Recenzja Rock It R-20

Armatury to taki typ przetworników, który ma swoich zwolenników i przeciwników, jak chyba niemal wszystko w audio. Dla jednych jest to brzmienie niekompletne, niedojrzałe, dziwne i zazwyczaj wąskie, na które trzeba wydać przynajmniej „odpowiednią” kwotę, aby móc jakkolwiek powiedzieć, że jest to akceptowalne jakościowo brzmienie. Dla innych z kolei wysoka detaliczność, precyzja, nieofensywność przetworników dla słuchu, skalowalność i z reguły świetna ekspozycja średnicy są tym, co przeważa nad wyborem i rozgranicza wyraźnie przestrzeń między nimi, a dynamikami. Czasami jedni producenci próbują swoich sił i tu i tu, czasami skupiają się na próbowaniu szczęścia w tylko jednym typie. Takim producentem jest Rock It i ich podstawowy model jednoprzetwornikowców spod szyldu armatur zbalansowanych: R-20.

 

Dane techniczne

Dane techniczne póki co prezentują się następująco:
– przetwornik: pojedynczy, armaturowy
– impedancja: 31 Ohm @ 500 Hz
– dynamika: 109 dB
– pasmo przenoszenia: 20 – 18 000 Hz
– gwarancja: 12 miesięcy

W zestawie, prócz słuchawek, otrzymujemy także:
– twarde etui
– adapter samolotowy
– 3 pary silikonowych końcówek (S/M/L)

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Słuchawki przychodzą do nas w czarnym i całkiem ekspozycyjnym pudełku, sugerującym, że mamy do czynienia z produktem nastawionym na mocne „rockowe” brzmienie. Nie pierwszy to raz, że producent stara się wykorzystać panującą w tej branży zasadę „kupowania oczami”, także poza zauważeniem tego faktu nie powinniśmy się nigdy sugerować opakowaniem – ani tym, ani żadnym innym, czysta profilaktyka.

 

Rock It R-20Rock It R-20Rock It R-20Rock It R-20Rock It R-20Rock It R-20

 

Konstrukcja korpusów przypomina nieco Klipsch Image S3, głównie ze względu na 45-stopniowe zakrzywienie imitujące łamanie. Słuchawki dzięki temu świetnie leżą w uchu i bardzo łatwo mogą zostać założone lub zdjęte, toteż będzie to bardzo dodatni aspekt dla osób często wyjmujących i zakładających swoje dokanałówki, np. w pracy. Są wykonane częściowo z czarnego błyszczącego plastiku, a także elementów z usztywnionej gumy – o mniejszej sztywności od wspomnianego plastiku, ale za to większej elastyczności.

Do jakości o dziwo nie można się przyczepić, choć jest parę rzeczy, które mi się nie podobały – np. kabel. O ile bardzo przypomina Westone’owski Epic Cable, to jest od niego o wiele mniej sztywny, toteż łatwo się plącze i rozplątuje w ramach własnej osi. Definitywnie użyłbym tu mniej elastycznej mieszanki, dokładnie tak jak Westone. Inną rzeczą są też matowe tipsy, ponieważ co prawda lepiej trzymają się w kanale słuchowym, to jednak ekstremalnie szybko łapią wszelaki brud i kurz, co utrudniało nie tylko zrobienie zdjęć, ale też użytkowanie, a przynajmniej przy pierwszym zakładaniu podczas każdego dnia testów.

 

Brzmienie

Mając przed sobą jednoprzetwornikowe armatury za 170zł zastanawiałem się, czy tak ostre zejście z ceną nie będzie wiązało się ze zbyt dużymi wyrzeczeniami. W końcu najtańsze konstrukcje tego typu od Westone czy Phonaka są wyraźnie droższe. Przede wszystkim jednak zastanawiało mnie, czy będzie możliwa godna ich rywalizacja z panującymi niepodzielnie w tym przedziale cenowym dynamikami. Ogólnie będzie jednak dosyć krótko, a odpowiedzi mogę udzielić już teraz: nie.

Bas jest bardzo oszczędny i chyba nawet oszczędniejszy, niż w sporo droższych, ale również jednoprzetwornikowych i uznawanych za niebasowe Westone 1, w efekcie czego na tych drugich wydźwięk okazuje się być lepszym, bardziej wyczuwalnym, podczas gdy na Rock It R-20 jest szybki, ale bez masy i dopiero coś, co oferuje podbicie tego fragmentu pasma może im wyraźnie pomóc. Zmusza to słuchacza na swój sposób do głośnego odsłuchu muzyki i jest to jeden z tych elementów, które muszą być spełnione dla tych słuchawek bezwzględnie – po prostu nie nadają się do cichego odsłuchu i jeśli lubicie, tak jak ja, posłuchać od czasu do czasu muzyki na nieco bardziej odkręconym pokrętle głośności, ale bez osiągania basowego przelewu, to R-20 mogą się pod tym względem próbować spodobać, ale lojalnie ostrzegam, że wciąż będzie odczuwalny niedosyt.

Tu pojawia się klasyczny chyba u mnie dylemat, czy oceniać słuchawki tylko po tym, jak grają „wprost z pudełka” i z pominięciem ich ogólnych możliwości po jakichkolwiek korekcjach, czy brać też pod uwagę i ten drugi aspekt, który nagminnie jest przez wiele osób ignorowany i niedoceniany. I czasami słusznie, bowiem ogrom programowych korekcji wprowadza tylko niepotrzebne zamieszanie i zniekształcenia, dlatego jedyny sens jest wtedy, gdy stosuje się metody z lepszej, sprzętowej półki. Na przykład na takim FiiO E10 ustawienie przełącznika BASS na ON daje w przypadku R-20 bardzo dobre efekty i brzmienie wyraźnie zyskuje na masie w tym rejonie, wreszcie nabiera jakiegokolwiek wyrazu. Ale fakt faktem na każdym innym sprzęcie bez tego typu dodatków będzie bardzo oszczędnie, wręcz ascetycznie lekko i jestem niemal przekonany, że ta lekkość będzie ogromnej ilości osób przeszkadzać, skoro nawet takiemu „basowemu nielubowi” jak ja na dłuższą metę taka sytuacja wadzi, a gust mi się przecież magicznie nie zmienił.

Średnica jest za to najbardziej rzucającym się w uszy zakresem, ale jednocześnie nie powala na kolana swoją obecnością, a raczej rozdzielczością. Czuć tu nasycenie, ale też pewne swego rodzaju zbicie poszczególnych dźwięków, małą odległość między instrumentami, brak powietrza oraz matowość, które utrudniają wyłapywanie mikrodetali i tylko bezpośrednia prezencja tego zakresu ratuje go w tym miejscu. Kompresja rzutuje tak na jakość dźwięku, jak i płynące z tego tytułu wrażenia odsłuchowe, a co łączy się na swój sposób z górą.

Ta jest zauważalnie bardziej widoczna, niż np. w jednoprzetwornikowych Westone 1, ale nie oznacza to automatycznie, że jest od nich lepsza lub pozbawiona pewnego wycofania. W rzeczywistości pod względem jakościowym mocno im ustępuje, zachowując się tak, jakby była mniej sybilującym bratem Klipsch Image S3, choć przyznać muszę tu szczerze, że od S3 jest lepsza. Przede wszystkim znów brakuje tu rozdzielczości, którą mimo wycofania popisują się Westone 1. Oczywiście mam świadomość ogromnej różnicy cenowej między R-20 a W1, ale oba produkty są oparte wciąż o jeden przetwornik i wykazują między sobą pewne podobieństwa.

Scena rozmiarowo przypomina mi Brainwavz B2, czyli mamy nieco za ciasno. Definitywnie nie jest to mocna strona tych słuchawek, także jeśli ktoś oczekuje od nich przestrzennego grania i wciąż upiera się na armatury, to chyba jednak powinien zacząć zbierać na dopłatę do najtańszych Phonaków Audeo, ponieważ R-20 nawet na źródłach o całkiem dobrej w mojej ocenie przestrzenności, jak np. NuForce uDAC2, nie były zbytnio skore do pokazania pułapu co najwyżej dostatecznego.

Chmura tym razem była mała, także mało i napadało. Nie ma może tu kategorycznego dramatu, ale też szału również definitywnie się nie mogłem nabawić. R-20 brzmią mimo wszystko dosyć przeciętnie, nie popisując się basem i eksponując ułomną na rozdzielczości średnicę. Za tendencją do przeciętności idzie krok w krok góra oraz scena, która rozmiarowo jest daleka od ideału. Są to zatem słuchawki nadające się do głośnego odsłuchu i doraźnej, mocnej korekcji brzmienia dla osób, które z różnych względów nie mogą używać dynamików i potrzebują nieofensywnie grających słuchawek. Niestety pisząc to mam nadal świadomość, że ciężko będzie się jednoznacznie pozytywnie o R-20 wypowiedzieć ich potencjalnym użytkownikom, jeśli gust mają taki, jaki znam z analizy typowego Kowalskiego – po prostu mogłyby mimo wszystko spisywać się nieco lepiej.

 

Zastosowanie

Słuchawki, jak już pisałem, są bardzo wygodne i bardzo łatwo adaptują się do słuchacza. Nie są jednak nastawione na bezwzględną izolację, toteż w połączeniu ze słabo reprodukowanym basem nie widzę ich w ogóle w roli słuchawek do podróży. Na plus można zaliczyć im jednak bardzo małe wymagania i łatwość w napędzeniu.

 

Podsumowanie

Jak na armatury liczyłem szczerze na ciut więcej. Co prawda są bardzo dobrze wykonane i przede wszystkim wygodne, a brzmieniowo mocno zyskują na sprzęcie wyposażonym w korekcję, ale wprost z pudełka konkurencyjność R-20 jest niestety nieco za mała, przynajmniej wg mnie. Za R-20 zapłacimy 170zł, a w tej kwocie zdobyć można chociażby dwuprzetwornikowe Brainwavz R1, które również mają swoje wady, ale dają trochę większe możliwości. Idąc z ceną nieco w dół – za 130zł można nabyć już naprawdę rewelacyjne jak na swoją cenę Brainwavz M1, które będą całościowo pełniejsze w swoim brzmieniu i jednocześnie bezpieczniejsze w zakupie. Z kolei gdyby do czegoś dopłacać, to za 230zł otrzymamy co prawda trochę przesadzone basowo i z jackiem TRRS, ale o wiele dojrzalej i szerzej grające NuForce NE-700M, które dodatkowo po zastosowaniu odpowiednich tipsów zmieniają się w dokanałową ekstraklasę. Niestety więc te 170zł za jednoprzetwornikowe armatury to za mało, aby móc docenić tą technologię na tyle, by była ona realną konkurencją, czy też może alternatywą, dla dobrych modeli dynamicznych w tym segmencie.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *