Noontec to firma, która stara się zabłysnąć na arenie sprzętu przenośnego kierowanego do tych, którzy mimo wszystko cenią sobie wyróżnianie się z tłumu i słuchawki traktują jak element ubioru. Prym pod tym względem wiodą jak zwykle Beats by Dr Dre, ale ich cena jest absolutnie i niepodważalnie niewspółmierna do brzmienia, jakie oferują, o ile można o jakimś w ogóle mówić. Noontec próbuje zatem podejść do tematu od tej samej strony, ale na swój własny sposób, który suma sumarum okazuje się lepszy od pierwowzoru pod każdym względem. Przed Wami przenośne Noontec Zoro, przedstawiciele kategorii „fashion headphones”.
Dane techniczne
– Wtyk i kabel: 1,2m flat wire z wtykiem 3.5mm
– Przetworniki: półotwarte, dynamiczne, 40mm
– Opór: 16 ohms
– Moc maksymalna: 60mW
– Pasmo przenoszenia: 13-26,000 Hz
– SPL (dla 1 KHz): 124dB
– W zestawie: pokrowiec do przenoszenia
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki mają konstrukcję jakoby „z góry narzuconą”, ale mimo to prezentują naprawdę niezły poziom. I tak:
– pałąk
Całość opiera się na grubym plastikowym pałąku, do którego zamontowana została bardzo wygodna poduszka amortyzująca. Element ten nie był klejony, więc nie spodziewam się na tym polu żadnych problemów. Plastik użyty przy tej konstrukcji jest dosyć sprężysty, wypolerowany, nie sądzę, aby również i z jego strony można byłoby spodziewać się problemów jakościowych. Prawdopodobnie w pałąku znajduje się metalowa opaska wzmacniająca.
– poduszki, izolacja i wygoda
Słuchawki mimo nausznej konstrukcji są półotwarte i izolują od otoczenia dosyć przeciętnie, bardziej tak, jak robią to typowe modele zamknięte. Bierze się to również z faktu, że pałąk wyprofilowano na mały docisk, zatem w nagrodę zyskujemy tu naprawdę solidną wygodę, która umożliwia długie seanse bez potrzeby zdejmowania słuchawek z powodu dyskomfortu lub nawet bólu, a czego nie mogę powiedzieć o produktach konkurencji. Pomagają tu także poduszki, których forma została świetnie dobrana do kształtu ludzkiego ucha, tak samo jak sprężystość oraz przyjemny w dotyku materiał skóropodobny. Poduszki można wymieniać na takiej samej zasadzie, jak np. w K518, a więc wystarczy mieć tu kołnierz nawlekany na słuchawkę i wprowadzany w przeznaczoną do tego celu szczelinę. Być może nawet i poduszki od wspomnianych K518 by tu pasowały, ale obawiam się, że nie mam jak tego sprawdzić. Muszle dopasowują się do kształtu ucha za pomocą prostego mechanizmu podwójnych zawiasów w osi X i Y, a co przychodzi im dosyć łatwo, choć w ograniczonym zakresie.
– mechanizmy regulacji i składania
Składanie słuchawek odbywa się do środka, identycznie jak w pozostałych modelach tego typu, za pomocą dwóch plastikowych cypli. Punkt oparcia siły podczas rozginania znajduje się na plastiku pałąka, ale dobrany został rozsądniej niż w podobnych słuchawkach tego typu u konkurencji. Rozsuwanie muszli jest bardzo łatwe i nie wymaga użycia siły, a ramiona również i tu zostały wzmocnione metalem. Po stronie wewnętrznej znajdziemy ułatwiającą precyzyjną regulację skalę z podziałką. Jedyną rzeczą, do której można mieć tu pretensje, jest mały zakres wysunięcia słuchawek, przez co ich objętość jest również dosyć mała, niewiele większa od wspominanych wyżej K518 DJ, ale nie ma na tym polu tragedii, sam także najmniejszych kłopotów z założeniem Zoro nie miałem.
– wtyki i okablowanie
W zestawie dostajemy dosyć wątły przewód sygnałowy typu flat wire pod kolor słuchawek, zalecałbym jednak właśnie ze względu na jego wątłość wymianę na inny, bardziej dopasowany pod nasze wymagania i nawyki. Sam w sobie zapewnia dostateczną jakość dźwięku, ale słuchawki same zachęcają do eksperymentowania w tym zakresie lepszymi przewodami.
Jak widać mimo faktu bycia „klonem” wcale nie musi to od razu wykluczać zdrowego rozsądku i myślenia samodzielnego ponad ślepym kopiowaniem. Zoro są w praktyce bardzo wygodne i użytkowanie ich nie nastręcza żadnych trudności, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, aby móc się cieszyć niezmącenie brzmieniem i dokładnie je opisać.
Brzmienie
Gdy czytałem te wszystkie zachwyty nad „podrabianymi Beatsami, które biją Beatsy” nie musiałem specjalnie wgłębiać się w temat aby wiedzieć, że nie trudno jest takie słuchawki stworzyć – bo i same Beatsy to, przynajmniej w ramach swojej ceny, nic interesującego. Noontecowi jednak udało się nie tylko stworzyć coś, co próbuje klonować i w pewnym stopniu żerować na efekcie tworzonym przez Beatsy, ale też dobitnie je przeskakuje i oferuje słuchaczowi naprawdę fajnie brzmiące słuchawki z którymi nie ma wstydu pokazać się na mieście. Mało tego, bo dodatkowo potrafią bronić się przed czyhającą za każdym rogiem konkurencją, co na nasyconym rynku słuchawkowym jest naprawdę dużą sztuką. Ale może przejdźmy do konkretów.
Bas jest w tych słuchawkach obecny, mocny i głęboki, ale świetnie stonowany i dobrany w ilości w zasadzie perfekcyjnej. Spodziewałem się przesadyzmu typowego dla słuchawek miejskich, a natrafiłem na ogromny pokład uniwersalności i naprawdę miłej dla ucha precyzji. Linia basowa zakreśla się nam od niższych swoich wartości i wyciąga z utworów dokładnie te partie, które bezwzględnie powinny być wyciągnięte. W pozostałych również zdarza jej się wtarabanić, ale nie jest to inwazja, a jedynie kurtuazyjna wizyta na moment, zatem mimo mocy i podkreślenia nie będzie można Zoro zarzucić rozlania się i braku kontroli. Słuchawki nie grają ofensywnie, nie lecą po basie jak po bandzie, nie uderzają basem binarnie i na ślepo, czyli albo wcale, albo na całego, zamiast tego dozują go dobrze i rozsądnie, leją „pod korek”, ale nie przelewają i jestem przekonany, że taki stan rzeczy z pewnością się Wam spodoba.
Średnica jest w nich równie obecna, co bas, serwowana w przystępny i zdecydowany sposób, a przede wszystkim z bardzo dobrym połączeniem na styku obu tych zakresów i wyczuwalną szerokością. Decyduje to o finalnej sporej muzykalności i naprawdę przyjemnych muzycznych doznaniach w wielu utworach. Słuchawki starają się być kompetentne i przede wszystkim nie można odmówić im powietrza, a więc wspomnianej szerokości – to kolejna rzecz, której się obawiałem, że będę musiał się z nią tutaj użerać, tymczasem Zoro zaskoczyły mnie bardzo pozytywnie na tym polu. Z tym że mimo wszystko coś mi tu nie pasowało i nie miało to miejsca w każdym utworze, potrafiłem zauważyć braki w naturalności, nierealność średnicy w stosunku do materiału, który doskonale przecież znałem z odsłuchów na zarówno tańszym od Zoro sprzęcie, jak i wielokrotnie droższym. Jednocześnie nie mogłem w pierwszej chwili zdiagnozować w czym może tkwić problem.
Okazało się, że na doskonale i równo nacechowanych utworach jest faktycznie problem, ale nie ma go tam, gdzie pojawiała się bardziej uśmiechnięta sygnatura. Z jednej strony można było zatem poczuć pewną dozę „iskrzenia się”, z drugiej w pewnych miejscach tego iskrzenia mi brakowało. Winę za to ponosi punkt łączenia się góry ze średnicą. Słuchawki zaliczają tam bardzo mocny ubytek i w efekcie stają się niestabilne, mieszając ostrość i detaliczność z wycofaniem i przyciemnieniem, a wszystko to zależnie od utworu, jaki odtwarzamy, zupełnie jakbym miał na głowie model dwuprzetwornikowy. Ponieważ dołek ma miejsce w okolicach 2,5-5 kHz z bardzo mocnym szczytem na paśmie 3-4 kHz, poprawić możemy taki stan rzeczy precyzyjną korekcją, ale poza tym jesteśmy bezradni. Prostymi korektorami, np. wbudowanymi w urządzenia przenośne, nie damy rady tego zrobić, więcej zepsujemy niż naprawimy i dopiero na czymś programowym będzie można się tym fantem zająć. Tyle że gdy już to zrobimy, uzyskamy jedne z najrówniej grających słuchawek w tym przedziale cenowym.
Problemy z łączeniem się góry ze średnicą rzutują nie tylko na charakter średnicy, której można dzięki temu zarzucić niesłusznie nienaturalność i braki w rozciągnięciu, ale również na część efektów stereofonicznych, dzięki czemu mamy tu niestabilną mieszankę tak samo powietrza i wrażenia, że to słuchawki znacznie większe rozmiarowo i o większym rozmachu, jak i ciasnoty tam, gdzie byśmy się takiego obrotu spraw w ogóle nie spodziewali. Mimo wszystko słuchawki robią jak najbardziej pozytywne wrażenie, dźwięki nie są sprasowane, nie są upychane na małej powierzchni, co daje nam wrażenie dźwięku wyraźnie większego, niż na pierwszy rzut oka byśmy się po Zoro spodziewali.
Noontec z perspektywy celów są w paru miejscach wyraźnym klonem Beats by Dr Dre, ale z perspektywy brzmienia absolutnie wykraczają poza tak wąskie i płytkie ramy. Oferują pełne i zrównoważone brzmienie o bardzo dobrych ogólnych parametrach akustycznych, doskonale dobrane ilościowo zakresy tonalne i niestety pewną dozę niestabilności, braku przewidywalności, które biorą się z wyraźnego dołka na styku średnicy i góry. Skutkuje to tym, że niektóre utwory, jeśli skupiają się w tym newralgicznym rejonie, tracą swój blask, którego nie można odmówić pozostałym. Mimo tej niedogodności słuchawki prezentują muzykę na ogół bardzo przyjemnie, łatwo angażują słuchacza i „znikają” mu na głowie wyjątkowo szybko. Po korekcji wspomnianego dołka uzyskujemy jednak słuchawki-skarb w tym przedziale cenowym – praktyczne, wytrzymałe, uniwersalne i bardzo dobrze brzmiące. Widać nie tylko Superlux to potrafi.
Zastosowanie
Nie ma tu specjalnych rekomendacji lub przeciwwskazań, zatem moje zdanie oscylowałoby głównie wokół gustu – byłyby to więc jaśniejsze układy z wysoką przestrzennością. Tak samo materiał muzyczny jest Zoro obojętny, z czego zadowoleni będą fani „szerokotematycznych” zasobów audio. Uniwersalność tych słuchawek to też nie tyle elastyczność brzmienia, co zastosowań – ponieważ są kompaktowe i składane, sprawdzą się przede wszystkim na wyjściu. Z drugiej strony naprawdę wysoka wygoda i sensownie dobrany rozmiar nausznic umożliwiają spędzanie w nich długich godzin przy komputerze lub jakimkolwiek innym stacjonarnym sprzęcie audio.
Podsumowanie
Noontec Zoro to słuchawki niepozorne i przez to zaskakujące. Ich wyjątkowość pochodzi jednak głównie ze specyficznego dołka na styku średnicy z górą. Pod względem jednak wszystkiego innego – opłacalności, wygody, możliwości, jakości pozostałych zakresów tonalnych i przede wszystkim świetnego połączenia wyważonego dołu ze średnicą – kolorowe Zoro naprawdę mają czym się pochwalić. Moim zdaniem mogą spokojnie rywalizować z takimi tuzami, jak Aurvana Live!, radzą sobie też bez problemu z również wykorzystywanymi pod outdoor Maxellami Retro DJ / Brainwavzami HM3, choć to w ramach tych pierwszych zupełnie inna półka cenowa, na której są niemal bezkonkurencyjne w wielu zastosowaniach. Ale nawet i wśród droższych słuchawek potrafią wprowadzić sporo zamieszania, które kosztują więcej od Zoro, a mimo to są miejscami dosłownie wdeptywane w ziemię. Śmiało wybrałbym je również na tle K450, które swego czasu bardzo lubiłem – tyle że Zoro lubię od nich bardziej, o wiele bardziej. Słuchawki naprawdę bardzo przypadły mi do gustu, zatem leci dla nich zasłużona rekomendacja.