra? Osłabiony bas? Tak grają słuchawki za prawie 2 tysiące? Odpowiedź brzmi: tak, właśnie tak i dokładnie takie podejście może być tu zgubne, ale tylko z charakterze skreślenia czegoś, co być może miało szansę zaspokoić nasze poszukiwania (no, zależy kto czego szukał). To bowiem co na papierze (w tym wypadku na monitorze) wygląda jak wada, kategoryczna i bolesna, tak w rzeczywistości okazuje się przebłyskiem prawdziwego dźwiękowego geniuszu, dążeniem do perfekcji ukrytej w pozornej niedoskonałości, którą zazwyczaj nazywa się realizmem brzmienia. Realizm to czynnik w wielu recenzjach pomijany, tutaj jednak występuje i musi występować w roli nadrzędnej, ponieważ spaja ze sobą wszystkie nasze dotychczasowe obserwacje i sumuje je w ramach całokształtu tworzącego równoległą i osobną ocenę brzmienia, bez której odpowiedzenie sobie na pytanie „czym w zasadzie te Westone tak urzekają” byłoby w dużej mierze niemożliwe.

Jeśli tylko jest taka możliwość – wypożyczcie je. Wystarczy dłuższa sesja odsłuchowa z dźwiękiem Westone 4R, aby dojść do wniosku, że nie wiadomo w którym momencie nasz słuch się do niego przyzwyczaił, przeszliśmy przez granicę zaangażowania i pochłonięcia zupełnie o tym nie wiedząc. Z kolei po ich ściągnięciu i założeniu naszych zdawałoby się do tej pory idealnie grających słuchawek regularnych mamy wrażenie, że jednak nie są aż tak naturalne, jak sądziliśmy – tu przejaskrawienie, tu czegoś brakuje, tu znowu nie tak jak być powinno. I to jest właśnie to, ta plastyczność, którą na dłuższą metę malutkie Westone malują nasz dźwięk. To, co do tej pory miało być niby wadą, nagle gdzieś tam zniknęło, zostało na papierze, w słuchawkach pojawia się sam dźwięk będący w stanie wyjątkowo szybko słuchacza do siebie przekonać i stworzyć to ulotne, ale jednak co chwilę tu namacalne wrażenie realizmu. Żaden z niższych modeli z tej serii czegoś takiego w sobie nie ma.

Wniosek płynie z tego prosty i zdawałoby się oczywisty – to suma wszystkich zakresów zgranych ze sobą stanowi o brzmieniu, nie osobno, ale właśnie o tym często się niestety zapomina i w efekcie kupuje słuchawki może i bezbłędne technicznie, ale czy naturalne? W Westone chyba doskonale o tym fakcie wiedziano od samego początku, dlatego starano się wszystkie zatopione w tych malutkich korpusach przetworniki ze sobą pieczołowicie zestroić w jedną spójną całość. Nie mamy w nich słyszeć poszczególnych z nich, nie wolno dopuścić do sytuacji, gdy każdy z nich gra swoje własne skrzypce i podobnymi prawami rządzą się także i kolumny – nie sztuką jest nawrzucać do obudowy przetworników, sztuką jest je ze sobą zestroić w płynną masę, plastyczną i harmonijną. Następnie zaś uczynić tą masę może nie doskonałą, ale wysoce przyswajalną, akceptowalną przez niemal każdy gust, poczucie estetyki brzmieniowej każdego z nas, za coś faktycznie realnego, że „to tak właśnie powinno brzmieć”. Ludzki słuch daje się oszukać, przyzwyczaić do jakiegoś brzmienia i uznać go za brzmienie referencyjne w różnym tego słowa znaczeniu, poddać się iluzji. Niestety patrząc z tej perspektywy W4R to słuchawki demaskatorskie. Niestety, bowiem ich zakup może oznaczać zakwestionowanie wszystkiego, czego do tej pory słuchaliśmy, przejście swoistego testu na realizm, zarówno ten reprezentowany przez nas sprzęt, jak i ogólne nasze jego pojęcie. To jest właśnie sekret tych słuchawek – nie bycie technicznymi potworkami, królami analizy, czy gęstymi muzykantami, a raczej wszystkim po kolei z odpowiednim umiarem, skraplając się w urzekającą mieszankę i to na tyle, aby móc spowodować w człowieku taką refleksję, jak powyżej. Niewiele słuchawek tak potrafi.

No dobrze, zatem czas odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie tej recenzji – czym są 4R? Odpowiedź wbrew pozorom jest stosunkowo prosta – jednymi z najrealniej i najnaturalniej grających słuchawek dokanałowych klasy uniwersalnej. To swobodne, precyzyjne, detaliczne brzmienie o wysokiej muzykalności, responsywności i klarowności serwowanej jednocześnie, a całościowo owiniętej puchatym szalem z miejsca akceptowalnego akustycznego realizmu. To sprawiające radość swojemu użytkownikowi UIEMy, w których dźwięku można swobodnie pływać i rozkoszować się przyjemnym, relaksującym brzmieniem. A porzucając wzniosły język i trzymając się bardziej technicznego sposobu opisywania – cechują się rozsądnym, przyjemnym i bezpośrednim strojeniem o dużym bezpieczeństwie, dzięki czemu nawet osoby bardzo wrażliwe lub z bólem głowy będą w stanie ich używać, podczas gdy z dynamikami taki numer by raczej nie przeszedł. Rozsądny dół, bogata średnica, bezpieczna i dobrze rozciągnięta góra, świetna rozdzielczość, szeroka scena, wysoki realizm – to wszystko cechy wymieniane przy okazji pytań o idealne słuchawki, nie tylko dokanałowe. To też cechy, które można spotkać w Westone 4R i to jest właśnie odpowiedź na pytanie, czym są.

Spotkałem się – tak zupełnie przy okazji – z opiniami, że mniejsza ilość poprawnie zaimplementowanych przetworników wcale nie musi oznaczać gorszej jakości i mniejszej pełni spektrum brzmieniowego. Również uważam, że jest to prawda i nie musi, ale potęgi wieloprzetwornikowych armatur również nie należy ot tak do końca lekceważyć, bowiem przy wszelkich staraniach prawdopodobnie nigdy nie będzie tak, że pojedyncza armatura pokona poczwórną. Westone 4R zresztą nie tylko pod względem ilości przetworników nie są słuchawkami nawiązującymi w prostej linii do pozostałych modeli (mam tu głównie na myśli testowane już przeze mnie Westone 3, które są zauważalnie bardziej agresywne, wręcz uśmiechnięte). Patrząc po kolejnych modelach – 1, 2 oraz 3 – na ich tle 4R sprawiają wrażenie, jakby zostały do tej rodziny doczepione na siłę, jakby Westone sam w gruncie rzeczy nie wiedział gdzie może model ten upchnąć i o ile poprzednik pozbawiony jednego przetwornika nie wywoływał u mnie poczucia, że zapłaciłem za brzmienie tyle a tyle zł i warto było co do złotówki to uczynić, tak obiekt tejże recenzji nie pozostawiał już sobą na tym polu żadnych złudzeń.

 

Westone 4RWestone 4RWestone 4RWestone 4R

 

Zastosowanie

Tonalnie są to tak bardzo uniwersalne słuchawki, że tylko wchodzenie w czyste skrajności przez bassheadów i trebleheadów oraz ewentualny (i zresztą i tak tu niepotrzebny) wstręt do equalizacji może spowodować, że 4R nie będą jednak do końca w czymś pasowały. Jeśli komuś zależy na sypiącej żyletkami górze, niech zwróci się w kierunku chociażby Etymotica, który jest specjalistą od takiego właśnie grania – jasnego, ostrego, zorientowanego na górne pasma, choć moim subiektywnym zdaniem ustępującego stylowi grania Westone. Jeśli komuś zależy na basowym graniu, konkurencja pod postacią chociażby nieco wyżej wycenianych EarSonics SM64 również może mu taki stan rzeczy zaoferować, o ile nie zrobią tego wcześniej tańsze Westone 3. A jeśli komuś z jakichś powodów nawet obszerna i spora na szerokość scena W4R będzie niedostateczna i ktoś ten zechce nieskończenie doskonałych scenicznych potworków o niesłychanej rozdzielczości, powinien zwrócić się w kierunku wyjątkowo rzadkich w naszym kraju przenośnych modeli STAXa  SRS-002 (potocznie zwane „baby STAX”) lub mniej karkołomnie zacząć przebierać w konstrukcjach typu Grado GR10, które mogą próbować od biedy taki poziom wrażeń zapewnić. W każdym innym wypadku sposób grania W4R powinien być dokładnie tym, czego Wam trzeba.

Co tyczy się źródeł, może zadziwię tym stwierdzeniem, ale wbrew temu, czego sam oczekiwałem, to wcale nie jest tak, że tym słuchawkom do oczarowania nas potrzebne są tylko i wyłącznie równie drogie układy, tak jak one same. Różnicują oczywiście ich klasę, ale potrafią czynić to mniej wyraźnie, niż chociażby dobrze ustawione podstawowe Westone 1. Porzucając inne słuchawki ostatecznie spędziłem pół dnia porównując między sobą pod względem czułości na klasę źródła equalizowane W1 z W4R na identycznych w obu przypadkach tipsach i choć wydawać by się mogło to porównaniem karkołomnym lub wręcz idiotycznym, to jednak dało przyznam się zaskakujące efekty. Zaskoczenie to z trudem jestem nawet w stanie zinterpretować, ponieważ nie wiem w którą stronę powinno się ono udać – czy faktu większej wybredności modelu 4-krotnie niemal tańszego, czy też twardego charakteru modelu topowego, który stara się przepchnąć własną sygnaturę wszędzie tam, gdzie może, minimalizując ryzyko, że coś może się nie zgrać do końca tak, jak życzyłby sobie tego producent. Tu chyba poprzestałbym na obu tych wnioskach jednocześnie, gdyż wydają mi się jednakowo prawdziwe.

Aby nie czynić jednak z tego recenzji pochwalnej taniego modelu Westone, wróćmy do tego, co mamy tu i teraz. Faktem w zasadzie bezspornym okazało się podczas testów to, że W4R potrafią zadowolić się sprzętem o sporo mniejszej klasie, niż byśmy pierwotnie sądzili, choć oczywiście bez przesady. Gdy podobna deklaracja padła z mojej strony przy K550, to nagle wszyscy zrozumieli, że można bezkarnie puszczać je z telefonu i wszystko będzie super. Przykro mi moi mili, nie ma tak dobrze. Przy W4R warto operować głównie na droższych układach o sygnaturach przestrzennych w zakresie głębi, na których mogą pokazać się z jak najlepszej strony, ewentualnie tych z podkoloryzowanym basem, na których trochę życia na dole również zyskują (o ile takie było zamierzenie posiadacza), przy zachowaniu naturalnie odpowiedniej czystości brzmienia. Niestety popularne układy typu E07K czy E10 się dla tych słuchawek delikatnie mówiąc nie nadają, zresztą nie tylko na nich wykazują się niedostatecznym pułapem jakościowym. Także żadnych zbyt tanich i ciemnych kostek, co najwyżej basowe, jeśli komuś zależeć będzie na jak najwyraźniejszym dole. Westone 4R odwdzięczą się Wam za Wasze starania czystym i pięknym dźwiękiem, którego wiele słuchawek pełnowymiarowych by się nie powstydziło.

 

Podsumowanie

Gdybym miał podsumować Westone 4R w jednym zdaniu, musiałbym stwierdzić, że to zwyczajne słuchawki grające nadzwyczajnie. Wysoka wartość najwyższego modelu Westone tkwi właściwie we wszystkim – w świetnej wygodzie, bardzo bogatym wyposażeniu, genialnie przemyślanym strojeniu dającym hektolitry przyjemności płynącej ze słuchania muzyki, do tego w świetnie zrealizowanej scenie dźwiękowej przypominającej lepszej klasy słuchawki dynamiczne oraz w udowadnianiu, że można jednak stworzyć opłacalne uniwersalne słuchawki dokanałowe, będące w stanie wydłubać z tej konstrukcji maksimum potencjału, ocierając się nawet o droższe customy, które cechują się od nich bardziej kompleksową sceną i lepszą holografią, choć nie tak dużą szerokością. Oczywistym zresztą od samego początku było, że są od nich modele lepsze, są i będą, pojawią się nowe, również ze strony samego Westone (W40 już jest w drodze do dystrybucji i niedługo ma trafić do klientów detalicznych na większą skalę, nie mówiąc o W50 czy W60), ale nie zmienia to faktu, że w tej cenie otrzymuje się niezwykle opłacalne brzmienie o dużym formacie, nawet bez dodawania zwrotu „jak na dokanałówki”, który trafniej byłoby zamienić na „jak na UIEMy”. Chcecie więcej? Proszę bardzo: Jerry Harvey JH13 lub Westone ES5 (obecnie ES50), ale z ceną nie będzie już tak atrakcyjnie jak tutaj, oj nie będzie.

Dla mnie osobiście słuchawki te wypchnęły większość pozostałego sprzętu, zwłaszcza pełnowymiarowego-dynamicznego. Stało się to nie tylko dzięki ultra-przenośnej formule i izolacji od otoczenia, ale również barwie i cechach zbliżonych do traktowanych przeze mnie jak swoisty benchmark elektrostatów. To też doprowadziło w konsekwencji do ich zakupu i choć najpierw udzielało mi się wrażenie zbytku, tak gdybym miał pożegnać się w tej chwili ze swoją kolekcją słuchawek, W4R byłyby jedną z dwóch par – obok wspomnianych ESów – przy których ziemię bym jadł, a nie oddał. Zamordowały one potrzebę posiadania słuchawek zamkniętych, zdusiły nostalgię i wspomnienia za naprawdę przyjemnych HD600, a najśmieszniejsze jest w tym wszystkim to, że jakiekolwiek dokanałówki przez lata nie były w stanie wkraść się w moje łaski, zarówno pod względem oczekiwań, jak i wygody. Sztuka ta udała się dopiero Westone i najbardziej właśnie temu konkretnemu modelowi, zaszczepiając we mnie zjawiskową ostatnimi czasy ciekawość (tak, w wielu miejscach jestem już znudzony i „przejedzony” sprzętem) spróbowania szczytowych CIEMów tego producenta. Cóż, czas pokaże co się okaże, ale pewnym jest wciąż to, że nawet wtedy W4R będą mi towarzyszyły. Tym słuchawkom na moje uszy w zasadzie poza głębią sceny naprawdę niczego większego do szczęścia nie brakuje.

 

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

4 komentarze

  1. Witam.
    Od niedawna jestem posiadaczem Westone 4R i Audeo PFE 111.
    Zaskoczony jestem tym, że 111 (szare filtry) na każdym materiale zawszezagrały bardzo szeroko i detalicznie, czego nie mogę powiedzieć o kilkukrotnie droższych R4. Czy powodem może być brak synergii 4R z odtwarzaczem Fiio X5 (firmware 2.36/2.2) ??

    • Witam,

      Jest to możliwe. W4R są słuchawkami o sporej wybredności, o której wspominał też Pan P. Ryka w recenzji modelu non-R. Pierwotnie bagatelizowałem tą tezę, ale później okazało się, że jednak jest w tym sporo prawdy. Możliwe też, że po prostu Audeo lepiej trafiają w gust.

  2. Witam! Poważnie myślę o zakupie westone w4r po tym jak bardzo rozczarowany jestem shure se 535. Moje źródło dźwięku to iPod touch 6th generation. Shure grają bardzo szczegółowo,

    • Witam Panie Danielu,

      Generalnie Westone 4 grają równiej od 535, toteż mają szansę spodobać się bardziej. Czy jednak tak rzeczywiście będzie – bardzo trudno wyrokować własnymi uszami na poczet cudzych. Można też zainteresować się słuchawkami Heir model 4, które powinny w podobnym budżecie zagrać jeszcze bardziej liniowo. To właśnie te ostatnie są prawdopodobnie tym, czego sądząc po opisie Pan szuka. Słuchawki te mają też wiele analogii ze starymi AKG K400 sądząc po tym co udało mi się w nich usłyszeć.

      Co do pytań:
      – możliwe, ale adaptacja winna się już zakończyć na osi czasu. Być może po prostu słuchawki mimo wszystko nie pasują tonalnie do oczekiwań / gustu. Możliwe, że na niektóre częstotliwości jest Pan przewrażliwiony i to one właśnie bezwiednie powodują u Pana dyskomfort. Przyznam się mam tak samo z niektórymi zakresami sopranowymi oraz najniższym basem.
      – źródło powinno sobie jako tako dać radę i najwyżej z klasą brzmienia powinien mieć Pan jakiekolwiek scysje, ale nie z tonalnością. W4R co prawda lubią się bardzo ze wzmacniaczami wszelkiej maści, choć kompletnie ich nie wymagają do poprawnej pracy.

      Podsumowując, raczej stawiałbym na niedopasowanie słuchawek do Pana wymagań i w efekcie podrażnianie ośrodka słuchu.

      Również pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *