Na studiach wyznawaliśmy na wydziale doskonale znane wszystkim powiedzenie: „Umiesz liczyć? Licz na siebie”. Maksyma ta pojawia mi się w głowie zawsze wtedy, gdy widzę kogoś niezadowolonego z tego, co oferują mu producenci różnorakiego sprzętu, zwłaszcza w kontekście ceny tegoż cuda, zawyżonej jak tylko się da. „Płacz i płać” ktoś powie – owszem, można i tak, ale w sytuacji, gdy ktoś może zrobić coś tak samo albo i lepiej, tyle że po swojemu, warto mimo wszystko jednak nie zapłacić i nie płakać, tylko wziąć się samodzielnie do dzieła. Być może taka właśnie myśl przyświecała projektantom opisywanych tu słuchawek – firmowych słuchawek Audiomagic Titicaca, oferowanych przez sklep Audiomagic.pl.
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki otrzymujemy w wytrzymałym i otwieranym niemal jak książka pudełku z magnetycznym zamknięciem, także nie ma najmniejszego problemu z zabezpieczeniem sprzętu w transporcie. Na samym początku wspomnę przede wszystkim o wyposażeniu dodatkowym, którego najprościej mówiąc nie ma. Tak samo jak w nieco tańszych Brainwavz Alpha dostajemy tylko zapasowe tipsy i nic więcej. Zresztą to jeszcze nie jest ta półka cenowa, aby wysnuwać żądania pokrowców, jeszcze większej ilości tipsów, klamerek itp. rzeczy, zatem skupmy się na samym sprzęcie, bo przecież to o niego tu najbardziej chodzi.
Dane techniczne prezentują się następująco:
– przetwornik: dynamiczny 9 mm
– pasmo przenoszenia: 15 Hz – 25 kHz
– SPL: 102 dB
– impedancja: 16 Ohm
– długość kabla: 1,3 m
Słuchawki są z zewnątrz na pierwszy rzut oka dosyć dobrze wykonane, choć materiały użyte do ich wykonania nie kryją się z taniością, na szczęście nie wszystkie. Przede wszystkim najlepiej prezentuje się kabel typu flat-wire, przypominający japoński udon, który nie tylko zgodnie z zapowiedziami wytwórcy się nie plącze, ale jest też stosunkowo wytrzymały i na swój sposób niespotykany w tej klasie słuchawek. Uwagę zwrócić można jedynie na luzy w otworach kabla w przypadku łączników i rozdzielacza, trudno jednak wyrokować o niskiej trwałości tychże połączeń, ponieważ może to być tylko kwestia wizualna, ale jak znam życie w przypadku częstego używania będzie się tam gromadził trudny do usunięcia brud. Jednego jestem jednak pewien – sam przewód nie powinien sprawiać najmniejszych problemów.
Ponieważ nie zwracam na ogół uwagi na wygląd słuchawek, nie będę oceniał tegoż aspektu w ich przypadku poza ogólnym stwierdzeniem, że to jedne z najdziwaczniejszych słuchawek, jakie trzymałem w ręku, do tego dostępne w czterech kolorach na każdą porę roku: czarnym, czerwonym, zielonym i białym. Z wielu powodów nie sądzi się książki po okładce, a Titicaca są jednym z takich przypadków – słuchawki są niesamowicie poręczne i łatwe w tak zakładaniu, jak i zdejmowaniu. Można spokojnie umieścić palce pod wydłużeniem korpusu regulując w bardzo łatwy sposób głębokość osadzenia w kanale i zakotwiczenie, a co przekłada się także na dobrą izolację od otoczenia. Jest to jeden z największych plusów tych słuchawek. Nosi się je klasycznie z kablami skierowanymi ku dołowi przed sobą.
Kanały L-R zostały oznaczone tylko wizualnie na korpusach, bez pomocniczych wypustków umożliwiających poprawne rozpoznanie polaryzacji w przypadku braku kontaktu wzrokowego. Uwagę zwracają także i tipsy kulkowe o wąskim otworze wylotowym, ale te akurat zostały zastosowane prawdopodobnie ze względu na naklejane bezpośrednio na kanał dolotowy sitka, które przy częstym ściąganiu i zakładaniu tipsów mogą zacząć się odklejać. W tym momencie taka a nie inna konstrukcja tipsa pozwala na bezpieczne użytkowanie słuchawek nawet wtedy, gdy sitko odpadnie, minimalizując ryzyko dostania się go do kanału słuchowego. Oczywiście takie samo ryzyko tyczy się każdych słuchawek dokanałowych wyposażonych w przeciwpyłowe filtry, ale w większości przypadków wklejane są one do środka specjalnego wgłębienia w szyjce kanału właśnie po to, aby można było swobodnie ściągać i zakładać tipsy wedle uznania, także z tego właśnie powodu takie rozwiązanie budzi pewne wątpliwości. Warto jednak zaznaczyć, że podczas testów nie mieliśmy z tym elementem najmniejszego problemu.
Brzmienie
Zawsze mam obawy przed testowaniem tańszych słuchawek, choć poprzednim razem – przy Brainwavz Alpha – srodze się pomyliłem na całe szczęście w swoim osądzie. Po prostu doskonale znam swoje granice akustyczne, przy których moja ocena może polecieć albo zbytnio w dół, albo zbytnio w górę, a czego za wszelką cenę staram się unikać. Tym razem jednak miałem niestety w dużej mierze rację co do swoich obaw.
Dół pasma jest całkiem dobrej jakości i – niestety – całkowicie zgodny z opisem na pudełku. Jest go dużo, wręcz bardzo dużo, tak pod względem uderzenia, jak i wydźwięku, to niemal bas „kinowy”, pokazujący potęgę niskich częstotliwości ponad wszystkim innym, zalewając sobą pozostałe fragmenty pasma. W swojej potędze prze do przodu niczym fala tsunami, będąc tam, gdzie nie powinien i zabierając ze sobą trochę tego albo tamtego. W graniu czysto efektowym, nastawionym na wysadzanie bębenków takie rozwiązanie jednak mimo wszystko się sprawdza i jest też poszukiwane na rynku przez amatorów jak największego przybasowienia. Mowa tu chociażby o ludziach, dla których np. w moim odczuciu bardzo ubasowione K518 DJ były „za słabe”. Proszę mi wybaczyć powtarzanie się w tym względzie, bowiem nie pierwszy raz już w recenzji nawiązuję do świata „dotkniętych basem”, ale po prostu mimo wszelkich moich prób zrozumienia takich preferencji zawsze pozostaje mi się spora ilość takich prób nieudanych. Automatycznie też staje się w tym miejscu jasnym, że kompletnie nie kwalifikuję się na odbiorcę tych słuchawek, choć w ramach operowania stricte samym basem trzeba przyznać, że słuchawki robią to w sposób pulchny i pozbawiony większych wad „jako takich”.
Średnica jest ciemna i mocno wycofana w stosunku do dolnych zakresów i bardzo łatwo ulega ich naporowi. Można to wyczuć w bardzo prosty sposób na utworze Stranger Smiled At Me od Vector Lovers, w którym w średnicy wybijają się bardzo proste dźwięki na poziom wręcz bardzo dobrze słyszalny, przynajmniej patrząc po analizie spektrum. W Titicacach tych dźwięków w ogóle nie słychać w sposób, w jaki powinny być słyszalne – powinny się przebijać, krzyczeć niemal do słuchacza, wchodzić na pierwszy plan przed jakiekolwiek inne. Tymczasem ulegają oddolnej łupaninie, która w tym utworze nie powinna grać pierwszych skrzypiec. Tak samo dzieje się w dyskretnym basowym pomruku Cyclicity And Confession od X3D5, który to zamiast tylko mruczeć wręcz warczy, wybijając się wyraźnie do uszu z zakresu od 60 do 70 Hz. Generalnie można uznać, że średnich zakresów jest jak na lekarstwo. Ok, pozostawmy zatem jakiekolwiek referowanie do niższych częstotliwości i skupmy się tylko i wyłącznie na średnicy – w eter rusza Yuki Kajiura i przepiękny solowy fragment fortepianowy z pierwszej części Kara no Kyoukai. W utworze tym sens egzystencji wspomnianego fortepianu leży w zasadzie tylko w średnicy, minimalnie dotykając pozostałych zakresów. Podczas gdy powinien być on słyszalny dosyć dobrze, klarownie, jako instrument niezbyt schowany w cieniu, ale też i niezbyt jasny, na Titicacach brzmi jakby grał za kotarą i przez dziwną, nienaturalną tubę. Trudno doszukać się w nim jakiegokolwiek pierwotnego piękna, a zamiast tego można spokojnie przejść obok niego obojętnie, bez emocji, jak obok zwykłego ulicznego grajka. Aby usłyszeć nieco więcej średnicy, trzeba podkręcić nieco regulator głośności i biada temu, kto tak uczni, bo efekt uzyska się wręcz odwrotny do zamierzonego – bas zacznie jeszcze mocniej ją zalewać.
Za średnicą maszeruje ramię w ramię jak jeden mąż równie wycofana góra, która tak samo gubi po drodze trochę detali i chyba nawet więcej niż wspomniana średnica. Nie błyszczy w żadnym utworze, w sumie nawet nie próbuje, po prostu gdzieś tam „jest” i tak samo jak sąsiad ulega naporowi basu nawet na jasnych i częściowo odbasowionych, przestrzennych źródłach. Poziom przyciemnienia i wycofania góry niestety wykracza także poza zakres drobnych korekcji tonalnych, których zastosowanie jest sporo mniej odczuwalne i niedostateczne, niż w bardziej „znormalizowanych” produktach. Po prostu ten typ już tak ma i koniec.
Scena jest kreowana bardzo oszczędnie i tutaj również nie ma w sobie nic rzucającego słuchacza na kolana. Wiąże się to z tym, że największym problemem tych słuchawek, poza wg mnie przesadzonym jednak basem, jest brak zróżnicowania planarnego między średnicą i górą, dzięki czemu wszystko gra sztucznie, jednoosiowo, bez smaku, ze słabą sparacją. Oczywiście za 100 zł trudno spodziewać się cudów i mam tego pełną świadomość, ale niech chociaż brzmi to minimalnie bardziej rzeczywisto, ponieważ znów ma miejsce sytuacja, w której tańsze słuchawki (po raz kolejny Brainwavz Alpha) grają od nich lepiej.
Jeśli jest to nasz rodzimy projekt, to projektant musiał być definitywnie bassheadem i również pod takich odbiorców je tworzyć. Będzie więc basowo, ciemno i ciasno, a zatem jeden z akustycznych ekstremów sprawiających olbrzymie problemy w ocenie. Zastanawiałem się nad tym trochę czasu i doszedłem do wniosku, że można byłoby skonfrontować je z droższymi NuForce’ami NE-770X, z tym że NuForce miał jeszcze w sobie przynajmniej jakąś tam średnicę oraz przede wszystkim wykonanie oraz wyposażenie. Z drugiej strony idąc w dół natrafiamy na często przeze mnie przywoływane do tablicy tańsze Brainwavz Alpha, które wygrywają synergią i naturalnością brzmienia mimo równie małej sceny co Audiomagic’i, są też od nich o wiele bardziej dyskretne, choć przegrywają w zakresie chociażby ergonomii. Pytanie więc do kogo kierowane są te słuchawki i jak oceniać brzmienie w ich przypadku, aby nie zrobić im krzywdy?
Titicaca są zatem modelem mającym w gruncie rzeczy dwie oceny końcowe – wystawione przez osoby o zupełnie odmiennych priorytetach:
Ocena negatywna – jeśli ktoś preferuje słuchawki grające dźwiękiem zrównoważonym, rzeczywistym, poprawnym z wielu względów i bezpiecznym, będzie srogo zawiedziony, ponieważ nie ma w nich niczego z powyższych cech. Można próbować redukować nadmiar basu, co pozwoli na zauważalne ich otwarcie oraz „uczłowieczenie”, ale z drugiej strony będzie można rozbić się o odkryte w taki sposób braki w detaliczności i separacji oraz malutką scenę dźwiękową. Z tego względu kosztujące mniej Alphy będą dla tej osoby sporo lepszym i tańszym wyborem.
Ocena pozytywna – jeśli dostanie je osoba lubująca się przede wszystkim w mrocznym graniu, basie, potędze, agresji, wdeptaniu wszystkiego w ziemię, to znalazła dla siebie idealny sprzęt – dwa dokanałowe subwoofery, które zabierze ze sobą praktycznie wszędzie. O ile zatem ocena brzmienia może być w takim przypadku całościowo pozytywna, o tyle w kontekście ich ceny pozostają wciąż wątpliwości, czy jest to decyzja na pewno słuszna, skoro również za mniejsze pieniądze można nabyć równie basowe KOSS ThePlug z wieczystą gwarancją.
Jak widać do słuchawek można podejść przynajmniej z dwóch różnych stron i w obu bez względu na pozytywną bądź negatywną ocenę końcową można znaleźć produkt konkurencyjny o mniejszej cenie, który określone wymagania będzie w stanie spokojnie zaspokoić.
Zastosowanie
Słuchawki sprawdzą się wyśmienicie na mieście w bardzo głośnych pomieszczeniach oraz środkach transportu, gdzie liczy się przede wszystkim kontrola najniższych częstotliwości, niknących w odmętach hałasu zewnętrznego. Materiał? Wyskokowy – wszystko to, co operuje na mocy i potędze. Jakość utworów? Bez znaczenia przy takim sposobie grania. Źródło? Również bez znaczenia – poradzą sobie na wszystkim ze względu na bardzo małe wymagania, a to oznacza wszechstronność i sporą oszczędność.
Podsumowanie
Wyróżnikami tych słuchawek są co prawda całkiem dobrej jakości bas, fenomenalna wygoda, kulkowe tipsy z małymi wylotami oraz kabel typu flat-wire, ale poza tym wszystko inne ocieka przeciętnością przy akompaniamencie nieco zbyt wygórowanej ceny. Słuchawki teoretycznie można bez większych wyrzutów sumienia polecić prawdopodobnie wszystkim fanom potężnego i mięsnego grania oddolnego, czyli wszelkiej maści bassheadom, którym basu nigdy za wiele i na inne wartości dźwiękowe nie zwracają uwagi, ale za rogiem czają się wciąż dostępne na rynku KOSS ThePlug o podobnej sygnaturze i przede wszystkim mniejszej cenie. Polecić je także można do odsłuchu w bardzo głośnych pomieszczeniach, w których słyszalność niskich częstotliwości jest wystawiona na ciężką próbę, choć tutaj znów miałbym „ale” i wolałbym osobiście nieco droższą i równie basową serię słuchawek Sound Isolating od NuForce z najlepszymi tipsami jakie do tej pory spotkałem w dokanałowych słuchawkach dynamicznych. O pozostałym gronie odbiorców nie będę wspominał, ponieważ definitywnie nie są to słuchawki dla nich. Także niestety przy każdym moim podejściu do tego modelu mogłem spokojnie znaleźć lepszą alternatywę. Gdyby moim zdaniem cena została obniżona do pułapu 50-60 zł, byłby to poziom o wiele bardziej adekwatny do ich wykonania i brzmienia.