Edifier W320TN to malutkie słuchawki douszne typu TWS przystosowane do pracy bez tipsów silikonowych, gąbek, gumek, pianek i ogólnie rzeczy, które uznalibyśmy za materiały eksploatacyjne. Słuchawki tego typu cieszą się coraz większym zainteresowaniem ze strony użytkowników właśnie z tego powodu, toteż nie można pozostać na nie w pełni obojętnym, nawet jeśli samemu się takowych nie używa na co dzień, a co mogę powiedzieć o sobie. Kto jednak wie czy W320TN nie będą swego rodzaju przełomem w takich konstrukcjach goszczących w moich uszach.
Recenzja jest owocem płatnej współpracy z marką Edifier za pośrednictwem jej wyłącznego importera, firmy INNPRO, która podesłała niniejszy sprzęt celem wykonania rzeczywistych testów użytkowych. Niestety ze względu na konstrukcję słuchawek nie było możliwe uzyskanie porządnych danych pomiarowych (seal/leak).
Wykonanie i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas bardzo dobrze zapakowane, choć wyposażone jedynie w kabelek do ładowania, etui ładujące i instrukcję obsługi. Jest to jednak w zupełności wystarczające i jednocześnie maksimum, które przy takich słuchawkach jest wymagane. Brak tipsów wyklucza bowiem ich dołączanie i stosowanie, a połączenie analogowe w takich konstrukcjach nie jest stosowane.
Jakość wykonania jest jak na tak niską cenę (ok. 400 zł) całkiem dobra. Jedyne, co rzuciło mi się w oczy, to sporadycznie odlew (np. przy gnieździe USB-C przy etui), ale tak poza tym wszystko wydaje się tu być więcej niż w porządku. Etui nie trzeszczy gdy gnieciemy je w rękach, a jakością i materiałami nie odbiega od samych słuchawek, które także nie posiadają jakichś krytycznych elementów mogących negatywnie wpływać na użytkowanie i końcowe odczucia. Nawet wieczko od etui zachowuje się tu bardzo dobrze, nie będąc frywolnie latającą sobie klapką. Jest to miła odmiana np. względem KZ AZ10, które z konstrukcji (tj. modułów) TWS miałem najbliżej pod ręką.
Komunikacja
W320TN łączą się z komputerem czy innym urządzeniem jedynie poprzez Bluetooth w standardzie 5.3. Jeśli posiadamy sprzęt z kodekiem LDAC, również wykorzystamy go na testowanych Edifierach. To bardzo miły dodatek, który jest w stanie zagwarantować przede wszystkim wysoki bitrate. Aby jednak wykorzystać go w pełni, same słuchawki również muszą być należytej jakości. Dlatego obecność LDACa nie jest jeszcze gwarantem czegokolwiek, tak samo jak jego brak. Osoby zainteresowane tym zagadnieniem zachęcam do prześledzenia odpowiedniego akapitu w recenzji Finali ZE8000. Starałem się tam dokładnie wyjaśnić logikę za tym stojącą oraz przytoczyć odpowiednie liczby. Cytując za Wikipedią:
By default, LDAC audio bitrate settings are set to Best Effort, which switches between 330/660/990 kbps depending on connection strength.
Tak więc nawet w sytuacji gdybyśmy stosowali LDACa, Edifiery będą samodzielnie ustawiały sobie bitrate (bo muszą to robić, aby zachować ciągłość transmisji). Słuchawki są przy tym w stanie pracować również na starszych wersjach BT, wliczając w to nawet BT 2.0. Zasięg działania będzie jednak mocno zredukowany.
Wygoda i ergonomia
W tym akapicie muszę nawiązać do wstępu do całej recenzji, w którym pisałem o przełomie. Myślę, że warto byłoby trochę ten temat rozwinąć, ponieważ brak dotychczasowego korzystania z takich słuchawek nie wynika z moich preferencji czy uprzedzeń wrodzonych, ale fundamentalnej niemożności i co najwyżej uprzedzeń nabytych.
Zupełnie naturalną rzeczą u każdego człowieka jest bowiem to, że nie każde słuchawki są dla niego dobre. I nie chodzi tu tylko o dźwięk, ale często wszystko to, co dookoła. A to pady powodują jakieś problemy, a to materiał ma niską trwałość, a to coś jeszcze. Najczęściej jest to zaś rzecz fundamentalna: wygoda.
Nie jestem specjalnym fanem słuchawek dokanałowych, ponieważ nie lubię mieć czegoś w uszach, tak po prostu. Jest to fakt znany od lat, bo i nie ukrywam go w swoich recenzjach. Lubię być zawsze transparentnym, aby każdy mógł poznać moje preferencje i w ich kontekście podejmować decyzje świadomie, tudzież po prostu bardziej świadomie. Ale gdy przychodzi do słuchawek typu earbud lub „airpodsówek”, bo tak też mam w zwyczaju na nie pieszczotliwie mówić, powiedzieć że nie jestem ich fanem to jak nic nie powiedzieć.
Słuchawek tego rodzaju wprost nie cierpię. Co rusz mam problem z jedną słuchawką luzującą się w uszach, wypadającą, grającą z tego powodu inaczej. Nie mówiąc o braku izolacji od otoczenia, która często jest u mnie głównym czynnikiem decydującym o przesiadce na malutkie słuchaweczki osobiste.
Do tej pory testowałem przynajmniej kilka konstrukcji z obu rodzajów i mogę policzyć na palcach jednej ręki modele, w których jakkolwiek mógłbym mówić o ergonomii użytkowania na poziomie kwalifikującym się na „względny spokój”, że tak to dyplomatycznie ujmę. Ale w temacie airpodsówek jak do tej pory wynik wynosił okrągłe zero. Żaden model słuchawek, TWS czy nie, po prostu nie pasował do moich uszu, albo w ogóle nadawał się na śmietnik i był marnowaniem plastiku, kartonu, miedzi i mojego czasu. Nie będę wymieniał konkretnych firm i modeli, bo nie o to chodzi aby tworzyć na siłę fatalny fundament dla bardziej pozytywnej oceny W320TN, ale w tym gronie znajdowały się również słuchawki Edifiera, a dokładniej TWS200. Dlatego gdy otrzymałem możliwość testów wymienionego modelu, bardzo kusiło mnie, aby po prostu podziękować i oszczędzić sobie dużej szansy na kolejny zawód.
Było tak póki nie zwróciłem uwagi na zdjęcia tych słuchawek. W320TN nie mają bowiem klasycznego „dyszla” wylotowego jak TWS200, a podwójny otwór zabezpieczony sitkiem znajdujący się bardziej z boku i pod kątem, dokładnie tak jak najczęściej układały mi się takie słuchawki dotychczas w uszach. Wyglądało to dosyć obiecująco, toteż mimo wszystko zgodziłem się i… rzeczywiście, taki kształt słuchawek jest dla mnie znacznie bardziej naturalny. Aczkolwiek nadal słuchawki wymagają ode mnie sporadycznego poprawiania w kanałach (głównie prawym), ponieważ im szczelniej będą się w nich znajdowały, tym lepsze właściwości akustyczne zaoferują. O nich powiemy sobie tradycyjnie za moment.
Słuchawki na początku wypadały mi z uszu notorycznie, a dokładniej ze wspomnianego prawego ucha. Dopiero po jakichś 20 minutach nauczyłem się je tak zakładać, aby miało to ręce i nogi. Potem nie było już żadnych problemów, o ile nie próbowałem wykonywać jakichś prac fizycznych lub czynności polegających na mocnym schylaniu się. Wówczas nadal słuchawka prawa lubiła się wyswobodzić z ucha i majestatycznie wylądować na ziemi. Poza tym jednak było całkiem w porządku i osobiście uważam za ewenement, że mówię to o słuchawkach o takiej właśnie konstrukcji jak opisywane.
Z drugiej strony pamiętam historię znajomego, który autentycznie nie był w stanie używać żadnych słuchawek dokanałowych i jedyną parą jaka mu pasowała, były starusieńkie Klipsh Image S3. Ostro zakończone tipsy, płytka aplikacja, lekkie korpusy. Takie miał kanały słuchowe. Po prostu w słuchawkach – zwłaszcza dokanałowych – takie rzeczy się akceptuje i podchodzi na zasadzie eksperymentu co danej osobie pasuje, a co nie. Niestety nie utrzymujemy już kontaktów i wypożyczenie jego uszu, by sprawdzić wyprofilowanie W320TN, nie jest możliwe.
Po co ANC w takich słuchawkach?
No właśnie. Jest to dość ciekawy temat i przyznam się, że na ogół nie rozumiem dlaczego producenci na siłę aplikują w takie słuchawki mechanizm aktywnej redukcji szumów. Najzwyczajniej w świecie uważam, że niespecjalnie ma to tu rację bytu jakoby z samej definicji, ponieważ taka konstrukcja wyklucza sens stosowania tej technologii, a efekty zawsze będą albo negowane, albo w najlepszym wypadku zredukowane względem typowej konstrukcji dokanałowej lub pełnowymiarowej zamkniętej. Systemy ANC po prostu muszą koegzystować z dobrą izolacją pasywną, pracując jako jej suplement, a nie substytut. A mimo to Edifier zdecydował się na zastosowanie tu takowego systemu, dokładniej Adaptive Noise Cancellation.
Aby go włączyć lub wyłączyć, nie potrzebujemy na szczęście aplikacji Edifiera, a więc producent zachowuje się wobec nas bardzo w porządku i nie wymusza instalacji zbędnego oprogramowania na telefonie (wymagany Android 6+), jeśli tego sobie nie życzymy. W ten sposób mogłem operować swobodnie włączaniem i wyłączaniem tego systemu na Asusie K004, który ma stareńkiego Androida 4.1.2, a którego wykorzystuję jako audiofilski (czyt. przeskalowany do granic absurdu) DAP.
No dobrze, ale wracając do sedna problemu, czy także i tu można mówić o bezsensowności egzystencji ANC? Producent raczy nas funkcją pozbawioną logiki? Zdumiewająco, ale nie.
Cała zasługa leży w opisywanej wcześniej konstrukcji samych dysz, które lepiej siedząc w kanałach stwarzają jakąkolwiek szansę, aby system ten działał tak jak powinien. Albo inaczej: aby jego skuteczność była na tyle duża, abyśmy widzieli zasadność jego włączenia i uszczuplenia czasu pracy na baterii.
System ANC w W320TN słychać wyraźnie jako różnicę w szumie tła. Co prawda nadal słyszę stukanie swoich palców w klawisze pisząc te słowa, ale szum urządzeń (komputer, wentylatory) są zredukowane. Jest to więc dosłownie „redukcja szumów”, ale nic poza tym, bo niczym więcej być w takich warunkach nie może.
Zastosowanie może mieć natomiast całkiem zasadne w przypadku wykorzystywania w aucie jako słuchawka komunikacyjna (o ile auto jest samo w sobie dobrze wyciszone od dźwięków o niskiej częstotliwości) oraz tradycyjnie jako home office, a w czym swego czasu Edifier mocno się specjalizował i promował. Nie słyszę też aby W320TN zmieniały charakterystykę dźwięku w zależności od tego czy tryb ANC jest włączony czy nie. Natomiast takich dźwięków jak np. odkurzacz czy pokojowy klimatyzator, wygłuszyć do poziomu komfortowego odsłuchu nie będziemy już w stanie.
Czas pracy i ładowania
Skoro o tym wspomniałem, standardowo słuchawki wykręcają ok. 5,5 h na baterii, a co można uznać chyba już za swego rodzaju standard. Tyle samo więc co znacznie droższe FI-GOKU, jeśli chodzi o konstrukcje TWS. Ale gdy włączymy tryb ANC, czas ten zredukujemy do 3,5 godziny. Mało. Dla porównania ZE8000, które kilkukrotnie przebijają W320TN ceną, ze stale aktywnym systemem ANC są w stanie zrobić do 5 godzin. No ale to już inna konstrukcja, która łączy w sobie zarówno dokanałowość FI-GOKU, jak i „patykowatość” W320TN, w której wyłączyć ANC nie możemy „bo nie”.
Czas pracy W320 wydłuży nam oczywiście samo ich etui, które umożliwi do 4 doładowań, a już po 10 minutach naładuje słuchawki na 1 godzinę pracy. Sumarycznie z W320 możemy wykręcić maksymalnie ok. 27 godzin nieciągłej pracy.
Dodatkowe funkcje „QoL”
Z praktycznych dodatków ułatwiających życie (QoL = Quality of Life), mamy jeszcze automatyczną detekcję założenia słuchawek pozwalającą na pracę również jako pojedyncza słuchawka „samochodowa”, choć czasami system ten lubi wariować np. przy odkładaniu słuchawek, nie pauzując odtwarzania, a robiąc do dopiero gdy słuchawki na powrót umieścimy w uszach.
Mamy tu także redukcję szumów przy rozmowach telefonicznych (a więc mającą zastosowanie wobec mikrofonów tym razem, a nie przetworników), tryb dźwięku z otoczenia (w sumie bezużyteczny moim zdaniem, bo słuchawki nie izolują same z siebie), dual-pairing oraz tryb szybkiego parowania. Zaletą jest też dla mnie rezygnacja z paneli dotykowych na rzecz „pinch areas”, czyli malutkich pseudo-przycisków ukrytych we wgłębieniach powierzchniowych na bokach słuchawek. Okazuje się to wysoce praktyczne.
Narzekać mogę natomiast na brak możliwości sterowania głośnością. Mamy tu sterowanie rozmowami telefonicznymi, następnym albo poprzednim utworem, ANC, asystentem głosowym, ale nie głośnością. Pozostaje więc jedynie to co mamy w komputerze lub telefonie.
A skoro mowa o tym ostatnim, rozmowy telefoniczne są rewelacyjne jeśli chodzi o jakość. Moi rozmówcy myśleli że rozmawiam bezpośrednio przez telefon, a nie przez słuchawki. Tu producent bardzo się postarał i należy mu się pochwała. Wydawać się to może banałem, ale dla mnie osobiście jest bardzo ważnym elementem każdych TWSów, ponieważ wyraźnie rozszerza zakres zastosowań słuchawek i czyni je prawdziwie uniwersalnymi. Dlatego chociażby nie wyciągam zbyt często AZ10 z jakimiś KZ-tami, ponieważ przy telefonicznych rozmowach nie ma to najmniejszego sensu (artefakty cyfrowe w głosie, niska jakość, efekt pogłosu). W320TN robią z tymi modułami co chcą i gniotą je o każdej porze dnia i nocy. I mówię to jako właściciel „azetek”.
Stabilność sygnału, przerywanie itd.
Nic niepokojącego nie stwierdziłem. Słuchawki celowo pozbawiałem na różnych wersjach BT sygnału wychodząc daleko i za kilka ścian. Jedynie na BT 2.0 pojawiały się dziwne artefakty i potężna kompresja dźwięku, jakby automatycznie wszystko przełączało się w bardzo mały bitrate i zamiast przerywać odtwarzanie, po prostu próbowało kontynuować je tak, jak robi to chociażby YouTube, forsując transmisję niskiej jakości, gdy łącze nie wyrabia. Na BT 5.0 nie stwierdziłem już żadnych takich zjawisk i tam następowało po prostu zwykłe rwanie sygnału do ciszy. Słuchawki bezbłędnie też łączą się same ze sobą, nigdy nie odnotowując zerwania połączenia między nimi. W AZ10 zdarzało mi się to tylko na początku i potem był z tym spokój. W AZ09 – niestety po czasie było to już notorycznie.
Opis dźwięku Edifier W320TN
Edifier znany jest ze swojej wierności sygnaturze na planie „V” i tym razem nie stało się inaczej. Z racji nietypowej konstrukcji W320TN nie jestem niestety w stanie zebrać danych pomiarowych, zatem będę starał się opisać je z jak największą dokładnością i możliwie najkonkretniej.
Słuchawki W320TN można uznać za wyróżniające się:
- stosunkowo wyrównaną „Vką” w moich uszach,
- większym naciskiem na sopran niż bas, ale z zachowaniem zdrowych proporcji,
- dużą czułością na ilość basu względem sopranu w zależności od poprawności założenia,
- szeroką sceną dźwiękową na boki.
Osobiście preferuję trochę bardziej odwróconą proporcjonalność basu do sopranu, ale naprawdę nie jest źle i jakkolwiek śmiesznie nie zabrzmiałoby to porównanie, układ tonalny mam wrażenie jakby powtarzał się trochę z niedawno recenzowanymi MM-500, choć to oczywiście kompletnie inne słuchawki, kompletnie inna technologia i kompletnie inna budowa oraz cena. A jednak widzę tu pewną analogię i nie wiem czy nie jest to jakiś globalny trend pośród użytkowników masowych, a więc takich, którzy mają w nosie te wszystkie audiofilskie podniety, westchnienia i szukanie tego słynnego Palca Bożego w dźwięku, a po prostu chcą zwykłe słuchawki do codziennego użytku, bo nie lubią kabla. Aż przypomina mi się znów mój stary znajomy, który zapytany co sądzi o słuchawkach X czy Y szyderczo się uśmiechał i mówił: „grają”. Prości ludzie mają w życiu lepiej.
Bas jest serwowany w dostatecznej ilości i jestem tu pozytywnie zaskoczony. Spodziewałem się lekkiego „prut prut”, a dostałem takowe tylko podczas ruszania szczęką albo uśmiechania się. Słuchawki nie nadają się więc do przeglądania memów.
W każdym razie, linia basowa – przy założeniu że słuchawki są dobrze umieszczone w kanałach – jest absolutnie satysfakcjonująca i wynika to z faktu, że W320TN mają potężny bas same w sobie, a ilość taką a nie inną otrzymuję tylko dlatego, że moje kanały nie pozwalają na większą szczelność i lepszą aplikację w uchu. A mocniej umieścić ich nie mogę, ponieważ pojawi się po pewnym czasie ból od twardego plastiku.
Generalnie podoba mi się to co słyszę jeśli uwzględnić (a raczej odsiać) to, co może być odebrane nieuczciwie wobec W320TN ze względu na aplikację w uchu. Będzie miało to swoje odzwierciedlenie też w finalnej ocenie słuchawek, ponieważ rad nie rad muszę interpretować słuchawki tak jak je odbieram i jak leżą w moich uszach, ale nie być też ślepym (tj. głuchym) na potencjalnie lepsze efekty w innych.
Średnica prezentuje się bardzo okazale i do niej mam już bardzo mało uwag. Jest również zależna od aplikacji w uchu, ale dobrze umiejscowione słuchawki zaoferują nam pełnię wokalu, blisko, z nasyceniem i adekwatną wagą, czyli tak jak lubię. Gdy słuchawki nie leżą dobrze w uszach albo delikatnie wysuną się z kanałów, robi się już neutralnie i równo. W każdym przypadku jednak jest czysto, klarownie, rzetelnie i przede wszystkim naturalnie. Wokaliści brzmią jak wokaliści, a nie jak amatorzy ze skarpetami w ustach, którym ktoś kazał za karę zastępować właściwych wykonawców, bo jak nie to won na bruk w zimny deszcz. Tak więc Edifiery notują tu pozytywną ocenę z mojej strony.
Sopran oczywiście podlega tym samym obostrzeniom co powyższe podzakresy. Jest podkreślony, ale słuchawki wciśnięte do uszu w żadnym wypadku nie wykazują się takowym. No właśnie, tu jest cały pies pogrzebany, nie wiem jaka rasa.
Na tym etapie należy sobie uzmysłowić, jak niesamowicie niewdzięczne, czy też nawet miejscami niemożliwe, jest opisywanie akuratnie słuchawek o takiej konstrukcji jak W320TN. Wszystko jest albo ratowane, albo psute, przez anatomię, a same słuchawki na pewno próbują to uwzględnić i grają specjalnie w taki a nie inny sposób, by poprzez dramatycznie inne strojenie osiągnąć dramatycznie inne efekty w dramatycznie różnym środowisku za pomocą czegoś takiego jak estymacja. Producent zakłada bowiem, że słuchawki będą grały w przybliżeniu w określony sposób. Dlatego choć W320TN są słuchawkami ciepłobasowymi, odbierzemy je jako lekkie i jasne lub w najlepszym wypadku na planie „V”.
Ale nawet tutaj starają się zachowywać kulturalnie i góra – choć podkreślona – nie jest tą z gatunku iskier i szlifierki. Jest w zupełności „słuchalna” i niemęcząca, trochę przypominając sopran znany mi z wielu modeli KZ, oczywiście tych również słuchalnych, bo różnie to u nich potrafi być (vide ostatnie wyczyny z PR2). Słucham sobie naprawdę przeróżnych utworów, o różnie nagranym sopranie i próbuję znaleźć jakąś gilotynkę na W320TN, ale bez powodzenia. Gdy już niby jakąś znalazłem, to poprawienie słuchawek w uszach powoduje, że nagle wszystko się wyrównuje.
Do tego słuchawki potrafią błysnąć sceną, co często dzieje się w earbudach i pamiętam, że świetnie mi się słuchało tak lata temu K315. Do space-ambientu są wprost genialne i symulują fantastycznie to, co dawniej powodowało, że spacery to była nawet nie przyjemność, a zaszczyt i kolejna ekscytująca podróż tak fizycznie za pomocą nóg, jak i za sprawą własnej głowy.
Lepiej mogłoby być z kolei w temacie czystości, tj. braku artefaktów i kompresji. O ile nie są one aż tak rzucające się w uszy, są niemal na całej przestrzeni tonalnej i czuć, że producent musiał bardzo mocno nagłówkować się nad strojeniem, aby W320TN nie zagrały jak brązowa materia o wątpliwej strukturze, będąca pozostałością po jej przemianie. Edifiery są po prostu bardzo dokładnie i skrupulatnie zequalizowane cyfrowo, aby uzyskać precyzyjnie nakreślony efekt końcowy. Innym sposobem byłoby stosowanie dampingu albo innych przetworników, a co przy tak dużej miniaturyzacji i chęci uzyskania taniego względnie produktu, byłoby myślę wylewaniem trochę dziecka z kąpielą. Tak więc choć chciałoby się mieć słuchawki kompletnie wolne od tego typu rzeczy, są one często po prostu nie do uniknięcia.
Czy warto kupić Edifier W320TN?
O dziwo wydają się sensownym zakupem i chyba są to pierwsze słuchawki tego typu, które odebrałem pozytywnie. Tak naprawdę jedyną przeszkodą są moje uszy, które „psują” notorycznie ich dźwięk i wymuszają częste poprawianie w kanałach, ale W320 same w sobie grają dokładnie tak jak chcę (akapit o wsadzeniu głębiej w kanał).
Jako słuchawki do rozmów, do samochodu i ogólnie jako coś, co nie musi być wpychane w kanał, a wciąż zachowuje dużą dyskrecję, widziałbym je bez problemu u siebie w codziennym użytkowaniu. W320 naprawdę zdumiewająco dobrze sprawdziły mi się w takich zastosowaniach podczas testów.
Z kolei na rowerze chyba wolałbym jednak klasyczne dokanałówki TWS + pianki (bardzo lubiłem w takiej konfiguracji chociażby CK3TW czy H1), ewentualnie coś za ucho (np. ZAX + pianki z dampingiem + AZ10), jako że miałbym obawy o ich wypadanie od dużych wstrząsów, szarpnięć głową lub podmuchów wiatru, jeśli nie stosować czapki lub innego ochronnika nakładanego na uszy. Przy większych prędkościach są też w stanie lepiej odizolować nas od naprawdę dużego szumu powietrza powstającego wokół głowy oraz świstu od zapięć kasku. Dopiero gdy wszystko zaczyna sprowadzać się ponownie do tematu rozmów telefonicznych, AZ10 okazują się być żenująco słabe i telefonowanie przez W320TN staje się wybawieniem dla nas samych i naszych rozmówców. Szkoda że nie można mieć obu rzeczy jednocześnie.
Podsumowanie
Czas na podsumowanie naszych ustaleń i tym samym oceny za poszczególne aspekty W320TN.
Jakość wykonania jest stosunkowo adekwatna do ceny wynoszącej katalogowo 399 zł, choć czuć pod palcami tu czy tam delikatnie krawędź odlewu. Niemniej wciąż jest to za mało na skrytykowanie produktu w tej cenie. Na uwagę zasługuje tu świetnie wykonane etui, choć też niewykończone np. przy gnieździe USB-C. Nie brakuje nowocześniejszych kodeków audio (LDAC), ale nie pogardziłbym dłuższym czasem pracy. Generalnie nie jest źle jak na tak tanie maleństwa i dlatego słuchawki wykręciły finalnie notę aż 9/10.
Jakość dźwięku jak na słuchawki o takiej konstrukcji jest zadziwiająco dobra w całokształcie. Zakładając prawidłową aplikację, uzyskamy tu sensowny bas, porządną średnicę, trochę podkreśloną górę i dobrą scenę na szerokość. Dużym źródłem zmiennych będzie anatomia kanałów użytkownika. Słuchawki są dosyć mocno equalizowane, toteż wykazują syntetycznie artefakty kompresyjne płynące wprost z układu. Bardziej nadają się moim zdaniem jako uniwersalny headset, toteż finalnie – uwzględniając konstrukcję i ograniczenia z niej płynące – dałbym w swoim przypadku przynajmniej solidne 6/10 i taką ocenę przyjmuję w recenzji, ale w uszach typowego użytkownika nie mającego takich problemów jak ja, będzie to prawdopodobnie dźwięk wart 7/10.
Wygoda i ergonomia są całkiem dobre, znów jednak uwzględniając moją anatomię i konieczną do wykonania z tego tytułu korektę. Słuchawki szybko nauczymy się zakładać poprawnie tak, że (z reguły) nie wypadają z uszu. Na szczęście nie powodują problemów natury podrażnień, bólu i innych nieprzyjemności. Są to pierwsze słuchawki tego typu których mogę spokojnie używać i to nawet nie po paru godzinach intensywnego użytkowania, a w ogóle. Prowadzenie przez nie rozmowy telefonicznej to czysta przyjemność zarówno dla mnie, jak i rozmówcy, bo mikrofony zbierają głos bardzo dobrze i nikt nie miał najmniejszych uwag co do tego. Wyjmowanie słuchawek z etui i ich ponowne w nim umieszczanie również nie nastręczają żadnych trudności. Denerwuje trochę automatyczne wykrywanie umieszczenia w uchu, które czasami lubi wariować, a także brak regulacji głośności oraz diod sygnalizujących że słuchawki pracują. ANC to z kolei zdumiewająco działający dodatek mimo ogromnego sceptycyzmu z mojej strony. Finalnie są to najbardziej praktyczne słuchawki tego typu jakie na tą chwilę testowałem i wreszcie ze słyszalnie działającym ANC, choć tylko w spektrum szumów i okupionym jeszcze krótszym czasem pracy. Słuchawkom uzbierało się tu więc na wysoką notę 8/10.
Sumarycznie W320TN zasłużyły na bardzo dobre 7,3/10, co przy moich predyspozycjach, preferencjach i ogólnych ograniczeniach w ramach takich modeli jest naprawdę świetnym wynikiem. Słuchawki mają kilka wad i obostrzeń, ale nadal jest spora szansa, że wielu użytkowników znajdzie w nich nie tylko praktycznego towarzysza podróży czy spaceru, ale też całkiem sensowne medium odsłuchowe w ogóle oraz z przeznaczeniem wybitnie do rozmów telefonicznych.
7.3/10
Sprzęt marki Edifier jest dostępny m.in. na oficjalnym profilu Edifier Polska w serwisie Allegro.
Zalety:
- dobre wykonanie słuchawek i etui jak na tą cenę
- aktywna redukcja szumów i funkcja hear through
- łatwe wyciąganie słuchawek
- przynajmniej satysfakcjonująca wygoda
- sensowna obsługa
- LDAC na pokładzie
- funkcja szybkiego ładowania i parowania
- bardzo wysoka jakość prowadzonych rozmów telefonicznych
- bezbłędne parowanie między słuchawkami
- możliwość sterowania za pomocą aplikacji producenta
- funkcja automatycznego pauzowania muzyki i wznawiania po wyjęciu słuchawek
- brzmieniowo „V” o całkiem dobrym strojeniu proporcjonalnie, jeśli zakładać ich dobre umiejscowienie i dopasowanie w kanałach
- bardzo dobra scena na szerokość
- wysoki współczynnik ceny do możliwości
Wady:
- umiejscowienie w uchu wyraźnie wpływa na poziom wrażeń dźwiękowych
- wysoki poziom sprzętowej equalizacji słyszalny w syntetycznych artefaktach na całej rozciągłości tonalnej
- czas pracy na baterii mógłby być nieco dłuższy, zwłaszcza z ANC
- system ANC ogranicza się z racji konstrukcji głównie do odcinania szumu z otoczenia
- brak diod na słuchawkach sygnalizujących ich pracę
- system automatycznej detekcji wyjęcia słuchawek z uszu czasami się nie uaktywnia
Zachęcony ciekawą recenzją kupiłem słuchawki 🙂
Moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne, w moim przypadku słuchawki wskakują w uszy perfekcyjnie, spokojnie mogę używać ich w ruchu, ale tu pojawia się pewien minus, przy włączonym ANC mikrofony na wietrze generują spore „furczenie” jest to typowe dla większości słuchawek z aktywną redukcją hałasu, drugą przypadłością systemu redukcji jest generowanie artefaktów podczas jazdy samochodem po nierównych drogach, wszelkie gwałtowne uderzenia i wzbudzają dodatkowe efekty.
Poza tym działanie tego systemu jak na słuchawki douszne jest świetne, wszelki szum z ulicy jest znacznienie mniej uciążliwy. Słuchanie muzyki jest również całkiem przyjemne :).
Generalnie słuchawki sprawdzają się w wielu sytuacjach i co bardzo ważne używa się ich znacznie przyjemniej i wygodniej z racji takiej konstrukcji co przy upalnym lecie ma jeszcze większe znaczenie. Aplikacja edifier connect daje spore możliwości, można zmienić funkcje przycisków tak by regulować nimi głośność słuchawek. Jednak aplikacja jest bardzo ciężka i zasobożerna, dość mocno drenuje baterie smartfona. Lepiej ją użyć raz do skonfigurowania sprzętu po czym odinstalować. Wszystkie ustawienia słuchawek pozostają.
Pozdrowienia 🙂
Czy ktoś może testował je w samolocie?
Kupiłem córce, po 3,5 miesiącach lewa słuchawka jest dużo słabiej słyszalna. Reklamację odrzucono, powód uszkodzenie mechaniczne (wosk się dostał do środka wg serwisu) ciekawe jak to sprawdzili, skoro słuchawka jest nierozbieralna. Z zewnątrz nic nie widać.
Słuchawki wypadają z uszu przy nawet małych ruchach. Totalnie nie dla mnie.