Audeze do tej pory kojarzyło się zapewne większości użytkowników z drogimi i ciężkimi słuchawkami z serii LCD. Przez wiele lat były to ich flagowe i w zasadzie jedyne produkty. Świat jednak idzie do przodu i w codziennym pędzie ludziom zaczynało doskwierać, że nie mogą zabrać tej konkretnej szkoły brzmienia ze sobą w podróż, ani nawet na spacer. Poprzednio testowałem najwyższy model z serii iSine, którym producent ten próbował tą sytuację zmienić. I czynił to bardzo skutecznie. Co jednak z osobami chcącymi mieć coś większego? Dla nich przygotowano serię kompaktowych słuchawek Sine, których najnowszego i najdroższego przedstawiciela będę tu dziś opisywał.
Dane techniczne
- Konstrukcja: kompaktowa-obrotowa, nauszna, otwarta
- Przetworniki: 80 x 70 mm, magnetostatyczne
- Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 50 kHz
- Impedancja: 18 Ω
- Czułość: 102 dB / mW
- Maksymalny SPL: > 120 dB
- THD: < 0.2 % @ 100 dB
- Moc maksymalna sygnału wejściowego: 6 W
- Zalecana moc sygnału wejściowego: 500 mW – 1 W
- Złącza: 3,5 mm mono
- Waga: 290 g
Zawartość zestawu
- słuchawki Audeze Sine DX
- dokumentacja i certyfikat autentyczności
- kabel symetryczny flat-wire 1,2 m
- adapter nasadkowy na jack 6,3 mm
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki przychodzą do nas w zwykłym pudełku, ale bardzo dobrze zabezpieczone w transporcie. Zatopione są w miękkim, gąbkowym stelażu, także każde uderzenie jest tu dobrze amortyzowane, a sam sprzęt, nawet jeśli w transporcie niefortunnie zarobi przysłowiowego „strzała”, ma ogromną szansę wyjść z tego bez szwanku.
Sine DX to kompaktowe słuchawki nauszne w topologii otwartej, zaprojektowane przez Designworks, będące częścią BMW Group. Ci sami odpowiadają za słuchawki z serii iSine, także nie jest to pierwszy owoc tejże kolaboracji. Otwartość to największa (i w zasadzie jedyna) różnica względem modelu Sine, gdzie zamiast zamkniętej puszki pokrytej materiałem skóropodobnym, zastosowano metalową maskownicę z typowym już dla Audeze kształtem przypominającym literę „A”, pod którym kryje się bardzo drobna siateczka ze srebrnego metalu.
W środku Audeze zdecydowało się zastosować te same co w Sine przetworniki 80 x 70 mm z kompletem technologii takich jak:
- Fazor – (jednostronne w tym modelu) wyprofilowania u wyjścia otworów przetwornika pełniące rolę falowodu redukującego szumy turbulencyjne i zniekształcenia.
- Fluxor – specjalne rozmieszczenie magnesów dla wzmocnienia pola magnetycznego działającego w efekcie na większą powierzchnię membrany przy użyciu mniejszych i lżejszych elementów magnetycznych.
- UniForce – membrany posiadające na sobie zróżnicowane ścieżki co do wielkości, kształtu i długości w zależności od tego jak mocne jest oddziałujące na nie pole magnetyczne. W efekcie rozkład pola na membranie jest bardziej jednorodny.
Tak swoją drogą podczas przyglądania się maskownicom i obracaniu ich w rękach, wzór siatki reaguje z ożebrowaniem otworów tworząc efekt podobny do oglądania grafiki 3D z wyłączonym wygładzaniem krawędzi, a więc „wędrówka” brzegów ożebrowania wraz z przechyłem słuchawek w jedną lub drugą stronę.
Choć słuchawki są kompaktami, konstrukcja nie jest do końca składana, ale muszle obracają się w bardzo dużym zakresie: w osi pionowej aż o 180°, zaś w osi poziomej o jakieś 80°. Obrót jest bardzo płynny i nie stawia niemal żadnego oporu w pozycji luźnej, ale po założeniu potrafi utrzymywać zadaną przez nas pozycję. Pomaga to np. w sytuacji, gdy chcemy przesunąć nacisk nausznic bardziej na skronie (do przodu) aniżeli na małżowiny.
Rama nośna to bardzo duża ilość anodyzowanego aluminium w kolorze czarnym. Słuchawki są przez to dosyć ciężkie, ale pancerne w wykonaniu. Nie radzę jednak sprawdzać tego w praktyce, ponieważ bardzo łatwo potrafią nabawić się widocznych śladów uszkodzeń, np. jeśli będziemy nimi rzucać lub jakkolwiek niechlujnie odkładać je na twarde podłoże lub inne elementy metalowe, np. inne słuchawki.
To samo tyczy się otworów gniazd jack, które przy wyjmowaniu i wkładaniu wtyków stosunkowo łatwo możemy zarysować trzpieniem. Sine DX posiadają bardzo ciekawy sposób ich montowania, bowiem nie klasycznie od spodu, a z boku i z wyprowadzeniem kabla pod ostrym kątem. Wyjęty wtyk przypomina cyfrę „7”, ale trzpień monofoniczny jest na tyle głęboko osadzony, że długa tulejka wykonana z miękkiego plastiku przyjmuje na siebie całość siły nośnej i nawet szarpnięcia za kabel są tym słuchawkom niestraszne.
Sam kabel jest średnio poręczny, przynajmniej w części sytuacji. O ile producent zdecydował się na okablowanie typu flat-wire, takie samo jak przy iSine, o tyle jest on dwukrotnie grubszy i przez to dosyć sztywny. Nie zachowuje się jak normalne, klasyczne okablowanie, ale jest to jednocześnie jedyna cena, jaką przychodzi nam zapłacić za brak problemu ze skręcaniem się lub wrażliwością na uszkodzenia. Także ostatecznie nie ma tragedii.
Niestety wraz z tym modelem otrzymujemy jedynie mocną sakwę do przenoszenia. Żadnego twardego etui, a co moim zdaniem jednak powinno być przy tak przenośnym modelu standardem. W samej sakwie co prawda poradzą sobie z racji swojej solidnej konstrukcji, ale mimo wszystko czułbym się pewniej mając konkretne i twarde.
Wygoda i izolacja
Ponieważ słuchawki otrzymujemy w formie otwartej, izolacji jako takiej od otoczenia nie mamy. Ta tworzona może być iluzorycznie najwyżej przez ciśnienie dźwięku wewnątrz muszli wynikające z pompowania nam do ucha samej muzyki. Niemniej należy je traktować jako słuchawki otwarte, ale bardziej w tym kontekście jak wręcz półotwarte.
Ma to swoją pozytywną konsekwencję względem zwykłych Sine: nie powoduje wrażenia przytkania ucha podczas ruchu słuchawek na głowie, ani też „dławienia się” przetwornika pod wpływem ciśnienia wewnątrz komory odsłuchowej. Pod tym względem jest to spory progres.
Co do samej wygody, słuchawki z racji nausznej konstrukcji są w stanie dać się we znaki, zwłaszcza w formie nowej. Zależeć będzie to oczywiście od naszej głowy i ogólnej anatomii, ale przy większej głowie oraz uszach możemy bardzo szybko odczuwać w nich dyskomfort. Rozwiązania tego problemu są dwa.
Pierwsze to redukcja docisku, którą możemy przeprowadzić samodzielnie z racji faktu, że Sine DX posiadają pałąk na pasku stalowym. Będzie się to co prawda odbywało kosztem zdolności utrzymania na głowie podczas gwałtowniejszych ruchów, ale wyraźnie zwiększy zakres czasu, po którym będziemy mogli odczuwać jakikolwiek dyskomfort.
Drugie to wymiana nausznic na większe. W sieci dostępne są nausznice większe i zawierające w sobie dodatkowe dystanse, pozwalające na ich montaż w tak kompaktowych słuchawkach jak Sine. Pozwalają przekonwertować je tym samym do formy pełnowymiarowej i mogą poprawić również zdolności akustyczne z racji zmienionej komory odsłuchowej. W jakim stopniu jednak – trudno jest mi powiedzieć, ponieważ nie miałem możliwości sprawdzenia ich po zastosowaniu takowych. Nie jest to też akcesorium oryginalnie oferowane przez Audeze, a traktowane jako czysta modyfikacja. Jej zastosowanie jest jednocześnie możliwe z tego względu, że słuchawki posiadają dosyć dużą regulację wysunięcia muszli. W moim przypadku było to jakieś 60-70%.
Niemniej w obu aspektach okazuje się, że mamy sporo możliwości jako nabywcy tych słuchawek i ewentualny dyskomfort wcale nie musi oznaczać automatycznie konieczności żałowania sobie ich użytkowania czy też wręcz wycofania się z ich zakupienia. Zwłaszcza nad pałąkiem radzę popracować, ponieważ i tak na osi czasu się nam prawdopodobnie wyrobi, a przyspieszając ten proces i tak nie wydamy ani złotówki. Więcej wygody za darmo, więc czemu nie skorzystać?
Przygotowanie do odsłuchów
Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści.
Pomiary
Słuchawki na wykresie odpowiadają dokładnie temu, jak się je odbiera: jako średnicowe i ciepławe.
Umiejscowienie ich na uszach ma bezpośrednie przełożenie na odtwarzany dźwięk, zwłaszcza bas, który w niskich partiach waha się w zależności od szczelności i przylegania do małżowiny. Koherencja pomiarowa przy kilku położeniach na obu kanałach wygląda następująco:
Optymalnym położeniem jest opieranie się nausznicy na zewnętrznej, skrajnej części małżowiny, podczas gdy chrząstka powinna wypadać na wysokości otworu nausznicy. Wpadania tylnej części małżowiny w całości w komorę odsłuchową należy unikać. Raz że jest to nieprawidłowe, dwa że niewygodne (małżowina dotyka fazora).
Jakość dźwięku
Bas w tych słuchawkach nie gra pierwszych skrzypiec, ale nie jest w żadnym razie sprowadzony do parteru. Wręcz przeciwnie – gra drugie, ale leżąc pierwszemu praktycznie na plecach. Z racji otwartej konstrukcji nie wkurza jednak wspomnianego rzędu pierwszego (czyli średnicy), a koreluje z nią w sposób płynny i zwarty. Sam bas co do konstrukcji jest typowym przedstawicielem strojenia na wybrzmiewanie, zamiast na schodzenie do samego piekła, ale bez jednego realizowanego kosztem drugiego, a po prostu od strony priorytetów.
Powtarza się tu jakoby sytuacja z HE-4XX, ale do monotonii DX’om jest daleko. Wpływa na to wysoka dynamika, wyczuwalna energia i ogólna wysoka jakość dźwięku. U HiFiMANa, z racji chociażby sporo niższej klasy dźwięku, miało to czasami tendencję do zlania się i mniejszego różnicowania nagrań. W Sine DX proporcje te są trzymane należycie, a i samo zejście też jest nienajgorsze. Lekko poluzowane, bez spięcia i nadmiernego rygoru, przygotowane jakby do typowego „easy listeningu”.
Średnicę Sine DX określiłbym najchętniej jakimś eufemizmem i jedynym jaki przychodzi mi do głowy, to „mokrość”. To clou ich przekazu i rzecz, która podobnie jak w iSine rzuca się jako pierwsza w uszy. Otwarta konstrukcja nadaje jej nie tylko odpowiedniej przestronności, ale też powoduje, że środek ciężkości alokuje się właśnie tutaj. Daje się to poczuć zwłaszcza przy wokalach, gdzie śpiewający staje niemalże przed nami. Tego nie robią żadne inne znane mi słuchawki tego producenta, a przynajmniej w całej rodzinie Sine/iSine jakie miałem okazję przesłuchać (czyli na dzień dzisiejszy jedynie iSine 10/LX/VR, które grają z tego co wiem identycznie).
Tak mocne pozycjonowanie wokalu od frontu możemy teoretycznie uznać za błąd akustyczny, a przynajmniej za wyraźną koloryzację wprowadzaną do utworu. W praktyce to właśnie Sine DX pozwalają zanurzyć się – dosłownie – w wokalach i podziwiać piękno ludzkiego głosu. W formie konkretnej, dociążonej i nasyconej.
Gdzie w tym wszystkim owa „mokrość”? W ułożonym nisko przebiegu 2-5 kHz. To dlatego słuchawki premiują masę głosu ponad jego ostrością, zmiękczając większość głosek sykliwych, ale nie na tyle, aby popaść w plastyczność, nawet nie nadmierną, a jakąkolwiek. To pojęcie pojawiało się obficie przy Elearach i wiązało się z bardzo dużą koherencją strukturalną średnicy. Audeze unikają tego poprzez utrzymanie wysokiej czytelności i separacji. Akustycznie tak naprawdę nie jest to więc błąd, a kawał dobrej roboty w nadaniu Sine DX bardzo wyraźnego charakteru, który na początku wydaje nam się dziwny, a potem pijemy go wiadrami jakbyśmy mieli jutra nie doczekać. Sine DX dostają przez ten zabieg tonalny tak mocnego wyrazu, że nawet na neutralnych źródłach prezentują się z nasyconej średnicowo strony i dopiero Reveal jest w stanie je „uspokoić”.
Sopran jest niemniej ciekawy. Już iSine 20 uważałem za wyraźnie ugładzone na sopranie, ale Sine DX robią to jeszcze mocniej i jeszcze inaczej. Spójrzmy na wykres – cała sekcja 2 do 5 kHz wygaszona, wzrost dopiero w 6 kHz i jeszcze jeden podryg w 8,5 kHz, aby potem spaść niżej niż rzeczone iSine. Powoduje to, że słuchawki dają nam czytelny detal, a jednak wciąż grają dźwiękiem trochę przyciemnionym, a przynajmniej w dostatecznym zakresie, abyśmy je za takowe uznali.
Nie jest tu jednak faktycznie ciemno i to jest w nich właśnie najbardziej interesujące. Również jeśli do gry weszłyby inne pary słuchawkowe. Słuchawki te wiele mają w sobie z K270 Studio (średnica!), ale grają w podobny sposób co K240 Monitor. Są od nich jednak bardziej rozświetlone. Tak samo grają jaśniej od jednoznacznie ciemniejszych PM3 oraz Sonorousów III. I ze wszystkimi tymi parami wygrywają ostatecznie na elementarnej jakości. Ale to bardziej w ramach obserwacji na boku, bowiem tak naprawdę żadna z wymienionych par nie jest dla nich konkurencją.
Scena nie jest w nich aż tak przestronna jak w większości modeli z serii LCD oraz iSine, ale na tle zwykłych Sine i ogólnie w kategoriach obiektywnych prezentuje się okazale. Usadowiony tuż przed słuchaczem punkt skupienia nie przeszkadza w zakreśleniu pozytywnej głębi scenicznej, która minimalnie kosztem szerokości pracuje na coś, co można byłoby określić mianem teatru scenicznego stojącego w połowie drogi między podstawowym modelem Sine, a LCD-2F.
Wrażenia? Pozytywne, choć niepozbawione kilku uwag krytycznych. Przede wszystkim dostałem tu potężną dawkę rozdzielczego i relaksacyjnego brzmienia, które ponad wszystkim upodobało sobie ekspozycję wokali i nadanie brzmieniu odpowiedniej ciężkości, soczystości i tej przytaczanej wcześniej „wilgotności”. Choć potrafią w pierwszej chwili wydać się dziwnie przygaszone na sopranie i przez to trochę „niepełne”, posiadają w sobie ładunek emocjonalny oraz umiejętność szybkiego wciągnięcia w wir muzyki, zwłaszcza jeśli dopasujemy tu odpowiedniego towarzysza. Jak zawsze w takich sytuacjach błysnąć mógł Shanling M1, który także z iSine 20 potrafi się dogadzać.
To czasami tak, jakby receptura Audeze na otwarte modele ze swoich serii przenośnych była spójna bez względu na to z czym się będziemy tu stykali. Obie pary definitywnie są kute z różnego żelaza, mimo sporej ilości podobieństw dźwiękowych. Z jedną i drugą parą żyłoby mi się bardzo dobrze, bowiem o ile iSine mogą wydawać się przez swoją konstrukcję nieco bardziej sztuczne na sopranie, nadrabiają to wyborną scenicznością. Sine DX wydają się natomiast na ich tle bardziej półotwarte niż otwarte, ale też trochę bardziej kompletne i mające w sobie więcej z konwencjonalnych słuchawek w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Ideałem Sine DX byłyby dla mnie po kilku zabiegach odejmujących ich koloryt i zwracających je na drogę słuchawek równiejszych, choć wciąż z ich natywnym charakterem. Byłyby to: delikatny plus do zejścia basu, nieco większy rygor w jego trzymaniu, mniej nacisku na średnicę, więcej nacisku na 2-5 kHz. I tyle. Zmiany de gustibus, ale nadające im to, co możemy uzyskać za pomocą wtyczki Reveal (lub kabla Cypher).
Bez nich słuchawki radzą sobie jednak i tak bardzo dobrze, a jeśli trafią akurat w nasz gust lub sprzęt – nawet bardziej. Bardzo mi się podoba ich szacunek dla wokalu, stawianie muzyki co do jej clou na pierwszym miejscu, przypominanie jak bardzo „niekompletne” potrafią być niektóre realizacje, np. notorycznie eksponowany na skrajach club lub vocal trance. To oczywiście tylko przykłady, ale przy tego typu gatunkach paradoksalnie Sine DX działają jako słuchawki zdrowego rozsądku. To jednak co dzieje się spokojniejszej muzyce, zwłaszcza z pojedynczymi instrumentami… to czasami trudno jest naprawdę wyrazić za pomocą słów. Ta bliskość, intymność, ten angaż graniczący z bezwzględnym magnetyzmem. Chociażby Clem i pierwsza wersja utworu Progress:
Słuchając tego utworu na Sine DX czułem się jakbym siedział razem z wykonawcą i widział na które klawisze fortepianu uderza. Aczkolwiek towarzyszy też temu wrażenie, że nie powinienem tam mimo wszystko być, że stoję nie w tym miejscu co trzeba i uderza mnie również jakby rezonans samego fortepianu, skierowany niedokładnie w moją stronę, poza osią właściwego odsłuchu. Tak czasami odzywa się ich nadmiernie średnicowa maniera, ale też i sam utwór jest tu bardzo specyficznie nagrany i łatwo jest na nim o przedobrzenie. To też nie pierwszy raz, bowiem na utworach Clem Leek trochę problemów miały wcześniej także i Eleary (przypadek?).
W okrutnie przeważającej większości utworów jest już natomiast dobrze, bardzo dobrze, albo nawet i nieprzyzwoicie dobrze. To naprawdę wciągające słuchawki i to właśnie przez ich przemyślany, przyjemny koloryt, dlatego z odsłuchów i ogólnie możliwości ich spokojnego przetestowania byłem bardzo zadowolony. Nawet żonglując kilkoma modelami jednocześnie, cały czas po głowie chodziły mi właśnie Sine DX i ich średnicowa prezentacja, niczym spokojna myśl, że pod koniec dnia znów będzie można się przy ich grze wyciągnąć wygodnie w fotelu. To jest zupełnie inny typ relaksacji, bo pozbawiony wrażenia sztucznego domulenia słuchawek, spowolnienia, przedobrzenia z dampingiem akustycznym. Tak było chociażby przy PM3, które choć wciąż przyjemne i ciekawe, a przede wszystkim znacznie wygodniejsze od całej serii Sine, czasami w ogóle nie grały jak słuchawki magnetostatyczne. Tu zaś trafia nam prosto w uszy multum cech, które nawet w ciemno okrasilibyśmy stwierdzeniem: „nie… to nie może być dynamik”.
Wtyczka Reveal – dodatkowe możliwości
Zjawisko, a przynajmniej tendencję ku niemu, jaką opisywałem przy Progress, koryguje w dosyć dużym zakresie tytułowa wtyczka VST opisywana przeze mnie jakiś czas temu w osobnym artykule i to paradoksalnie nie tyle na ustawieniu pod Sine DX, co pod zwykłe Sine. Efekty są tu naprawdę bardzo ciekawe i zachęcam jednocześnie do eksperymentowania w ich zakresie. W moim przypadku okazało się, że najlepiej sprawdzającym się ustawieniem jest preset pod zwykłe Sine ustawiony na przynajmniej 60% lub więcej. Co powoduje? Moduluje barwę DX’ów nadając im bardziej uśmiechniętego charakteru, który w połączeniu z tym natywnym, bardziej średnicowym, dąży do bardzo dobrego wyrównania i poprawności, odejmując średnicy a dodając sopranowego wigoru, redukując tym samym podatność na różnego rodzaju ekspozycje tonalne ponad informacje będące intencjonalnie zawarte w odpowiedniej skali w utworze.
Zastosowania
Zastanawiałem się nad zastosowaniem Sine DX dosyć długo i to paradoksalnie właśnie ze względu na to, że w przeciwieństwie do modelu Sine są otwarte. Słuchawki z tego faktu są wygodniejsze w nieznaczny sposób, bo choć ucho nie parzy nam się w środku muszli, poziom komfortu jako taki i wynikający z docisku oraz twardości nausznic pozostał niezmieniony. Tracimy za to trochę odcięcia się od otoczenia i słuchawki jedyną izolację tworzą nam poprzez po prostu pompowanie dźwięku bezpośrednio do uszu.
Sine DX nie powinno się traktować jako tańszej alternatywy dla serii LCD, a co najwyżej bardziej przenośnego wydania serii EL. Aby to ostatnie jednak potwierdzić z perspektywy również brzmieniowej, musiałbym mieć odsłuchane najnowsze warianty. Wieść niesie, że grają znacznie lepiej niż wcześniejsze modele, przez które cała seria nie nabawiła się jednoznacznie entuzjastycznej prasy.
Moim zdaniem więc Sine DX są kierowane bardziej do tych użytkowników, którzy chcą mieć mimo wszystko akustykę otwartych modeli Audeze, ale bez ich gabarytów. Coś lżejszego i mniejszego od LCD lub EL, ale też niedokanałowego, jak iSine, co można będzie wciąż zabrać ze sobą w podróż i cieszyć się otwartym dźwiękiem magnetostatów ze wszystkimi płynącymi z tego powodu korzyściami. To zaś sugeruje zastosowania półprzenośne, domowe oraz outdoor jedynie w cichszych miejscach. Choć i tańsze Sine nie są jakimiś specjalnie izolującymi słuchawkami, przesunięcie w zastosowania tego typu będzie po prostu większe i bardziej dla DX’ów naturalnie spodziewane.
Synergiczność
W ramach źródła – tutaj praktycznie nie ma limitów. Parowalność słuchawek jest wysoka i niekoniecznie względem źródeł z mniejszym naciskiem na średnicę. Sine DX premiują na starcie źródła neutralne i jaśniejsze, a ich wymagania są trzymane na umiarkowanym poziomie. Nawet Shanling M1 sobie z nimi radzi, także nie potrzeba się kosztować od razu na nie wiadomo jak drogi sprzęt. Dosyć optymalnym źródłem na start wydaje się chociażby Audinst HUD-DX1. Dla fanów przenośnego łupania niższymi tonami spokojnie można będzie pozostać przy rozwiązaniach takich jak Shanling M2s z racji grania na planie „V”. Nie będzie również żadnych przeciwwskazań za M3s lub odtwarzaczami typu Opus #1.
Podsumowanie
Możliwość odsłuchu kompaktowych Audeze była dla mnie okazją do powrotu do prezentacji wcześniej spotkanej w Elearach, ale tym razem nie od strony plastycznej, a tego prawdziwego, elementarnego nasycenia. Nie można tym maluchom odmówić ani charakteru, ani klimatu. Mają swój własny pomysł na dźwięk, a z którego wynika ogromny potencjał na przyciągnięcie uwagi użytkownika od pierwszych chwil. Zwłaszcza z Reveal rezultaty akustyczne uzyskiwane na DX’ach są naprawdę niezłe i w słuchawkach tych można się bez przesady zakochać, swoje wady zakrywając przede wszystkim eufonicznością i zdolnością do wsiąknięcia słuchacza w muzykę, której słucha. Nawet na tle większych od siebie modeli innych producentów:
W kategoriach bardziej ogólnych i bez pomocy narzędzi wspomagających, na pewno dźwiękowo można zwrócić uwagę na średnicę, która w korelacji z ciemniejszym sopranem potrafi faktycznie przytłoczyć słuchacza i wydać się nadmiarem oraz przesytem. Poza tym jednak nie mam się do czego specjalnego w tych słuchawkach przyczepić poza kilkoma uwagami natury technicznej lub już tej typowo subiektywnej, związanej z moimi własnymi preferencjami.
Pozostaje się potem już tylko ich warstwa użytkowa, a więc wprost z pudełka średnia wygoda czy podatność anodyzowanego aluminium na uszkodzenia od cięższego traktowania. Wystarczy jednak o słuchawki dbać, a z wygodą również można sobie poradzić. Są to więc klasyczne słuchawki „do rozpracowania” i do tego takie, w przypadku których proces ten rodzi naprawdę konkretne i bardzo smaczne owoce, choć oczywiście mające swoją wcale niemałą cenę w złotówkach.
Recenzowane słuchawki są na dzień pisania recenzji dostępne w cenie 2995 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)
Zalety:
- świetna jakość wykonania i użytych materiałów
- praktyczna, obrotowa, kompaktowa konstrukcja
- wymienne okablowanie typu flat-wire
- metalowy pałąk podatny na odkształcanie i zmniejszanie w ten sposób nacisku
- bardzo solidny system regulacji wysunięcia muszli
- wyjątkowo eufoniczne, ciepło-muzykalne granie o dużym nasyceniu i bliskości
- nacisk na gładkość, bezpieczeństwo i angaż
- całkiem dobrze wyważone względem siebie osie sceniczne przód-tył i lewo-prawo
- łatwość w napędzeniu i wysterowaniu (jaśniejszy sprzęt źródłowy)
- bardzo wysoka jakość ogólna dźwięku i rozdzielczość, zwłaszcza jak na konstrukcję kompaktową
- duża podatność na equalizację
- dodatkowe możliwości płynące z zastosowania autorskiej wtyczki Reveal
- możliwość niefabrycznej modyfikacji do modelu wokółusznego
Wady:
- drobne ubytki barwowo-techniczne
- niektórym użytkownikom może być w nich aż nazbyt średnicowo i kameralnie
- nauszna konstrukcja daje się we znaki przy dłuższych odsłuchach
- ułożenie słuchawek na głowie może przekładać się na odbiór basu
- anodyzowane aluminium podatne na uszkodzenia malowania przy niedbałym traktowaniu
- szkoda że nie dostajemy twardego etui zamiast woreczka
Serdeczne podziękowania dla sieci salonów Top Hi-Fi & Video Design za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów