Hifiman HE400se V1 to w obecnym momencie najtańsze zdaje się planary na rynku. Nie ma nic tańszego, a poprzednio testowany model V2 jest – przy wszystkich identycznościach – droższy. Nie będzie wiódł więc prymu w temacie ekonomii zakupowej. Zagadką jest więc, czy aby zastosowania nie będzie miało stare powiedzenie: „chcesz tanio, płacisz drogo”? Na to pytanie będziemy sobie tu dziś szukali odpowiedzi.
Recenzja powstała dzięki użyczeniu swojego prywatnego egzemplarza przez p. Radosława, któremu bardzo serdecznie dziękuję. Jeśli tak samo, jak p. Radosław, posiadasz sprzęt, którego nie testowałem, a chciałbyś mieć go pomierzonego za darmo i aby miał swoją recenzję na Audiofanatyku, zapraszam do kontaktu.
Jakość wykonania i konstrukcja Hifiman HE400se V1 vs V2
Będzie to chyba najkrótszy akapit w historii mojego bloga, albowiem słuchawki mają dosłownie tylko trzy różnice między sobą:
- naklejkę na pudełku V1 bez informacji o magnesach Stealth,
- delikatną różnicę w wadze (V2 są lżejsze),
- delikatną różnicę w impedancji (V2 mają ją mniejszą).
Wizualnie i konstrukcyjnie są to jednak modele w 100% nie od odróżnienia. Wszystko jest dokładnie takie samo. Dlatego przejdźmy od razu do porównań dźwiękowych, bo być może tam będzie znacznie więcej rzeczy wartych analizy.
Jakość dźwięku Hifiman HE400se nie-Stealtth
Myślę, iż jest to już na tym etapie jasne: nie da się opisać Hifiman HE400se V1 w oderwaniu od swojego pobratymca z magnesami transparentnymi, czy też „niewidzialnymi”. Oba warianty są wycenione bardzo kusząco dla typowego konsumenta (260 vs 400 zł). Do tego w ramach portfolio Hifimana są – przy wszystkich kontrowersjach – dwoma najbardziej opłacalnymi modelami wartymi zakupu.
W każdym razie, na stole spoczęły przede mną dwa owoce tego samego drzewa budżetowych planarów Hifimana, stając do bratobójczej walki taniego z tańszym, niskiego z najniższym. Tak oto rozpoczęła się moja podróż przez dwie krainy dźwiękowe, które w sposób wyraźny zaczęły stymulować moją wyobraźnię.
Bas
Pierwsza wersja słuchawek, mimo bycia najtańszą opcją Hifimana, okazuje się grać tak, że basu jest nawet kapkę więcej, niż lepszej wersji drugiej. Na pomiarze jest to cały jeden decybel więcej, ale proszę państwa, cóż to jest za decybel…
Ten jeden, który niczym we mgle, ni to w dymie, ulotnym jest. Nie wiesz bowiem człecze biedny, czy to jakoby zjawa jakaś, w pomiarze tkwiąca, a może Fang Bian celowo figle czarcie płata. Wiadomo powszechnie bowiem, że słuchawki Hifimana są jak pudełko czekoladek, z którego ktoś z rodzeństwa zakosił instrukcję. No i nie wiesz, czy to czekoladka z advocatem, czy może z nadzieniem orzechowym.
Raz bowiem wyjdzie Fangowi i jego podwładnym Bianom jeden decybel do góry, a raz ku dołowi będzie on zmierzał. Ale to część audiofilskiej przygody właśnie. Ta ekscytująca nuta niepewności, niczym podczas próby puszczenia cichutkiego bąka, który okazał się bezlitośnie pójść z gruzem. Nigdy nie wiesz więc, co kontrola jakości Ci przemyci: czy będzie to jedynie malutki bączek, czy może odłamkowy dużego kalibru.
Tony średnie
Podczas naszej podróży przez morza Fangowe i lasy Bianowe, dojść sobie dojdziemy do średniej wielkości polany (jeśli miałbym to sobie jakoś zwizualizować). I gdy znajdziemy się w centrum, po lewej i prawej stronie ujrzymy jakoby lustrzane stron jej odbicia. Pozornie identyczne, ale jednak inne w detalu. Słuch w pierwszej chwili zwieść się da, zbałamucić i przekabacić, że oto identyczne są one wobec siebie. I rzeczywiście pierwsza myśl, chwila dłuższa, utrzymuje taki właśnie stan rzeczy.
Ale cóż to się dzieje? Detal się ukazał. Krzaki po prawej, a w nich… pupa. Goła i lśniąca na słońcu, niczym dwa łyse konie. Glace ich światło odbijają, jakoby właściciel polany jechał na długich światłach patrzeć kto mu tu się szwenda nieproszony. Sensu by to nie miało, bo dzień jest przecież. Ale pupa nasza różowa i lśniąca jak z krzaków wystawała, tak wystaje. Subtelnie, bo znów o 1 dB raptem, ale dwa półdupki stoją jak wół, w 430 i 650 Hz.
Takaż to różnica właśnie między wersją V1 względem V2. Więcej delikatnie tej polany, a wybicia dwa, niczym owe półdupki lśniące, dają lepszy koloryt tamtejszej trawy. Pewnie dlatego jest też i wół, wierny koneser tejże.
Tony wysokie
Podniebne dźwięki na naszej polanie w pierwszej kolejności rzuciły mi się w uszy jako różne względem siebie. Miałem na tym polu wrażenie takie, jakoby drzewa w wersji pierwszej wyższymi się wydawały. I zaiste tak też się dzieje, że wersja V1 góruje o dziwo nad sopranem wersji nowszej.
Chyba po raz pierwszy poczułem się tak, jakby cały ten marketing związany z magnesami „transparentnymi” akustycznie nabrał sensu. Już prawie umysł mój został zwiedziony, ukierunkowany na właściwe tory, zgodne z wizją producenta. Zostałem niemalże przekonany, że tak właśnie jest i za modelem V2 stoi prawdziwa inżynieria magnetyczna.
Czemu więc prawie i co się stało, że prawie? Bo wystarczy, że przyjrzymy się tym oszukańczym i bałamutnym przecież pomiarom, które zło okrutne w audiofilskim świecie czynią. Tam też okaże się, że owszem, uśrednione przebiegi wskazują na większy sopran w V1, ale analizując pojedyncze kanały, będziemy mieli spore wahania/zbieżności między nimi. Tak duże, że różnice sprowadzą się nam równie dobrze do kontroli jakości i powtarzalności produkcji przetworników, a nie rzeczywistej różnicy.
Wciąż rzecz jasna wyszło tutaj jak na dłoni tak, że V1 jest egzemplarzem grającym jaśniej od V2. Ale czy jest to reguła? Patrząc po kanałach mam wątpliwości.
Wrażenia sceniczne
Jedna i druga para są praktycznie identyczne pod tym względem. Znów więc musimy wytężyć zmysły, aby doszukiwać się – niczym prawdziwą audiofilską ścieżką – różnic i niuansów za pomocą najlepszego ichniego urządzenia pomiarowego. Moje mówi mi, że Hifiman HE400se V1 mają odrobinę większą szerokość sceniczną, a co koreluje z wybiciem sopranu. Jest to jednak wciąż kosmetyka.
Czystość
Pod tym względem obie polany są niemal tak samo utrzymane w porządku. Niemal, gdyż ewidentnie jeden z przetworników Hifiman HE400se V1 ma problemy jakościowe. Nie chcę być broń Boże złym prorokiem, ale na ogół jest to zwiastun awarii na osi czasu.
Niemniej nawet ten element tradycyjnej już dla Hifimana loterii, nie odstrasza ich użytkowników; przekonanych o zawsze gwarantowanej, wyjątkowej jakości dźwięku przetwornika planarnego. Co więcej, koneserów z audiofilskiego bractwa wręcz to nakręca, kreuje emocjonalną więź z produktem i utrzymuje aurę tajemniczości nad tymi słuchawkami. Niczym u Hamleta parafrazując: padnie, albo nie padnie, oto jest pytanie.
To jest zresztą coś, co wszystkich ogromnie ekscytuje: czy słuchawki przyszły równo grające, równo spasowane i identycznie strojone? Następuje ten strasznie długi okres podłączania, przełączania, słuchania, czy może wprost wsłuchiwania się, by z pamięci przywołać poprzedni dźwięk do porównań.
W przypadku Hifiman HE400se V1 nie trzeba myślę tego czynić, bowiem jedna i druga para – w idealnych warunkach rzecz jasna – zagrają tak samo czysto i to nawet ze wzmacniacza lampowego. A co więcej, jeśli zastosować go w odpowiednim wydaniu i skali wygładzenia dźwięku, to właśnie z V1 lepiej się nam skomponuje.
Jeśli bowiem mamy brązową plamę w kroku na spodniach z tyłu, to brodząc po pas w błocie, problem jakoby znika samoczynnie. Owszem, wyglądamy jakby zdarzył się nam straszny wypadek, ale nikt przynajmniej nie zorientuje się, że wcześniej miał miejsce jeszcze straszniejszy.
Całokształt
O dziwo nokautu nie było. Choć słuchawki wyglądają jak prawdziwe bliźnięta jednojajowe, nie różniące się z wyglądu niczym, każde ma swój delikatnie inny akcent. Pomijając więc wszelakie dygresje, wtrącenia, wycieczki opisowe, czy elementarną grę słów mającą opisać moje subiektywne wyobrażenie o dźwięku, powiedzmy sobie konkretnie co tu się dzieje.
Hifiman HE400se V1 non-Stealth, mają:
- delikatnie mocniejszy niższy bas,
- mniej równe, ale przez to – znów delikatnie – wyeksponowane tony średnie,
- słyszalnie inny ton sopranu przez fakt mocniejszego wybicia w 6 kHz,
- delikatnie większą scenę na szerokość.
Czyli po prostu mamy większą V-kę na sopran.
Tymczasem Hifiman HE400se V2 Stealth, mają:
- całościowo równiejsze brzmienie,
- bardziej wygładzony sopran, choć wciąż zaliczający się do jaśniejszych,
- również całościowo bardziej wyważoną scenę.
W praktyce sprowadzało mi się to więc w odsłuchach głównie do sopranu.
Czy Hifiman HE400se V1 lub V2 potrzebują balansu?
Nie. Słuchawki są bardzo łatwe w napędzeniu i w żadnym razie nie potrzebują sygnału zbalansowanego, aby wesoło hasać sobie po naszej pięknej polanie dźwiękowej. Można to bez żadnego problemu zarówno zmierzyć, jak i policzyć, używając do tego kalkulatora, który udostępniłem jakiś czas temu.
Zakładając, że Hifiman podaje czułość HE400se w dB/V, dla swojej głośności szczytowej-odsłuchowej (70 dB SPL), słuchawki wymagać będą 317.73 µW. Jesteśmy więc w mikrowatach. Nie potrzeba zatem ani balansu, ani dużej mocy czynnej. Wystarczy, że wzmacniacz będzie miał na wyjściu czystość ok. -70 dB i niską impedancję wyjściową.
Podsumowanie
Trochę to niczym wybieranie między czarnymi oliwkami a zielonymi. Jeden będzie lubił czarne, inny zielone. Jeden będzie preferował tylko drylowane bez niczego, inny wypełnione czosnkiem lub papryką. Na moje uszy i mój gust natomiast, lepsze są V2 Stealth.
Piszę to wiedząc, że cena wersji nie-Stealth jest znacznie bardziej urealniona względem kosztu produkcji. Myślę, że z V1 wiele osób będzie bardzo zadowolonych. Ja zaś, z racji doskonałego słyszenia sopranu i nie preferowania go w ilości większej, niż trzeba, wolę wersję Stealth. Słucha mi się jej przyjemniej i tak, jak nie jest to moja „para marzeń”, jeśli chodzi o ogólne strojenie, jestem w stanie spędzić w niej dłużej.
Egzemplarz który posiadam jest jednak tym dla mnie strawniejszy, że delikatnie zmodyfikowany poprzez wymianę materiału pod grillami na gąbkę akustyczną. Jakby przeciwny więc to kierunek względem tego, co robią z nimi najczęściej ludzie. Ale taka jest już droga prawdziwego fanatyka audio, że wyciska ze swojego sprzętu maksimum możliwości i nie baczy na to, co robią inni.
Tak więc…
Jakość wykonania
Wszystko bez zmian, co przy niższej cenie przemawia bardziej na korzyść tańszego brata. Nadal mamy problemy z QC i świadomość awaryjności, ale mimo to 9/10. W zasadzie równie dobrze można byłoby wylosować sztukę w pełni sprawną, jak przy HE400se V2, a będzie taniej. Nie wiem więc, czy nie powinienem tu podnieść oceny nawet na 10/10, bo w tej cenie rzeczywiście są to najtańsze planary na rynku. Z drugiej strony ten jeden kanał mnie martwi. Tak więc obniżenie teoretycznie jest usprawiedliwione i to mocno.
Jakość dźwięku
Mocniejsza V-ka może być bardziej przekonująca dla użytkownika końcowego niż równiejsze brzmienie V2. Dla mnie osobiście jest to może nie tyle krok w tył, co w bok. Z drugiej strony cena wyraźnie niższa… a co tam, niech się pozostanie 9/10.
Ergonomia i użyteczność
Wszystkie cechy dziedziczne z modelu V2, a więc znów pozostawiamy 7/10.
Sumarycznie
Zdumiewająco, ale wyszło tu 8.5/10, co daje minimalnie lepszy wynik od droższych V2. I właśnie to jest tego powodem – cena. Dostajemy słuchawki nieco gorzej strojone, ale tak samo wykonane, wyposażone i o prawie połowę taniej. To też pokazuje, ile realnie Hifimana kosztuje wytworzenie HE400se, ale też wszystkich pozostałych swoich modeli.
Jeśli HE400se V1 kosztują 260 zł brutto, to bez podatków ~186 zł. Minus koszt pakowania, marża dla dystrybutora (z której dodatkowo opłacani są sprzedawcy), a i coś musi się jeszcze zostać dla producenta. I nagle wychodzi, że albo Hifiman dopłaca krocie do każdej takiej pary (co jest bez sensu), albo koszt produkcji wynosi ok. 50 zł lub nawet mniej (a co ma więcej sensu). Po co więc trzymać HE400se w portfolio? Bo nie jest to produkt dla audiofila. Bolesna, acz zdaje się trafna odpowiedź.
Tak więc jeśli ktoś waha się między jednym i drugim modelem, pasują mu zmiany wprowadzane przez V2, tu winien kroki swe skierować. A jeśli liczy się każdy grosz lub fundamentalnie nie zgadza się z polityką Fanga Biana, ale wciąż chce mieć najtańsze możliwe planary, wtedy V1 nadal są opcją na stole. Co sam osobiście bym wybrał? Dopłatę do V2 Stealth, bo producent też musi przecież z czegoś żyć i zarabiać. A akurat te modele w zupełności mieszczą się w granicach zdroworozsądkowych. Skoro więc jest bardzo tanio, w miarę fajnie to gra, nie wybuchło w rękach od pierwszej chwili, to czemu nie zaryzykować?
8.5/10
Sprzęt można zakupić na dzień pisania i publikacji recenzji w cenie ok. 260 zł na chińskich platformach sprzedażowych. Natomiast za ok. 400 zł można kupić bardziej mi osobiście pasujący dźwiękowo wariant V2 Stealth (sprawdź aktualne ceny i dostępność w sklepach).
Dane techniczne
Dane podawane przez producenta na pudełku:
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20 kHz
- Impedancja: 25 Ohm
- Czułość: 91 dB
- Waga: 390 g
Materiały dodatkowe
- Pasmo przenoszenia wraz z balansem kanałów
- Porównanie pasma przenoszenia do HE400se V2
- Porównanie odczytów kanałowych V1 i V2
- Zniekształcenia lewego kanału
- Zniekształcenia prawego kanału
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC/AMP: Motu M4
- Przenośny DAC-AMP: Tempotec Sonata BHD Pro
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe: Hifiman HE400se V2, Hifiman HE1000 V3, Beyerdynamic DT1990 PRO MKI AMOD
- Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli ACX, ADX (jeśli miało ono zastosowanie)
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
Witam.
To jest blog o słuchawkach czy raczej o sraniu, bo się pogubiłem.
A to zależy co komu w głowie i na głowie 😉 . Choć fakt, w komentarzach sporo ostatnio gównoburz. Może taki teraz akurat klimat.
Nie wiem jaki debil to pisał ale musi odstawić dragi
Bardzo serdecznie dziękuję za ten przemiły komentarz i pozostaje mi tylko życzyć wzajemności. 🙂
O jakże pięknie – jako doradca AFa żeby w końcu zamiast być tylko merytorycznym technofilem zaczął pisać co mu w duszy poetycko gra mega się cieszę z tych komentarzy…
Śmierdzi może nie kupą ale branżą zawiniętą w tak zwaną krytykę – więc merytorycznie:
Po zmianie stylu dwa razy większy zasięg – same plusy.
Po radykalizacji recenzji w sensie nie robienia ich w segmencie tanie-drogie-średnie, lecz tylko jakościowo kolejny skok zasięgu.
Widzę że moje skromne laliksanowe rady dają AF’owi fajnego kopa – a w sumie sprawa jest prosta – ludzie są zmęczeni marketingiem i szukają prawdy opakowanej w atrakcyjną formę – nie tyle merytoryczną co publicystyczną.
Serdeczne gratulacje AF – oby więcej takich komentarzy jak powyżej – od razu widać że byznes blogowy się kręci. I jeszcze jedne gratulacje miejsca top 2 w świecie internetu audio w tym miesiącu – zacny wynik może w piku ale trend jest wyraźny AF to strona topowa w świecie opiniotwórczego audio. AF’owy powrót do stylu barwnego to strzał w dziesiątkę.
Zakończę powiedzeniem – psy szczekają, karawana jedzie dalej.
Doradca AFa? Hmm… Głowami podpowiadaczy dno piekła wyłożone. Co do tej poetyckiej duszy to mam wątpliwości. Pisanie o bąku, który poszedł z gruzem, pupie gołej i lśniącej, czy o brązowej plamie w kroku jakoś nie mieści mi się w kanonach poetyckich. No chyba, że zestawimy z trzynastą księgą pana Tadzia.
Odnośnie skoku zasięgu, to ja coś doradzę. Koniecznie zdjęcie genitaliów i wypiętego kobiecego tyłka. Sukces murowany. A styl faktycznie barwny. Cały na brązowo.
Szanowny panie przech..7 a przepraszam ph7 – znakomita riposta – powiedziałbym w skali scoville’a carolina reaper – a to już naprawdę idąc w ten obrany tu w kontekście recenzji klimat fekalnodoodbytniczy można w skrócie i upraszczając powiedzieć – dupa zapiekła.
Jednak pomimo czerstwości mojej kreacji i wypowiedzi warto, po prostu odrzucając otoczkę, dostrzec to co tygryski kochają najbardziej – merytorykę i jakość danych ukrytych w tej formie.
A tu zwyczajnie jest gęsto i smacznie – autor jednoznacznie pisze że producenci dopasowywują się z produktem do pozycjonowania się klienta na rynku – doskonały produkt sonicznie można kupić za zwykłe piniondze – lub też dostać razem z bonusem marzeń za piniondze kosmiczne.
Doskonale tu pasuje styl recenzji czerstwy i oddający właśnie ten wątek. Krytyka jego brzmi jak bycie albo pożytecznym idiotą negującym wnioski jakie może z recenzji wyciągnąć czytelnik, albo jako skowyt człowieka z branży przywykłego do pisania w godzinach pracy kolejnego znakomitego merytorycznie posta chwalącego produkt z własnej półeczki sprzedażowej.
Żałosne nieco.
Szanowny Panie Laliksanie. Panie dużą literą przede wszystkim. Muszę przyznać rację, że Pana kreacja faktycznie czerstwa. Zamiast używać karkołomnych wygibasów słownych, popracuj Pan nad interpunkcją. Niestety, ale edytor tego nie poprawia.
Co do umiejscowienia mojej osoby w branży audio, to niestety ale pudło. Nie mam z nią nic wspólnego. Chociaż nie. Z dwoma chłopakami z Q21 jestem na ty.
Pozwoli Pan, że z uwagi na to doradztwo, rolę pożytecznego idioty przypiszę pana osobie.
Pudło czyli podium. Dwu kolegów hmm. Eleganckie potwierdzenie mimo woli. A ja pożyteczny idiota bez interpunkcji z pokorą demaskuję kolegę z branży fekalnej – ktoś o drugiej w nocy nie wytrzymał i się zesrał komentarzem. Dziękuje za nadobne miano pożytecznego idioty propagującego właściwe pozycjonowanie sprzętu nie oparte o kaskę.
Łooooo panie jakie szambo tu wybiło w komentarzach :D. Ale przynajmniej adwersarze rozumieją twój język wypowiedzi, bo gdyby AF poszedł w kolejne akademickie wyjaśnianie oparte o analizie konstrukcji, filozofii (albo jej braku), dlaczego HFM to jeden z najgorszych producentów sprzętu z wyższej półki (a paradoksalnie jednym z najlepszych producentów sprzętu z niższej półki) to prawdopodobnie nikt by się nie odezwał, po prawdopodobnie adwersarze albo by nie mogli odpowiedzieć, bo nie rozumieją, albo rozumieją i wiedzą, że nie mogą wytoczyć kontry. A tak AF zrobił przysługę i postanowił napisać recenzję w iście kwiecistym audiofilskim tonie, polany potężną ilością sarkazmu, by kontrargumentatorzy mogli pokazać się z jak najlepszej strony i pokazać swoje wybitne umiejętności argumentacyjne zdobyte po wieloletnich bojach na przeróżnych forach audio. A co do samego tonu recenzji – nawet w połowie nie oddaje tego, jak bardzo HFM pluje na audiofil0w, a oni mówią, że to jest najczystszy strumyk prosto z Mount Everestu…
A Pan dalej ślepakami. Jeśli prześledzi Pan moje komentarze, chociażby ten pod Creative Aurvana SE, to będzie jasne, że z branży nie jestem. Ponadto branża nie ma chyba w zwyczaju wciskać magicznego przycisku wesprzyj. Lista wspierających jest przecież dostępna, ale Pana osoby Jakoś tam nie widzę.
Co do poziomu komunikacji, którą Pan reprezentuje, to moment, w którym buractwo i słoma z butów wyjdzie z pana osoby w całej okazałości, był tylko kwestią czasu.
Odnoszę wrażenie, że nabiera Pan wody.
Mój ostatni wpis był skierowany do Feliksana oczywiście. Jeżeli można to skorygować i wrzucić w odpowiedź to poproszę.
Ja tylko chciałem przekazać że kolega Laliksan nie oddycha – woda mu zalała płuca buraki wraz z słomą wystają mu wprost ze skóry- ewidentny trup… Ostatkiem sił wydyszał jedynie „precz z branżą” :D.