O gustach się nie dyskutuje i w zakresie wzornictwa użytkowego jest to rzecz chyba najbardziej kwalifikująca się na przyswojenie zasad tolerancji oraz faktu odmienności. Tym bowiem właśnie odróżnia się od konkurencji Colorfly – najpierw w modelu C4, potem recenzowanym C10. Choć i nie tylko w tym sprzęt ten się wyróżnia, bowiem producent chyba doszedł do wniosku, że sam wygląd nie wystarczy. I bardzo dobrze. Oto przed Państwem bardzo ciekawy, choć niesamowicie prosty odtwarzacz przenośny: Colorfly C10.
Dane techniczne
– Główny układ dźwiękowy: JZ4760
– Układ DAC: CS4398
– SNR: 112 dB
– THD: 0.003%
– Próbkowanie maksymalne: 32 Bit, 192 kHz
– Jitter: <5 ps
– Pamięć wewnętrzna: 32 GB
– Slot kart SD/TF: do 64GB*
– Komunikacja i ładowanie: złącze micro USB 2.0
– Wyjścia: Liniowe 3,5 mm, słuchawkowe 3,5 mm
– Obsługiwane formaty: DSD64, DSD128, CUE, APE, FLAC, ALAC, WAV, WMA, MP3, AAC
– Czas działania baterii: 8 godzin na maksymalnej jasności i umiarkowanej głośności
– Bateria: 3,7 V / 3400 mA
– Wymiary: 67 x 105 x 19 mm
– Waga: 167 g
– Materiał korpusu: aluminum + drewno różane
– Cena: 2 099 zł
*użytkownicy zgłaszają również bezproblemową pracę z kartami 128 i 200 GB.
Jakość wykonania i konstrukcja
Zazwyczaj unikam wnikania w kwestie wzornictwa danego urządzenia, ale w tym wypadku przyznam jest to takie trochę pomieszanie z poplątaniem, które jednych zachwyca, a innych nie. Moja skromna osoba znajduje się mniej więcej pomiędzy, gdyż z jednej strony użycie drewnianych plecków z grawerem powoduje bardzo ciekawy efekt wizualny i praktyczny, a z drugiej nowoczesny wciąż design frontu, który jedynie rozmieszczeniem manipulatorów nawiązuje do poprzednika, modelu C4, także rzuca się pozytywnie w oczy. Czemu więc po środku kroczę tych dwóch opinii? Bo ich koniunkcja sprawia wrażenie, że nie do końca jedno z drugim pasuje w kategoriach wzorniczych.
Odtwarzacz jest w obsłudze i wyposażeniu generalnie prosty, żeby nie powiedzieć – prostacki. Kierunkowy selektor krzyżakowy, proste przyciski, włącznik na górze z koniecznością przytrzymania, wyjście słuchawkowe i liniowe, pojedynczy slot na kartę pamięci (C10 przyjmuje oficjalnie pojemność do 64 GB, nieoficjalnie: do 200 GB) i kompletnie nic ambitnego, co można byłoby ustawić w menu, aby ewentualnie wpłynąć na jakość lub kształt dźwięku.
Colorfly C10 to więc taka wręcz „esencja”, która ma za zadanie odtwarzać muzykę i na tym jakby kończyła się lista zadań, jakie projektanci sobie postawili. Nie ma tu wodotrysków, dużych ekranów, dotyku, a sprzęt swoją interakcję ogranicza z nami jak tylko może. Nie sprawia to wrażenia urządzenia nowoczesnego i współczesnego, a bardziej konserwatywnego, tradycyjnego i kierowanego do takiej właśnie grupy docelowej: tradycjonalistów. Tudzież również dźwiękowych purystów, dla których wraz z bardzo uproszczoną obsługą, C10 sumarycznie stanie się swoistym „włącz i graj”. Należy zapamiętać ten cudzysłów i mieć go w pamięci w chwili rozważania zakupu recenzowanego odtwarzacza, aby nie było potem rozczarowania.
Co prawda na opis brzmienia przyjdzie jeszcze za moment odpowiedni akapit, ale już teraz chciałbym powiedzieć, że C10 gra w sposób komplementarny do tych uwag, nadrabiając duże braki funkcjonalne po prostu pełną nadwyżką brzmieniową. Nie ma więc tu żadnych podbić basu, efektów, EQ, okładek, zaawansowanych operacji dyskowych etc. Jeśli ktoś z Państwa szukał takich opcji, przykro mi, nie tutaj i nie tym razem.
Powoduje to pewne ryzyko synergiczne, jeśli tylko nasze słuchawki należą do grona tych wymagających korekcji. Czasami nie mamy na to specjalnego wpływu, ponieważ chociażby w zakresie modeli czy to kompaktowych, czy dokanałowych, trafić można na słuchawki z jedną dużą wadą, ale spełnianiem wszystkiego innego. Taką jedną dużą wadę mają np. NE700X (za duży bas) i właśnie EQ był w stanie często ją wyeliminować. Tak samo było z Westone (podniesienie skrajów), Etymoticami (więcej basu, mniej góry), zawsze coś, wiecznie jakiś element niedomagający lub w nadmiarze ilościowym. Colorfly nie uratuje nam więc słuchawek w żaden sposób, a jedynie wymusi podłączanie tych, które naprawdę nam się podobają. Jeśli dany model nie spełnia tego kryterium, będzie to niekończące się pasmo narzekania „szkoda że C10 nie ma EQ”.
(Aktualizacja: 2016-03-31)
Zapomniałem wspomnieć jeszcze o jednej faktycznie przydatnej rzeczy: po wygaszeniu się ekranu działa tylko suwadło głośności, ale wartości wyższe niż przed wygaszeniem są blokowane. Oznacza to, że regulować możemy głośność od zera do poziomu sprzed wygaszenia i unikamy przypadkowego zafundowania sobie bombardowania uszu niefortunnym przesunięciem regulatora np. podczas aktywności fizycznej bądź sięgania ręką do kieszeni po odtwarzacz.
W zakresie wad mogę temu odtwarzaczowi wytknąć przede wszystkim (naturalnie prócz wspomnianego uproszczenia aż do bólu) trochę trwający czas inicjowania struktury katalogów w sytuacji dużego zapełnienia zarówno wewnętrznej pamięci, jak i karty, którą sprzęt może przyjąć. Im mniej plików znajduje się na karcie i pamięci, tym dla startu odtwarzacza szybciej, ale ewidentnie nie wpływa to na zachętę do posiadania zapchanej po brzegi audioteki.
Denerwujące było dla mnie również suwadło głośności, które bardzo łatwo było poruszyć palcem i przy bardzo czułych słuchawkach zrobić sobie małe „kuku”. Wymagało przyzwyczajenia do swojego działania i formy z mojej strony. W tym względzie zarówno zwykłe analogowe pokrętła bardziej mi się podobały, jak i sterowanie cyfrowe lub najlepiej – dotykowe. Suwak zapewne miał być kontynuacją ze stylu retro modelu C4. Model C10 zapodaje dosyć dużą głośność już od startu, toteż parowanie z wydajnymi IEMami 16 Ohm może być kłopotliwe, zwłaszcza przez najniższe położenie, funkcjonujące za zwykły MUTE.
Klasycznie też można ponarzekać na responsywność, która nie jest przykładem wykonywania operacji w sposób błyskawiczny i ułamkosekundowy. Nie jest oczywiście tak, że na wszystko czekamy po 30 sekund, ale ani szybkie „przeklikanie się” przez menusy nie jest możliwe, ani zmiana utworów w mgnieniu oka, ani bardzo szybki scanning, co zwłaszcza przy bardzo długich utworach i np. dwugodzinnych miksach w formie jednego utworu potrafi boleśnie zajść za skórę. Niestety, C10 sprawdza się tak jak pisałem – w podejściu „włącz i graj”. Musi więc sowicie nadrobić taką przywarę, ale o tym w następnych akapitach.
Przygotowania do odsłuchów
Odtwarzacz nie był poddany przeze mnie zwyczajowemu profilaktycznemu wygrzewaniu, ponieważ przybył jako model potestowy i już mający sowitą ilość godzin w siebie wbitych.
Odtwarzacz miał u mnie, tak jak już wspominałem, sporo roboty do wykonania i nie dość, że stawiałem mu duże wymogi co do jakości dźwięku, to dodatkowo brzmieniowo musiał nadrobić ułomności odnotowane w ramach warstwy użytkowej. Sytuacja była dla niego delikatnie mówiąc patowa.
Aby ocenić jego walory dźwiękowe oraz możliwości klasowe, za konkurencję robiły zarówno inne odtwarzacze przenośne, jak i pełny tor stacjonarny oraz dodatkowy sprzęt zintegrowany. W zakresie tych pierwszych były to:
– Aune M2 w trzech wariantach (zwykły, PRO i S, ceny od 1800 do 3500 zł),
– Colorfly C4 (2500 zł),
– The Bit OPUS #1 (3200 zł).
Ponownie więc starałem się stworzyć odtwarzaczowi przestrzeń do popisania się zarówno w kierunku urządzeń wycenianych od niego niżej, jak i na tle tych droższych. Jest to bardzo celowy zabieg, bowiem daje nam jako takie pojęcie odnośnie skalarności jakościowej w zależności od różnych perspektyw, tj. produktów konkurencyjnych.
Dopełnieniem było przyrównanie go do stacjonarnych punktów odniesienia, które powtarzając się co rusz przy każdym odtwarzaczu dodatkowo potwierdzały odbierane przeze mnie cechy akustyczne. Były to:
– AIM SC808,
– Asus Essence STX,
– Aune S16,
– NuForce DAC-80 + HAP100.
Słuchawkami używanymi w teście C10 były:
– JVC KX-100
– Brainwavz M3
– Etymotic MK5 / ER4-PT
– EarSonics S-EM6
– AKG K400 / K500
– Sennheiser Momentum 2 AEG
Było więc tym samym tak dokanałowo, jak i pełnowymiarowo i ze szczególnym naciskiem na osiągnięcie powtarzalności w stosunku do poprzedniej recenzji Opusa, ale i wszystkich innych, które jeszcze będą się zapewne ukazywały. Ta sama baza testowa i punkty odniesienia znacznie lepiej bowiem kreują solidność warstwy abstrakcji, przez którą zarówno sam staram się postrzegać testowane urządzenia, jak i Państwo będą później zapewne je analizować. Z żadną parą słuchawek wylistowanych wyżej odtwarzacz nie miał specjalnych problemów napędowych.
Zakres utworów standardowo już stanowiły pliki o wysokiej kompresji, ale też i formaty bezstratne, głównie FLAC 24/44.1 z wielu gatunków, najczęściej IDM i elektroakustycznych.
Jakość dźwięku
Ogólnie brzmienie C10 można bowiem określić jako muzykalne, przyjemne, z kapitalną barwą i zaokrągleniem na skrajach. Idealne dla wszystkich słuchawek neutralnych lub grających na planie V. Świetne dla fanów muzykalności. Rewelacyjne dla miłośników średnicy i pięknego, wysuniętego wokalu tak jak pismo nakazuje. Co prawda mój entuzjazm zamazuje trochę interfejs recenzowanego wcześniej Opusa, a od strony brzmieniowej nieco droższy i znacznie starszy braciszek z numerem C4, ale mimo to sprzęt ten definitywnie jednak trzyma gardę i nie ustąpi drogi tak łatwo.
Bas nie jest tu nastawiony na bezwzględną techniczność, tylko przyjemny, zaokrąglony i lekko misiowaty przekaz dla tych z nas, którzy są po całym dniu strudzeni, wyzuci z godności i sił by walczyć o swoje. Wieczna agresja i wulgarność ustępują miejsca relaksowi, przyjemności, odpływowi tych co bardziej złych emocji, a skupieniu się na bardziej pozytywnych: wydźwięku, nasyceniu, dociążeniu. Nic nie puka, nic nie stuka, tylko brzmi. To samo notowałem w ich C4, toteż tak chyba wygląda szkoła grania Colorfly’a – byle przyjemniej, ale bez przesady i przedobrzenia. I choć można byłoby życzyć sobie bardziej zaznaczonej rytmiki oraz lepszego zejścia, większej dyscypliny i kontroli, taka luźna prezentacja też ma swoje plusy, swoich amatorów, ale też przede wszystkim – słuchawki, które szalenie to lubią.
Przykład pierwszy z brzegu: Etymotic. Od razu po podpięciu polubiłem to połączenie, nawet mimo faktu, że ich słuchawki na ogół nie trafiają w mój gust, przestrzeliwując go o dosyć duży margines na przekaz zbyt lekkobasowy i zbyt jasny. Jedynie MK5 na białych filtrach i tipsach piankowych bronią w moich uszach honoru i tu jednak styl grania czy to C10, czy C4, potrafi zaiste wycisnąć z nich sporo dobra, emocji, przyjemności. Taki był właśnie cel projektantów tych odtwarzaczy. Oznacza to też, że choć punktować wypadałoby linię basową na kompetencjach za wspomniane wcześniej przywary, to jednak stosunkowo szybko odtwarzacz jest nam w stanie zapodać tak, abyśmy puścili to mimo uszu. Bo i wybaczyć pewnie niektórzy wciąż nie będą mogli.
Takim osobom naturalnie nie będę próbował serwować na siłę swojego światopoglądu, bo każdego gust też jest rzeczą, do której przecież ma święte prawo, ale proponuję Państwu podczas odsłuchów po prostu skupić się na muzyce, a być może uda się zauważyć to o czym piszę. W C10 bardzo łatwo jest wsiąknąć w dźwięk i mimo braku być może takiej techniczności i rytmiki, jak na innym / lepszym / może nawet tańszym sprzęcie, to co dzieje się w Colorfly’u ostatecznie zaakceptujemy. Zwłaszcza podczas ciężkiego dnia, po którym każdy sprzęt, każdy gatunek i każde słuchawki będą powodowały w nas rozdrażnienie.
Co najlepsze, do takiego „luzackiego” basu, który współdzieli w sposób spójny charakter całej linii brzmieniowej tego odtwarzacza, po pewnym czasie bardzo możliwe, że będziemy podchodzili z pełną akceptacją, bez przymuszonej adaptacji. Pewnym naciskiem na ten proces popisały się Dharmy, wcześniej dosyć mocno T1.2, a ostatnio wręcz w roszczeniowej skali Edition 5. Te ostatnie mogłyby się uczyć w tym względzie od C10 – nie ma tu silenia się na cudowanie, nie ma karykaturalnego grania, jest tylko naturalność, którą jedynie wiele osób mylnie interpretuje jako nudność. Możliwe, że i tak będzie tutaj, ale wtedy zastanowiłbym się nad swoimi oczekiwaniami.
Średnica to punkt główny programu Colorfly’a. Prezentowana jest definitywnie na bogato, ładnie podkreślona, bliska, intymna, nasycona. Dźwięki mieszczące się w jej ramach cechuje duża koherencja, ale jednocześnie zachowanie podstawowej separacji. Inaczej źródła pozorne byłyby zbyt zlepione i zasądzały o przedobrzeniu. Szukając odpowiedniego słowa, powiedziałbym, że C10 jest układem „rozsądnie muzykalnym”. Dźwięk nie jest tu ani zbyt masywny, ani przetłuszczony, ale bardziej nasączony i przez to nasz odtwarzacz nie sprawia wrażenia, że wieje od niego słabizną.
Uważam, że nie tylko w zakresie odtwarzaczy, ale sprzętu audio w ogóle brakuje nam zbyt często tak grających właśnie urządzeń. Najczęściej jest to pokaz suchoty lub ostrości, które mają podkreślić pseudodetaliczność naszego sprzętu, sprawić, że będziemy pływać w morzu obłudy jak to nagle detale, detaliki słyszymy. Tymczasem więcej jest tam sztucznej syntetyki aniżeli faktycznej przyjemności płynącej z muzyki i po pierwszych zachwytach szybko przychodzi znudzenie. C10 tak nie robi. Podaje on na pierwszym miejscu muzykę, dopiero potem pozwala analizować ją jako dźwięk. Ogromny szacunek dla utworu i możliwość wsiąknięcia w przekaz.
Bliskość i namacalność to rzeczy, które zawsze do mnie przemawiają, o ile tylko są realizowane z głową i należytą jakością. Nie sztuką jest zapodać dźwięk gęsty i sztucznie spowolniony, pozbawiony rześkości i w efekcie powodujący wręcz wrażenie zbutwienia całego przekazu. Ciemno, wolno, duszno, z kocem. W C10 o takie wrażenia trudno i dopiero faktycznie tak grającymi słuchawkami możliwe, że narobimy sobie tego typu ekscesów. Colorfly faworyzuje w tym miejscu słuchawki bardziej neutralne, takie którym potrzeba więcej „smaku” w wokalizie. Tego w szybkich łupankach się aż tak mocno nie słyszy, a dopiero wolniejsze, bardziej selektywne na realizacji utwory z należytą jakością są w stanie pięknie błysnąć.
Tym samym myślę, że wiele osób doceni starania C10 na zaangażowanie nas w to, co dzieje się w słuchawkach, a nie tylko zaprezentowanie i odtworzenie wszystkiego „bo tak”. Właśnie w tym miejscu kryje się cały sekret Colorfly’a i tego, dlaczego tak wiele pozytywnych opinii do tej pory zebrał. Za średnicę na moją własną również wpływa.
Sopran jest strojony bezpiecznie, nie do końca precyzyjnie, a bardziej naturalnie i w ten sposób unikając przedetalizowania, paranoi czy nerwowości. Nie ma sytuacji, że góra brzmi ciasno lub rachitycznie. Nie ma wrażenia szorstkości, ani też tego nieznośnego cyfrowego nalotu, jakim popisywał się – w negatywnym tego słowa znaczeniu – FiiO, np. w modelu X3K. Tonalnie zachowuje się tak, że od wzmocnionej średnicy zmierza do najwyższego skraju po równi pochyłej i im dalej znajduje się w pozycji na wykresie tonalnym, tym mniejszy jest jego potencjał do ataku. Sprawnie unika też wrażenia odcięcia i niemożności kreacji, ale fakt faktem jest, że np. nieco tylko droższy C4 wędruje od mniejszego braciszka dalej i z lepszą rozdzielczością. C10 musi uznać jego wyższość, tak samo jak podczas testów porównawczych w poprzedniej recenzji uznać musiał ją ze strony droższego Opusa. Różnica w kompetencjach co prawda jest tu warta lekko tysiąca złotych i w rzeczywistości klasowo oba urządzenia faktycznie wyceniłbym od siebie właśnie na taką odległość, ale Opus nie zabierze C10 jednej rzeczy: tej ogromnej przyjemności płynącej z dźwięku.
W efekcie, może nawet nie tyle samego strojenia góry, co całego charakteru grania C10, odtwarzacz ten jest moim zdaniem bezpieczniejszy od Opusa, choć za cenę uniwersalności. Cieplejsze słuchawki szybciej odnajdą się na produkcie The Bita, podczas gdy na Colorfly’u może brakować szybkości, rytmiki i ataku. To brzmienie typu relaksacyjnego i naturalnego, także C10 odzyskałby przewagę na jaśniejszych modelach. I owszem, przeciętnie grające z większości zestawów K501 wyraźnie łacniej reagują na cegiełkę od Colorfly’a, a to model, któremu wszelaka ciepłota jest zawsze na rękę i jak tylko pojawiają się ze strony sprzętu takie zakusy – te słuchawki pokazują to od razu i nie ma najmniejszej szansy, żeby to przeoczyć, nawet o 4:00 w nocy z zaklejonymi jeszcze oczętami.
Na koniec pozostała scena, ale o ile zwracam na nią za każdym razem bardzo dużą uwagę, tak przyznam, że akurat w C10 mimo bycia naprawdę dobrą, niespecjalnie wiele więcej można na jej temat powiedzieć. Nie powoduje wrażenia, że rzuci nas zaraz na kolana jakimś asem z rękawa, ale przy uciekaniu od jakiejkolwiek zwyczajności czy sztampowości jest to moim zdaniem ponownie dobry plus. Najważniejsze, że jest dobrze rozciągnięta w każdym kierunku i choć ponownie nie jest to aż taki rozmiar, jak w Opusie, czy też szerokość oraz holografia jak w C4, mały „kolorflajek” daje radę. Jest to taki typ sceny, który nie cierpi z powodu maniakalnej tendencji producenta do umuzykalnienia przekazu za wszelką cenę.
Choć C10 ładnie skupia się również na środku sceny, a czego przyznam czasami mi np. we wspomnianym droższym Opusie brakowało, nie doszukuję się w nim słyszalnego przełożenia na objętość czy napowietrzenie. Owszem, ma to wpływ, ale ponownie podkreślę, że odtwarzaczowi udaje się jakimś cudem nie wzbudzić wrażenia silenia się na kompromisy lub wybijania mi młotkiem po głowie akceptacji czegoś, co słyszę, że znalazło się niepożądanie. Jednym słowem koherencja stylu, bez zbicia i sklejenia.
C10 przypomniał mi pewien brytyjski odcinek Mam talent, w którym na scenie pojawił się typowy, niczym nie wyróżniający się – poza nadwagą – chłopak. Przestraszony, stremowany, bez większych atutów wizualnych. Materiał na skreślenie z urzędu można byłoby rzec. Do czasu aż nie zaczął śpiewać, wbijając w ziemię wszystko i wszystkich, głosem tak pięknym, że połowa widowni się rozpłakała. Tak samo poniekąd jest z C10. Wygląd jest trochę kontrowersyjny, zawieszony między typowym retro, a współczesną elegancją. Funkcjonalność także upośledzona. Ale wnętrze? Jeden z najbardziej muzykalnych i przyjemnych odtwarzaczy w granicach 2000 złotych.
Bardzo dawno temu taką samą zaletę wypunktowałem KOSSowi, który choć w materiałach swoich słuchawek niespecjalnie pokazywał klasę, robił to w dźwięku i ewidentnie tam alokował koszt swoich słuchawek. Colorfly być może również podpatrzył takie zachowanie i dlatego ich odtwarzacze otrzymały znacznie większy nacisk na jakość wykonania oraz brzmienie, a dopiero w dalszej perspektywie na walory funkcjonalne płynące z chociażby rozbudowanego oprogramowania. Czym kończy się odwrotna kolejność pisałem już przy okazji Opusa i jego konkurenta – Acoustic Research AR-M2. Uwierzycie Państwo, że ten kosztując ok. 5k zł gra subiektywnie gorzej od C10? I na nic interesujące wzornictwo, ogromny ekran, Android „prawie jak z telefonu” oraz pełen dotyk. Jeśli do gry dorzucimy np. wydajne IEMy, np. od Etymotica, to okaże się finalnie, że z C10 wszystko jest w porządku i gra to również fantastycznie, zaś na AR-M2 nie dość, że nasycenie gdzieś nam zaczyna uciekać i robić się nieco za nudno, to jeszcze dochodzą… przebicia. Jest to dla mnie w tej cenie kategoryczna dyskwalifikacja, a przecież spokojnie znajdą się ode mnie osoby o jeszcze bardziej specyficznych i wyśrubowanych wymaganiach.
Dlatego też każdy nabywca musi być tego świadom: kupując C10, kupuje się tak naprawdę zwykły, prosty odtwarzacz o pozornie zwykłym dźwięku, ale i iście niezwykłym pod względem przyjemności. To taka muzykalna pigułka szczęścia, po której szary za oknem świat ma szansę nabrać trochę żywszych kolorów. Bo i przecież taka jest rola muzyki w podróży: aby umilić nam czas, sprawić, że biegnie on szybciej, może dłużej, zależnie od naszych potrzeb, preferencji i oczywiście pojemności karty pamięci. Uwielbiam zadawać sobie zawsze to pytanie, bo jednak taką mam dewizę, aby stawiać się zawsze w roli potencjalnego nabywcy: czy kupiłbym C10 dla siebie? Czy wart jest tych pieniędzy? Pod względem muzycznym – absolutnie tak. Czy można lepiej? Można. Jak? Kupując C4, ale tam niestety wymieniamy całą paletę możliwości odtwarzania plików z C10-tki na jeszcze lepszą jakość dźwięku. Znowu coś za coś. Znowu dylematy.
Opłacalność i alternatywy
Moim zdaniem cena C10, jak za chociażby flagowy DAC od Cirrus Logic, jaki znajduje się na jego pokładzie, jest kusząca. Zwłaszcza, że w tej cenie trudno byłoby doszukać się tak dobrze grającego odtwarzacza, a przynajmniej w zakresie modeli, jakie przywędrowały razem z nim na warsztat.
vs Aune M2
Odtwarzacz Aune prezentuje się na bardzo podobnym poziomie klasowym, co C10, ale brzmieniowo stoi na znacznie bardziej neutralnej płaszczyźnie. Mniejszy płynie z tego angaż, mniejsza muzykalność, co ciekawe również mniejsza scena. Ma się wrażenie przesadnej „zwyczajności”, jakby sprzęt ten cierpiał na chorobę wieku dziecięcego i był bardziej losowo zaprojektowany, aniżeli jak C10 – konsekwentnie, ale kompromisowo. Brakuje mi tego, co chociażby pokazywał sobą B1 i być może właśnie tak miało to tu funkcjonować, tj. połączenie M2 z B1. W efekcie sam odtwarzacz najczęściej faktycznie „odtwarza” dźwięk i choć stara się jak może, jakoś tak zawsze chętniej sięgałem po Colorfly’a, który bardziej potrafił mnie do siebie przekonać, czymś złapać, zaciekawić. Z M2 jedynie przy cieplejszych słuchawkach miałem co większe dylematy, ale i tak ostatecznie ręka wędrowała w stronę miksu drewna i aluminium. I nie pomogła tu również cena najtańszej wersji M2.
vs Colorfly C4
Dopiero tutaj zaczęło robić się interesująco. C4 uważam za ewidentne rozwinięcie kierunku C10 w dosłownie każdym kierunku, jaki bym sobie zażyczył: lepsza rozdzielczość, lepsze skraje, większa scena, lepsza holografia, a nadal zachowana szczera muzykalność, bez spowolnienia, kocykowania, zamulania, gęstnienia. Po prostu czułem się jak w domu, choć design był dla mnie odpychający, a mocno ograniczone możliwości odtwarzania plików (brak obsługi hi-res) powodował niesmak. Do tego te przesadzone gabaryty… ale mimo to jednak każde odtworzenie plików jeszcze przez C4 obsługiwanych, w tym wymuszonych za sprawą konwersji z FLAC do WAV powodował, że w zakresie odtwarzaczy spełniających nie wymogi stricte techniczne, a moje własne, prywatne, egoistyczne preferencje, C4 stawiam w tej chwili na podium. Za C10 przemawia mimo wszystko rozsądek i większa wygoda jako odtwarzacza, a nie próby stworzenia przenośnego kombajnu, toteż dla bezpieczeństwa rekomendowałbym w takim pojedynku Państwu mimo wszystko 10-tkę, zaś czwórkę tylko wtedy, gdy faktycznie liczy się tylko i wyłącznie jakość dźwięku i nic więcej.
vs The Bit Opus #1
Odtwarzacz Opusa obraca w proch C10 pod względem nowoczesności, interfejsu oraz płynności obsługi. Technicznie również prezentuje brzmienie w wyższej klasie. I trudno się temu dziwić ze względu na cenę. Jednocześnie jednak to wciąż granie na uniwersalność, a nie aż taką naturalność jak C10 i choć Colorfly ustępuje droższemu i nowszemu przeciwnikowi, ten jakby jak na ironię mu wcale nie zagrażał, a jedynie pokazywał jak dobrze gra „ce dziesiątka” w ramach swojej własnej klasy. Osobiście z obu wybrałbym Opusa, właśnie przez obsługę.
Podsumowanie
W dobie naprawdę sprawnie działających interfejsów dotykowych, można zinterpretować C10 jako wręcz siermiężną konserwatywność i tradycjonalizm graniczący z upośledzeniem. Ale jeśli tylko nie mamy co do tego większych wymagań i nie zmieniamy zbyt często repertuaru, nie bawimy się odtwarzaczem, nie chcemy podziwiać pięknych okładek, ale też nie są nam potrzebne do szczęścia upiększacze dźwięku oraz wiadra opcji, streamy, equalizery i efekty – spokojnie przeżyjemy. Co prawda nawet mój iFP-895 ma więcej opcji od C10, ale jednak brzmieniowo może go co najwyżej pozdrowić i pójść na zasłużoną emerytuję, jeśli do gry wejdą 24-bitowe pliki FLAC, DSD oraz kapitalnie melodyjny ton brzmienia. I to jest właśnie rzecz, która do mnie w tym sprzęcie najbardziej przemawia. Jeśli dobierzecie mu Państwo jeszcze do tego odpowiednie słuchawki, otrzymacie naprawdę świetnie skrojone pod siebie połączenie z odpowiednim zapasem mocy, świetnym dźwiękiem nadającym się nie tylko na outdoor, a także ogólnie całkiem dużą szansę na zamknięcie się w jeszcze względnie rozsądnych kosztach. A to już jest argument, z którym trzeba się liczyć.
Zalety:
+ bardzo dobre wykonanie
+ drewniane plecki robią wrażenie – to nie imitacja
+ całkiem odpowiedni zapas mocy do ogromnej rzeszy słuchawek
+ duży wachlarz obsługiwanych formatów oraz DSD
+ fantastycznie muzykalne brzmienie nastawione na relaks i przyjemność
+ średnica na bogato jak w rzadko którym odtwarzaczu
+ łatwo angażuje i przyzwyczaja do siebie użytkownika, bez konieczności długiej adaptacji
+ wysoka kompetencja brzmieniowa i bezpieczeństwo synergiczne
+ mimo ubogich funkcji dodatkowych sprzęt bardzo opłacalny
Wady:
– no ale właśnie, trochę ubogi funkcjonalnie na dodatkach
– brakuje mi chociażby prostego EQ i regulacji gaina
– niespecjalnie nadaje się do wydajnych IEMów (owy stały gain, duża głośność już od niskich ustawień suwaka)
– długi czas wczytywania listy albumów przy obszernym zapisaniu plikami nośników pamięci
Drogi Panie Jakubie,
właśnie stoję przed wyborem kupna colorfly c10 i ibasso dx90/80. Czytałem, że c10 wydaje dość specyficzny dźwięk w trakcie przejścia pomiędzy kolejnymi utworami. Czy ów dźwięk jest na tyle dosadny, by zagłuszyć/urwać pierwsze/ostatnie sekundy utworu ? Podobny problem napotkałem w Novie N1/N3. Bardzo proszę o weryfikację tej obserwacji, bo wśród wypytanych przeze mnie użytkowników c10 panuje w tej kwestii niezgoda (jedni piszą, że słychać pykanie/zniekształcenia pomiędzy i urywanie utworów, inni piszą że tylko to pierwsze, a jeszcze inni że nie słyszą ani tego ani tego), a w moim przypadku mogłoby to przesądzić o jego zakupie, tym bardziej że na takie rzeczy jestem wyczulony.
Dziękuję i pozdrawiam.
Witam Panie Krzysztofie,
U mnie występowało tylko ucinanie i tylko wówczas, gdy utwór zaczynał się dosłownie zaraz po rozpoczęciu odtwarzania (ścieżka dźwiękowa nie poprzedzona ciszą). Żadnych artefaktów nie stwierdziłem, ani niepożądanych dźwięków. Te które wydawał odtwarzacz należały do przełącznika sygnału i był to odgłos fizycznie pracującej elektroniki.
Pozdrawiam.
Dzień dobry Panie Jakubie,
Chciałbym się spytać jakie słuchawki douszne polecał by Pan do tego odtwarzacza (może być kilka modelów w różnych zakresach cenowych). Kierując się Swoimi preferencjami muzycznymi.
Dziękuję i Pozdrawiam.
Witam Panie Szymonie,
Niestety moje bardzo subiektywne preferencje muzyczne nie powinny być żadnym wiążącym wyznacznikiem w zakresie sprzętu rekomendowanego. Takowy ogólnie znajdzie Pan natomiast w Polecanych: https://audiofanatyk.pl/polecane-sluchawki-przenosne/ Jeśli czytał Pan recenzję, nie powinien mieć Pan problemów z odczytaniem jakie słuchawki są w stanie złapać z nim najlepszą synergię. Wtedy już wszystko zależeć będzie od Pana preferencji i budżetu.
Pozdrawiam.
Czy C10 obsługuje słuchawki zbalansowane, np Hifiman RE-600 V2 z wtyczką czteropolową? Zszokowałem się po włożeniu wtyczki tych słuchawek do Plenue D – działają bez przejściówki 4>3, dlatego pytam jak jest z C10.
Z tego co wiem – nie. Zaś sam fakt obsługi słuchawek z wtykiem 4-polowym nie oznacza obsługi balansu.
kurcze on ma 24 czy 32 bit-y ? na ebay-u są wersje z 24bit tak jak w c4 i trochę zgłupiałem a najbardziej zaskoczyła mnie cena – podróbki? nie wyglądają https://www.ebay.pl/itm/Colorfly-C10-32G-Pocket-HiFi-Music-Player-2-35-Lossless-Audio-Player-JZ4760-DSD/382555928825?hash=item59121c38f9:g:C3kAAOSwSZBbjK20:rk:1:pf:0