Recenzja ta to w zasadzie debiut francuskiego EarSonicsa na łamach Audiofanatyka, chyba nie tylko zresztą tyczy się to AF, ale też i rynku polskiego, na którym do tej pory jakoś nie uraczyłem produktów tejże firmy, w sumie patrząc po cenach się nawet temu nie dziwię. Mamy więc tu firmę-zagadkę, nieznane mi w ogóle produkty, wysokie ceny i rozwiązania, które delikatnie mówiąc „gdzieś już widziałem”. Przed Wami zatem jeden z niższych modeli w ofercie ES, niemal ją otwierający SM64, trójprzetwornikowa zbalansowana armatura OTE.
Dane techniczne
– przetworniki: 3 przetworniki armaturowe z nową 3-drożną zwrotnicą z korekcją impedancji
– czułość: 122 dB / mW
– pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz
– impedancja: 98 Ohmów
– gwarancja: 1 rok
Wyposażenie:
– zapasowe tipsy silikonowe i piankowe (memory foam)
– przyrząd do czyszczenia
– etui
– instrukcja
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przyszły do mnie w ładnym zafoliowanym pudełku o wpadającej w oko typografii, aczkolwiek jest to element, który najmniej mnie za prawie każdym razem obchodzi, od takie zboczenie zawodowe po prostu. W pudełku jedna ukazują się oczom naszym słuchawki, a w nich konkretne rozwiązania, nad którymi trzeba się trochę jak zawsze popastwić:
– korpusy
To, że korpusy wyglądają jak niemal żywcem wzięte ksero Westone nie zaskoczyło mnie tutaj tak, jak jakość użytych materiałów, które są gorsze i gorzej obrobione na krawędziach niż dowolny model z serii wspomnianego producenta.
Zewnętrzna pokrywa korpusu to plastik wykończony w jednej części na połysk, w drugiej na mat. Na środku znajduje się duże logo ES w elipsie i w formie wypukłego reliefu pomalowanego farbą. Mogę Wam z miejsca zagwarantować, że ta farba bardzo szybko zejdzie, choć sprawdzać tego sam oczywiście nie mam zamiaru i zresztą możliwości.
Po przeciwnej stronie mamy już przezroczysty plastik na wzór UM3X, który odsłania nam widok zaklejonych pod nim przetworników wraz z okablowaniem. Plastik wygląda jednak na dosyć cienki i mogą pojawić się z czasem na nim pęknięcia od uderzeń, zwłaszcza przy krawędziach.
Nie żebym specjalnie marudził lub przeszkadzało mi to jako recenzentowi, ale za cenę 2000 zł spodziewałem się trochę więcej i znów przedstawię tu za wzór Westone’a, który taki sam poziom jakościowy materiałów i precyzji wykonania pokazuje od najniższych modeli po najwyższe. Biorę do ręki Westone 1, biorę 4R, patrzę i widzę, że to identycznie wykonane jakościowo słuchawki, których producent nie różnicuje pod tym względem z perspektywy pozycji w katalogu. Takie podejście do słuchawek bardzo mi się podoba i po prostu życzyłbym sobie, aby w innych modelach innych firm również podchodziło się tak do tematu, a nie że „a te to tanizna i tak to nie będziemy się starać”. No, tutaj taka już „tanizna” nie występuje, skoro słuchawki te są droższe od wokółusznych modeli klasy premium-fi.
– tipsy i wygoda
Standardowymi końcówkami są tu bi-flange wyglądające jak odlew amatorski. Są za to bardzo praktyczne i gwarantujące świetny grip. Mimo matowości powierzchni ich kolor pozwala zminimalizować wizualnie ilość przyklejającego się do nich brudu, co oczywiście nie oznacza, że go tam nie ma. Po prostu sprytnie dobrano tu kolor po to, aby fakt ten ukryć. Jeśli ktoś sobie pomyśli, że zapewne w droższych modelach jest lepiej – nie, użyte są tam te same tipsy.
Co do wygody, muszę przyznać że są bardzo wygodne jak na dotychczasowo używane przeze mnie tipsy takiego gatunku. Jedynie z prawym kanałem miałem problemy, by złapać odpowiednią izolację, ale zazwyczaj mam z nim tego typu problemy i jest to uwaga całkowicie na boku, nie mająca zbytnio znaczenia. Po paru minutach udało mi się poprawnie umieścić słuchawkę w uchu. W zwiększeniu wygody pomaga też płaskie wyprofilowanie wewnętrznej części korpusu (przezroczystej), dzięki czemu ma się teoretycznie więcej miejsca w środku, a kanał dolotowy może wchodzić głębiej i pod większym kątem ostatecznym.
– izolacja
Jak zawsze zależy to od uwarunkowań anatomicznych, ale w moim przypadku była dosyć sensowna i umożliwiała spokojne odsłuchiwanie nawet przy większym hałasie. Telewizor i krzątanie się po izbie paru osób to dla nich pestka.
– okablowanie i wtyki
Tu również EarSonics nie popisuje się indywidualizmem, ale z drugiej strony jak już kserować to od najlepszych – kabel to nic innego jak bardzo podobny klon Westone’owskiego Epic’a, tak samo odcinki pamięciowe i wtyki pochodzą chociażby z modelu 4R. Jest jednak jedna drobna różnica – w przeciwieństwie do Westone wtykane są na odwrót biegunami, a więc kropką oznaczającą kanał do dołu. Przyznam się że logika panów z Francji mnie tutaj delikatnie rozbraja, ale nie jest to nic, co w realny sposób wpływałoby na jakikolwiek aspekt użytkowy. Na szczęście.
Wtyk jack z kolei to niemal identyczny element, jaki stosowany był przez Etymotica chociażby w ich ER4S. Nie można dzięki temu odmówić mu praktyczności, która jest większa od tej, jaką szczycą się klasyczne wtyki na wzór ER6i czy „młoteczki” Westone. Przy splitterze za to uchowała się nam perełka – ściągacz kabla zrobiony z … kawałka przezroczystej otuliny. Nie no, poważnie? Za dwa tysiące nawet na ściągacz wyglądający jak ściągacz, a nie rozwiązanie klasy domorosłego DIY nie zasłużyłem? Oczywiście to jest totalny detal, ale w takich słuchawkach nawet i te detale mogą powiedzieć sporo o podejściu danej firmy do klienta końcowego. W tym momencie kreuje mi się w głowie obraz takiego, że mam być dumny że w ogóle mogłem SM64 zakupić, jakby był to produkt dla wybranych i ciesząc się ogromnie zmilczeć i nie prosić o nic więcej, aby nie wyjść na bezczelnego niewdzięcznika. Wybaczcie panowie z ES, ale to nie działa w taki sposób. Jeśli już robicie słuchawki za tyle pieniędzy, to bez względu na to, gdzie i komu by nie były sprzedawane, powinniście dawać każdym milimetrem i każdym dźwiękiem nabywcy dowód, że słusznie i trafnie wydał swoje pieniądze. Ja po takich detalach jakoś trochę gubię wspomniane wrażenie. Na całe szczęście wszelkie kwestie jakościowe okablowania pozostają na wysokim poziomie, zresztą trudno się byłoby spodziewać inaczej.
– wyposażenie
Zazwyczaj nie widzę potrzeby opisywania specjalnie wyposażenia danych słuchawek, ale tym razem pozwolę sobie na małą na ten temat uwagę – jest to starsze wyposażenie słuchawek Westone. Obecnie są one oparte o tipsy True Fit oraz Star Tips, podczas gdy wcześniej stosowane były jasne tipsy piankowe, które można znaleźć dokładnie w opisywanym tu modelu słuchawek. Zresztą nawet przyrząd do czyszczenia jest od Westone, tyle że usunięta została łezka z drucika do czyszczenia silikonów – EarSonics uważa najprawdopodobniej, że w cenie 2000 zł również i na to nie zasługujemy (w droższym S-EM6 jest już w wersji pełnej). No cóż…
Brzmienie
Z perspektywy świetnie zapowiadających się S-EM6 spodziewałem się otrzymać brzmienie konceptualnie przynajmniej zbliżone do flagowego modelu. Nie, nic z tych rzeczy. SM64 to zupełnie inaczej grające słuchawki o zupełnie innym od nich charakterze, łudząco podobnym do Westone 3. Nawet bardzo łudząco podobnym.
Bas w SM64 zaznaczony jest wyraźnie i mocno, nadaje całemu brzmieniu agresywnej rytmiki. Ładnie łączy się ze średnicą mimo faktu, że to właśnie on gra tu pierwsze skrzypce. Dzięki temu jednak nie czujemy jego dominacji w sposób wyalienowany, który wskazywałby nam dokładnie w którym miejscu „kończy się” jeden przetwornik, a zaczyna drugi. Tutaj wszystko jest ze sobą harmonijnie zgrane, dokładnie tak samo jak miało to miejsce we wspomnianych Westone 3. Z dwóch modeli EarSonicsa (wspomniany wyżej S-EM6) ilość basu w SM64 jest największa, tak samo jak w serii W od Westone najwięcej mają go również wymienione „wu trójki”.
Średnica występuje w lekkiej recesji i oddawania pola dwóm pozostałym przetwornikom. Znajduje się blisko słuchacza, ale nie jest wpychana w jego ramiona, co jest też pewnym akcentem wspólnym z najdroższym modelem EarSonicsa. Prawdopodobnie decyzja o wzorowaniu się na tonalności produktu panów z Colorado wynikała również i z tego faktu, ale z drugiej strony było to w sumie najbardziej logiczne podejście do tematu – brzmienie z podkreślonym basem i górą kształtujące się w lekkie „U” sprawdza się w wielu popularnych i co bardziej „wyskokowych” gatunkach muzycznych.
Góra jest jak łatwo się domyślić zaakcentowana, ale mam wrażenie, że nie jest realizowana całkowicie identycznie jak w W3. Przede wszystkim w W3 można było odczuć pewne delikatne przyciemnienie niektórych fragmentów, które pomagały ograniczyć ryzyko wystąpienia sybilantów w tym rejonie. SM64 takiego zabiegu nie otrzymały, przez co wyraźnie podkreślają wszystko od ok. 5-6 kHz w sposób na szczęście spójny i pozbawiony przesadnej ostrości nawet na jasnych kostkach. Definitywnie nie są to Etymotici, które potrafią zmienić górę w żyletkę i na słabo zrealizowanych nagraniach porżnąć nas bezlitośnie.
Przyznam się, że z jednej strony góra SM64 mi się podoba, aczkolwiek wynika to głównie z mojego wielkiego przywiązania do – należących niewątpliwie do jasnych słuchawek – Q701. Gust gustem jednak, bardziej stonowana góra (ale nie przyciemniona) stanowi o większej uniwersalności końcowej i tak samo rzecz tyczy się SM-ek. Powiem wprost – efekt końcowy zależeć będzie od słuchanego gatunku. Co prawda poradzą sobie one w każdym nurcie muzycznym, ale na niektórych rodzajach muzyki zrobią to lepiej, na innych gorzej.
Najlepiej z górnym zakresem wypadają przede wszystkim w elektronice i to właśnie tutaj wywołują największe pozytywne wrażenia. Świetnie podkreślają najbardziej istotne rzeczy, wykazują się też świetną synergicznością charakterem z tym typem muzyki. Bardzo pozytywnie wpływa to też na detaliczność i słyszalność wszelkich szelestów i smaczków. Problem pojawia się jednak w pewnym sensie w muzyce tworzonej za pomocą instrumentów klasycznych, talerze, dzwoneczki, dźwięki wysokie są w nich nienaturalnie wyostrzone i przejaskrawione. Nie jest to jeszcze sybilacja, bo nie pozwala na to kontrola i jakość tegoż zakresu, ale definitywnie SM64 się w tym rejonie potrafią zagalopować na co bardziej kiepsko zrealizowanych utworach.
Jeśli tak serwowana góra trafia w Wasz gust i jest tym czego szukaliście, to naprawdę nie macie się czego martwić, dostaniecie tu sycący zastrzyk ostrości i klarowności, zresztą SM mają tych cech na tyle dużo i realizowanych na tyle dobrze, że nie muszą się z nimi specjalnie kryć. Nie nazwałbym ich jednak królami naturalności, bo w tej cenie (w sumie nawet nieco mniejszej) można spokojnie dostać słuchawki grające od nich pełniej w sensie ogólnego realizmu. Z kolei zauważalnie tańsze Westone 3 wskazywałbym jako trochę bardziej bezpieczniejsze, choć jednocześnie prawdopodobnie mniej atrakcyjne dla kogoś, kto poszukuje armatur grających trochę mniej środkiem, a więcej basem i górą, których często zdaje się w konkurencyjnych produktach brakuje.
Podkreślona góra sprzyja w naturalny sposób wrażeniu przestrzenności i klarowności także i sceny. Faktycznie jest tu rysowana w wyraźny sposób, nie ma wrażenia absolutnie żadnej dokanałowej klaustrofobii, a całość jest w bardzo przyjemny sposób napowietrzona i z dobrą separacją na całej przestrzeni tonalnej. Wydarzenia są nam prezentowane okalająco i z obecnego w średnicy pewnego dystansu, którym jeszcze skuteczniej niż wspominane na początku S-EM6 nie są w stanie nawiązać ze słuchaczem innej więzi, jak orkiestra i widz, nie uczestnik. Nie dzieje się tu nic w naszej głowie, dzieje się w bezpiecznej odległości, nie za daleko, ale też nie bardzo blisko. W zasadzie do takiej prezencji również przyzwyczaiły mnie na swój sposób Q701, ale tu również sprawdza się to najczęściej w muzyce bardziej syntetycznej, aniżeli rzeczywistej, jeśli mogę się tak wyrazić.
Słuchawki zaprezentowały się z bardzo efektownej brzmieniowo strony i cieszą naprawdę fajną linią brzmieniową. Trochę mieszane uczucia wywołuje u mnie jednak wycena tegoż grania. Z jednej strony EarSonics wybrał bowiem sygnaturę rozrywkową i efekciarską, prezentuje brzmienie „U” w najbardziej pozytywnym stylu, gdzie średnica ustępuje pola nieco pozostałym zakresom, ale w żaden sposób nie kapituluje i nie znika nam tak, jak dzieje się to w wielokrotnie tańszych konstrukcjach budżetowych. Z drugiej raz, że niemal identyczny sposób grania i również na całkiem zbliżonym poziomie jakościowym można uzyskać na kosztujących 1/3 mniej Westone 3, a dwa, że w cenie SM64 można nabyć ich (wciąż) topowe i wyraźnie bogatsze dźwiękowo 4R, jak również podstawowe konstrukcje typu custom od naszych rodzimych producentów pokroju Lime Ears chociażby. Jeśli ktoś więc będzie próbował twierdzić, że SM64 są modelem brzmieniowo bezkonkurencyjnym, to delikatnie mówiąc mija się z prawdą. Ten kij od samego początku miał dwa końce i pozostaje sprawą jak zawsze otwartą, który bardziej nam się spodoba i czy będziemy w stanie zignorować ten, którego nie wybraliśmy.
Zastosowanie
Najbardziej dla nich przydatnym źródłem byłoby coś grające średnicą i o wysokiej przestrzenności własnej, na którym uzyskalibyśmy najlepsze efekty – o kapkę sprowadzoną do parteru górę oraz dół, a także podbudowaną średnicę i brak wpływu na stereofonię. Warto też, aby to coś miało w sobie odpowiedni zapas mocy, bowiem SM64 mogą pochwalić się prawie 100-ohmowym oporem i grają zauważalnie ciszej od konkurencyjnych wysokowydajnych armatur. Pewnikiem jest za to zastosowanie tych słuchawek pod względem palety muzycznej, gdzie czują się niebywale dobrze we wszystkich energicznych gatunkach o wysokiej wyskokowości i nacisku na zarówno soprany, jak i stopę basową. Intymne wokale to niestety raczej nie ich żywioł i efekty mogą być nieco gorsze od tego, czego byśmy się spodziewali.
Podsumowanie
EarSonics SM64 to słuchawki z jednej strony bardzo ciekawe brzmieniowo, dające sporo frajdy ze słuchania, nie mówiąc już o tych gatunkach, w których naprawdę mają co pokazać ze swojego całkiem sporego arsenału cech akustycznych. Z drugiej jednak zastawiają na swojego nabywcę sidła pod postacią przekonania, że w cenie dokładnie dwóch tysięcy złotych są czymś niedoścignionym, niepowtarzalnym i muszą grać dobrze, a rozwiązania w nich spotykane są unikatowe. Otóż nie są, tak samo pod względem brzmieniowym, jak i fizycznym. Ok, zatem może cenowo wypadają atrakcyjnie? Również pudło, bardzo podobne brzmienie dostaniemy za mniej, albo lepsze (w zasadzie to „inne”, bo „lepsze” jest pojęciem względnym) i wciąż za te same pieniądze. Dla mnie osobiście SM64 to właśnie takie delikatnie inne spojrzenie na Westone 3 z wymiennym kablem w wyższej cenie i jeśli ktoś uwielbiał brzmienie „wu trójek”, to w SM64 tak samo się zakocha, oczywiście wcześniej wspomnianą wyżej wyższą cenę przełykając.