Beyerdynamic słynie ze swoich rozwiązań profesjonalnych, trafiających głównie na rynek realizatorski. W ramach całej jednak palety modeli znajduje się dokładnie jeden, którego renoma wykracza daleko poza pozostałe, czasami przyjmując aż niezdrowe rozmiary i stając się obiektem nadmiernej gloryfikacji, choć bazując na walorach jak najbardziej zasługujących na pochwały. Tym modelem, może obok równie sławnych DT48, bez wątpienia są DT150, będące wreszcie na kompletnej recenzji w pełnym wymiarze czasowym dzięki pomocy jednego ze stałych i znanych mi czytelników.
Dane techniczne
- Przetworniki: dynamiczne, zamknięte,
- Format: wokółuszny
- Impedancja: 250 Ω
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 30 kHz
- SPL: 97 dB
- Waga (bez kabla): 318 g
- Waga (z kablem): 385 g
Zawartość zestawu:
- słuchawki DT150
- przewód 3,2 m jack 3,5 mm
- gwintowana nasadka na konwertująca jack 6,3 mm
- komplet instrukcji
Jakość wykonania i konstrukcja
Konstrukcja tych słuchawek jest tak samo siermiężna i prosta, jak ich wygląd. Przez lata dorobiły się dzięki temu tytułu „słuchawek dla czołgisty”. W zasadzie mógłbym ograniczyć się tylko i wyłącznie do zdjęć, a i tak byłoby wszystko na ich temat jasne co do budowy.
Wykonane w starym stylu kwadratowe muszle z fakturowaniem i surowymi odlewami nadają im konkretnego, wintydżowego powabu, a także są na tyle charakterystyczne, że nie można pomylić ich z żadnym innym modelem.
Seria ta obejmuje jednak także i inne modele: DT100, bardziej owalne DT250 oraz warianty z jedną muszlą oraz mikrofonami. Wszystko czego typowy realizator mógłby sobie zamarzyć w ramach swoich potrzeb.
Zestaw otrzymujemy właściwie dosyć spartańsko, jedynie same słuchawki i niezbędna dokumentacja, żadnych dodatków. Kabel sygnałowy jest nietypowy i demontowalny (wkręt zabezpieczający), zaś same słuchawki przeznaczone pod jakikolwiek sprzęt wzmacniający. Nie są specjalnie trudne w wysterowaniu jako takim, ale chodzi o zapewnienie im należytej głośności oraz dynamiki.
Pochodzenie tego modelu jest z linii profesjonalnej i nie leży w zakresie konsumenckim. Przekłada się to na innego ich dystrybutora, ale przede wszystkim dostępność do części zamiennych. W DT150 wymienić i dostać możemy spokojnie nausznice w kilku rodzajach, jak również opaskę pałąka. To duży plus, zwłaszcza że fabryczne nausznice pokazane na zdjęciach czasami potrafią się… rozkleić.
Sygnał poprowadzony jest z jednej muszli do drugiej typowo jak u wielu innych modeli tego producenta, a więc za pomocą kabelka po pałąku. Często w takich sytuacjach odnotowuje się przesunięcia balansu, ale testowany egzemplarz – jak zresztą pokażą jego pomiary – jest wolny od takich wad.
Wadą na pewno jest bardzo prosty, może wręcz prostacki system regulacji wysunięcia muszli, który polega na przesuwaniu na oko każdej muszli niezależnie. Potrafi się wyrobić z czasem, jak również wymusza na nas co jakiś czas kontrolę czy słuchawki są równo wysunięte, ale to bardzo prosty jak pisałem mechanizm i w zamian nie ma tu zbyt wielu elementów, które mogą ulec uszkodzeniu.
Przetworniki skrywane są za klasycznymi, białymi nakładkami z papieru czerpanego. Mimo to każda z nausznic ma w sobie wbudowany filtr przeciwkurzowy z miękkiej gąbki. Beyerdynamic mocno zadbał więc o zabezpieczenie w tym względzie, jakoby szykując ten model do pracy w cięższych warunkach.
Wygoda i izolacja
Izolacja utrzymuje się na poziomie dostatecznym-do-dobrego. Nie są to słuchawki odcinające nas doszczętnie od otoczenia, ale raczej balansujące między komfortem użytkowania a wytłumieniem. Gdyby cisnęły mocniej, możliwe że lepiej by tłumiły, ale definitywnie odbiłoby się to na wygodzie, ponieważ nausznice mimo wszystko zachowują swoją twardość w dużej mierze.
W ten sposób nasze uszy nie zapadają się do wnętrza słuchawki i na małżowiny nie oddziałują przemożne siły powodujące dyskomfort. Jedyne więc potencjalne nieprzyjemności mogą w DT150 wynikać albo z nieco większej twardości nausznic niż w dużej części słuchawek, albo uciskanie przez nie czułych, indywidualnych punktów witalnych naszej głowy.
Przygotowanie do odsłuchów
Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści.
Pomiary
Przebieg pasma przenoszenia na obu kanałach:
Widać bardzo dobre spasowanie obu przetworników i jedynie przy sopranie objawiają się sporadycznie drobne fluktuacje. W normalnym odsłuchu kompletnie tego nie słyszymy. Znacznie bardziej uwagę warto przyłożyć w nich do uleżenia się na głowie i poprawnego uszczelnienia nausznic:
Scenicznie prezentują się natomiast dość umiarkowanie:
Jakość dźwięku
Bas to bardzo fajny punkt tego programu, ale uzależniony bardzo mocno od tego jak mocno i dokładnie słuchawki przylegają do naszej głowy. Różnica między luźnym założeniem i rozpoczętą od razu ewaluacją, a tym co uzyskamy dając się im uleżeć przez nawet kwadrans to dwie różne sprawy. Niemniej przy poprawnym założeniu i uleżeniu się mamy tu do dyspozycji pięknie schodzący w dół bas o dużym wyrównaniu w sekcji nisko i średniobasowej. Dziwnej czkawki dostaje dopiero w okolicach 150 Hz (przypadkowa zbieżność z nazwą?) i później jeszcze raz słuchawkom się „odbija” w 250 Hz już w średnicy.
W praktyce DT150 mają więc wszystko, prócz równości basowej, ale to nadaje im specyficznego basowego kolorytu. Bardziej faworyzują zejście, jeszcze bardziej wybrzmiewanie, a przy tym nie są monotonne czy męczące. Potrafią zaskoczyć słuchacza, może trochę wbrew swojej domenie, w której winny ponad wszystkim pracować, ale łatwiej jest moim zdaniem w 150-tkach pracować z basem, aniżeli w bratnich DT770. Przynajmniej w kategoriach obiektywnych.
Średnica to taka troszkę szara eminencja tego modelu, solidna, sprawiająca wrażenie wychodzącej od neutralnej i położonej optymalnie względem nas w stronę lekkiego dociążenia wagowo, ale i też odsunięcia się o te pół kroku, przesuwając wraz ze sobą wokalistów na dalszy plan. To też ona najwięcej tu zyskuje, jeśli sparujemy DT-ki z odpowiednim torem, najlepiej lampowym, lub po prostu grającym średnicowo.
Mimo wszystko zachowuje się kulturalnie i jej obecność nie jest w żaden sposób negowana. To zresztą od długiego czasu trend pośród słuchawek tego typu, aby zaznaczać skraje i w ten sposób pozostawiać średnicę jakoby samą sobie. Nam zaś, jako ich użytkownikom, ostateczną decyzję, czy coś będziemy z tym robić, czy też nie. Przybliżenia DT nie wymagają tutaj na gwałt i cały czas proszę mieć świadomość, że rozmawiamy o niej w kategoriach czysto de gustibus. Słuchawkom nie potrzeba ani korekcji, ani DSP, po prostu chodzi o ton, barwę i wyraz. Z perspektywy użytkownika chcącego zaadoptować je do zastosowań domowych. W tych bardziej profesjonalnych okazać się może jedynie, że trochę gorzej radzą sobie np. przy overdubbingu. Ale znów: nie taki był ich zamysł i można to poznać nawet po tym, jak te słuchawki się zachowują w praktyce.
Suma summarum: średnica delikatnie wycofana, ale absolutnie bez tragedii. W dużej mierze optymalna i pozbawiona ułomności w sensie stricte. Nic na co profesjonalista by tu kręcił nosem, a konsument nie mógł sobie podbarwić charakterem toru.
Przejdźmy do góry, chyba najciekawszego Beyerdynamikowego konstruktu. DT nie są typem sybilującym i choć naciskają na sopran w punkcie 5,5 kHz, definiując w ten sposób swoją barwę w stronę nosowości, nie są do końca ani nosowe, ani sybilujące, ani nawet jednoznacznie jasne. Gdybym miał ustawić DT150 pomiędzy innymi modelami konkurencyjnymi biegunowo, a więc grające od nich jeszcze nieco cieplej oraz jeszcze nieco jaśniej, z ostatnich słuchawek do głowy przyszłyby mi K270 Studio oraz AR5BT.
Słuchawki także i tutaj pokazują swoją tendencję do grania w stylu bardziej monitorowym, a mniej efekciarskim, kładąc większy nacisk na prezentację pasma przenoszenia, a mniejszy na czarowanie nas sceną. Ta potrafi błysnąć na lepszych nagraniach, ale z reguły rysowana jest całkiem kompleksowo, ale na przeciętnym obszarze i z tak samo przeciętnie wyczuwalną holografią. Objawia się najczęściej tym, że dopiero na faktycznie scenicznych utworach poczujemy, że słuchawki te mają w sobie scenę. W tych mniej dostaniemy przekaz bardziej skonsolidowany, ale paradoksalnie pozwalający na lepszym skupieniu się na wszystkich innych jego aspektach, a ponad wszystkim – jeśli tylko znamy już możliwości DT150 – będziemy w stanie bardzo szybko wykryć który utwór i w którym miejscu wymaga poprawy stereofoniczności. Przypomina mi to trochę zachowanie się K501, które również były specyficznie wrażliwe na sceniczność utworów i toru. Mam wrażenie, że DT150 jeszcze bardziej są na to wyczulone i mocniej ganią lub premiują to, jak scenicznie utwór jest skonstruowany.
O ile ma to sporo sensu z perspektywy domeny tego modelu, założenie zaraz po nich K270 Studio powoduje, że teatr działań otwiera się trochę na boki w przyjemny sposób zachowując się bardziej wyważenie między monitorowością a wspomnianym czarowaniem w ramach zwykłego odsłuchu. Jeszcze mocniej to wrażenie skaluje się po założeniu AR5BT, już bardziej jednoznacznie w stronę konsumencką. Ale dla porównania gdy założyłem (a w zasadzie powiesiłem sobie na małżowinach) iSine 20, doznałem prawdziwego porażenia scenicznego. W efekcie wszystkie utwory przesłuchiwałem jeszcze raz, odkrywając co rusz że to, czym karmiły mnie DT150, było jedynie pewną częścią możliwości, jakie dają słuchawki stereofoniczne w ogóle. Pokrywało się to idealnie z wcześniejszymi moimi przelotnymi obserwacjami na ich temat (będzie z jakieś kilka ładnych lat temu, może z 6 nawet), jednocześnie przecząc niestety twierdzeniom, że jest inaczej. Zakładałem jeszcze gdzieś z tyłu głowy że może Beyerdynamic postanowił coś zmienić w DT150, usprawnić je, coś wzmocnić w rejonie wyższych harmonicznych. Nic z tych rzeczy. To cały czas stare dobre DT-ki.
Trochę usprawiedliwiając je przy tej okazji, rzadko zdarza się, żebyśmy mieli w rękach sprzęt typowo profesjonalny, realizatorski czy studyjny, w którym w ramach formatu zamkniętego scena jest wysoce ekspansywna. Przytoczenie przeze mnie iSine to również pewna prowokacja z mojej strony, pokazująca co do istoty rzeczy kontrast między różnymi parami słuchawek i przypominająca, że DT150 opowiadają tylko część dźwiękowej historii ukrytej w danym utworze czy albumie. Tą najważniejszą, owszem, ale nie całą. Producent musiał w ten sposób dokonać wyboru, bowiem często nie sposób jest pogodzić skutecznie jednego z drugim – umiejętności portretowania dźwięku w sposób akuratny i liniowy z czarowaniem scenicznym i doznaniami zarezerwowanymi dla słuchawek stricte audiofilskich. W DT150 widoczne jest to jak w żadnej innej parze również z tego względu, że podkreślone skraje nadają im specyficznej, wyskokowej aury i energii. Przykładowo żadne znane mi słuchawki AKG, zarówno te stare, jak i współczesne, nie są w stanie pokazać tego tak wielowarstwowo, jak robią to DT-ki. Najbliżej są K872, ale raz, że proszę spojrzeć na cenę, a dwa, jak to się skończyło.
DT150 to na tym właśnie opierają swoją renomę, że łączą w sobie kilka różnych warstw abstrakcji. Pierwszą jest fakt, że to słuchawki zamknięte. W ten sposób przekazują nam swoje naturalne atuty wynikające z izolacji oraz możliwości skupienia na tym, co dzieje się w na arenie dźwiękowej. Druga, to warstwa neutralności, wynikająca jako podstawowy fundament z ich realizatorskiego rodowodu. Trzecia, to typowo współczesne strojenie Beyerdynamica na planie „V”, ale w taki sposób, że słuchawki nie zalewają wszystkiego (wyczuwalnym) basem, nie uciekają nam (aż tak mocno) średnicą oraz otaczają górkę sopranową (dającą lekko nosową barwę i wyraźny błysk jasności) gładziej przeprowadzonymi zboczami i dolinami.
W efekcie mamy słuchawki grające energicznie, żywiołowo, dosyć naturalnie i uniwersalnie, ale też nierzadko faworyzującymi gatunki elektroniczne i trącając przy tym lekką syntetyką. Przypominają w dużym względzie znacznie tańszą i mniej wyrafinowaną (tudzież muzykalną) wersję Fostexów TH610. 610-tki potrafiły utrzymać zawsze swoją szlachetną, muzykalną naturę. Beyerdynamikom ta sztuka się nie udaje i w zależności od tego gdzie trafi energia utworu, będą w stanie zagrać albo na przyjemność w stylu bardzo dobrych słuchawek o lekko ciepławym charakterze, albo na ekspresję sopranową w deseń modeli grających efektowo.
Tyczy się to jednak tylko strojenia. Scena bowiem w modelu odstaje trochę jakościowo od reszty i widać, że słuchawki te nie są przeznaczone do cudowania we wszystkie strony. Od tego są DT990. Ale jednocześnie potrafią one przystrzyc uszy sopranem i zmęczyć basem, czego DT150 w obu przypadkach nie robią. Zamiast tego tworzą wrażenie słuchawek gotowych na różne wyzwania i mogących sprawdzić się w nich przynajmniej dostatecznie, choć na ogół wychodzi im to znacznie lepiej niż wskazywałyby ramy tego określenia. Ba, można nawet próbować poczytywać je za obelgę. Być może stąd wzięła się ich „mityczna” wręcz gloryfikacja i sława, ponieważ za względnie małe pieniądze oferują naprawdę sporo atutów i elementarną jakość dźwięku, która jest niczego sobie.
Sam osobiście bardzo lubię ich brzmienie, szanuję, doceniam, a także wybrałbym zapewne jako swoje słuchawki „robocze” do codziennych wojaży audio. I nawet chodziło mi to swego czasu po głowie. Z tą jednak różnicą, że paradoksalnie już posiadam podobną parę o podobnych zastosowaniach i – jak dla mnie, a więc całkowicie osobiście – bardziej akceptowalnym dla mnie brzmieniem, całościowo bliższym umownej i legendarnej już w niektórych kręgach referencji. Tą parą są właśnie K270 Studio.
Na tle DT150 grają zaskakująco w dokładnie tej samej klasie, a więc solidnym premium, oferują słabszy bas, znacznie bliżej i pełniej serwowaną średnicę, skorygowaną niemalże idealnie górę o podobnych właściwościach i jednocześnie bez ich wad, ale też wyraźnie bardziej rozbudowaną scenę na szerokość. Tak jak DT150 prezentują instrumenty, bębny, bas oraz smyczki, cymbałki i cały sopran bliżej, odstawiając wokalistów na dalszy plan, tak K270 przywracają im właściwe proporcje i ustawienie. A ponad wszystkim tworzą bardziej wciągające wrażenia sceniczne, uzupełniające się z tym, co słyszymy w słuchawkach w zakresie przekazu muzycznego.
To jednakże jest tylko ciekawostka, bowiem słuchawek tych już niemalże nie kupimy, a i też nie chciałbym popadać w ich uwielbienie na tle DT-ków tylko dlatego, że są moje i choć jeszcze chwilę temu sam podważałem gloryfikowanie produktu Beyerdynamika ponad wszelką miarę. Jeśli wykreślić K270 z równania, w rękach pozostaną się nam DT770, K550, MT220, może MDR-V6. To tak na szybko spośród tych produktów, które mogą z Beyerdynamikiem konkurować i nie byłbym taki pewien, czy aby im się to uda. V6 i MT220 na pewno spróbują, K550 będą chciały wygrać wygodą i użytecznością codzienną, DT770 jako „inny smak” względem tego co oferują 150-tki, ale pod koniec dnia istnieć będzie bardzo duża szansa, że to w DT150 będziemy kończyli odsłuchy.
Czemu? Bo naprawdę trudno o słuchawki oferujące w sobie kilka osobowości i próbujące być jednocześnie kilkoma naraz. To wyjątkowa cecha mająca swoje zalety i wartość samą w sobie. DT150 potrafią sypnąć basem konkretnie, ale bez przesadzania. Średnicę oddalą nam na tyle, aby poczuć się w miarę przestronnie, a bez przesady także i tu. Sopran również – podkreślony, ale tylko w jednym punkcie i otoczony „bezpiecznikami” dookoła, przez co daje mieszankę naturalności koniecznej do odtworzenia wielu różnych gatunków, i sztucznego bo sztucznego, ale uczytelnienia i „udetalizowania”, które wraz z basem sprawdza się świetnie w gatunkach syntetycznych, elektronicznych. Scena? Tu na pewno mogłoby być lepiej, ale mogło też być gorzej. Neutralność i równość typowa dla słuchawek profesjonalnych jest? Jest, jako fundament. Strojenie pod czasy współczesne na dodatkowe „wrażenia” na skrajach jest? Również jest, przez co definitywnie można narzekać na nudę.
Myślę, że widać już co mam na myśli. To faktycznie wyjątkowe zamknięte dynamiki o wielu atutach i złożonej w pozytywnym tego słowa znaczeniu naturze. Nie są bezbłędne, mają swoje wady, nie „kasują” wszystkiego dookoła odmawiając innym modelom prawa bytu, ale przez to, co oferują, określa się je mianem „solid performer”, tak samo przez wzgląd na brzmienie, jak i prezencję. Doskonale się w tym względzie uzupełniają, to trzeba im przyznać.
Zastosowanie i synergiczność
Słuchawki są na tyle moim zdaniem uniwersalne i umiarkowanie trudne w napędzeniu, że nie ma co do ich podpinania pod cokolwiek specjalnych obostrzeń poza jednym – aby w torze znajdował się wzmacniacz słuchawkowy, dzięki czemu unikniemy z nimi rozczarowania tak pod względem głośności, jak i dynamiki. Gdyby jednak komuś zależało na przeciągnięciu ich z zastosowań „dowolnych” oraz bardziej profesjonalnych na pole odsłuchu muzycznego dla celów domowych i zwykłej przyjemności, której i tak na starcie jest w nich wiele, radziłbym pobawić się czymś lampowym, co by średnicę nasyciło i górkę na sopranie wygładziło. Słuchawki na pewno stracą trochę swojego blasku w tamtym rejonie, a scena jeszcze się podejrzewam skonsoliduje, ale zyskamy więcej smaku i przyjemności.
Sam osobiście preferowałbym tu rozwiązania takie jak SC808 + trzy Bursony SS V5i lub V5, Aune T1, Aune S2 lub samego Bursona Soloist SL MKII z jakimś ciekawszym DACiem. Ale nie są to typy bezwzględne, do których należy się ograniczać. Są to urządzenia cieplejsze, ale przede wszystkim z bliższą średnicą, tymczasem spokojnie z DT150 można grać na inne nuty. Ich natura pozwala nam na sprawne żonglowanie torem, toteż najlepiej byłoby kupować je w pierwszej kolejności i wtedy dopiero myśleć o dalszych. Może być tak, że jakimś cudem będziemy chcieli wzmocnić sobie bas lub sopran, albo i w ogóle grać na większą neutralność, bo tak potrzebujemy, bo tak lubimy, kto nam zabroni? Spokojnie można wtedy sięgać także i po inne segmenty o innej tonalności, co najwyżej uważając na to, aby sam w sobie nie były aż tak mocno nosowe.
Podsumowanie
DT150 to od lat klasyczny wybór pośród miłośników dobrych słuchawek zamkniętych. Nie bez powodu. Mieszają ze sobą różne cechy i zastosowania, prezentując się z kilku różnych stron, perspektyw, koncepcji – jednocześnie. To nie A2000X, które potrafiły grać charakterem na różne modły już na etapie sklejenia ze sobą podzakresów tonalnych. Wysoka ogólnie klasa i jakość dźwięku, bas sobie, średnica sobie itd. Beyerdynamic realizuje to w inny sposób, bardziej przemyślany, warstwowy. W zależności od sytuacji potrafią zagrać nieco gładziej, czasami nieco dosadniej, zawsze w ładnie podkreślonym basem nie do przesady, ze średnicą nie wchodzącą w paradę, ale nie gubiącą się niczym dzieci we mgle. Wszystko to w formule zamkniętej, nieśmiertelnej konstrukcji i w dobrej cenie, którą dodatkowo podkreślają możliwości swobodnej wymiany materiałów eksploatacyjnych według własnego uznania.
Wady? Poza subiektywnymi kwestiami urody, tak jak u Final Audio regulacja pozycji muszli mogłaby być nieco pewniejsza, a i samo trzymanie się na głowie także, choć byle nikt nie wpadł na pomysł, aby było to realizowane za sprawą docisku. Kabel mógłby znajdować się po lewej stronie, jako że w większości lubi wchodzić w drogę osobom praworęcznym. Brzmieniowo natomiast poza bliższą de gustibus średnicą, życzyłbym sobie lepszej sceny. Słuchawki te częściej i same z siebie powinny oferować ją większą i z bardziej zaznaczającą się holografią, ale też trzeba brać poprawkę na wiekowość tej konstrukcji i jej obecność na rynku. Cały czas. To tym samym ten model, który najważniejszą z prób – próbę czasu – zdał wręcz celująco i jeśli tylko mamy potrzebę na takie słuchawki, po ich zakupie definitywnie będziemy w stanie przekonać się dlaczego.
Słuchawki w chwili pisania recenzji są do nabycia w cenie średnio ok. 680 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- surowość wykonania, ale z dobrych materiałów
- ponadczasowa konstrukcja
- całkiem wygodne jak na słuchawki zamknięte
- duża pojemność nausznic na uszy
- demontowalny kabel sygnałowy
- efektowne granie na planie rozsądnego „V” z tendencją do muzykalności i intymności
- żywiołowy i energetyczny charakter nie pozwala się nudzić
- bardzo dobre sprawowanie się m.in. w gatunkach elektronicznych
- bardzo fajny bas
- ogólnie wysoka jakość dźwięku jak na tą półkę cenową
- dobrze reagują na equalizację i wbrew pozorom łatwo dobrać pod nie sprzęt synergiczny
Wady:
- ubytki w scenie i holografii, przez co słuchawki reagują tylko na lepiej zrealizowaną stereofonię
- trochę prymitywna regulacja wysunięcia muszli
- nausznice skóropodobne lubią się rozklejać gdy trafi się na trefną partię
- trochę sztywny kabel sygnałowy z niepraktycznym wtykiem od strony słuchawek
- nie obraziłbym się za nieco lepszą izolację, ale przynajmniej mamy dzięki temu lepszą wygodę
- konieczność długiego wygrzewania i dopasowywania się nausznic do naszej głowy
Raz jeszcze serdeczne podziękowania dla jednego z czytelników za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów.
Dzień dobry,
Gratuluję recenzji! Przyznam, że swojego czasu były to moje ulubione słuchawki, stąd z ciekawością przeczytałam co Pan o nich sądzi. Miałem do nich sentyment taki, że wracałem do nich bodajże 6 razy.
Z tych względów, jeśli mógłbym z własnego doświadczenia powiedzieć odnośnie recenzji:
– niestety skóropodobne nausznice z czasem rozklejają się w każdym egzemplarzu,
– cierpią na lekki efekt „studni”,
– na padach od DT100 brzmienie bardziej się wyrównuje i dąży do neutralności (choć dla mnie zatraca tą „magię”, jednak wiele osób je sobie ceni),
– największy minus odnośnie wygody jest materiał nausznic (ucho szybko się poci),
– o ile uważam DT990 będące w „tej samej klasie”, tak DT770 za jednak zwyczajnie słabsze.
W sumie odezwałem się w większej mierze odnośnie negatywów DT150, ale uważam je za naprawdę bardzo dobre słuchawki (np. także odnośnie sceny bym inaczej ujął – krótko mówiąc, zwyczajnie lepiej bym ocenił, niż opisane zostały, ale wiadomo – co uszy to opinia) – nie bez powodu tyle razy je miałem.
Pozdrawiam serdecznie. 🙂
Witam,
Dziękuję za podzielenie się własnymi doświadczeniami. To bardzo cenne spojrzenie z zewnątrz.
Również pozdrawiam.
Dzień dobry,
Mocno zastanawiam się nad zakupem słuchawek. Mam w planie odsłuch w/w Beyerdynamic DT 150, ale mocno jestem zainteresowany Audio Technicą ATH A990Z, którą zdążyłem posłuchać w jednym z salonów audio.
Pytanie moje – czy będzie Pan testował w najbliższym czasie ten model AT? Chętnie poczytałbym co myśli Pan o brzmieniu tego modelu.
Dodam, że zależy mi na łatwym napędzeniu. Mam co prawda dobre gniazdo słuchawke we wzmacniaczu zintegrowanym lampowym LAR IA-30MKII, ale posłuchać chciałbym również z DACa USB Korg DAC DS-100 oraz zwyczajnie ze smartfona, stąd moja obawa przed impedancją DT 150.
Cenię sobie Pański blog i recenzje. Niezmiernie rzadko zdarzają się recenzencji sprzętu z wyrobionym uchem i lekkim piórem, recenzenci, którzy wnikliwie badają temat i przelewają na papier, beż oszczędzania słów.
Pozdrawiam serdecznie,
Łukasz
Witam Panie Łukaszu,
Na obecnym etapie nie ma takich planów. Sprzęt jaki spodziewany jest na recenzjach listowany jest na bieżąco na forum w wątku przyklejonym w dziale administracyjnym.
Dziękuję za ciepłe słowa i również pozdrawiam.
Przyznam, że teraz mam trochę mętlik w głowie. Od pewnego czasu planuje swoje wejście w poważniejsze audio. Chciałbym spróbować z dt150 i według powszechnych opinii najlepiej zgrywają się one z aune x1s, natomiast aune t1 bardziej pasuje do dt990. A tu taka niespodzianka!
Tak w ogóle to bym najchętniej zakupił AIM SC808 i bym miał święty spokój ale od dłuższego czasu sprzęt jest w ogóle niedostępny. Na chwilę obecną mam informację, że karta będzie dostępna dopiero pod koniec maja.
Witam,
Czy jest w planach recenzja HiFiman Sundara?
Witam,
Jaki ma to związek z DT150?
Witam, czy te słuchawki nadadzą się do odsłuchu na laptopie, czy będzie konieczny zakup DEC/AMP? Z góry dziękuję za odpowiedź
Witam.
Przyłączam się do wszelkich pochwał dot. bloga. 🙂
Czy jest możliwe dokupienie gdzieś drugiego kabla do DT150 (krótszego najlepiej)? Nigdzie nie znalazłem ich.
Tylko jedna sprawa mnie zastanawia w tej recenzji;
„ubytki w scenie i holografii, przez co słuchawki reagują tylko na lepiej zrealizowaną stereofonię”
Scena tych słuchawek właśnie mnie urzekła, bo w tym samym czasie posiadałem; ATH-A700X,Ultrasone 780HFi,Pro 900,AH-D600,DT770,AKG K702. Inna rewizja czy co?
Inne uszy, inna anatomia, a co za tym idzie inna percepcja fal odbitych od kształtu małżowiny.
Scena bardzo duża jak na zamknięte słuchawki a co do holografii to też nie mam zastrzeżeń. Rewelacyjne słuchawki i w swojej cenie to kradzież.