Recenzja słuchawek OneOdio PRO-50

Marka OneOdio to kolejna pozycja na naszym krajowym rynku pochodząca z Chin. Produkty te z jednej strony są nowością, na pewno w ramach mojego bloga, ale wizualnie są niezmiernie podobne do istniejących już na rynku modeli, takich jak Audictus Voyager, co wraz z mnogością modeli OneOdio może wskazywać, że te ostatnie wychodzą po prostu z tej samej fabryki. Choć też nie do końca można mówić tu o lustrzanym odbiciu, bowiem faktycznych podobieństw z racji np. padów doszukać będzie się można w modelu PRO-10. Tu zaś mamy wyższy model o numerze 50 i już na tym etapie mogę powiedzieć, że słuchawki te grają inaczej od Voyagerów.

Oczywiście stojak drewniany nie jest w zestawie, ale słuchawki nie mają problemu gdy na nim spoczywają.

 

Dane techniczne (wg producenta)

  • Przetwornik: 50 mm
  • Impedancja: 32 Ω
  • Czułość: 110 dB +/- 3 dB
  • Pasmo przenoszenia: 20 – 20000 Hz
  • Typ wtyczki: 3,5 mm / 6,35 mm stereo
  • Kabel 1: kabel spiralny 1,5 m-3 m
  • Kabel 2: kabel 1,2 m z mikrofonem

*Pokazany na zdjęciu stojak słuchawkowy Fanatum oczywiście nie wchodzi w skład zestawu.

 

Jakość wykonania i konstrukcja

PRO-50 to słuchawki dynamiczne wokółuszne o konstrukcji składanej. Są to typowe słuchawki zamknięte o bardzo łatwym napędzeniu, choć oczywiście wielu użytkowników poświęca absolutnie przesadną uwagę danym technicznym. To, że słuchawki opisane są przez producenta jako posiadające pasmo przenoszenia od 20 Hz do 20 kHz, tak jak w tym przypadku, nie oznacza, że faktycznie zawierają się w takim przedziale, a poza nim dźwięk „przestaje istnieć” i przetworniki nie pracują. Zresztą będzie to widać na wykresach. Producent może sobie wpisać tam dowolne dane i traktować je ze swobodną interpretacją.

Wyginana przegubowa konstrukcja znana jest z modelu Voyager od Audictusa.

 

Pałąk i muszle

Słuchawki współdzielą z modelem Audictus Voyager (i Leader) pałąk, który jest identyczny i różni się jedynie obecnością srebrnych imitacji na krawędziach osi mechanizmu składania. Wykonany w całości z plastiku, wzmocniony w newralgicznych miejscach śrubkami, z przewodami puszczonymi do wzajemnie do obu muszli.

Słuchawki to taki trochę miks wykończeń, ale w tej cenie i tak nie jest to zła kombinacja.

Mechanizm wysuwania opiera się o metalowe drabinki, także obecność ich może funkcjonować za dobrą wróżbę na poczet trwałości tego mechanizmu. Poduszka pałąka jest bardzo obfita i definitywnie na plus, a jedyną wadą jaką tu zauważyłem jest wgniatanie się powierzchni górnej obicia (tam gdzie wytłoczono logo Oneodio) trochę bardziej z boku niż na środku, co powoduje tylko efekt wizualny i jak mniemam wynika z charakteru obszycia.

Pierścienie metalowe nie są metalowe. To tylko imitacja. Ale miła dla oka.

Jakość wykonania pałąka i spasowania plastików jest dostateczna, albo może inaczej – standardowa. Tak jak w Leaderach, czuć pod palcami krawędzie odlewów, dokładność spasowania jest akceptowalna, choć plastik sam w sobie nie jest najgorszy i wróżę tu większą wytrzymałość niż przy np. Superluxach HD681 EVO. Jest to domena wszystkich tanich słuchawek w gruncie rzeczy, także osobiście nie przywiązywałbym do tego większej wagi patrząc na niską cenę tych słuchawek.

Pady są miękkie i pojemne.

Rzecz, na którą koniecznie trzeba zwrócić uwagę, to obrotowość muszli. Konstrukcja pozwala na obrót o jakieś ok. 100 stopni, jak również wykręcenie każdej kopuły całkowicie na zewnątrz. Mało tego, całość jest składana do środka, a także nie ma problemu Voyagerów, tj. tak nadmierną obrotowość w tym wszystkim, że widełki potrafiły się „zaplątać” i słuchawek nie można było rozłożyć do pozycji nominalnej inaczej, niż pomyśleniem przez chwilę jak muszlę obrócić a widełki wygiąć. W końcu więc ktoś tu pomyślał i zrobił to tak jak trzeba, wydatnie zwiększając tym samym ergonomię. Aczkolwiek obrotowość muszli nadal może spowodować, że bez kabla słuchawki wywrócą się nam jakby na drugą stronę. Nic tragicznego czy irytującego, ale po prostu warto o tym wiedzieć, że tak się tu dzieje.

 

Polaryzacja

Oznaczenia kanałowe są jednocześnie specyficzne i skromne. Specyficzne, bo znajdują się na materiale wewnątrz nauszników, chroniącym przetworniki przed zakurzeniem, w formie fikuśnych i nieczytelnych w dużej mierze liter ułożonych na kształt okręgów. Skromne, bo prócz tego umieszczono nieczytelne malutkie litery L/R na wewnętrznej konstrukcji pałąka. Ta sama akurat cecha towarzyszyła Leaderom i Voyagerom.

 

Okablowanie

W zestawie mamy dwa kable sygnałowe – jeden sprężysty w zakresie 1,5 m do 3,0 m, jak i mobilny 1,2 m z mikrofonem. Same w sobie są dostatecznej jakości, choć spiralny kabel będzie zakładam pewnym ograniczeniem dla osób chcących mieć długi i mocny kabel (średnica przewodu wynosi 3 mm w kablu spiralnym).

Na boku umieszczono logo producenta w formie zmatowionej nakładki na puszkę.

Na całe szczęście, tak jak w modelu Voyager, słuchawki obsługują oba standardy jack, toteż istnieje możliwość swobodnego dobrania sobie kabla wg własnych preferencji. Podczas testów korzystałem z własnych kabli z rodziny AC1, które dawały konkretne korzyści patrząc po cechach brzmieniowych tych słuchawek, ale i o tym powiemy za moment we właściwym akapicie.

Niemniej same kable są tu na tyle zadowalające, że od startu słuchawki nie generują aż tak palącej potrzeby ich wymiany. W tym wszystkim cieszy na pewno obecność dodatkowego kabla z mikrofonem, który nie sprawiał problemów rozmówcom podczas prowadzenia konwersacji telefonicznych. To wbrew pozorom użyteczny dodatek, nawet w takim modelu.

 

Wygoda

Ten temat wielokrotnie poruszany jest na forach w ramach zapytań o charakterze profetycznym. Nie ma bowiem żadnych szans na 100% przewidzenie wygody względem danego użytkownika, ponieważ zawsze są to cechy uwarunkowane anatomią użytkownika i niezmiennie zawsze trzeba brać pod uwagę to, że na danej głowie słuchawki zachowają się inaczej, niż na mojej własnej. Każdy akapit dotyczący wygody mogę opisywać wyłącznie ze swojej perspektywy i tu przyznam, że jest znacznie lepiej niż w Voyagerach, ale też nie do końca wszystko zgodnie z planem. Niemniej wciąż mocno na plus.

Pojemność na głowę to największa wada tego modelu.

Obfite obicie pałąka oraz grube pady (ok. 95 mm średnicy x 26 mm grubości x 55 mm otwór na ucho) z amortyzacją na talerzu przetwornika powodują, że w słuchawkach siedzi się bardzo wygodnie. Waga również nie doskwiera w żaden sposób (263 g bez kabla, realnie ważone). Z dociskiem także jest bardzo dobrze.

Nawet przy maksymalnym rozstawie jest tu mało miejsca, przynajmniej na moją łepetynę.

Jedynym elementem na który można zwrócić uwagę, jest pojemność na głowę. Z racji zastosowania tak obfitych materiałów, pojemność zmalała i słuchawki są na moją własną o kapkę za małe. Powodowało to konieczność albo dociskania pałąka słuchawek do głowy, aby te odpowiednio „siadły”, albo przekręcenie ich tak, aby pałąk był przesunięty troszkę bardziej do tyłu. Oczywiście przy obu scenariuszach słuchawki musiały być rozsunięte maksymalnie.

Oznaczenia kanałów - nieczytelne.

Na całe szczęście nie powodowało to u mnie dyskomfortu i jedynie dziwne początkowe uczucie, że słuchawki nie leżą idealnie na środku głowy. W PRO-50 mogłem siedzieć bardzo długo bez uczucia zmęczenia lub spocenia się uszu i cały ten profit zawdzięczamy właśnie grubym padom. One też powodują pewne zmiany dźwiękowe względem znacznie płytszych padów Voyagerów, które miały tylko 22 mm grubości i brak warstwy amortyzującej.

 

Izolacja od otoczenia i wyciekanie

Słuchawki z racji zamkniętej konstrukcji oczywiście oferują pewien zakres izolacji od otoczenia i nie odbywa się to kosztem wygody, co bardzo ucieszy na pewno osoby spędzające tak jak ja bardzo długie godziny w słuchawkach. Nie jest to izolacja odcinająca nas faktycznie od świata zewnętrznego, ale wystarczająca na tyle, aby zredukować część szumów i lepiej móc skupić się na słuchanej muzyce. Jeśli ktoś będzie do nas mówił, nie powinniśmy mieć problemu aby tenże fakt zarejestrować. Jednocześnie wyciekanie jest – przy nominalnej dla mnie głośności – bardzo oszczędne. Trzeba byłoby stanąć tuż obok mnie w cichym pomieszczeniu, aby cokolwiek usłyszeć, najlepiej nachylając się przy tym przez ramię.

 

Przygotowanie do odsłuchów

W zakresie informacji związanych z metodologią testową:

  • Tutaj przeczytasz o sposobach w jaki testuję sprzęt audio oraz o całym posiadanym przeze mnie asortymencie w ramach platform testowych.
  • Tutaj natomiast przeczytasz o metodologii pomiarowej oraz jak odczytywać pomiary publikowane w tej i innych moich recenzjach.

 

Jakość dźwięku

Na początku drobna rada z mojej strony, aby słuchawek nie oceniać od razu po założeniu, tylko dać im jakieś 10-15 minut na nabranie odpowiedniej szczelności oraz poddania się padów dociskowi. W ten sposób uzyska się bardziej naturalną barwę sopranu.

Co do generalnego rozrachunku, słuchawki grają na planie basowego „V”, oscylując wokół rozwiązań właśnie pokroju Voyager, Leader, GM6, HD9999 czy H1707. To pierwsze z brzegu przykłady słuchawek próbujących podobnej sztuki w zakresie tonalności. Słuchawki z tego względu są bardzo proste w opisaniu i zaklasyfikowaniu.

PRO-50 schodzą bardzo nisko i mają mocny, pełny bas, który mimo mocarności nie jest jeszcze niszczycielem mózgu, toteż powinien bardzo się spodobać każdemu basolubowi. Bas mocniej operuje w zakresie niższym i średnim niż wyższym, co daje wrażenie umiarkowanej kontroli i długiego, głębokiego wybrzmiewania.

Wokal jest czytelny i dosyć bliski, ale tendencyjnie lubi dawać się przykrywać linii basowej i stąd wrażenie, że jest to zakres od nas odsunięty. Nie jest. Jest natomiast przestrzennie spłaszczony i przez to prezentowany bardzo obrazowo.

Skupienie na środku jest na tyle mocne, że w koniunkcji z dużą szerokością sceniczną, daje agresywnie spłaszczoną elipsę. Dźwięk na osi przód-tył emanuje tylko w ograniczonym zakresie, toteż wielokrotnie bardziej będziemy w stanie poczuć pozycjonowanie lewo-prawo. Jednocześnie jest to też jedyna krytyczna wada tych słuchawek.

Sopran bowiem, o ile podkreślony i o nosowej barwie, nie jest tak mocno zaznaczony jak we wspomnianych Leaderach, GM6 czy Voyagerach. Zwłaszcza na tle tych ostatnich korzystało mi się – już w wymiarze ogólnej jakości dźwięku – przyjemniej z PRO-50. Znacznie mniej jest miejsc, w których sopran – szeroko dosyć zaznaczony w swoim paśmie przenoszenia – będzie próbował przejść w tendencyjną sykliwość i decydować będzie o tym charakter źródła oraz samo nagranie. Mój STX, strojony mocno na wzór Aune S6, był na granicy, ale spokojnie dało się ze słuchawek korzystać. Być może dlatego, że słuchałem ich z reguły ciszej z racji podniesionego basu.

Na cieplejszym źródle w stylu Dragonfly Cobalt albo Zen DAC było już przyjemniej i nie czułem nadmiernego gorąca na sopranie, a dodatkowo sytuację poprawiało podłączenie się przez kabel AC1. Słuchawki robiły się gładsze, a głębia sceny rosła, choć wciąż zachowując swoje główne przymiotniki wymienione wyżej. Kabel bowiem magicznie nie odmieni tych słuchawek, ale wykończy je jakościowo i oszlifuje pod – jak sądzę – naszą modłę. Wciąż będzie też zachowana kolejność proporcji podzakresów: bas > sopran > średnica.

Metalowe wstawki systemu regulacji - tak jak u Audictusa.

Choć teoretycznie nie jest to moje granie, bo co do brzmienia typu „V” jestem mocno wybrzydzającą osobą, która lubi bardzo określone proporcje wszystkiego względem siebie, w zastosowaniach codziennych sprawdziły mi się nadspodziewanie dobrze. W takich Voyagerach nie mogłem usiedzieć nawet 30 minut ze względu na męczliwość czy to strojeniem, czy to wygodą. Problemami były płytkość padów oraz zbyt mocny punktowo sopran o chropowatej fakturze i paradoksalnym w jego przypadku wrażeniu całościowego przytłumienia. Czyli sytuacja „kocyka ze szpilką”, bardzo niekorzystna i jednocześnie trudna w naprawieniu inaczej jak modyfikacjami konstrukcji lub punktową, dokładną equalizacją. PRO-50 rozwiązały te problemy i słuchało mi się przez to ich po prostu lepiej, a już na pewno znacznie dłużej. Bo jedno wynika tu z drugiego i na odwrót.

Nie było problemów z metalicznością jak na Voyagerach, choć szklistość owszem czasem pewna była i wynikała bardziej samego faktu nosowej barwy słuchawek + potencjalnego charakteru źródła. Na Cobalcie bardzo rzadko miałem takie odczucia, a na ZENie jeszcze rzadziej. Nie było też problemów ze zbijaniem się dźwięków, a w całokształcie też wydaje mi się, że PRO-50 są bardziej selektywne i czytelne. Możliwe że stąd producent postanowił pogrzmieć troszkę w bębenek zastosowań profesjonalnych i studyjnych oraz DJ-skich. Tak samo jak Voyagery. Pytanie tylko po co wtedy mobilny kabelek z mikrofonem? No właśnie. Teraz zresztą wszystko jest „profesjonalne” i „studyjne”, choć gra i jest wykonane na kompletnie różnym poziomie.

Część elementów jest skręcana. Ułatwia serwis.

Słuchawki jedyne, w czym by mi się nie widziały, to bardzo mocna izolacja od otoczenia oraz zastosowanie w grach wymagających bezwzględnie perfekcyjnego pozycjonowania. W typowej muzyce, katowaniu dzień w dzień strumieniami z YT, ale też w filmach – tu słuchawki sprawują się dzielnie i bez specjalnych problemów. Wygoda zdaje się jest tu aspektem ostatecznie kluczowym. Czy widziałbym je zgodnie z zastosowaniami podanymi na opakowaniu? Nie do końca. W przestrzeni studyjnej wolałbym jednak słuchawki o lepszej kontroli, dającej równiejszy i dokładniejszy wgląd w nagranie. Przykładowo takie K271 MKII, choć znacznie bardziej płaskie (czyt. neutralne) tonalnie, właśnie w tym oraz w lepszej izolacji dzierżą swoją siłę w takich zastosowaniach. Choć tez nie izolują aż tak mocno jak np. K270, które w wersji Playback pod względem neutralności stoją u mnie bardzo wysoko. Prawdopodobnie także z K240 MKII czułbym się pewniej, ale tu już raczej przez lata doświadczeń i znajomości z tym modelem, także pod kątem modyfikacji, takich jak wymiana wewnętrznego okablowania na srebro.

 

Opłacalność

Dużym zaskoczeniem było zaoferowanie lepszego jakościowo dźwięku od Voyagerów, z lepszym strojeniem i wygodą. Słuchawki podobne niby do siebie, a jednak inne jak się okazało. Być może też dlatego te drugie mocno straciły na wartości i z pierwotnych 200 zł możemy je teraz nabyć za ok. 135 zł, na dzień pisania niniejszej recenzji. Dlatego też wydaje mi się, że przy cenie 159 zł propozycję Oneodio możemy traktować jako mocne rozwinięcie Voyagerów, podczas gdy odpowiednikiem byłyby prawdopodobnie PRO-10 za 99 zł, a więc taniej. Patrząc tylko z perspektywy dźwiękowej, PRO-50 mają dla mnie subiektywnie najwięcej sensu.

Oczywiście najlepiej byłoby wszystko sobie przetestować samodzielnie, ale jeśli ktoś szuka czegoś w stylu może HP-580 czy HD9999, ale w pierwszym przypadku jako zamkniętych, a w drugim tańszych słuchawek, to model od Oneodio, mimo wskazanej redukcji głębi scenicznej (nota bene obecnej też w Voyagerach), może zawędrować całkiem wysoko na liście zakupowej. Są lepiej dopracowane niż Voyagery, tańsze od HD9999, lepiej wykonane i wygodniejsze od HD669. Osobom szukającym więcej muzykalności wciąż polecałbym rzucić uchem na RX700, a jeśli wygoda nie byłaby problemem (tak samo jak napęd), można jeszcze klasyczne Superlux HD660 wrzucić na ruszt. A skoro o napędzie mowa…

 

Właściwości napędowe

Słuchawki poradzą sobie z praktycznie każdego sprzętu i zagrają bardzo głośno. Mają jednak z tego tytułu tendencję do wyciągania szumu własnego urządzenia, pod które są podłączane. Tak było np. z Essence STX, gdzie bardzo dobrze sprawdzały się w połączeniu ze zrobionymi przeze mnie adapterami filtrującymi. Bardzo możliwe, że z układami zintegrowanymi na płytach będzie podobnie, zwłaszcza gdy w grę wchodzą przebicia, ale tak być nie musi. Przykładem tego niech będzie SupremeFX na Asusie 970PRO, gdzie nie słyszałem specjalnie ani szumu, ani przebić. W praktyce więc sprowadzi się to do konieczności przetestowania wszystkiego na żywo.

Co do samej tonalności sprzętu źródłowego, raczej wskazywałbym na dowolność. Można iść w cieplejsze układy, jak np. Dragonfly Black albo Zen DAC, tudzież Tempotec Serenade, ale tylko jeśli poziom sopranu doskwiera. Mi z neutralnie strojonego STXa nie doskwierał.

 

Podsumowanie

Można powiedzieć, że Oneodio PRO-50 to dopracowana wersja Audictus Voyager. Z odpowiednio dopasowanym źródłem i lepszym kablem mogą być to całkiem interesujące, niskobudżetowe słuchawki do codziennego użytku, muzyki i filmów. Mają sporo zalet i są stosunkowo dobrze wyważone całościowo jako produkt. Choć nie obeszło się bez zastrzeżeń, to jednak w cenie 160 zł, jakie aktualnie przychodzi za nie zapłacić, nie wypadają źle.

Ogólnie ciekawe słuchawki, choć pojemność na głowę i scena to największe ich bolączki.

Bo i jeśli je podsumować, mamy przy niewygórowanej cenie zamkniętą konstrukcję o dużej wygodzie, miękkie i głębokie pady, obfite obicie pałąka, składana konstrukcja, podwójne wejście sygnałowe z wymiennym okablowaniem + sensowny mikrofon na kablu mobilnym, czy też brzmieniowo granie na solidne basowe „V” z zacięciem do portretowania dźwięku. Z wad natomiast zwrócić trzeba uwagę na pojemność pałąka, która mogłaby być nieco większa, izolacja też mogłaby być nieco lepsza niż oferowany tu „standard”. W dźwięku głębia sceny jest największą ich słabością, w zasadzie tak samo jak w Voyagerach. A więc ten projekt po prostu „tak ma”. Ponad wszystkim zaś, ich sposób grania, a więc portretowo-basowe „V”, nadal podlega takim samym pryncypiom akceptacji ze strony użytkownika. Jednym słowem, jeśli ktoś nie lubi grania na takim planie tonalnym, to powinien rozejrzeć się za innym modelem. Tak samo jeśli liczy się ponad wszystkim scena. Tu np. modele wymienione w akapicie o opłacalności, np. HP-580, mogą wciąż okazać się lepszą alternatywą półotwartą.

Na szczęście dźwięk całościowo utrzymano w dosyć dobrej jakości jak na tak niską cenę i o dziwo mimo budżetowości konstrukcji w żadnym wypadku nie korzystało mi się z nich źle. Kluczem do sukcesu jest opisywane wcześniej wyważenie całościowe projektu. Jeśli słuchawki kosztują grosze, są bardzo wygodne, praktyczne, mają wymienne kable i grają przy tym nieźle, to trafiają w to nieliczne grono modeli, które kupuje się ze sporym przekonaniem na pozostanie się na stałe.

 

Sprzęt jest możliwy do zakupienia na dzień pisania recenzji w cenie ok. 160 zł. (sprawdź aktualną cenę i dostępność w sklepach)

 

Zalety:

  • składana, obrotowa konstrukcja
  • przyjemne w dotyku, zmatowione muszle
  • odpinane okablowanie w dwóch rodzajach wtyków
  • łatwa konfekcja własnego okablowania
  • niska waga i obfite obicie pałąka
  • pojemne i wygodne nauszniki
  • dobra jakość dołączonego do zestawu mikrofonu na kablu mobilnym
  • możliwość spinania z inną parą słuchawek we wspólnie grający duet
  • całkiem dobrej jakości dźwięk całościowo
  • brzmienie uniwersalne na planie portretowo-basowego „V”
  • dobra scena na szerokość
  • łatwe w napędzeniu
  • atrakcyjna cena

Wady:

  • wyraźnie zredukowana głębia sceny muzycznej
  • nie obraziłbym się za głębszą barwę dźwięku de gustibus
  • pojemność słuchawek raczej na nieco mniejsze głowy
  • przydałyby się lepsza izolacja od otoczenia aby pełniej wykorzystać zamkniętą konstrukcję
  • nieczytelne oznaczenia polaryzacji na przegubach pałąka i jako litery wewnątrz padów
  • możliwość „obkręcenia” się konstrukcji muszli „na drugą stronę”

 

Serdeczne podziękowania dla firmy MOZOS za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

6 komentarzy

  1. Wow… jestem pod wrażeniem wiedzy autora odnośnie słuchawek.
    Mogę liczyć na doradzenie jaki model sprawdzi się w połączeniu z pianinem cyfrowym (yamaha p 125). W budżecie do 300-400 zł ? Przymierzam się do oneodio pro 50, ale może jakiś inny model sprawdzi się lepiej do zastosowań w kolejności : pianino, filmy, muzyka, ewent. rozmowy.
    Pozdrawiam

  2. a jak te sluchawki maja sie do bluedio v2 victory?
    Niestety pałąk mi sie w nich zepsuł i nie wiem, czy kupic w tej cenie znowu bluedio v2 czy dostane cos lepszego cenowo? Wazne dla mnie, aby byly na bluetooth i mialy mikrofon do rozmow.

    • Nie, ponieważ niestety spotkałem się z odpowiedzią odmowną co do tego modelu oraz brak odpowiedzi co do współpracy ogólnej. Można założyć, że za dużo by wyszło w recenzji i pomiarach, stąd taki stan rzeczy :).

  3. Słabiutkie. Jakość wykonania – niby estetycznie, tu czerwone, tam skórka, ale jednak czuć niską cenę. Dźwięk tego nie wynagradza. Mocno basowe. Wokal jak z zza szyby w aucie. Jak ktoś ma więcej słuchu niż „bass turbo: on” to raczej nie polecam. Aurvana Live o 2 półki wyżej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *