Recenzja słuchawek Marley Smile Jamaica Wireless 2

U Marleya wciąż panują jamajskie klimaty i producent stara się jak widzę dostosowywać swoją ofertę nie tylko w zakresie nowych produktów, ale też udoskonalając i odświeżając te, które zostały już przez niego wypuszczone. Przykładem tego jest recenzowany model Smile Jamaica 2, którego poprzednik był modelem w formie neckbandu. Słuchawki te miały swoje zalety, ale jednak chyba ludzie bardziej przyzwyczaili się do sprzętu typowo złączonego kabelkiem lub TWS. Choć więc nie miałem styczności z poprzednią iteracją, nie stoi to na przeszkodzie aby zabrać się za recenzję następcy tak jak lubię, a więc od czystej kartki i bez jakichkolwiek doświadczeń w tym zakresie.

W zestawie troszku bida z nyndzom, jak to mówio.

Jakość wykonania i konstrukcja

Słuchawki są wykonane z lekkiego plastiku pochodzącego z recyklingu i elementów drewnianych, które stosunkowo rzadko spotyka się w tańszych konstrukcjach. Jak zawsze producent stawia więc tu na aspekty ekologiczne i za to cześć mu i chwała.

Z technicznego punktu widzenia, jest to model dynamiczny, ale próżno szukać tu jakichkolwiek twardych danych takich jak wielkość przetworników czy pasmo przenoszenia. Mnie proszę nie pytać – nie mam zielonego pojęcia, a co najwyżej założyć mogę, że będą to standardowe 20 Hz – 20 kHz, 16 Ohm (bez znaczenia że to model bezprzewodowy), jakieś 6-8 mm przetwornik dynamiczny. Wiemy natomiast, że słuchawki wykręcają aż 9 godzin pracy i faktycznie Marleye potrafią pracować bardzo długo na baterii zarówno w trybie ciągłym, jak i przerywanym.

Bo i co tu celebrować, jak nawet trzeciej pary tipsów nie dostajemy?

Pakowanie – tu mogłoby być lepiej niż jest, ale nie chodzi o materiały użyte przy tym procesie, a łatwość z jaką przy beztroskim pakowaniu da się z tego wszystkiego zrobić naleśnik. Słuchawki są pakowane w ekologiczne pudełka i z użyciem biodegradalnego kartonu, co bardzo się chwali, ale jednak mogłoby to być wszystko po prostu grubsze. Inaczej słuchawki będą poddawane prasowaniu, jeśli sprzedający słabo zabezpieczy paczkę w wysyłce. Na ogół na szczęście nie ma z tym problemu i po drugiej stronie sprzedający wykazuje się jakimkolwiek zaangażowaniem i wyobraźnią. Producent też nie może przecież wszystkiego przewidzieć i zatroszczyć się sam.

Choć same słuchawki ładnie się prezentują.

Jakość wykonania – bardzo dobra. Pomijając nieco cienki kabelek łącznikowy w kolorowym oplocie, naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Słuchawki są bardzo dobrze spasowane, nie mają defektów ani szczelin, nie ma też ostrych krawędzi, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Do tego elementy drewniane, które zawsze z chęcią widzę i z których Marley jest ogólnie znany.

Wyposażenie – dosyć ubogie, że tak to ujmę. W zestawie mamy tak naprawdę tylko jedną zapasową parę tipsów (S) i kabelek ładowania. Brakuje większych silikonów (mediumy są już zainstalowane na słuchawkach) oraz etui do przechowywania słuchawek. Nie ma także pianek, na których moim zdaniem grają najlepiej (o tym za moment). W zamian przynajmniej cena jest niższa, a budżet przesunięto mocniej na poczet wkładu materiałowego w same słuchawki. A tak, dostajemy jeszcze naklejkę Marley’a.

Pilot jest dosłownie byczy i powoduje to niestety trochę problemów.

Wygoda – słuchawki najlepiej sprawdzają się w użytkowaniu klasycznym, z kablem pod brodą lub na karku. Wynika to z faktu, że pilot jest położony bardzo wysoko i w konfiguracji OTE znajduje się tuż za uchem. Do tego słuchawki średnio nadają się do biegania, jako że o ile są bardzo wygodne same z siebie przez bardzo drobne korpusy, o tyle duży pilot lubi uderzać o policzek w trakcie ruchu.

Miły akcent.

Izolacja od otoczenia – jest generalnie przeciętna. Słuchawki można przez to nosić długo, także w lecie, bo nie parzą nam kanałów, ale ich izolacja wynikać będzie z głębokości aplikacji w uchu oraz samej jego anatomii. Moje uszy preferują dłuższe tulejki i stąd poziom wrażeń oraz ogólnie izolacji mam na poziomie zbliżonym do Explorerów 2.0.

Kabelki w oplocie, ale cieniutkie.

Bluetooth – oczywiście wszystko zależy od nadajnika czy w ogólnie urządzenia źródłowego, ale w moim przypadku nie uświadczyłem specjalnych problemów. Aczkolwiek bardzo dziwne anomalie działy się podczas nagrywania głosu na PC. Wszystkie nagrania były fabrycznie uszkodzone, jakby z problemem kodowania. Na telefonie problemów nie było już żadnych. Przy połączeniu z PC notorycznie też zdarzało mi się, że aktywował się wyłącznie tryb komunikacyjny. Należało wtedy rozłączyć ręcznie słuchawki z nadajnikiem i ponownie je połączyć. Zdarzało mi się to jednak też i na innych słuchawkach od niektórych producentów, więc nie jest to raczej nic, co nie dałoby się zakwalifikować ponad przypadłością nadajnika. To zaś co trochę mnie irytowało, to zdolność do wyłączenia się po dłuższej chwili Marleyów jeśli kompletnie nie są używane. Tak jak w CK3TW czy Cipherze BT, ogranicza to ich użytkowanie jako zestawu słuchawkowego np. w aucie i w formie czuwania w pogotowiu.

Słuchawki kręcą aż 9 godzin na baterii.

Głośność – zazwyczaj z głośnością oscyluję w słuchawkach bezprzewodowych na rejonie 15-25%. W Marleyach czyniłem to w zakresie 40-60%. Nie są to więc słuchawki stworzone do niszczenia sobie słuchu przesadzoną głośnością. I dobrze. Jestem bardzo stanowczy w tej materii, jako osoba słuchająca muzyki bardzo dużo i od lat. Dlatego też nie zamierzam Marley’ów karcić za tenże aspekt ich użytkowania, zwłaszcza że słuchawki zostawiają mi i tak spory margines dający możliwość wygodnej regulacji. Na telefonie zaś ich głośność nie jest sprzężona z głośnością telefonu, toteż jedno i drugie można popchnąć na naprawdę duży poziom.

Sprytnie ukryty port ładowania.

Szumy i przebicia – wiele osób podchodzi do urządzeń Bluetooth jako tych, z których ma się wydobywać grobowa cisza w partiach wyciszonych. Tak bardzo często nie jest i taka sytuacja ma miejsce także w Marley’ach. Poza delikatnym szumem tła, gdy słuchawki są aktywne, zauważyłem też słyszalne syknięcie w momencie przechodzenia w stan nieaktywności (czyli po kilku sekundach od ustania odtwarzania dźwięku). Nie jest to nic przeszkadzającego, ale odnotować trzeba z recenzenckiego obowiązku.

Ciekawostka - na korpusach są numery seryjne.

Mikrofon – słuchawki oferują nawet sensowną jakość prowadzonych rozmów. Co prawda jest troszkę cicho i ma się wrażenie, jakbym mówił do odsuniętego od ust aparatu, ale poza tym komunikacja była w porządku. Na Adrenaline, T2C czy AT-200 było zauważalnie gorzej w tym zakresie. Na pilocie są także pełne przyciski sterowania, w tym sterowanie utworami.

Czas pracy na baterii – spasiony pilot jednak zrobił swoje i producent dowiózł obiecane 9 godzin pracy (mniej więcej). Czyni to SJW2 jednymi z najdłużej działających słuchawek bezprzewodowych w tej klasie cenowej spośród znanych mi modeli. Podobny czas pracy oferowały NuForce, ale tu z kolei trzeba było konkretnie więcej zapłacić.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem, który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści.

Sprzęt dla pewności zawsze zostawiam sobie włączony na 24-48h z tytułu profilaktyki przed krytycznymi odsłuchami (tzw. wygrzewanie), aby uspokoić co bardziej wyczulonych i doszukujących się w tym powodów dla których miała miejsce różnica w odbiorze słuchawek. Słuchawki sprawdzane były bezprzewodowo na komputerze PC z modułem Asus BT400 oraz UGO i Gembird CSR 4.0, a także w komunikacji ze smartfonem Redmi Note 4 MTK. W ramach pozostałego sprzętu testowego:

  • Konwertery C/A: Pathos Converto MK2
  • Wzmacniacze: Pathos Aurium
  • Karty dźwiękowe: Asus Essence STX (2x MUSES8820 + TPA6120A2), AudioQuest DragonFly Cobalt
  • Słuchawki testowe: Audeze LCD-i3, Audio-Technica ATH-CK3TW, Edifier TWS6, Encore RockMaster One

 

Analiza pomiarowa

Słuchawki prezentują się całkiem zacnie pomiarowo:

W przypadku modeli dokanałowych mierzę tylko jeden kanał, ponieważ problemy parowania jednostek zdarzają się w takich modelach niezmiernie rzadko, za to bardzo często pojawia się kwestia odpowiedniej aplikacji każdego kanału tak, aby zminimalizować błędy pomiarowe względem poprzednika.

Wykres falowy podkreśla miejsca i rejony, w których słuchawki wzbudzają się najbardziej w kontekście konkretnych poziomów głośności.

Natomiast spektrogram wskazuje na dominację basu nad sopranem. I owszem, gdy próbowałem je zakładać tak jak Explorery, czyli jako OTE, pomiary odzwierciedlały moje odczucia.

Zniekształcenia trzymane są w ryzach i słuchawki nie notują żadnych strasznych dolegliwości. Choć bas ma tu więcej pogmatwań niż sopran i średnica, wyginając się na zniekształceniach na kształt lekkiego wgniecenia.

 

Jakość dźwięku

Słuchawki Marleya wykazują się w zasadzie podobnymi cechami jak Positive Vibrations 2 Wireless w zakresie ogólnej tonalności, prezentując dźwięk na planie „V” z naciskiem na dobrze wyważony bas i wyraźny sopran. Dźwiękowo będzie to poziom Adrenaline 2.0, a więc można powiedzieć że adekwatnie do ceny, ale dużym plusem są niektóre aspekty użytkowe wybijające się ponad przeciętność. Tonalność z pamięci przypomina mi właśnie odwrócone proporcjonalnie Adrenaline.

Bas – spodziewałem się, że dostanę basem po uszach. Jednym słowem, że będzie go bardzo dużo i w rękach zostaną mi się kolejne, męczące basowo słuchawki. Nic z tych rzeczy. Bas w Marleyach jest świetnie wyważony proporcjami. Ma fajną głębię i czuć jego obecność, ale nie wylewa się za kołnierz, nie przebija się na pierwszy plan. Potrafi wygarnąć gdy zaczepiony i tylko wtedy, bez serwowania agresji. Na piankach jest go więcej niż na silikonach i w takiej konfiguracji naprawdę niczego mi w nim nie brakuje: ani wydźwięku, ani mocy, ani zejścia.

Średnica i sceniczność – przez delikatny naddatek proporcjonalny ze strony basu potrafi wydawać się w pierwszym kontakcie oddalona, ale w rzeczywistości wokale są pozycjonowane blisko i czytelnie. Portretowanie i skupienie się na środku powodują ubytki w wychyleniu źródeł pozornych na osi przód-tył, także słuchawki grają mocno eliptycznie, ale w zamian dostajemy bardzo dobrze słyszalnych wokalistów właśnie. Słuchawki grają bliżej niż np. moje CK3TW, które zakupiłem niedługo po recenzji na własny użytek i przyznam, że jeśli miałbym wybrać, w CK3TW wolałbym średnicę de gustibus z SJW2. Ale i to samo powiem przy HD800 oraz wielu innych słuchawkach, których priorytety i cechy szczególne leżą poza moją osobistą domeną dźwiękową.

Góra – sopran zostawiłem na koniec, ponieważ to najbardziej atencyjny zakres w tym ustroju. Na silikonach o te jedno oczko lubi się rozgrzać w niektórych utworach o co bardziej intensywnym sopranie i wiąże się to przede wszystkim z faktem nie tyle samych właściwości przetwornika, co jego aplikacji i mojej własnej anatomii. Wzorem Positive Vibrations 2 Wireless, w sopranie dzieje się sporo, jest detal, jest zadzior, ale przez wspomnianą aplikację, w mocno nafaszerowanych sopranem utworach lub po prostu na złych realizacjach, zdarzało mi się usłyszeć sporadyczną nadmierną sykliwość. Warto rzucić okiem na pomiary, w których jak widać dominacji sopranu nie ma przy idealnej szczelności. Bas skutecznie zakrywa proporcjonalnie ten zakres i reaguje z nim. O tym, że takie zjawisko ma miejsce, mogą opowiedzieć np. posiadacze KEFów LS50 z dokupowanym później subwooferem, którzy są pod wrażeniem, że jeszcze niedawno dosyć jasne i analityczne monitorki nagle zaczęły grać im po ludzku i harmonijnie z głośnikiem basowym. Tak samo dzieje się czy to z moimi Q80 po modyfikacjach (więcej basu wycofało lekko średnicę) czy też dużej liczbie innych kolumn i słuchawek. Zjawisko to jest po prostu powszechne i uniwersalne, a jako jeden z czynników leży u podstaw wszelkich sporów i kłótni w temacie słuchawek dokanałowych, gdzie im szczelniej i więcej basu, tym wydaje się to często cieplejsze.

Jednak o ile teoria jest teorią a pomiary pomiarami, między stanem idealnym a tym zaburzonym przez uwarunkowania anatomiczne pojawia się naturalna dysproporcja i Marleye wpisują się na listę naprawdę wielu słuchawek, których opis będzie „skażony” większym niż zazwyczaj pierwiastkiem „subiektywizmu odanatomicznego”. Ponieważ ich tulejki są dosyć krótkie względem korpusów, nadają się bardziej na mniejsze uszy, aniżeli takie pierogi jak u mnie. W wielu konstrukcjach o takim profilu (vide niedawno testowane Explorer 2.0 chociażby) zachodzi u mnie czasami kłopot z uzyskaniem uczucia może nie tyle szczelności, co pewności aplikacji. Z piankami tego problemu nie miałem.

 

Jakość dźwięku na piankach

A skoro o nich mowa, słuchawki te mają pewien sekret, albowiem przy takim strojeniu spokojnie lubują się właśnie z piankami i mam nawet ciche podejrzenie, że choć producent nie zawarł ich w zestawie, to przygotował je na potencjalną pracę z takowymi względem takich osób jak ja. Ponieważ jestem fanem bardziej wyważonego brzmienia, a anatomia powoduje że nie jestem w stanie uzyskać absolutnej penetracji rodem z Etymoticów, słuchawki w takim wydaniu bardziej mi się podobały i spędziły w uszach praktycznie 90-95% czasu testowego, ale nie tylko i wyłącznie z tego powodu.

Wadą pianek jest oczywiście koszt, który podnosi cenę zakupu i eksploatacji słuchawek. Czy warto wykosztować się ekstra nawet na jedną parę takich S400 albo T500? Moim zdaniem jak najbardziej. Zyskamy bowiem wtedy dużą wygodę użytkowania, a tym samym możliwość korzystania ze słuchawek dłużej i lepsze wykorzystanie ich długiego czasu pracy. Do tego przyjemną aplikację, gdy słuchawki bardzo często wkładamy i wyciągamy (cykl przerywany, np. w biurze przy częstym kontakcie z innym pracownikami).

To jest właśnie ów sekret modelu Marleya. Z piankami, w sumie podobnie jak CK3TW, słuchawki są w stanie podnieść się w kilku kluczowych aspektach. Nagle okaże się, że w rękach mamy:

  • lepszą wygodę,
  • sprawniejszą aplikację,
  • lepszą izolację od otoczenia,
  • łagodniejszą górę,
  • znacznie dłuższą możliwość pracy w słuchawkach bez uczucia zmęczenia,
  • lepsze wykorzystanie 9h działania na baterii.

A wymieniliśmy sobie tylko tipsy. To jest niestety ta zarówno niewdzięczność słuchawek dokanałowych, jak i drzemiące w nich możliwości personalizacji. Często nie da się niestety pogodzić wszystkich aspektów ze sobą, ale będą sytuacje takie jak ta, gdzie wszystko zagra tak jakby to tak miało od samego początku grać. Przesłuchałem na piankach w SJW2 masę utworów, w tym trudnych sopranowo, bez żadnego problemu i jedyne, co dawało się usłyszeć, to typową dla pianek matowość w sopranie, ale też nie było to nic jakoś specjalnie rozpraszającego. Wręcz przeciwnie, grało to z takim fajnym analogowym sznytem, nie jak defekt, a bardziej cecha, właściwość. Na Etymoticach, które też mają rozbudowaną górę, była to tendencja już odwrotna i częściej słyszałem to jako zbyt mocne zmatowienie, skrępowanie tego, w czym słuchawki te winny brylować, zacieranie owych cech i właściwości.

Znów więc zataczając koło, wracam do marudzenia na fakt, że Marleye nie mają w zestawie pianek. Być może było to podyktowane kosztem całościowym i chęcią nie wybijania się ponad określony pułap cenowy. Jeśli tak, zostawia to pewien manewr osobom oszczędniejszym, dla których opcjonalne wyposażenie niekoniecznie jest czymś niezbędnym. Z drugiej strony skąd taki zwykły użytkownik ma wiedzieć, że akurat ten czy ten model na piankach mocno się poprawia i warto go z nimi razem kupić? I to pytanie w rzeczy samej leży u podstaw moich pretensji.

 

Dla kogo Smile Jamaica Wireless 2?

No właśnie. Może prościej będzie zacząć od tego, komu słuchawki mogą się nie spodobać.

Przede wszystkim wskazałbym tu na osoby bardzo aktywne fizycznie (głównie biegaczy), ponieważ masa pilota i drzemiącego w nim ogniwa będzie nam zawadzać. A w zasadzie nie tyle zawadzać, co łoić i policzku. Te słuchawki bardziej sprawdzają się w podróży i umiarkowanym hałaśliwie środowisku. Izolacja bowiem na poziomie Etymotica to nie tutaj i jeśli odcięcie się od świata jest naszym celem na poważnie, a nie na pół gwizdka, to Marleye nam takiego stanu rzeczy nie zapewnią.

Narzekać będą mogły też osoby mające absolutną awersję do pianek lub z bardzo dużymi kanałami słuchowymi, notorycznie wykorzystującymi tipsy w rozmiarze L. Ani jednego, ani drugiego nie uświadczymy w zestawie. Do tego przy trudnych anatomicznie uszach, które nie radzą sobie z małymi korpusami, może być odczuwalne wrażenie niepewnego siedzenia w kanałach. Pianki ponownie ten problem rozwiązują.

Osoby lubiące bardziej potulne strojenie i stroniące od brzmienia agresywnego, powinny zainteresować się piankami i wtedy ponownie przeanalizować sens i koszty zakupu, bo może się to okazać niewiele droższa całościowo inwestycja. Nie będą musiały tego robić zaś osoby preferujące odsłuchy na bardzo dużych głośnościach. Marleye nie są słuchawkami głośnymi, użytkowałem je średnio w połowie skali, a preferuję odsłuchy ciche i nie jestem typem „gazownika od pokręteł”, co to z potencjometru robi sobie głośność adaptacyjną, a gałką kręci niczym lewarkiem przy samochodzie.

Polecić można je za to osobom wymagającym:

  • bardzo dobrego sprawowania się na piankach we wszystkich płaszczyznach,
  • ogólnie nieprzesadzonego basowo grania na planie „V”,
  • długiego czasu pracy na baterii,
  • nawet niezgorszej jakości mikrofonu do rozmów,
  • dobrej jakości wykonania,
  • atrakcyjnej ceny.

Co do gatunków, generalnie na piankach „Jamajskie uśmiechy” zagrają właściwie wszystko, podczas gdy na silikonach będzie można odpuścić niektóre gorsze realizacje i te o bardziej skrzeczącym sopranie. W sumie tak samo jak na Positive Vibration 2 Wireless.

 

Wskazówki dla użytkowników

Jeśli jesteście już posiadaczami SJW2, ewentualnie dopiero planujecie takowymi się stać, polecam posłuchać słuchawek dokładnie w takiej konfiguracji i okolicznościach:

  • pianki Comply T500,
  • kabel na karku lub pod brodą,
  • słuchawki klasycznie, kabelkami do dołu,
  • na głębokiej aplikacji w uchu,
  • w średnio głośnych lub może ogólnie bardziej cichych warunkach,
  • krytycznie oceniając po 1-2 dniach pracy i odsłuchów.

Oczywiście nie zrobi to zaraz z nich drugich iSine 10 czy LCD-i3, ale Marleye pochodzą z tego koszyka rozwiązań słuchawkowych, które na początku kreują raczej mieszane uczucia, aby potem konsekwentnie je zacierać. Pianki wydatnie w tym procesie pomagają.

 

Podsumowanie

Z Marleyami pracowałem bardzo długo i doszedłem do wniosku, że o ile na początku nie robiły na mnie jakiegoś powalającego wrażenia że oto pojawił się jakiś „killer” rynkowy i wszystkie słuchawki dookoła będą skasowane (zwłaszcza kwestia wyposażenia miała w tym swój udział), o tyle im dalej w las, tym bardziej mnie do siebie przekonywały. Zwłaszcza gdy dostały później pianki, na których bardzo dobrze się odnalazły. Właśnie dlatego, przed wydaniem kategorycznych sądów, staram się sprawdzić słuchawki także i na nich, bo nie raz i nie dwa okazywało się, że to na piankach wzrastała mi ergonomia i radość z użytkowania.

Ogólnie ciekawe słuchawki, ale pisane są im pianki.

Generalnie do największych wad zaliczyć można troszkę nieprzemyślaną (albo może po prostu wynikową z racji postawionych sobie celów) konstrukcję, tj. opasły pilot położony zbyt wysoko i nieco za krótkie tulejki, wspomniane skąpstwo na wyposażeniu (brak etui, tylko 2 pary tipsów, brak pianek na których grają moim zdaniem najlepiej), co najwyżej dostateczną izolację od otoczenia, słabe oznaczenie kanałów L/R, cieniutkie kable, brak możliwości noszenia OTE i dwie cechy brzmieniowe: zredukowanej głębi sceny oraz gorącego sopranu lubiącego sobie tu i ówdzie posyczeć na trudniejszych utworach na silikonach w moich uszach. Nie jest to co prawda dla mnie osobiście problem, ale dyskusyjna może być też umiarkowana głośność słuchawek.

Z zalet wymieniać można natomiast bardzo dobrą jakość wykonania, aż 9 godzin pracy na baterii, drewniane elementy konstrukcyjne, okablowanie w oplotach, bardzo dobrą wygodę na piankach i ogólnie świetne rezultaty na takich właśnie dodatkach, bardzo fajną scenę na szerokość, czytelne i bliskie wokale, bezbłędny niemalże bas, dużą uniwersalność brzmieniową w trybie piankowym czy atrakcyjną cenę.

Choć ilościowo może się wydawać, że wady przewyższają zalety, w rzeczywistości jest na odwrót. Dokupienie pianek jest tu świetną i wskazaną inwestycją, a potencjalne wady raz, że niekoniecznie muszą nas dotyczyć, a dwa, że są w sporej części maskowane właśnie przez „opiankowanie”. Moim zdaniem śmiało rozważać mogą je fani grania na planie „V” (i to nawet na tych naszych nieszczęsnych piankach), którzy szukają soczystości na górze, mocnego ale rozsądnego basu, a także bardzo długiego czasu pracy i użytkowania ogólnie bardziej jako słuchawek przenośno-domowych i w cichą podróż.

Słuchawki Marley Smile Jamaica Wireless 2 będzie można nabyć za ok. 170 zł.

 

Zalety:

  • dobra jakość wykonania
  • drewniane elementy i ogólne utrzymanie w stylu eko
  • pilot z gniazdem w standardzie USB-C
  • całkiem dobra wygoda
  • brak potliwości kanałów słuchowych przy długim użytkowaniu
  • aż 9 godzin pracy na jednym ładowaniu
  • nawet nie najgorszej jakości mikrofon
  • na piankach muzykalne brzmienie z detalem i bez zamulenia
  • na silikonach brzmienie na planie „V” z mocnym basem i sopranem
  • bardzo fajny bas i czytelne wokale
  • dobra scena na szerokość
  • brak szumów, przebić czy lagów
  • całkiem atrakcyjna cena

Wady:

  • sopran potrafi zaiskrzyć na silikonach
  • skąpe wyposażenie dodatkowe (brak największych tipsów i etui)
  • brak dołączenia do zestawu jakichkolwiek pianek, na których w teście bardzo ładnie mi się zachowywały
  • wysoko położony pilot o konkretnych gabarytach
  • umiarkowana głośność maksymalna
  • izolacja od otoczenia mogłaby być ogólnie nieco lepsza
  • słabe oznaczenie kanałów L/R

 

Serdeczne podziękowania dla sieci salonów Top Hi-Fi & Video Design za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *