Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek miał na blogu pełną recenzję słuchawek tego producenta, a którego przecież przedstawiać chyba nikomu nie trzeba. Mało tego, byłby to wręcz afront, gdybym próbował to uczynić, a jeszcze większy wtedy, gdyby było to jakkolwiek potrzebne. Tym bardziej podekscytowany podchodziłem do testu modelu SE-Monitor 5, słuchawek kosztujących 4000-4500 zł (obecnie niedostępnych), zamkniętych, z profesjonalnymi zapędami, za których swego czasu wypożyczenie bardzo serdecznie dziękuję p. Piotrowi. Mam również nadzieję, że się nie pogniewa ani za tak długie trzymanie jej w szufladzie, ani za rezultaty, które wypadły zgoła odmiennie od poprzedniej jego pary – modelu AD2000X.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Dane techniczne

Dane i cechy cytowane z ogłoszenia sprzedażowego z modelem używanym:

  • Headphone Type: Fully-enclosed Dynamic Headphones
  • Driver Units: 50 mm Cellulose Nano-Fiber Wide-Spectrum Driver
  • Impedance: 40 Ohms
  • Frequency Response: 5 Hz–85 kHz
  • Sensitivity: 99 dB
  • Maximum Input Power: 1,000 mW
  • Magnesium Alloy Base and Housing to Reduce Resonance
  • Advanced Double Chamber Construction with Ports for Bass Definition and Clarity
  • Magnesium Alloy Housing with Original Diffuser to Reduce Distortion
  • Copper-coated Aluminum Voice Coil and Large Magnet
  • Full-frame Magnesium Alloy Basket with Screws
  • Floating Structure with Rubber Insulators to Reduce Vibration and Cross-channel Interference
  • Separate Super Duralumin Alloy Hangers
  • Padded Headband with Finely Adjustable Slider Mechanism
  • 3D Sculpted Earpads for Excellent Comfort and Seal
  • Memory-foam Earpads Wrapped in Comfortable Velour-type Cloth or Soft Leather-type Material (Factory Default: Velour-type Cloth)
  • Detachable Cord Design for Sound Personalization and Service

 

Wykonanie i konstrukcja SE-Monitor 5

Budowa tych słuchawek jest bardzo prosta, ale całkiem sensowna. Producent zastosował tu elementy metalowe i aluminiowe w dużej ilości, co przełożyło się na dokładnie 487 g wagi, ale bez rzutowania na wygodę – słuchawki są bardzo wygodne, delikatnie dociskające i nie powodujące kolizji z małżowinami.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Pioneery sprawiają wrażenie sprzętu ładnie wykonanego i przede wszystkim trwałego. Mechanizm wysuwania jest bardzo prosty i solidny, choć pozbawiony regulacji w osi pionowej (jest tylko w poziomie) oraz jakiejkolwiek wyczuwalnej podziałki. Dopasowanie sprzętu do głowy musimy więc wykonywać „na oko”.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Podwójny pałąk obito materiałem skóropodobnym z miękką amortyzacją. Pady otrzymujemy zarówno welurowe, jak i ze skóry ekologicznej. W tym ostatnim przypadku możemy uzyskać najlepszą izolację od otoczenia, która jest większa od tej, jaką sam uzyskuję w LCD-XC. Z racji ceny i możliwości słuchawki te będą zresztą w tej recenzji ich głównym rywalem.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Wszystkie te zabiegi połączone z dobrym rozkładem masy powodują, że słuchawki pozwalają na bardzo długie odsłuchy i męczą swoim ciężarem w znacznie mniejszym stopniu niż XC. Tu jednak mimo wszystko czuć ich 700+ g wagi, zwłaszcza po paru godzinach.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Kabel sygnałowy to dwa spiralne odcinki skręcone z dwóch przewodów w oplocie materiałowym. Gniazda w słuchawkach to zwykłe jacki stereo 3,5 mm, choć tylko dwa pierwsze człony są aktywne – odpowiednio czubek dla sygnału i drugi człon dla masy.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Wtyk główny to do wyboru albo mały jack stereo 3,5 mm, albo zbalansowany 2,5 mm, co sugeruje – wraz z łatwym napędzeniem – zastosowania z odtwarzaczami przenośnymi, a co kompletnie kontrastuje z rzekomym przeznaczeniem profesjonalnym. Kabelki są dosyć cienkie i wątłe, nie sprawiają tak dobrego wrażenia jak słuchawki.

 

Opis dźwięku Pioneer SE-Monitor 5

Prawdopodobnie wiem co przyświecało Pioneerowi przy tworzeniu tego modelu i jestem w stanie objąć rozumem szerszy obraz tych słuchawek, pewną wizję. Nie jest to wizja nowa, a zdradzana i tak przez nazwę słuchawek. Niestety nie dane mi było nigdy słyszeć modelu SE-Master, więc nie wiem czy SE-Monitor są ich po prostu zamkniętym wariantem w prostej linii (jak HD820 i HD800S), ale jedno jest dla mnie jasne: cokolwiek by nie było powodem, rezultaty mogłyby być lepsze. I jest to bardzo delikatne ujęcie stanu rzeczy.

Nie mogę przy nich uciec myślami od MHP1000, które również nie zaprezentowały się zbyt dobrze, delikatnie mówiąc. Z tym że Pioneerowi udaje się uniknąć wielu błędów i problemów, jakie trapiły produkt McIntosha, a sama recenzja też niemal oszczędzona została od zwyczajowego ataku malkontentów, bo nikt z nich nie miał (lub nie ma) tych słuchawek i nie jest ona odbierana jako obraza majestatu. SE-Monitor to zresztą w pełni autorska konstrukcja, a nie pudrowany klon Beyerdynamica. Ma własny styl, własną konstrukcję, emanuje z tego modelu pewna myśl. Tylko problem z jej realizacją. W tym kontekście znaczek Hi-Res znajdujący się na pudełku lekko kontrastuje z tym, co uzyskałem. Oczywiście jestem bardzo daleki od krytyki pozbawionej jakiejkolwiek merytorycznej podstawy, toteż już tłumaczę na czym w moim odczuciu polega problem z SE-Monitor 5.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Przede wszystkim słuchawki są pozycjonowane jako monitorowe, mające odtworzyć warunki odsłuchowe jak na głośnikach lub po prostu zaoferować ostateczny realizm audio (czytam właśnie opis z pudełka, tłumacząc go w locie na j. polski). To jakoby nakreśla nam domenę, w której winniśmy operować i słuchawki te analizować. Bo skoro producent tak twierdzi…

Niestety SE-Monitor 5 są słuchawkami, które nie sprawdzają się do końca w swojej roli i w cenie 4500 zł w mojej opinii przegrywają w wielu miejscach z LCD-XC Music Creator Edition, ale też znacznie tańszymi Audio-Technicami ATH-SR50BT, którym przecież nijak do aspiracji monitorowych, a które były również w tamtej chwili u mnie na warsztacie.

Może zacznijmy w taki sposób. Słuchawki takie jak SE-Monitor powinny – przynajmniej według mojego wyobrażenia słuchawek monitorowych – wykazywać następujące cechy:

  • równy i kontrolowany bas,
  • czytelna prezentacja wokali,
  • poprawne renderowanie źródeł pozornych w przestrzeni,
  • w miarę dobre wyniki pomiarowe (oczywiście pomiary nie grają, ale powiedzmy że oczekujemy solidnych wykresów),
  • strojenie albo na dużą liniowość, albo pod koherencję i kompensację z interfejsów studyjnych,
  • jakkolwiek poprawna barwa dźwięku,
  • przynajmniej dostateczna izolacja od otoczenia (jeśli mówimy o modelach zamkniętych),
  • przynajmniej dostateczna wygoda użytkowania.

Są to rzeczy, które wypisałbym sobie osobiście na małej karteczce niczym checklistę, aby chodzić i weryfikować po kolei każdy model. Powołałem się wcześniej na dwa modele, z których powiedzmy że LCD-XC są takim najbliższym co do konkurencyjności względem SE-M5 z arsenału jaki posiadam.

Okazuje się, że niezmodyfikowane XC na fabrycznym okablowaniu:

  • nie mają absolutnie żadnych problemów z równością i kontrolą basu,
  • bardzo czytelnie prezentują wokale,
  • poprawnie pokazują źródła pozorne na scenie, choć nie są super-holograficzne jak STAX czy super-precyzyjne jak HD800,
  • na pomiarach wypadają całkiem dobrze,
  • strojone na dużą liniowość, ewentualnie z lekko gorącą górą, do tego łatwe w equalizacji,
  • lekko nosowa barwa dźwięku, ale jeszcze w granicach normy
  • dostateczna izolacja od otoczenia jest zachowana, choć nie tłumią bardzo mocno
  • dostateczna wygoda zachowana w wariantach z nową opaską dzięki rozkładowi masy, ale mogłoby być lepiej.

Choć więc LCD-XC nie są idealne i nie spełniają w 100% wszystkich wymagań z listy, robią to i tak małą ilością uwag, które dodatkowo można redukować za pomocą prostych modyfikacji i łatwych korekcji dedykowaną wtyczką VST producenta. Tu ich nie zaaplikowałem, ponieważ byłoby to wobec Pioneerów po prostu nieuczciwe.

Przełóżmy to SE-Monitor 5:

  • o dziwo dobra kontrola basu i duża jego detaliczność, ale nacisk przesunięty na średni i wyższy bas,
  • dosyć czytelna prezentacja wokali,
  • błędne pokazywanie odległości, mała scena, dźwięk do tyłu praktycznie nie istnieje,
  • fatalne wyniki pomiarowe,
  • nierówne strojenie, pogłosowość i przydźwięk utrudniające pracę z materiałem audio,
  • nieprawidłowa barwa dźwięku, mieszanka nosowości z pogłosem i nierównościami,
  • bardzo dobra izolacja od otoczenia,
  • bardzo dobra wygoda i możliwość słuchania przez długi czas.

Jak widać SE-M5 mimo wszystko mają co pokazać, ale tak naprawdę poza większą wygodą i izolacją, no i może trochę większą ilością detali w basie z racji mniejszej jego mocy w niższych zakresach, lista atutów się kończy. I to może nie tylko XC, bo służą one tylko pokazaniu, że w tej samej cenie można wiele rzeczy zrobić lepiej, ale ogólnie, bowiem lista jest uniwersalna i ewaluująca wszystkie słuchawki, jakie tylko zechcemy w nią wpisać. Nie jest to więc krytyka „bo Pioneery nie grają tak jak Audeze”, tylko przyrównanie obu par do wspólnej linii bazowej. Możemy przeanalizować w ten sam sposób SR50BT albo equalizowane K270 Playback i rezultaty będą podobne. Ponad wszystkim więc ustala ona nie tylko moje subiektywne wymagania, jakie ogólnie stawiałbym takim konstrukcjom, ale jest też merytoryczną argumentacją za tym, dlaczego o SE-Monitor 5 nie mam mimo wszystko pochlebnego zdania.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

O ile nie mam problemu ze słuchaniem w nich muzyki (słuchawki nie czynią odsłuchów niesłuchalnymi, nie ma „krwi z uszu” i innych tego typu opisów), o tyle nie mógłbym w nich pracować z dźwiękiem.

Bas jest dla mnie akceptowalny, ponieważ mniej niższego podzakresu wpływa paradoksalnie korzystnie na jego detaliczność i pozwala odsłonić dodatkowe informacje w utworze, z którymi XC nie poradziłyby sobie w tak oczywisty sposób i choć również je wykrywają, ilość niskiego basu mogłaby to częściej maskować. Przypominają mi się tu bardzo dobre w tym względzie K270 Playback, których dokładny i nisko schodzący bas, ale o umiarkowanej ilości, był dosłownie kapitalny konstrukcyjnie i zdmuchnął swego czasu nawet flagowe zamknięte K872. Im dalej w las jednak, tym gorzej.

średnicy, choć wokal prezentowany jest z bliska, nie jest on klarownym i świeżym. Czuć pewien narzut, przygaszenie, a przede wszystkim bardzo negatywnie przeze mnie odbierają tendencję do wpadania w lekki przydźwięk i pogłos. Jest to ewidentne na utworach szybszych i nasila się na bardziej skomplikowanych sekwencjach o dużej ilości próbek. Do tego stopnia, że czasami powstanie dosłownie „sieczka” z dźwięku. Tak nie powinno być i słuchawki nawet w takich sytuacjach powinny zachowywać przynajmniej akceptowalny poziom separacji. Dlatego przywołałem wcześniej kosztujące tylko 1000 zł ATH-SR50BT, które nie będąc w ogóle modelem do takich zastosowań, zaprezentowały nie tylko lepsze pod nie strojenie, ale też nie mają po kablu takich problemów, a przynajmniej tak ewidentnych. Po prostu nie ma się tam żadnego negatywnego wrażenia i ilość próbek nie wpływa na radykalne obniżenie się zdolności percepcji i selektywnego wskazywania który dźwięk jest czym i gdzie.

Między wierszami przemyka sopran, który jest tutaj akceptowalny i nie przykuł mojej uwagi czymś negatywnym, będąc jednocześnie zakresem faktycznie jaśniejszym i nosowym. Choć słuchawki przyznam grają znacznie lepiej po lekkim dociśnięciu do głowy. Tym samym problemem prawdopodobnie są nauszniki, a przynajmniej w pewnej części.

Jak na razie więc średnicę wskazywałbym przez wspomniany przydźwięk jako jedną z największych wad SE-Monitor 5. Czemu jedną z największych? Bo mamy jeszcze scenę. Tutaj natomiast dzieją się cuda.

I znów, prawdopodobnie wiem co przyświecało Pioneerowi: aby zasymulować efekt crossfeed bez użycia jakichkolwiek mechanizmów zewnętrznych i efektów tego typu. W rezultacie słuchawki mają mocno ograniczoną scenę, grającą „kopniętą w tyłek” elipsą, w której wielkość i trójwymiarowość są małe, wychylenie do przodu bardzo małe, zaś wychylenia do tyłu praktycznie nie ma. Słuchawki nie nadają się przez to do poprawnej oceny odległości na osi przód-tył. Jest im z reguły obojętne jak scenicznie wypada dany materiał.

Na plus mogę brzmieniowo wskazać głównie detaliczność basu w swojej czytelnej sekcji i mikrodetaliczność sopranu wynikającą z jasności. Słuchawki faktycznie są w stanie w jeszcze bardziej donośny sposób niż XC zwrócić malutkie niuanse w utworach, choć ma się trochę wrażenie, że staje się to celem samym w sobie i wszystko inne było temu podporządkowane.

SE-Monitor 5 udało mi się złapać chociażby na kompletnej niewrażliwości na oddanie charakteru nagrywanego pomieszczenia, a dokładniej pogłosu, jaki powstawał przy nagrywaniu wokalu w sytuacji nieidealnej (nagrania amatorskie, materiały video). Byłem w szoku jak wiele rzeczy dotyczących tychże aspektów pokazały mi LCD-XC założone zaraz po Monitor 5. I to nawet z najniższych klasowo torów audio. Co w ogóle poszło tu nie tak? Nie wiem. Na pewno spróbowałbym żonglerki nausznikami na takie, które oferują mniejszy profil. Ale słuchawki należałoby po prostu rozebrać i przeanalizować kawałek po kawałku w poszukiwaniu problemu. Chyba że one dokładnie tak mają grać.

 

Pioneer SE-Monitor 5 w recenzjach trzecich

Akapit ten piszę chronologicznie już praktycznie na samym końcu publikacji, w sumie jako ciekawostkę. W sytuacji bowiem w której nie jestem do końca (lub w ogóle) zadowolony z zaprezentowania się danego produktu, gdzie jestem w stanie zebrać dane pomiarowe i znaleźć potwierdzenie w nich swoich odczuć, jakby z automatu zastanawiam się, czy aby jestem jedynym który tak ten model odebrał. Innymi słowy: co „branża” ma w takiej sytuacji do powiedzenia, z czystej ciekawości. Dlatego wybrałem sobie trzy polskie recenzje tych słuchawek z wyników wyszukiwania, pierwszych lepszych można powiedzieć, przykładowe, cokolwiek, byle było „wysoko w goglach”.

Pierwsza jest interesującym przykładem tego jak można pisać, aby nic nie napisać. Dowiaduję się że po założeniu słuchawek zdziwię się, potem się zmartwię albo ucieszę. Chyba chodziło o bas i losowość jego odbioru u użytkowników. Rozdzielczość i przejrzystość są super, detal jest wycięty i dobrze rozmieszczony, wysokie tony są ofensywne wraz z wyższym środkiem, a za moment czytam że słuchawki są dźwięczne, płynne, czyste, gładkie, bez chropowatości, choć nie unikają metaliczności. Czyli słuchawki gładkie z metaliczną i ofensywną górą. W sumie jakby się uprzeć, to jest to niesamowicie pokręcona próba mniej więcej oscylowania wokół ich grania, ale tak, aby nie wyszło to negatywnie. Czyli rozumiem że podesłany egzemplarz nie jest ewenementem.

Interesujące jest to, że w recenzji tej nie mogę doszukać się autora. Nigdzie nie ma informacji kto z imienia i nazwiska te słuchawki opisywał. Równie dobrze może to być treść generowana przez AI albo materiał kupiony na giełdzie treści marketingowych, pisany przez dosłownie kogokolwiek. Tak np. dzieje się w przypadku bloga Crackling Sound, którego autor sam przyznał się do tego, że korzystał z pomocy serwisu Upwork. Inna sprawa że treści które otrzymał są przeredagowaną kopią jednej z moich recenzji. No ale OK, idziemy dalej.

Druga recenzja jest już pisana przez dosyć znanego w audiofilskim światku autora, a którego recenzje pamiętam głównie z komercyjnych forów dyskusyjnych audio. W niej też czytam następujące rzeczy: ultra-czystość, daleka wierność, zaawansowana transparentność, referencyjna rozdzielczość oraz ponad-zwyczajna przestrzenność i plastyczność brzmienia. Czytam o tymże brzmieniu, że jest płynne i laminarne, wymagające i bezlitosne dla gorszego materiału muzycznego. A w tym ostatnim to mogą takie być, ale nie muszą.

Czyli jak coś jest nie tak, to jest to wina muzyki, ale nie musi być to wina muzyki, bo jeśli jest to wina muzyki, to dlatego że słuchawki są bezlitosne, ale nie muszą takowymi być, więc nie jest to ich wina jeśli są. Niestety nie przebrnąłem przez tekst aby się dowiedzieć jakie warunki muszą być spełnione dla zaprzestania swojej bezlitości. A szkoda, bo być może rozwiązałoby to zagadkę takiego a nie innego odbioru u mnie i przeze mnie. Co prawda pozostałaby jeszcze zagadka pomiarów, ale OK, idziemy dalej.

Trzecia recenzja również posiada autora, jest też opublikowana w dużym magazynie audio, co sugeruje powagę i mocno rozwinięty kunszt warsztatowy. Od samego startu autor tłumaczy mi, że słuchawki potrzebują solidnego wygrzewania, bo wyjęte wprost z pudełka nie robią większego wrażenia i minimum 100 godzin na dotarcie się to konieczność. Wówczas dopiero słuchawki ukażą mi swoje piękno. W rzeczywistości jest to piękna opowieść o zmuszeniu użytkownika do forsownej adaptacji akustycznej i zasugerowania mu, że na pewno usłyszy różnicę po tak długim czasie. 100 godzin to 4 całe dni i 4 godziny czasu, a więc użytkownik jest zmuszony do wstrzymania się tak długo z odsłuchami, mając w pamięci odsłuch wprost z pudełka. Niestety, ale pierwotny odsłuch zapomniany został przez nasz mózg już po 15 sekundach. Nie mamy więc żadnej możliwości zweryfikowania wpływu wygrzewania na słuchawki. Natomiast jako że egzemplarz którzy otrzymałem na testy był już używany, zapewne wygrzany został i to przez więcej niż 100 godzin.

Następnie czytam o znakomitej głębi i szerokości sceny. Ciekawe, bo tak jak pisałem słuchawki nie zagrały mi do tyłu, ale OK, pomińmy to i skupmy się tylko na tonalności. W nawiasach będę tłumaczył tak jak odbieram dane określenie. Talerze pięknie błyszczące (wybita góra), długi „sustain” (przebrzmienia), wzorowe uporządkowanie przekazu i dzianie się w niewielkiej odległości (tendencja do zbijania o której mówiłem), odsłuch przyjemny i niemęczący (może chodzi o sytuację jeśli utwór swoją energią alokuje się w dołku), brzmienie bębnów jest pełne, ciepłe, z długim pogłosem (przydźwięk). Uderza autora też czystość, ale tylko z dobrym torem, bo wtedy chce się słuchać głośniej i głośniej (przy takich wybiciach mózg prawdopodobnie już od dłuższego czasu pracuje w trybie obronnym na hałas, poza tym że łatwo sobie zbyt głośną muzyką zrobić krzywdę).

Na koniec autor stwierdził, że wrażenie suchej średnicy i podbitej góry mija z czasem. Tak, bo na tym polega właśnie wspomniana adaptacja akustyczna. Czyli jednym słowem recenzent jak rozumiem doskonale wiedział jaki słuchawki mają problem, ale zmuszał się do odsłuchu i ich polubienia, mimo że po prostu grały od startu źle. Później jest owszem trochę narzekania na jazz i klasykę, ale mam wrażenie że cały akapit ma za zadanie znów „wyjaśnić” mi, że winna sytuacji nie grających ładnie słuchawek za 4500 zł jest muzyka. Znów wspomina o 100 godzinach a nawet więcej i daje murowaną rekomendację.

Wodzony jeszcze dalej ciekawością wpadłem w dwie zagraniczne recenzje, ale tu wystarczyły mi dwie rzeczy przy szybkim rzucie okiem:

  • bardzo pozytywny wydźwięk recenzji i podkreślanie jakości wykonania oraz potencjału,
  • kompletny brak danych pomiarowych mogących potwierdzić zawarte w recenzji pozytywy oraz wspomniany potencjał.

Wszystkie trzy poprzednie recenzje krajowe również ich nie miały, ale nie znaczy to, że recenzje bez pomiarów jakkolwiek nie mają sensu. Nie znaczy to też, że moja ma jedyną słuszność. Po prostu wyszło mi to co wyszło, a przede wszystkim wyszło tak jak na wykresach (o nich za moment) i w opisie recenzji, która jest wobec SEM5 krytyczna. Czas więc przejść do powodów tejże krytyki.

 

Pioneer SE-Monitor 5 a rzeczywistość

Tu dochodzimy do clou całej recenzji. Ale też recenzji jako formy ekspresji w ogóle. Pamiętajcie, że wszystko tak naprawdę jest w rękach osoby wystawiającej opinię. Od tylko jej woli (ale też kaprysu lub odgórnego polecenia) może zależeć, czy będzie ona pozytywna, czy negatywna, czy mieszana (czyli negatywna, bo tak jest na ogół odbierana przez sklepy i dystrybutorów). Nie ma przy tym czasami nawet znaczenia jak słuchawki rzeczywiście się zachowują. Zwłaszcza, że rzeczywiście słuchawki wypadły tak:

Pomiary słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Na pewno nie jest to „daleka wierność” i „zaawansowana transparentność”, którą opisywała jedna z recenzji wyżej. Bas jest mocno wybity na przełomie subbasu i niskiego basu. Wyższy bas notuje już spadek, co może powodować „pulchność” i „wydźwięk” o których była mowa. Nie widzę też kompletnie wybicia na wyższej średnicy z bodajże pierwszej recenzji. Wręcz odnotowuję mocny dół w 2 kHz, dokładnie na przełomie. Ma jednak on ogromny wpływ na finalne wybicie 6 kHz (znane np. z HD800). Zakres 8 kHz jest z kolei w swoim dole jakby trochę niwelowany przez pozostałych wysoko wybitych sąsiadów, zwłaszcza na przełomie 10 kHz.

Na padach welurowych jest jeszcze gorzej, jeszcze ostrzej, mamy jeszcze większe wybicia na sopranie. Tak więc ogromną większość odsłuchów wykonywałem na skórkach.

Pomiary słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Zniekształcenia wypadają rzeczywiście dobrze, ale najgorzej dzieje się na basie. Tu już jesteśmy w okolicach albo nieco powyżej 1% THD, aczkolwiek oddając sprawiedliwość tym słuchawkom, nadal nie ma dramatu. Dla porównania, w tym rejonie HD800S potrafią mieć 5% THD. Prawdopodobnie taka duża dysproporcja między tymi słuchawkami wynika ze szczelności i formy (otwartej vs zamkniętej).

Pomiary słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Co do impulsu, przetwornik ma trochę problemów aby się odpowiednio szybko wygasić i jego drgania można podzielić na trzy etapy:

  • zakres pierwotny, który wytraca się po 250 us
  • zakres wtórny, który wytraca się mniej więcej do 1,25 ms
  • drobne drgania, które ustają względnie do 2,5 ms

Wydaje mi się, choć może to być domysł błędny, że drgania wtórne mogą odpowiadać za radzenie sobie z bardziej skomplikowanymi utworami. Nie odnalazłem opisywanej w jednej z recenzji wybredności, ani na utwory, ani na sprzęt, a po prostu niedomaganie przetworników. Nie trzeba zatem wcale zwalać winy na utwory czy inny sprzęt towarzyszący, choć od dawien dawna tak było zawsze najłatwiej.

SE-Monitor 5 to dla mnie fantastyczny przykład tego jak można napisać recenzję słuchawek grających kiepsko jak na swoją cenę w taki sposób, aby użytkownik się tego w ogóle nie domyślił i nie zauważył. A gdy zauważy, to przecież wszystko jest w porządku, bo recenzja to opisywała, ale subiektywny odbiór był inny (bo mógł i do tego każdy ma prawo). Ale nawet jeśli odrzucimy subiektywną ocenę, nadal pozostają pomiary, amatorskie bo amatorskie, ale pokazujące, że słuchawki absolutnie nie są równe, referencyjne czy jakiekolwiek tam cudowne, a przetworniki impulsowo potwierdzają, że słuchawki mogą mieć przydźwięk i problemy z kontrolą membran. I w jakiejkolwiek dyskusji, subiektywne odczucia będą zawsze pokonywane przez obiektywne dane i sprowadzane do konkluzji, że recenzowane słuchawki zagrały dobrze co najwyżej danej osobie. O ile w ogóle były to jej szczere odczucia.

 

Synergiczność

Słuchawki – mimo podkreślenia sopranu – mam wrażenie lepiej radzą sobie z bardziej koherentnymi źródłami o większej liniowości, a z czym koresponduje łatwość w napędzeniu, plasująca się między wspomnianymi SR50BT i LCD-XC. Jest to zachowanie bardzo podobne do niesławnych Verum One i jednocześnie przeciwne do XC, które z kolei zyskują wyraźnie na lepszym sprzęcie. Dlatego też moim zdaniem SE-Monitor 5, jeśli już ktoś chciałby się na nie zdecydować, powinien parować ze sprzętem z linii neutralnej i koherentnej, czyli coś pokroju starych Essence STX, Aune S6, Matrix M-Stage i Mini-I PRO starszej generacji, albo RME ADI 2 PRO. Takich też urządzeń bym się trzymał (jeśli już).

 

Czy warto kupić Pioneer SE-Monitor 5?

Recenzja miała być krótka, bo takie staram się teraz pisać, ale mam nadzieję że mimo rozwleczenia się, nadal pozostała treściwa i niepozbawiona krytycznego spojrzenia. Owe rozwleczenie się w treści nastąpiło zresztą po długim czasie, gdy miałem już absolutną pewność co do wyników i poprawności wniosków, jako że metody oceny oraz wiedzę w tym zakresie cały czas staram się rozwijać. Intencją jest, aby nie tylko opisać jak dane słuchawki grają, ale też móc to pokazać i (a może przede wszystkim) zrozumieć czemu tak się dzieje. Takich recenzji jeszcze troszkę w szufladzie jest, a SEM5 była jedną z nich.

W cenie 4500 zł otrzymujemy (tzn. otrzymywaliśmy, gdy słuchawki były dostępne w sklepach) przede wszystkim bardzo wygodny model z delikatnym dociskiem i rozsądnym rozkładem masy, odpinanym kablem, zaskakująco dobrą izolacją. Są też bardzo łatwe w napędzeniu i ponad wszystko bardzo dobrze wykonane konstrukcyjnie. Brakuje regulacji w osi pionowej, sztywnej podziałki mechanizmu wysunięcia, bardziej ergonomicznych kabli.

Brzmieniowo mogą pochwalić się bardzo dużą ilością informacji płynącą z najwyższego sopranu, przez co są w stanie zwrócić delikatne detale, które mogą umknąć na innych słuchawkach. Niezgorszy jest też bas jako całość. Reszta niestety słabo: przydźwięk i lekki pogłos średnicy, powodujący łatwe gubienie się w co bardziej skomplikowanych utworach, a także ograniczona scena z nieistniejącą wręcz częścią do tyłu. Słuchawki odstają w ten sposób od realizmu, referencji, transparentności, wybitności i wszystkich landrynek, cukierków i słodyczy, jakie można spotkać na ich temat w niektórych recenzjach. Jednocześnie nie do końca realizują zadania stawiane w kontekście kontroli i oceny materiału dźwiękowego w krytycznych odsłuchach.

Recenzja słuchawek Pioneer SE-Monitor 5

Przeglądając inne recenzje na ich temat czułem się tak, jakby każdy bał się powiedzieć, że Pioneer mimo lat doświadczenia po prostu zaprojektował złe słuchawki. Nie słuchałem SE-Master i zapewne po tej recenzji nigdy ich nie posłucham, ale intuicja podpowiada mi, że być może cały projekt, rama, szkielet, rdzeń obu modeli, nie był zbyt udany patrząc po względnej ciszy, jaka panowała na ich temat. A jeśli przeczytacie gdzieś, że pomiary nie opisują wszystkiego i trzeba zawsze posłuchać, to właśnie dlatego, że istnieją takie słuchawki jak SE-Monitor 5, które muszą się przecież sprzedać. Trudno jednak to uczynić ze słuchawkami, których największymi atutami są wygoda i jakość wykonania, czyli wszystko, tylko nie dźwięk. Stąd „pompowana” w ten sposób ocena łączna, wynosząca w tym przypadku…

5.5/10

Tym samym niestety ale nie mogę zarekomendować Pioneer SE-Monitor 5. Ani wówczas gdy były produkowane, ani obecnie, gdy produkowane już nie są. Uważam je za źle zaprojektowane akustycznie i jeśli już, to nadające się na bardzo zaawansowane przeróbki/konwersje, które z ekonomicznego punktu widzenia po prostu się nie opłacają.

Czy SE-Monitor 5 warto kupić jako słuchawki używane? Niestety ale chyba też bym odpuścił. Prawdopodobnie znajdziemy słuchawki robiące to samo albo więcej niż SEM5 za mniej. W chwili publikacji tej recenzji widziałem jeden egzemplarz używanych „piątek” za 3500 zł, prawdopodobnie nawet bez prawdziwych zdjęć, więc z czerwoną lampką dla potencjalnego kupującego. Tymczasem np. TH610 możemy dostać za stówkę mniej nowe, zaś używane za 2500 zł. I te słuchawki znacznie lepiej się mierzą i robią ogólnie lepsze wrażenie, choć nie są aż tak wygodne.

 

Zalety:

  • porządne wyposażenie akcesoryjne
  • odpinane okablowanie
  • świetna wygoda
  • dobra izolacja od otoczenia
  • wysoka jakość wykonania
  • niezgorszy mimo wszystko bas
  • umiejętność wyciągania dużej ilości detalu z sopranu

Wady:

  • swobodna regulacja wysunięcia, która odbywa się „na oko”
  • jakość i ergonomia okablowania niższa niż samych słuchawek
  • bardzo nierówne strojenie tonalne
  • ubytki sceniczne
  • nienaturalna barwa nie spełniająca zastosowań do jakich te słuchawki miały być przeznaczone
  • tendencja do gubienia się przy co bardziej złożonym materiale
  • ze względu na wysoką cenę zakupu, nieopłacalne nawet w formie używanej

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *