Prawdopodobnie nigdy nie kupiłbym dla siebie takich słuchawek, jak testowane tu JVC. Z prostego względu: nie jestem fanem kompaktów, ani też nie jestem miłośnikiem mocnego basu. A zdaje się, że obie te rzeczy są tu serwowane w dużych ilościach, bo kompaktowość i basowość to drugie imiona HA-SR100X-E (w wariancie BE) z serii XTREME XPLOSIONS (stąd oznaczenia XX). Niemniej jesteśmy tu i teraz, a przede mną leżą plastikowi bohaterowie niniejszej recenzji. Nie odbyłaby się ona bez udziału p. Michała, któremu bardzo serdecznie dziękuję, bowiem nie tylko podesłał on swoje słuchawki na testy, ale zastrzegł możliwość ich nieodsyłania, przekazując je tym samym na użytek bloga.
Dane techniczne
Specyfikacja zaczerpnięta z jednej z kart produktowych sklepów, w których słuchawki te były oferowane. Cytowane w całości.
- Rozmiar przetwornika: 40 mm
- Typ magnesu: neodymowy
- Liczba przetworników na ucho: 1
- Głośność liniowa: Tak
- Pilot i mikrofon: Tak
- Impedancja nominalna: 32 om
- Czułość: 107 dB / 1 mW
- Pasmo przenoszenia: 10 – 25000 Hz
- Akcesoria: Odłączany przewód
- Max. Zdolność wejściowa: 1000 mW (IEC)
- Długość: 1,2 metra
- Wtyczka: pozłacana 3,5 mm mini jack typu L
Jakość wykonania i konstrukcja
Słuchawki trafiły do mnie jako model używany, toteż przed przystąpieniem do testów wykonane zostały standardowe czynności czyszczące oraz wymiana padów na nowe, jako iż te znajdujące się na słuchawkach zostały nadszarpnięte (dosłownie) zębem przebiegu. Niemniej ich ogólny stan jest naprawdę dobry i widać, że poprzedni właściciel starał się o nie dbać. W zestawie otrzymujemy tylko słuchawki i jeden kabel. Absolutnie nic więcej. No, może poza instrukcją.
Pałąk i wzmocnienia
Konstrukcja jest typowo plastikowa i prezentuje niemal w prostej linii główny nurt takich modeli. Elementy wysuwane są co prawda wzmocnione metalem, ale miejsca łączeń pałąka z obiciem są już od użytkowania nienaturalnie wykrzywione i bardzo możliwe, że będą źródłem problemów w przyszłości.
Pękanie pałąków jest plagą wielu modeli i nie ma znaczenia, czy to jakiś „czajnik z Ali”, czy markowy produkt (vide niektóre modele AKG). Aczkolwiek mam wrażenie, że trend ten powoli zaczyna zanikać. Na całe szczęście.
Format i przetworniki
Słuchawki są w formacie nausznym, kompaktowym, zamkniętym. Przetworniki to całkiem spore jak na taki model 40-mm jednostki dynamiczne. Na środku membran JVC pobawiło się z elementem tłumiącym, być może w formie odważników zwiększających masę własną membran, powodując w efekcie mocne wybrzmiewanie, a być może pełniąc rolę filtru akustycznego. Można się tego jedynie domyślać na tym etapie. Do tego mamy na pokładzie konstrukcję dwu-magnesową. To m.in. dzięki niej słuchawki mają taki wygar.
Mikrofon – w pełni zintegrowany
Ciekawe za to rozwiązano temat mikrofonu. Otóż postanowiono wbudować go w słuchawki razem z przyciskiem odbierania rozmów i sterowania muzyką. Na K004 (mój tablet muzyczny) byłem w stanie zapauzować sobie tak muzykę. Sprytne.
Okablowanie – wymienne i łatwe w konfekcji
Ma to też ten plus, że kompletnie uniezależnia nas od zastosowanego okablowania. Te dostarczone w zestawie jest średnie, jako że krótkie i dosyć sztywne. Szybko w trakcie testów dorobiłem sobie własny kabelek na bazie AC3, zachowując przy tym możliwości korzystania z mikrofonu i dopasowując się kolorystycznie do słuchawek. Co prawda upchanie czterech żył wpłynęło negatywnie na sztywność i efekt mikrofonowy, ale wygoda i tak jest większa niż na fabryce.
Sama konfekcja kabli do tego modelu też jest w miarę prosta. Wystarczą dwa wtyki TRRS 3,5 mm oraz dobrej jakości przewód sygnałowy. Pinout jest dokładnie taki sam, jak w każdym innym zestawie słuchawkowym, ale jako że to kabel pin-perfect (każdy pin ma swój lustrzany odpowiednik po drugiej stronie), wystarczy oznaczyć je sobie w kolejności i tak samo lutować na obu końcówkach.
Izolacja i wygoda – sensowne z racji przebiegu
Słuchawki przy tym całkiem dobrze izolują od otoczenia i z racji przebiegu, są nawet wygodne. Z kompaktami zawsze miałem problem i miło jest mi zaraportować, że na tle HSC171, SR100X są wygodniejsze. Niemniej w dłuższych odsłuchach preferowałbym Q20i albo S35 ANC, jako że to modele już pełnowymiarowe. W zasadzie jest to jedyny format słuchawek jaki preferuję i z tendencją raczej do modeli zamkniętych.
Właściwości napędowe – bardzo dobre
JVC są bardzo łatwe w napędzeniu. Polecą z przysłowiowego „kartofla”, który z racji ich spodziewanej tonalności, im mniej mocy będzie miał, tym lepiej. Osobiście z K004 ich nie lubiłem, ponieważ tablet ten lepiej radzi sobie z jaśniejszymi słuchawkami typu KZ ZVX, ale już z interfejsem studyjnym grały mi świetnie. Tak samo bezproblemowo poradziły sobie na serwerze. Czyli w obu przypadkach kwestia niskiej impedancji wyjściowej (OI).
Jakość dźwięku
Spodziewałem się dostać mnóstwo basu i tak też się stało. Ale nie jest to jedyne, co JVC mają do zaoferowania. Całe szczęście zresztą. Tego konkretnego modelu nigdy bym nie kupił dla siebie właśnie dlatego, że nadmiar basu jest tym, czego w muzyce nie lubię.
Przykładowo Soundcore Q20i są dla mnie kompletnie niesłuchalne na dłuższą metę właśnie przez bas i najlepiej wypadają stricte w konkretnych trybach, w których tegoż basu jest najmniej. JVC nie mają jednak żadnych możliwości sterowania tonalnością, nie mają żadnego DSP, dostajemy je i tak jak zagrają, tak będą grały, czy się to nam podoba, czy nie.
I tu zaskoczenie kompletne, bo sposób grania JVC wcale nie odrzuca. Z perspektywy osoby nie lubującej się aż tak bardzo w mocnym basie powiem wręcz, że podoba mi się to co usłyszałem. A co usłyszałem? Ano coś takiego:
Słuchawki prezentują mocne i równe podkreślenie basu z „peakiem” na detaliczność.
Tony niskie
Basu jest tu najwięcej. Jest mocny, duży, pulchny, wyrośnięty na solidnej porcji drożdży, ale jeszcze z blachy nie ucieka. Ten zaszczyt pozostawimy wspomnianym Q20i, a których recenzja również się pojawi na blogu. Bo jeśli powiedzieć, że JVC mają bas przez dwa „s”, to Soundcore mają go przez cztery.
W każdym razie jest tu basowo, pulchnie, z należytym wydźwiękiem, uderzeniem i przy okazji efektem tłumienia dźwięków z otoczenia poprzez kompensację. Wrażenie basowości całkiem szybko znika wraz z częściowym przyzwyczajeniem się słuchu oraz wtopieniem padów w uszy.
Tony wysokie
Ich barwa jest zależna od założenia słuchawek, dlatego w przypadku kompaktów bardzo ważne jest każdorazowo nauczenie się zakładania danego modelu. W JVC warto zadbać, aby chrząstka przy wylocie kanału słuchowego wpadała do środka nausznika. Oznacza to często przesunięcie słuchawek lekko do tyłu głowy. Wraz z chwilą spędzoną na dopasowaniu się padów do kształtu naszej małżowiny, uzyskujemy zadziwiająco poprawną barwę i górę gładką, ale z detalem z racji wybicia sopranowego.
JVC nie mulą, ani nie sybilują, choć spowolnienie dźwięku i zawoalowanie może być słyszalne w początkowych fazach odsłuchu. Słuchawki takie jak JVC po prostu wymagają w tym względzie adaptacji tak słuchowej (bas), jak i ergonomicznej (pozycja przetwornika względem ucha). Gdy jednak się to osiągnie, jest bardzo naturalnie i nadal z lekkim pazurem w detalach. Kapitalnie wypada to we wszelakiej maści gatunkach elektronicznych a nawet klimatycznym ambiencie.
Tony średnie i scena
Zdumiewająco, ale scena jest bardzo dobra, żeby nie powiedzieć wprost: rewelacyjna. Dobrze rozbudowana we wszystkie strony, zwłaszcza na głębokość, komponując się przy tym z umiejętnie wycofaną średnicą, ale nie na tyle, aby nie była ona słyszalna.
Ta będzie tu oczywiście najsłabszą stroną JVC, a dokładniej ubytek w 3 kHz, czyli na wyższej średnicy. Powoduje on nieco dziwną barwę dźwięku, którą kompensuje zapadanie się uszu w pady. Słuchawki wymagają przez to trochę maglowania na głowie, zanim uzyskamy ich optymalną pozycję. I nie, nie jest to wygrzewanie ani nic z tych rzeczy.
Czystość
W pierwszej chwili myślałem, że to jakaś pomyłka, ale te słuchawki naprawdę się tak mierzą:
Zniekształcenia dla lewego kanału. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem w tak niskim przedziale cenowym. Drugi przetwornik kontynuuje szok jakościowy:
Tak, te słuchawki na czystości dźwięku przebijają Edition XS, spokojnie ścigają się z LCD-XC, a sporo nawet i droższych modeli zostawiają w tyle lub się z nimi względnie zrównują (o nich za moment). Z dwóch 40-mm dynamików JVC wyciągnęło taką czystość, że nie wiem co powiedzieć.
Uwagę zwracają chociażby ekstremalnie niskie zniekształcenia harmoniczne, kompletny brak wybić zwłaszcza w ramach trzeciej (to, z czym Edition XS czy nawet AD500X miały problem), jak również THD dla basu prowadzone jak od linijki. Te słuchawki mają czyściusieńki bas, wszystko poniżej 0,5% THD+N.
Analizując oba kanały, mamy w najbardziej newralgicznych punktach:
Lewy kanał:
- 0,412% dla 100 Hz
- 0,214% dla 1 kHz
- 0,129% dla 4 kHz (dopiero 0,210% dla 4,2 kHz)
- 0,195% dla 6,5 kHz (dopiero 0,316% dla 7,5 kHz)
Prawy kanał:
- 0,390% dla 100 Hz
- 0,229% dla 1 kHz
- 0,254% dla 4 kHz
- 0,421% dla 6,5 kHz
W najgorszym miejscu słuchawki osiągają -47,7 dB dla lewego kanału i -47,5 dB dla prawego kanału. Nas interesuje przede wszystkim sygnał wzorcowy, w którym dostajemy -53,4 dB dla lewego i -52,8 dB dla prawego kanału. Uśredniając to do -53 dB THD+N, słuchawki dają nam rozdzielczość niemalże 9 bitów. I to robią kompakty za 200 zł.
Prawdopodobnie gdybym napisał tak w recenzji kompletnie bez podstawy w formie pomiarowej, sam bym nie wierzył w to co piszę. Ale taka jest rzeczywistość. Testy przeprowadziłem parokrotnie, aby mieć co do wyników absolutną pewność i nie pisać bzdur. I to tym bardziej, że na fantomach takich jak mój, najtrudniej testuje się właśnie kompakty z racji sztywności odlewów ich sztucznych uszu.
Balans kanałów
Jest naprawdę dobrze jak na taką taniznę, a w rejonach takich jak bas jest wprost perfekcyjnie:
Sparowanie kanałów jest o dziwo zjawiskowe jak w tej cenie. Widziałem słuchawki droższe, które nie mogły się pochwalić takim sparowaniem jak JVC. Dopiero od 1 kHz mamy delikatny rozjazd, ale w przypadku kompaktów nie można wykluczyć ułożenia się padów lub drobnych przesunięć na fantomie, które będą skutkowały takimi wynikami. W testach odsłuchowych nie słyszałem absolutnie żadnych problemów na tym polu. Przy kablu jednostronnym jest to wprost zjawiskowe.
Rezonanse i responsywność
Pod względem impulsowym, słuchawki zachowują się niemal wzorowo:
Impuls wygląda więcej niż w porządku. Dość szybko się wygasza, a magnesy trzymają przetwornik dosłownie za pysk. Badanie impulsu jak się okazuje ma najwięcej sensu właśnie dla słuchawek przewodowych, ponieważ zauważyłem, że na odczyty bardzo mocno wpływają opóźnienia i jakość transmisji na linii nadajnik-odbiornik w przypadku modeli wireless. Dlatego od tej pory będę takowe pomiary starał się zawierać wyłącznie w ramach modeli przewodowych. To tak gwoli ciekawostki i wyjaśnienia.
Rezonanse udaje się znaleźć podczas wygaszania sygnału jedynie w okolicach basu. Wygaszanie się kanału lewego:
Identyczne zachowanie obserwujemy na kanale prawym:
Widać to również na wykresach kaskadowych parowanych kanałowo:
Jest to jednak zachowanie raczej oczywiste w przypadku takich konstrukcji.
Całokształt
JVC okazały się być trochę wysłużonymi, ale zdumiewająco dobrymi technicznie słuchawkami, które producent świadomie postanowił obdarzyć (tj. zepsuć) nadmiarem basu. Widać to również na wykresie psychoakustycznym:
Powyżej symulacyjny wykres psychoakustyczny dla JVC SR100X. Na takich wykresach prościej jest zauważyć spodziewany przez nas odbiór słuchawek. Najbardziej rzucać się w uszy będzie tak naprawdę nie bas, nie szczyt w 7 kHz, a dołek w 3 kHz. Do końca nie wiadomo przez to, do kogo są te słuchawki kierowane, ale najbardziej prawdopodobną teorią jest ta o użytkowniku mobilnym, który bardzo lubuje się w muzyce typowo klubowej.
I nie mówię tu o takim prostym, żeby nie powiedzieć prostackim, umcyk umcyk, a porządnej muzyce klubowej z najlepszych europejskich parkietów. Oczywiście w żadnym razie nie jest to ujma dla słuchaczy innych odmian, ale o ile śmiałem się na początku, że JVC celują w słuchaczy lubiących bas przez dwa „s”, o tyle pod koniec odsłuchów byłem pod naprawdę dużym wrażeniem możliwości technicznych tego modelu.
Wystarczy rzucić okiem na pomiary. A nawet jeśli poudawać, że tego nie ma, to w odsłuchach też nie da się przejść obok nich do porządku dziennego. Z tanich i niepozornych, bo 40 mm driverów, producent wyciągnął bardzo dobre sparowanie kanałów, wzorowo równy bas, wręcz spektakularnie dobre jak na klasę budżetową THD, zjawiskową odpowiedź impulsową i małą ilość rezonansów własnych. Wygoda mimo wszystko nie jest najgorsza, obsługa także stoi na dobrym poziomie (duży plus za mikrofon wbudowany w słuchawki), a napędzić je można dosłownie z ziemniaka (tudzież kartofla lub pyry, zależnie z którego rejonu naszej małej dziczy się wywodzimy). Jedyne co się więc zostaje do przysłowiowego „ogarnięcia”, to strojenie, o ile w ogóle.
Tu mamy tak naprawdę dwa punkty. Szeroko podkreślony bas oraz wybicie w 7 kHz, maskowane na ogół przez ten pierwszy. Dlatego słuchawek nie odbieramy jako podbity bas i punkt w sopranie, a cofkę na środku i roll-off na końcu.
Słuchawki brzmią przez to lekko tylko dziwnie, a co można poczytywać im za pozytyw i komplement. Szczególnie, gdy mówi to osoba szukająca wyważenia tonalnego i naturalności. Jestem jednak na tyle elastyczny, że swój własny gust chowam głęboko do kieszeni i stawiam się w roli osoby szukającej dźwięku o konkretnym profilu.
Tak więc będąc w roli „niskotonogłowca”, ale chodzącego tylko po porządnych ulicach, śmiem powiedzieć, że JVC z serii XX mają w sobie – prócz basu przez dwa „s” – także mnóstwo jakości, jakiej absolutnie się nie spodziewałem w tak tanich słuchawkach. To jest tak zaskakujące, że aż śmieszne. Serio, słuchałem ich i co rusz wybuchałem śmiechem. To zupełnie tak, jakby JVC nie wiedziało już jak taniej zrobić przetworniki i dali tam coś z półki wyższej, aby w ogóle produkt stworzyć.
Sekret niskiej ceny SR100X
W czym więc tkwi haczyk? W zasadzie we wszystkim poza przetwornikami. Boleśnie tania konstrukcja z pałąkiem plastikowym, który bez problemu wyobrażam sobie w kilku częściach od zmęczenia materiału. Wszystko jak najtańsze, włącznie z pakowaniem, aby zmieścić się w skromnych 200 zł i jeszcze móc na tym dać zarobić sieci dystrybucyjnej. Wreszcie – strojenie, które pozornie łatwe w equalizacji (która jest podkreślę opcjonalna, a nie konieczna na gwałt i samo w sobie jest to dla mnie kuriozum), po odjęciu basu i redukcji peaku w 7k może wymagać dalszych prac z tytułu utraty efektu maskowania się zakresów skrajnych. Paradoksalnie więc najlepsza opcja dla posiadacza to zabawa padami, a nie equalizacja.
Te słuchawki są jak KOSSy, które wydało dla odmiany JVC, stawiając kompletnym przypadkiem na jakość dźwięku, nawet o tym nie wiedząc. Oczywiście jakość musi kosztować, ale też trzeba wiedzieć gdzie jej szukać. Strojenie bowiem jest tylko odpowiedzią częstotliwościową. Słuchawki mogą być koszmarne jakościowo, a strojone genialnie. Albo tak jak u JVC, mieć podsunięty pod sam sufit bas, a jednak realizując wszystko w super jakości, kompletnie nieprzystającej do tak niskich pułapów cenowych. Widocznie JVC miało taki kaprys, żeby takiej jakości jednostki dać do śmiesznych i niepozornych słuchawek. Ku uciesze wszystkich fanów mocnego basu, ale bez negacji reszty pasma.
JVC kontra słuchawki audiofilskie
Akapit ten można potraktować jako ciekawostkę. Przy okazji poruszymy tu przynajmniej kilka pobocznych tematów, jak bezpieczeństwo słuchu, nakreślanie granicy między subiektywnymi preferencjami a obiektywną przesadą, czy też celowe unikanie niekorzystnych konfrontacji. Będzie trochę pomiarów, w tym porównania THD i balansu kanałów.
Oczywistym jest, że SR100X są kierowane do zupełnie innej grupy docelowej niż typowe słuchawki z wyższej półki. Kompletnie nie ta forma, zupełnie nie ta cena. Co prawda można byłoby dyskutować jakie słuchawki kwalifikują się na nazwanie tytułowymi słuchawkami audiofilskimi, ale załóżmy, że chodzi o następujące cechy:
- wykonane z wysokiej jakości materiałów,
- z dźwiękiem również wysokiej jakości,
- wysoka cena będąca w domyśle odzwierciedleniem obu powyższych.
SR100X nie spełniają na starcie przynajmniej dwóch punktów: są bardzo tanie i wykonane tandetnie. Czy spełniają punkt z jakością dźwięku? Zastanówmy się.
Jakość dźwięku można zdefiniować jako sumę przynajmniej dwóch rzeczy: niskich zniekształceń oraz w miarę równego przebiegu tonalnego. Niski poziom zniekształceń oznacza czysty sygnał. A czysty sygnał, oznacza jakość. Równy przebieg tonalny oznacza natomiast stabilność, solidność i niezależność względem nagrań. Zatem tak, JVC spełniają te założenia.
Do porównania potrzebujemy więc słuchawek, które będą spełniały wszystkie trzy wymienione. Z ostatnich które testowałem do głowy przychodzą mi tylko Meze Empyrean II ale chciałbym również powołać się na CrossZone CZ-1. Obie pary oscylują w granicach odpowiednio 13 000 i 14 000 zł. Podbijamy więc stawkę względem Edition XS, które też można byłoby przytoczyć, ale nie chciałem już tuczyć sztucznie tego akapitu. Dwie pary myślę wystarczą w zupełności.
vs Meze Empyrean 2
Przypomnijmy sobie jak prezentują się tonalnie Meze, na temat których zasugerowałem w swojej recenzji, że są to słuchawki strojone jak dla osób w podeszłym wieku lub z ubytkami słuchu. Sęk w tym że takie są fakty, bowiem Empyrean 2 są bardzo jasne, jaśniejsze od bliźniaczych Meze Elite i przebijają w tym względzie nawet HD800. Jest to paradoksalnie ich jedyny problem, ale też zaleta, bowiem osobom, które rzeczywiście nie słyszą już wyższych częstotliwości, przywracają możliwość ponownego ich słyszenia.
Przy czym nie jest to zamach na czyiś gust albo preferencje, a jedynie stwierdzenie faktu (oraz efekt rozmów z lekarzami i protetykami słuchu), bowiem przy +15 dB naprawdę trudno już mówić o preferencjach. Wówczas mówimy o słuchawkach albo źle zaprojektowanych, albo specjalistycznych. I za te drugie biorę właśnie Meze Empyrean 2. W HD800 ich punktowe sopranowo strojenie wynikało z dużej ilości fal odbitych i chęci uzyskania wysokiego efektu przestrzennego. Beyerdynamic próbował swego czasu skopiować ten efekt w swoich flagowych T1. Tu zaś takiej potrzeby zakładam nie było (mniejszy wpływ obudowy na pracę przetworników i inny ich typ).
W każdym razie przyłożeniu do JVC uzyskujemy takie coś:
Powyżej zestawienie brzmienia uśrednionego dla JVC i Meze. Od razu widać, że Empyrean 2 są wielokrotnie jaśniejszymi słuchawkami od testowanych tu kompaktów JVC i bardzo jasnymi w ogóle. Wprost można chyba mówić o kompletnych przeciwieństwach tonalnych. Za to równość tonalna (koherencja) jest bardzo zbliżona.
Sparowanie kanałów:
Obie pary mają zbliżony poziom sparowania. To znaczy, że pod względem kontroli jakości mamy tu remis i obaj producenci przykładają się w równym stopniu (sądząc po testowanych egzemplarzach) do parowania lewego i prawego przetwornika.
Mamy tu jednak dwie okoliczności łagodzące.
Na korzyść JVC w temacie sparowania kanałów przemawia fakt, że producent zdecydował się na najbardziej niewdzięczny pod tym względem sposób doprowadzenia sygnału kablem jednostronnym. Notorycznie powoduje to przesunięcie środka ciężkości w oparciu o zmianę impedancji jednego z przetworników. W imię wygody z przewodem, trzeba więc było mieć to na uwadze.
Na korzyść Meze przemawia z kolei to, że przy tak dużych przetwornikach i takim a nie innym sposobie montażu padów (magnetycznie), bardzo łatwo o niedoskonałości i duże tolerancje, mogące wpłynąć negatywnie na balans kanałów. W imię wygody ze zmianą padów, trzeba było również mieć to na uwadze.
Idźmy dalej, zniekształcenia harmoniczne:
Gdyby nie fakt, że mówimy o kompaktach za 200 zł, można byłoby pomylić się i sądzić, że porównujemy ze sobą słuchawki z tej samej klasy rozwiązań. Czarny wykres – JVC, szary wykres – Meze. Empyreany mają lepsze THD ogólne, w szczególności lepszy bas. Ale co się dzieje u JVC? Lepsze THD na sopranie. I to miejscami sporo. Mocna wymiana ciosów.
Jeśli więc słuchaczowi będzie zależało na jak najlepszej górze od strony czystości, to JVC będą dla niego całościowo równie dobre, co Meze. Patrząc po całości jednak, Meze wygrywają użytkowo, a ich właściciele jedyne, z czym musieliby się zmagać, jeśli sopran by im zawadzał, to equalizacja.
vs CrossZone CZ-1
Przejdźmy teraz do CrossZone CZ-1. Wg opisów i opinii, w pełni wyczerpują one definicję słuchawek audiofilskich. Choć ich porównywanie z innymi modelami słuchawek zostało mi wprost zabronione w komentarzach pod ichnią recenzją (przy Meze na szczęście taki zakaz się nie pojawił), mimo wszystko pozwolę sobie i nam takowe porównanie przeprowadzić.
Porównanie lewych kanałów obu słuchawek. Musimy tak je ze sobą porównywać, ponieważ z racji sporych gabarytów i zakresu regulacji CZ-1, nie sposób zmierzyć je inaczej niż w ramach pojedynczego kanału. Specjalnie na potrzeby tego wykresu, wszystkie przebiegi są w formie surowej (bez wygładzania):
Wykres THD:
Dopiero na tym wykresie widać dramatyczne różnice w zniekształceniach harmonicznych. CZ-1 mogą pochwalić się zauważalnie lepszą jakością między ok. 200 a 1000 Hz. Czyli drobna część basu, niska średnica oraz połowa średnicy właściwej. W pozostałych obszarach jest niezbyt wesoło. Póki nie zestawiłem obu wykresów ze sobą w takiej formie jak powyżej, nie byłem świadomy skali różnic. Nie wygląda to najlepiej i absolutnie nie jest to winą ani sprzętu stacjonarnego, ani okablowania.
Okablowanie musiałoby tu po prostu nie działać, a taka sytuacja nie zachodzi. Nie stwierdziłem też żadnych problemów natury luźnego wtyku albo uszkodzonych punktów lutowniczych we wtykach (czasami się tak zdarza). Tu wszystko było w porządku, a wyniki były niestety powtarzalne.
Natomiast sprzęt towarzyszący musiałby się wysypywać na wszystkich słuchawkach. Nawet jeśli założyć, że muszą to być słuchawki o dużych wymaganiach, K1000 nie wykazały żadnych problemów (funkcjonują u mnie do dziś jako para kontrolna).
Wniosek: te słuchawki po prostu tak się mierzą. A jak się mierzą, tak grają. Bo o ile pomiar jest wykonany prawidłowo, jedno będzie wprost wynikać z drugiego. Na tym tle malutkie JVC są absolutnym fenomenem.
Konkluzja
Zarówno Meze jak i CrossZone wytypowałem tu nie tylko z racji świeżości ich recenzji, ale jako przykład tego, jak bardzo produkty tej klasy mogą się od siebie różnić tym, co oferują w danej cenie. Przy okazji Empyrean 2, mimo że technicznie są to naprawdę dobre słuchawki, przypominają nam o tematyce protetyki słuchu oraz granicy między gustem i preferencjami, a realną przesadą i stwarzaniem środowiska potencjalnie dla naszego słuchu szkodliwego, gdy np. przesadzamy ostro z głośnością. Bowiem to SPL finalnie zadecyduje, czy Empyreany albo inne słuchawki zrobią nam krzywdę, czy nie. JVC też mogą, jeśli będziemy przesadzać.
Ponad tym wszystkim, eksperyment z JVC kontra słuchawki audiofilskie pokazuje, że z pozoru bezsensowne zestawienie kilku skrajnie przeciwnych sobie modeli słuchawek, może prowadzić do zaskakujących wniosków i ciekawych obserwacji. Być może stąd tak gorączkowe zastrzeganie, aby słuchawek nie porównywać ze sobą, trzymać na głowie min. 15 minut przed jakimikolwiek odsłuchami, wymieniać im tor i doszukiwać się źródła problemu w okablowaniu przy najmniejszych nawet uwagach krytycznych. Być może też stąd tak duże pretensje i animozje, gdy mówimy o problemach ze słuchem.Bo ktoś poczuł się urażony, bo ktoś odebrał personalnie. Przecież lepiej nic na ten temat nie mówić i gotować sobie na starość żabę.
Dlatego takie tematy są i będą u mnie w recenzjach poruszane, aby wszędzie tam, gdzie zaistnieją, zwracać uwagę na bardzo proste i oczywiste rzeczy oraz tłumaczyć to, z czego być może nie zdajemy sobie w codziennym użytkowaniu sprawy.
Opłacalność
Ale tak jak w przypadku Edition XS, nie znaczy to od razu, że już natychmiast sprzedajemy wszystko i lecimy (oczywiście klaszcząc uszami) kupować JVC na palety. Należy najpierw wziąć głęboki wdech i na spokojnie sobie wszystko przeanalizować. Dla kogo te słuchawki w ogóle są i kto może być z nich zadowolony?
Pomijając osoby, którym słuchawki te w takiej formie (mocny bas pod muzykę klubową) bez dwóch zdań przypadłyby do gustu, dla typowego entuzjasty audio mogą być świetną bazą do modyfikacji. A nawet ciekawym kandydatem do transplantacji. Zwłaszcza, że ten pałąk naprawdę nie budzi zaufania i może być z nim tak, jak np. z wieloma modelami AKG. Tam przecież ile było modeli, które grały naprawdę dobrze (np. K520), a umierały tylko dlatego, że producentowi plastik pomylił się z aluminium.
Być może więc najlepszym będzie po prostu zostawienie SR100X takimi, jakimi są: budżetowymi, plastikowymi słuchawkami dla osób lubiących ciepłe i basowe słuchawki, które pragną nie wydać wiele, ale wciąż dostać wiele. Tu opłacalność jest praktycznie pod korek, bo faktem bezspornym jest, że te słuchawki mają zbyt dobre pomiary na to ile kosztują i do jakich zastosowań są kierowane.
Ponadto, słuchawki są bardzo ekonomiczne, gdyż wyglądają, jakby były zaprojektowane do pchania z telefonu, albo czegoś naprawdę słabego. Łatwo zatem o ich napędzenie i dalsze w tym zakresie oszczędności.
A co jeśli nie lubimy basu? Nadal bym SR100X nie skreślał. Tego basu nie jest aż tak dużo. Fakt faktem, że bardziej basowe od nich okazały się u mnie tylko Soundcore Q20i, ew. Haylou S35 w trybie ANC. Nawet zwykła zabawa padami i zaaplikowanie materiałówek lub welurów może spowodować, że słuchawki – przy względnym zachowaniu swoich wybornych właściwości – wpadną nam w ucho.
Największym problemem będzie jednak coś zupełnie innego: nie są one już dostępne. Jest co prawda jeszcze do dostania taki czy inny model tu czy tam, ale to głównie niedobitki. Następcy kompaktowego modelu XTREME XPLOSIVES na horyzoncie niestety nie widzę, a strzelać w ciemno również nie miałbym zamiaru. Doszukałem się jedynie istnienia jeszcze wariantu bezprzewodowego o nazwie HA-SBT200X-E, ale to wszystko.
W efekcie pozostaje mi z przykrością stwierdzić, że cały ten akapit nie ma sensu. Jest on pisany tak, jakby cały czas były w ofercie JVC. A już nie są. Czemu? Być może po prostu zakończono produkcję, może nie sprzedawały się zbyt dobrze, a może zorientowano się, że były po prostu za dobre. Tu już można tylko spekulować.
Podsumowanie
Nawet mimo stwierdzenia faktów w postaci wybornych właściwości technicznych SR100X, audiofilska brać nigdy nie będzie brać ich na swój celownik. Z prostego względu: przez cenę. Jest za niska. Nie płynie z tego żaden prestiż. I jeszcze ta klubowa otoczka. I plastikowa obudowa. Zupełnie nie pasuje to ani kalibrem, ani formatem do przytaczanych tu słuchawek za kwoty pięciocyfrowe. A jednak JVC SR100X bardzo dzielnie broniły się pomiarowo i nawet w jednym miejscu obroniły brawurowo, gdy starły się z wieloprzetwornikowymi CrossZone CZ-1. Wpędziły mnie tym w stan totalnego osłupienia. Już pierwsze odsłuchy zdradzały, że pod warstwą basu kryje się coś znacznie więcej, ale dopiero pomiary ukazały mi skalę całości rzeczy.
Niestety historia ta nie zakończy się happy endem. Słuchawki mimo uzyskania u mnie w kajeciku bardzo wysokiej noty jak na kompakty i w konsekwencji kwalifikowania się do nagrodzenia ich Rekomendacją, nie są już dostępne w powszechnej sprzedaży i jedyne, na co możemy polować, to pojedyncze nowe egzemplarze, a więc leżaki i niedobitki. Nawet używek nie widać na horyzoncie. W tej cenie nadal warto, ale będzie to okazja tylko dla nielicznych, którzy nie będą bali się podjąć ryzyka kupienia produktu EOL:
Z tego powodu ich recenzję bardziej chyba powinniśmy traktować jako ciekawostkę, której rekomendacja napędzałaby tylko kabzę spekulantom, tak jak miało to miejsce przy wielu różnych modelach vintage AKG. Działo się to tylko z racji nieprodukowania oraz tego, że ktoś je mocno docenił/pomierzył. Dla chęci zysku doklejano im bezsensowne i nielogicznie wysokie ceny, nawet jeśli stan był wprost agonalny. Tutaj chciałbym tego uniknąć. Jednocześnie mogę sobie i nam tylko życzyć, aby takie słuchawki trafiały się na warsztacie częściej.
Zalety:
- lekka i składana konstrukcja
- łatwe do dostania pady
- zintegrowany mikrofon wraz z przyciskiem do rozmów
- odpinane okablowanie
- bardzo łatwe w napędzeniu
- bardzo wysoka zmierzona jakość odtwarzanego dźwięku
- wysoka koherencja przebiegu tonalnego
- bardzo dobre sparowanie kanałów
- rewelacyjna odpowiedź impulsowa
- o dziwo całkiem sceniczne jak na taką konstrukcję
- wysoce atrakcyjne cenowo
Wady:
- mimo wszystko to nadal kompakty ze wszystkimi tego konsekwencjami wychodzącymi podczas parogodzinnych odsłuchów
- sztywny i krótki kabel sygnałowy
- pałąk sprawiający średnie wrażenie jeśli chodzi o trwałość w punktach styku plastików z obiciem
Raz jeszcze serdeczne podziękowania dla p. Michała za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów i podarowanie ich w służbę na blogu.
Dzięki za recenzję. Z ciekawości zamówiłem.
Została jeszcze jedna sztuka, jak ktoś ma ochotę:
https://www.amazon.pl/JVC-HA-SR100X-SE-zintegrowanym-1-przyciskowym-sterowania/dp/B00VEEZ146?th=1
Dobrze, w końcu dotarły z Hiszpanii, po wielu perypetiach i grają sobie już kilka dni.
Nie ma się co rozwodzić, to jeden z najlepszych zakupów słuchawkowych, jaki popełniłem.
Najważniejszą rzeczą jest całkowity brak zniekształceń, np. w jazzie z trąbkami, perkusją, gdzie się naprawdę dużo dzieje, nie ma najmniejszego przesteru, czy zniekształcenia. Tło aksamitnie ciemne, w ogóle są to słuchawki po ciemniejszej stronie grania.
Co do basu, to jako, że słucham głównie elektroniki i jazzu, to jest go dla mnie w sam raz, czyli nie muszę używać equalizera, żeby sobie podbić to i owo. Scena jest taka, że kompletnie nie ma się do czego przyczepić. Detaliczność i separacja instrumentów grupo ponad przeciętnym poziomem.
Najsłabszą ich stroną jest wygoda, osobiście nie przepadam za kompaktowymi słuchawkami. Po trzech godzinach czuję ucisk na uszach. Wizualnie JVC są zwyczajnie brzydkie (wersja srebrno-biała).
Ale to, jak grają sprawia, że nie mogę ich zdjąć z głowy. Po każdej próbie założenia czegokolwiek innego, zaraz nachodzi mnie myśl ” no nie, przecież ten utwór brzmi o wiele lepiej na JVC”.
Naprawdę niezwykłe słuchawki, grające bardzo pełnym dźwiękiem, niesamowicie dojrzałym. JVC udało się połączyć zwykły fun i audiofilską jakość dźwięku.
Co do odczucia nadmiaru basu, to rzeczywiście można odnieść takie wrażenie czasami, ale wydaje mi się, że tylko w utworach, gdzie realizator nie panował nad emocjami przy używaniu kompresora dynamiki. Na dobrze zrealizowanych nagraniach nic takiego nie występuje.
Za 140 zł z przesyłką (miałem zniżkę za uszkodzone pudełko) to deal życia, najprawdopodobniej dokupię drugą parę.