Przyznam się, że na ogół nie lubię basowego grania, ponieważ raz że nie mieści się w ramach mojego gustu, dwa że słucham gatunków muzycznych na ogół mało korzystających z rozbudowanej czy też wzmocnionej linii basowej, trzy że po pewnym czasie powoduje on u mnie spory dyskomfort. Jednak jeśli mówimy o słuchawkach takich jak AKG K518 DJ, sprawa robi się o tyle ciekawa, że moja poważniejsza przygoda z audio i jednocześnie zainteresowanie się szerzej ofertą austriackiego producenta wzięły się właśnie z tego modelu. A wszystko dlatego że, gdy jeszcze byłem na studiach, zostałem zmuszony zaopatrzyć się w słuchawki które nie tylko dobrze by grały, ale również dawały dobrą izolację. Bardzo cenię sobie prywatny odsłuch, który na EP-630 był raczej przeciętny w kwestii jakości dźwięku, zaś na UR40 po prostu nie mogłem nic usłyszeć przy lubującym się w przebasowionym rocku „współlokatorze”, uzbrojonym w Audigy SE i Geniusy SP-HF1250X, wyregulowane niczym rozluźniony anemik. Jako że chciałem zorientować się wtedy co jest „trendy” (żartuję oczywiście), zaproponowano mi kilka propozycji, a mój wybór padł na AKG.
Jakość wykonania i konstrukcja
Na przestrzeni czasu model ten zyskał sporą popularność, którą cieszy się do dziś. Być może wielka w tym zasługa Rolandsingera, który recenzował je i przerabiał, był na swój sposób pionierem wobec tych słuchawek, jednak ludzie na ogół chyba po prostu lubią kopnięcia od dołu pasma, lubią mieć ten impakt, a przy tym nie wydać kroci. Cokolwiek by to nie było, na pewno nie nazwałbym ich naturalnymi, ale ja to ja, dla mnie elektrostaty i K701 „mają bas”, więc automatycznie jestem na cenzurowanym u większości „znawców”, ale po prostu takie mam już preferencje i na bas jestem bardzo, ale to bardzo wyczulony. Nie mówię oczywiście że odpowiada mi bezbasowie, preferuję go najzwyczajniej w świecie w innym kształcie i innych ilościach. Zacznijmy więc opis krok po kroku aby wiedzieć czego się spodziewać.
Zanim jednak to nastąpi, chciałbym powiedzieć parę słów o samej recenzji, którą właśnie czytacie. Trochę dziwnie się to pisze z perspektywy ponad dwóch lat, ale recenzja K518 była pierwszą jaka pojawiła się na łamach Audiofanatyka w ogóle i jak na recenzję była bardzo krótka. Dlatego doczekała się uzupełnienia, aby nie tylko wygodniej się ją czytało, bo przecież im więcej się o danym modelu powie, tym lepszy i pełniejszy będzie jego obraz, ale też by nie mieć dziwnego przeświadczenia, a nawet zarzutu, że temat został potraktowany ogólnikowo i na szybko. Jest to jednakże powód dla którego ilość zdjęć będzie dosłownie symboliczna, tylko aby pokazać jak się owe słuchawki prezentują.
K518 DJ są zapakowane w całkiem ładne rozsuwane pudełko, zaklejone z dwóch stron. W nim zaś znajduje się karta gwarancyjna, drobna ulotka informacyjna, przejściówka na dużego jack’a (nakręcana, jak przystało na AKG) i pokrowiec. Same słuchawki są zapakowane w blister podobny do chłodzenia BOX Intela, tyle że w tym wypadku nie jest zgrzewany i po otwarciu nadal możemy go używać.
Opisywane tu AKG K518 DJ są modelem starszym niż obecnie oferowane, co można rozpoznać po właśnie owej gwintowanej nasadce na jacka. Aktualne, przynajmniej z tego co się orientuję, mają ją już w formie termoskurczki z nasadką klasyczną.
AKG K518 DJ to również bliźniaczy model do K81 DJ, różniący się od nich tylko kolorem. Zaś w przypadku kolorowych wersji LE, skróceniu uległ kabel – z 2,5m na ok. 1m. Najdroższym modelem klubowym w rodzinie AKG jest sporo większy model K181 DJ, również dociskowy. Średnica kopuł jest tam mniej więcej taka sama jak w K142 / 172 HD.
„Wow, ale to jest małe”, żadne zdjęcie tych słuchawek tego nie zdradzało. Jakość wykonania jest bardzo dobra, kabłąk jest pomysłowo skonstruowany: ma na środku metalowy wzmacniający pas z napisem AKG umieszczony w gumowym elastycznym fragmencie – daje to wysoką trwałość oraz odpowiedni docisk do uszu, kopułki są wykonane z twardego zmatowionego plastiku, w dotyku mają lepszą przyczepność niż zwykła tego typu powierzchnia, jednak mi się owe rozwiązanie nieco nie spodobało – za bardzo przypomniało mi o tanich myszkach Tracer’a, choć wizualnie nie można mu nic zarzucić. Gąbki zaś są mniejsze, ale jednocześnie o wiele lepsze gatunkowo niż te w UR40. Kabel, jak już wspominałem, to 2,5m, więc o ile słuchając w domu ma się swobodę poruszania po pokoju jako tako, to jednak w podróży trzeba nieco z nim powalczyć.
Zakładamy sprzęt… i szybko zdejmujemy. Powód: trzeba rozsunąć słuchawki bo są za małe. Po dojściu do maksymalnego rozstawu znów zakładamy i pasują, z tym że na styk. Ten model nie nadaje się niestety dla osób o dużych głowach, bowiem regulacja musi być nastawiona w moim wypadku na maksimum. To dodatkowo podnosi dyskomfort wynikający z docisku, bowiem zwiększa się on wraz ze wzrostem „pojemności” samych słuchawek.
Uszy są w ich przypadku dociskane małżowinami do głowy, co przekłada się na naprawdę niezłą izolację (na oko ~50-60%) ale i tak jak wspominałem duży dyskomfort związany z naciskiem na głowę. O ile pierwsze jest bardzo pozytywne, o tyle drugie jest faktycznie tu odczuwalne, szczególnie jeśli posiadamy dużą głowę i używamy słuchawek przez dłuższy czas. Niestety wygoda to cena za izolację od otoczenia, jedyne co można zrobić to albo wymienić gąbki, albo się przyzwyczaić, ponieważ z czasem nacisk na głowę maleje – pałąk się po prostu wyrabia w zakresie docisku. A jeśli dla kogoś proces ten jest zbyt powolny, może zawsze próbować metod „ugniatania”.
Brzmienie
Dźwięk nie ma takiej przestrzeni jak w modelach otwartych, to zrozumiałe, ale tutaj wręcz powiedziałbym że jest jej mniej nawet niż w innych modelach zamkniętych, co jest dla mnie nieco zaskakujące. W bezpośrednim porównaniu kompaktowe K450 tego samego producenta wykazują się większą sceną. Dźwięk ponadto jest tu bardziej scentralizowany, zbliżony w stronę słuchacza (co nie znaczy że jest zły, niektórym się to podoba o wiele bardziej niż przestrzenne granie KOSS’ów UR40 i KSC75), a co przekłada się na podobny efekt jak we wspomnianych wcześniej K450 – zbicie pewnych dźwięków ze sobą.
Cokolwiek nie powiedzieć o przestrzenności tych słuchawek, pierwsza rzecz która rzuca się w uszy to bas, bardzo mocny, szybki, punktowy bas. Ze względu na specyficzną zamkniętą konstrukcję i izolację nie ma gdzie ujść, jak miało to miejsce chociażby w UR40, i w całości wędruje do naszych uszu. Jeśli niektórym osobom będzie to przeszkadzało, drobna korekcja EQ powinna załatwić sprawę. Brakuje mi tu też nieco soczystości midbassu, jaką spotkać można w chociażby K420, ale w słuchawkach klubowych taki element prawdopodobnie bardziej by przeszkadzał niż pomagał.
Po pewnym czasie można się na całe szczęście przyzwyczaić i poza pierwszym wrażeniem ubasowienia dla większości osób, dźwięk powinien wydać się bardzo dobry. Ciekawostką jest że owy bardziej wysunięty bas w stronę słuchacza znalazłem jednak z pożytkiem w pewnym zastosowaniu: filmach. Te dzięki temu brzmią wg mnie zdecydowanie lepiej niż na KOSSach. Mi osobiście z biegiem czasu kompletnie przestało to pasować, osobom pragnącym mieć bardziej zbalansowany i neutralny dźwięk mogę z czystym sercem odradzić ten model.
I w tym miejscu rozbijamy się o podział słuchaczy na dwa światy – tych lubujących się w sprzęcie „z wykopem” oraz tych którzy cenią sobie liniowość czy może po prostu neutralność. Jeśli więc jesteś w tej drugiej grupie – K518 nie są dla Ciebie, chyba że zaczniesz je przerabiać na wewnętrznych gąbkach i konfigurować EQ, jeśli w tej pierwszej – będziesz bardziej niż zadowolony, bowiem znajdziesz w nich wszystko to czego szukasz.
O samym basie można powiedzieć wszystko w zakresie impaktu, na tle K450 brakuje im jednak głębi, ale dopiero wtedy można byłoby je uznać za sprzęt dla rasowych bassheadów. Środek jest w pozycji neutralnej, częściowo przykrywany od czasu do czasu przez impakt, góra zaś … po prostu jest, dokładnie taka jakiej można byłoby się spodziewać po słuchawkach zamkniętych, także nie można tutaj zbyt wiele obu zarzucić. Można dzięki temu wychwycić detale utworów, a w sytuacjach gdzie model ten jest faktycznie używany w klubie – mocniejszy bas pozwoli na jego ciągłą kontrolę w trakcie seansu. Na tym polega sens takiego a nie innego ułożenia sił w kontekście balansu zakresów między sobą i z tego też płynie duże zrozumienie dla ich dźwięku.
Po ich zdjęciu na szyję okazuje się że również mają w sobie cechy mobilności, głownie dzięki 3D-axis. Można je złożyć do wewnątrz i przekręcić jedną słuchawkę o 180′ – w takiej formie można je zmieścić w pokrowcu. Jedynie bardzo długi kabel może być problemem, choć zależy to głównie od nas samych i miejsca gdzie trzymać będziemy odtwarzacz mp3. Tyle teorii, a jak praktyka? Sprawdźmy więc słuchawki „w terenie”.
I tak oto zabieramy wysłużonego ale nadal grającego wg mnie pięknie iRiver’a iFP-895 w podróż do Biedronki. Po drodze miniemy 3 przystanki autobusowe, dwie bardzo ruchliwe wielopasmówki z szybko uciekającym zielonym światłem oraz linię tramwajową, zaś w samej Biedronce staniemy obok nieźle turkoczącej chłodni, jednym słowem typowe miejskie izolacyjne pole bitwy.
Na początek plusem będzie wygląd, ponieważ nie rzucają się mocno w oczy – zatem i my nie będziemy, a przynajmniej teoretycznie.
Po przejściu parunastu metrów zauważyłem kolejną wielką zaletę, tym razem w stosunku do dokanałówek: nie słychać odbić własnych butów o podłoże, generujących uderzenia (drgania) przenoszone na całe ciało i odbijające się głucho w kanale słuchowym, słowem nie ma tego efektu który powodował w dokanałach ironiczne zjawisko przeszkadzania sobie samym sobą.
Mijające nas samochody naturalnie słychać, ale wbrew pozorom nie przeszkadzają aż tak mocno + nie ma tu aż tak dużego ryzyka że wpadnie się pod koła. Tramwaj – identycznie. Najgorzej wypadła konfrontacja z autobusem, ale w środku powinno być o wiele lepiej niż na zewnątrz, stojąc obok silnika i wdychając brunatne opary mówiąc jednocześnie „jaki piękny mamy dziś dzień”.
Testowałem już nieco rozwiązań w podróży i wiem, że najgorzej jest z odwzorowaniem niższych tonów w przypadku słuchawek z pasywną izolacją od otoczenia. Tu zaś, tak jak pisałem wcześniej, mocniejszy bas jest zaletą – w połączeniu z relatywnie dobrą izolacją okazuje się że muzykę słychać dosyć dobrze. To też chyba ostatecznie potwierdza uniwersalność słuchawek dla przeciętnego użytkownika, ze wskazaniem na mobilność.
Wniosek jest więc oczywisty – w podróży nadadzą się nieporównywalnie wręcz lepiej niż UR40, K420, K450 i każde dowolne słuchawki nie nastawione na mobilność lub po prostu półotwarte/otwarte. Pod względem izolacji nie przebiją dobrych dokanałówek, które potrafią odizolować nawet ~75% dźwięków, ale jakby nie patrzeć jest to model nauszny i wcale mnie taka sytuacja nie dziwi. Dlatego jeśli środek transportu którym się będziemy poruszać nie będzie zbyt hałasogenny, K518 powinny się sprawdzić w 100%.
Podsumowanie
Choć słuchawki generalnie nie leżą w zakresie moich preferencji brzmieniowych, mają ogromny wymiar praktyczny podczas miejskich wojaży, co nie raz i nie dwa udowodniły w praktyce, a więc w autobusie czy tramwaju. To właśnie przez swoją izolację nie należą wprost z pudełka do najwygodniejszych. Jednocześnie mają szansę przypaść wielu osobom do gustu właśnie przez izolowanie od otoczenia, składaną konstrukcję i bardzo mocno zaznaczony bas, który kompensując się dźwiękami z zewnątrz automatycznie redukuje i prowadzi do wrażenia wysokiego wyrównania tonalnego. Do tego kosztują umiarkowane pieniądze (średnio od 150 do 200zł), przez co są dostępne nawet dla bardziej oszczędnych ale wciąż wymagających konsumentów.
Minusem co prawda jest zmniejszony komfort użytkowania u osób o dużych głowach/uszach, ale mogą one rozważyć modyfikowanie np. padów we własnym zakresie lub inne słuchawki z aktywną redukcją szumów, tudzież dokanałowe izolatory. Niestety taka jest już uroda większości słuchawek dociskowych, że właśnie dzięki takiej a nie innej konstrukcji mogą osiągnąć tak wysoki poziom wyciszenia hałasu z zewnątrz, zaś w tej cenie wątpię aby można było znaleźć inny model takowy poziom oferujący. Może najwyżej pośród dokanałówek u Etymotica.
Słuchawki można nabyć na dzień pisania recenzji w cenach od ok. 150 do 200 zł (sprawdź dostępność i najniższą cenę).
Patrząc na obecną cenę (150zł) uważasz że warto je kupić czy polecił byś inny model w podobnej cenie ??
Witam. Przydługa ta Twoja opinia , za dużo opowiesci o słuchawkach. Konkretów mało. Pozdrawiam
Proszę zwrócić uwagę na datę publikacji i potem porównać ją sobie do recenzji tworzonych dziś. Pozdrawiam.
Mam od 7 lat te słuchawki, wersja z krótkim kablem LE. Nie spotkałem do dzisiaj nic co by lepiej brzmiało w budżecie do 300zł. ( często osłuchuję różne produkty przy okazji weekendowych zakupów w galerii/marketach). Za 7 lat codziennego słuchania po kilka godzin dziennie pady się nie wygniotły – jak cisnęły nowe tak cisną stare. Jedyna awaria to urwany przewód przez moje dziecko – sam przylutowałem i – pancerne urządzenie. Słuchawki graja mocnym i szybkim i wielobarwnym dołem, lubię taka charakterystykę – przy cichym słuchaniu czuć ciągle niskie rejestry, wysokie i średnica są zrównoważone, nie klują w uszy. Plusem jest brak ich całkowitej analityczności – słabo zrealizowane albumy przechodzą bez tragedii 🙂 Mocna izolacja pomaga przy pracy w domu – biuro mam w pokoju, ubieram je czasem bez podłączania do laptopa tylko po to aby się „wyautować” podczas pracy. Planuję coś zmienić i albo będą to dużo droższe ath – m50x – niedługo bd miał okazję posłuchać, albo zbuduje dobry wzmacniacz diy w klasie A i słuchawki akg zostaną.