Testowane słuchawki trafiły do mnie dzięki uprzejmości p. Mateusza, który stał się ich niedawnym posiadaczem i swoją jeszcze pachnącą nowością sztukę postanowił podrzucić do mnie na testy, ale przede wszystkim pomiary. Te bowiem, choć dla niektórych osób nic nie znaczą, nic nie mówią, nie mają sensu i znaczenia, dla innych, tak jak dla p. Mateusza, są najcenniejsze. Są bowiem niczym papierek lakmusowy, pokazujące – przy założeniu poprawnego wykonania odczytów – co rzeczywiście znajduje się w naszych rękach po zakupie. Tak więc zapraszam na recenzję Hifiman Ananda Nano Stealth Magnets, czyli najnowszej iteracji tego modelu, będącego o oczko wyżej od testowanych niedawno Edition XS.
Dane techniczne
- Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 55 kHz
- Skuteczność: 94 dB
- Impedancja: 14 Ohm
- Waga: 419 g
To wszystko. Więcej danych technicznych nie uświadczymy.
Jakość wykonania
Cena katalogowa modelu Ananda Nano wynosiła z tego co widzę 3700 zł, ale obecnie dostać je można za 2550 zł bez specjalnego szukania. Słuchawki może nie są aż tak drogie w wymiarze ogólnym, a przynajmniej na tle wielu pozycji rynkowych (dla przypomnienia, ich własne Susvary to obecnie 32 000 zł), ale są zauważalnie droższe od poprzednio recenzowanych Edition XS. Te kosztowały 1700 zł, choć można znaleźć je jeszcze taniej, jeśli się dobrze poszuka (w chwili pisania tego tekstu widziałem outlety za 1400 zł, a dobrze zagadując w sklepie pewnie uda się urwać jeszcze parę groszy).
Anandy Nano być może też udałoby się dostać taniej, ale za punkt wyjściowy obieram aktualną cenę sklepową, wynoszącą 2550 zł. (w razie czego TU sprawdzisz aktualną cenę i dostępność)
A ponieważ mamy tu miejscami nawet dwukrotną dysproporcję w cenie między „Anano” a „EXS”, to założyć można – kierując się powszechnym myśleniem – że Anandy są znacznie lepiej wykonane od Edition XS, oferując przy tym lepszy dźwięk oraz nawet lepszą wygodę.
W rzeczywistości nic bardziej mylnego, a nawet mam wręcz wrażenie, że się cofamy. Ale może po kolei.
Plastik i wkład materiałowy – krok wstecz
Hifiman nigdy nie słynął z przesadnej jakości wykonania i Anandy Nano również podążają tą filozofią. Słuchawki wykonane są z mieszanki metalu i plastiku. Metalowe są grille maskujące przetwornik oraz pałąk, który jest tu w wersji jak się orientuję drugiej. Była to odpowiedź na luzujące się bloczki i nietrzymanie przez słuchawki zadanej wysokości opaski w wersji pierwszej. W Edition XS mieliśmy okazję podziwiać za to wersję trzecią, która teoretycznie jest najgorsza, ale w praktyce najlepsza (wyjaśnię o co z tym chodzi za moment).
Plastik z którego są wykonane muszle słuchawek jest srebrny (specjalnie obniżyłem kontrast na zdjęciach, aby można było dojrzeć więcej detali), ale nie jest to jego naturalny kolor. Materiał przypomina najtańsze zabawki z bazaru albo uniwersalne piloty do starych telewizorów, które można kupić za kilkanaście złotych. Posiadam takowy do swojego kineskopowego Trinitrona, więc mogę potwierdzić to doświadczeniem z pierwszej ręki.
Co w tym wszystkim jest nie tak? Lakier. Dosłownie rysuje się w oczach i nie jest to problem jedynie modelu Ananda Nano, bo obserwowaliśmy to przecież już lata temu przy Sennheiserach HD800. Przy najmniejszym uszkodzeniu odkrywa on pod sobą czarny kolor, który jest tym bardziej widoczny na takim tle.
Słuchawki naprawdę muszą być przez to obsługiwane z najwyższą troską, aby jak najdłużej zachowały swój nowy wygląd. Odkładane z amortyzacją w formie pianek albo ściereczek, tudzież wieszane na stojakach, które nie powodują dotykania plastiku o jakąkolwiek twardą powierzchnię, to prawdopodobnie najlepsze, co można tu zasugerować. Ale i to potencjalnie nie uchroni nas przed śladami użytkowania, bowiem lakier może zejść samoczynnie od po prostu częstego dotykania w tych samych miejscach.
Dość powiedzieć, że „zwykły” plastik Edition XS jest lepszy i bardziej odporny na uszkodzenia (przynajmniej wizualnie).
Wygoda Ananda Nano – też nie do końca
Można pomyśleć, że w temacie wygody sytuacja będzie inna lub przynajmniej taka sama. Też pomyłka. Wygoda jest gorsza (!) niż w Edition XS. I wracając do tematu pałąka, już tłumaczę o co chodzi.
Słuchawek nie można rozszerzyć na tyle szeroko, aby weszły na głowę bez ocierania padami o uszy i policzki (wycierając materiał padów) i bez naciągnięcia maksymalnie opaski nagłownej (grożąc wprost jej zerwaniem).
Anandy Nano są po prostu źle zwymiarowane proporcjonalnie. Zastosowano (zbyt) duży pałąk, pasujący w efekcie na (zbyt) duże głowy, a co próbowano (prawdopodobnie) ratować mniejszą opaską. W efekcie słuchawki zakłada się w tak dziwny sposób, który opisałem.
Jakby tego było mało, pozostaje nam ze zdumieniem stwierdzić, że nie mamy żadnej regulacji obrotu i słuchawki – choć mają kątowe pady, z tyłu ugniatają głowę za mocno, a z przodu za słabo. W praktyce powoduje to poczucie dyskomfortu, jakby słuchawki leżały nam na głowie niedokładnie, z tyłu gniotąc głowę, a z przodu mając nieszczelność.
Co więcej, podczas użytkowania generuje to tendencję do przesuwania się słuchawek w stronę tyłu głowy. Choć więc mamy sporo miejsca na uszy, a same słuchawki nie są specjalnie ciężkie jak na planary, całościowy pakiet jest coraz bardziej poniżej oczekiwań.
Dlatego pozostaje mi stwierdzić, że Edition XS miały lepszy, bo bardziej konwencjonalny, pałąk, który nie powodował takich problemów użytkowych, jednocześnie będąc elementem tańszym w produkcji.
Wyposażenie – już lepiej
Na plus można zaliczyć za to etui, które jest miłym odejściem od poliuretanowego stojaka wyglądającego skrajnie odpustowo, a także po raz kolejny kabel, który nie przypomina – mówiąc wprost – sztywnego pejcza przeznaczonego do katowania się nim codziennie.
Jakość wykonania całościowo
Tak więc o ile całość wydaje się na pierwszy rzut oka ciekawsza od Edition XS i ładnie prezentuje się na zdjęciach w sklepie, o tyle w rzeczywistości wcale nie stopniujemy sobie tu jakości wykonania czy wygody.
Producent wykorzystuje cały czas te same części co w poprzednich modelach i sprawia tym wrażenie, że nowy model jest swoistym upłynnieniem stanu magazynowego do absolutnego zera.
Z punktu widzenia biznesowego jest to jak najbardziej korzystne dla producenta. Niestety średnio dobrze to wygląda dla nas, jako użytkowników. Możemy bowiem – tak jak tutaj – dostać do ręki mieszankę różnych części, czasami połączonych ze sobą bez żadnego zamysłu i tylko w imię zmniejszonego kosztu produkcji, tudzież wymuszonego odróżniania się.
Dlaczego nie jest to analogia do Audio-Techniki i ich serii AD? Producent zrobił unifikację części raz i więcej do tematu nie wracał, stopniując generalnie tylko dźwięk i to w sposób wyraźny. Przykładem jest dźwięk np. AD500X i AD900X, a potem porównanie tego do AD2000X. Różnice są ewidentne, bardzo wyraźne i niezaprzeczalne. ATH nie cofało się do poprzednich konstrukcji w nowszych iteracjach serii AD, zaś flagowe ADX5000 były już kompletnie nowym projektem.
Jakość dźwięku Hifiman Ananda Nano
Pomiary były wykonywane po z tego co pamiętam zalecanych przez producenta 100-150 godzinach wygrzewania, obierając za cel tą drugą wartość. Zmian pod wpływem wygrzewania jednak nie zaobserwowałem, bo i nie ma tu się co wygrzewać. Przetworniki magnetostatyczne od zawsze były reklamowane jako mające przewagę nad elektrodynamicznymi właśnie w tym, że nie muszą być wygrzewane (brak zawieszenia). Dziwi mnie trochę więc, że jest to zalecane. Więcej w tym temacie można znaleźć w tym wątku na Reddicie.
Wracając do przedmiotu recenzji, właściwie wystarczy ten jeden wykres, aby stwierdzić, że zmiany w Anandzie Nano są bardzo malutkie względem tego, co już wcześniej widzieliśmy:
Hifiman Ananda Nano to cały czas te same granie Hifimana, a więc równe, neutralne strojenie, na którym producent odpuszcza delikatnie średnicę, za to całą energię przesuwa na sopran, który może w określonych sytuacjach dać się we znaki. Scena jest szeroka, ale nie generuje mocno przestrzeni w głąb. Kształtem jest to mocniejsza elipsa. I w zasadzie tyle można powiedzieć na temat brzmienia Ananda Nano. Mamy tu ich klasyczną, wyraźnie rozjaśnioną V-kę.
Dodatkowym problemem podczas pomiarów był brak rotacji muszli, który powodował problemy z odczytami na basie (leakage). Oto jak mocno może to wpłynąć na odczyt (brązowy wykres – pomiar z dociskiem):
Nawiązując do tego, co pisałem o serii AD u ATH, nie ma tu dużego stopniowania brzmienia. Czasami coś tam się dzieje na skrajach, ale notorycznie obracamy się w kręgu tego samego projektu i tonalności. Może wręcz aż do znudzenia. Najwięcej zmian zaobserwować możemy na tle poprzedniego, pierwszego wariantu modelu Ananda:
„Anano” są faktycznie ich rozwinięciem. Jest równiej na środku, mamy lepszy subbas, którego i tak tu w zasadzie w dużej części nie usłyszymy, ale poza tym to wszystko. Co najważniejsze, nie są to zmiany ogromne. W dużej mierze poruszamy się w obszarze zabarwienia i kosmetyki.
Choć nasze uszy i mózg mogą nam próbować mówić, że jest lepiej, to gra inaczej, musi grać inaczej, warto było dopłacić, na tle Edition XS jest jeszcze mniej różnic:
Aczkolwiek wciąż można się silić na tezę o pewnym ich rozwinięciu, przynajmniej z perspektywy tonalności.
Dochodzi przez to do sytuacji identycznej, jaką opisywałem wcześniej w akapicie o jakości wykonania: tak naprawdę przestaje liczyć się to, jak słuchawki są strojone, bo przeradza się to jedynie w kosmetykę, a każdy kolejny model w odsmażany w kółko ten sam kotlet na tym samym projekcie bazowym przetwornika, albo nawet czasami wprost tych samych.
Czystość
Znacznie ciekawiej robi się natomiast w temacie zniekształceń. Te dla lewego kanału:
Szokujące poziomy. Prawy kanał:
Na prawym kanale również kolorowo. Dosłownie. Słuchawki odnotowują mocne fale odbite, nie radząc sobie w efekcie z dużymi natężeniami. Choć w punkcie pomiarowym mamy np. całkiem jeszcze przyzwoite ok. 0,4% THD, w 2,74 kHz lecimy sobie wesoło na 14,5%. Nie są to normalne wartości i wskazują na duże problemy konstrukcyjne.
Dla pewności, test na zupełnie innym sprzęcie źródłowym:
Praktycznie bez zmian w strukturze zniekształceń. Wniosek: to nie wina urządzenia źródłowego.
THD+N vs SPL
Stopniując głośność i sprawdzając zniekształcenia dla różnego natężenia dźwięku:
Tonalność nie ulega zmianie. Za to zniekształcenia wyglądają tak (94 dB):
Dla 84 dB:
Dla 74 dB:
Przy mniejszych natężeniach harmoniczne nam się uspokajają, ale nadal pozostaje wystrzał punktowy w sopranie, który przez to może sprawiać wrażenie „siarczystego” podczas odsłuchów.
Impuls i rezonanse
W temacie odpowiedzi impulsowej jest typowo dla planarów:
Rezonanse potwierdzają zaś problemy z poprawnym wygaszaniem się fali akustycznej. Wykres CSD dla lewego przetwornika:
Widać to także na podglądzie spektrum:
Spektrogram dla lewego przetwornika. Bardzo ciekawe artefakty w 1,5 kHz. Spektrogram dla prawego kanału wykazuje identyczne anomalie co lewy przetwornik. Wykluczyć należy więc defekt tylko jednego przetwornika:
Uwagę zwracają tu późniejsze odbicia na osi czasu na środku membrany, co może wskazywać na problemy z jej należytą kontrolą.
Balans kanałów
Jest całkiem w porządku, choć na różnice wpływa fakt, że jeden i drugi pad różnią się od siebie objętością. Mówiąc wprost: słuchawki od nowości mają różne pady.
Sytuacja powtarza się także w scenariuszu dociskowym:
Producent nie trzyma więc specyfikacji również w zakresie nauszników dostarczanych wraz ze słuchawkami.
Całokształt Ananda Nano
Choć wygląda to średnio, jeśli nie wprost źle, z jednej strony da się ich spokojnie słuchać, używać, a korzystanie z nich tak, aby być zadowolonym, jest możliwe.
Z drugiej strony Anandy Nano przestrzeliły szansę na pokazanie się z lepszej strony niż Edition XS, które także posiadały swoje wady, ale broniły się ceną. Tu w moim odczuciu tak nie jest i cały czas zadawałem sobie pytanie, za co mam tu dopłacić prawie dwakroć tyle? Jeśli za uczucie prestiżu albo etui dołączone do zestawu, to kiepski jest to interes.
Jaśniejsze skraje to jedno, jest to kwestia de gustibus i zwłaszcza u osób o ograniczonych możliwościach słyszenia konkretnych częstotliwości Anandy mogą być wręcz objawieniem na plus. I jest to bardzo w porządku, świetnie się sprawdzą w takiej roli i bardzo dobrze, że takie słuchawki istnieją na rynku. To natomiast, czy cena tychże słuchawek jest odzwierciedlona w jakości dźwięku i wykonaniu, to już inna sprawa.
Nawet temat tak banalny jak pady został tu potraktowany lekceważąco. Naprawdę nikt tego nie kontroluje i leci to hurtem tak, jak spada z linii produkcyjnej? We wtorek robią pady grubsze, w piątek chudsze, w poniedziałek przychodzi ekipa montująca i biorą to, co wypadło? Trafią się nam dwa grubsze – super, będzie lepsza wygoda. Trafią się dwa chudsze – super, będzie lepszy środek pasma bo ucho bliżej przetwornika. Trafią się dwa różne – no cóż, mamy pecha i musimy zamówić sobie zapasowe pady z Ali? Przy słuchawkach za takie pieniądze raczej nie powinno to tak wyglądać.
Dziwi mnie również, że w innych recenzjach nie mówi się o problemach jakościowych Ananda Nano, albo wspomina się je pobieżnie. Zamiast tego, najczęściej gloryfikuje się ich „transparentność, krystaliczność, czystość i rozdzielczość”. Tymczasem nawet na niższych poziomach głośności, na sopranie przekraczamy 1% THD+N, a więc nie da się tego nie usłyszeć. Pierwotnie myślałem, że jest to problem tego konkretnego egzemplarza, ale przebiegi tonalne wyglądają w porządku, a rezonanse pojawiają się także i u innych osób wykonujących pomiary. Po prostu słuchawki „wysiadają z wagonu” już przy progu 75-80 dB i być może więc nie bez powodu producent nie podaje wartości THD w danych technicznych.
Myślę, że jakiekolwiek dywagacje na ten temat i tak trzeba będzie odłożyć na bok, a przynajmniej do czasu przetestowania jeszcze czegoś droższego i będącego kolejnym krokiem na drabince produktowej Hifimana. Jeśli problemy tutaj zaobserwowane znikną, wówczas ograniczyć się będziemy mogli na szczęście tylko do linii Ananda, albo nawet faktycznie tylko partii/egzemplarza. Jeśli będzie to samo, to znaczy, że tak kształtują się możliwości produkcyjne Hifimana. Jeśli zaś będzie powtórka i sytuacja gorsza w droższym modelu w stosunku do tańszego (lub kilku tańszych), to będzie to już bardzo zastanawiające.
A jeśli odrzucić wszystko to, co napisałem o jakości wykonania, o padach, o wygodzie, a także zignorować pomiary i skupić się po prostu na słuchaniu muzyki na normalnych poziomach głośności, to jak Anandy Nano wówczas się prezentują? W zasadzie tak samo, jak Edition XS, tylko że bardziej atakując na sopranie z punktowo słyszalnym wybiciem THD i mając nieco lepsze zejście. Tenże atak potrafił przy dłuższych odsłuchach zmęczyć m.in. właśnie z powodu słyszalności zniekształceń, czasami dał o sobie znać w tym czy tamtym utworze, ale to też wynika z tego, że doskonale słyszę sopran i nie ma potrzeby, aby słuchawkami mi go jeszcze bardziej eksponować.
Jeśli jesteście już zadowolonymi posiadaczami Anand Nano, zaryzykowałbym stwierdzenie, że tak samo dobrze sprawdzą się Wam Edition XS. A ponieważ zostanie się wówczas trochę pieniędzy w kieszeni, zaoszczędzone środki lepiej przeznaczyć na dobry sprzęt źródłowy. Bowiem jeśli mamy słuchawki grające bardzo podobnie, miejscami nawet czyściej, z lepszą ergonomią i za połowę ceny, to wybór staje się dosyć oczywisty.
Czy lepiej Hifimany byłoby parować z lampami? Przy takich parametrach jakie posiadają, a także w kontekście niedawnej recenzji Feliksa Elise, chyba bym odpuścił. Wygląda to trochę jak ratowanie ich w ten sposób na siłę. A do tego w porze letniej będzie się na nas mściło. Niemniej, są to Wasze pieniądze. Czy je szanujecie i jak je szanujecie, to już rzecz całkowicie indywidualna.
Najprościej byłoby zaakceptować fakt, że nie jest to do końca dobry produkt i przejść do porządku dziennego. Jako ogromnego fana słuchawek, Anandy Nano oraz potencjalny (techniczny) kierunek przez nie wyznaczany w ogóle mnie nie przekonują. I najlepsze jest to, że nie powołuję się nawet na konkurencyjne konstrukcje, a wprost na ofertę samego Hifimana. To też o czymś świadczy i może wskazywać zarówno na to, że producentowi przypadkowo udało się dowieźć bardzo dobry tańszy produkt z wcale nie mniejszym potencjałem (coś jak AD500X), jak i na to, że są to negatywne konsekwencje forsownych oszczędności i pozorowanego progresu. Tu już niech każdy sam zdecyduje z którą wersją bardziej by się zgodził.
Podsumowanie
I tak oto dojechaliśmy do końca recenzji. Droga była bardzo kręta i wyboista, a opis tego jak słuchawki odebrałem i jak się pomierzyły, skutkuje tym razem przybyciem na miejsce z bardzo mieszanymi uczuciami w kontekście ceny.
Na początku byłbym gotów stwierdzić, że trochę winne są temu Edition XS, ale tak naprawdę jest to tylko +1 do listy ewentualnych alternatyw dla tych słuchawek.
Jak się okazało, dźwięk modelu Ananda Nano tylko kosmetycznie różni się od swojej pierwszej wersji, a przecież mieliśmy jeszcze po drodze drugą. Co więcej, technicznie Anandy Nano grają gorszą jakością niż wspominane Edition XS, czyli produkt tego samego producenta oferowany za mniej. Mają kilka zalet nad nimi, ale też sporo zauważalnych wad.
Sytuacja jest więc kuriozalna i to o tyle, że mówimy tu o praktycznie nowych słuchawkach, dla świętego spokoju wygrzanych przez 150 godzin zgodnie z tym, co rekomendował sam producent. Nie jest to więc sprzęt specjalnie używany ani katowany. Praktycznie pachnące wciąż nowością słuchawki, które sami kupilibyśmy dla siebie w jakimkolwiek sklepie i nie zauważyli żadnej różnicy.
Jakość wykonania jest trochę zastanawiająca. Plus za kuferek przenośny i elastyczny kabel, ale sama budowa pozostawia w tej cenie do życzenia. Najbardziej bolą tandetne plastiki muszli oraz nierówno wypełnione pady. Nawet na pakowaniu zaoszczędzono, gdyż jest to zwykły karton z naklejką od odpowiedniego modelu, a w środku brak wypełnienia i tylko rzeczony kuferek, stanowiący jedyną formę zabezpieczenia w transporcie. Przy cenie takiej a nie innej, uważam, że Edition XS znacznie lepiej się broniły. Tylko 5/10.
Jakość dźwięku jest również kontrowersyjna, a przynajmniej problematyczna w ocenie. Z jednej strony słuchawki grają i robią to bardzo podobnie jak poprzednie iteracje/modele, całkiem scenicznie i z dobrze ułożonym basem. Z drugiej, gdy tylko wchodzimy na wyższą głośność, na jaw wypada z szafy już nawet nie jeden trup, a pół gminy. Teoretycznie słuchamy w praktyce na niższych natężeniach, owszem, ale wyższe są standardem który słuchawki muszą spełniać bez żadnych problemów. Anandy Nano ratują lepsze technicznie skraje na tle Edition XS, tak więc w dźwięku wybroniły się z moooocno naciąganą oceną 7/10, aczkolwiek zastanawiam się, czy nie powinno być tu 6/10 biorąc pod uwagę ich rzeczywistą cenę katalogową.
Ergonomia to jeszcze raz niska ocena, bo na 4/10. Składa się na to konieczność dbania o słuchawki bardziej niż o swojego siusiaka pijąc głośno sznapsa w klubie dla nożowników. W dodatku mamy tu niezapomniane atrakcje w postaci brak obrotu muszli, zjeżdżania słuchawek w stronę tyłu głowy i uczucia nierównego przylegania. I za to wszystko chce się katalogowo 3700 zł. Słuchawki miały być lepsze lub równorzędnie dobre względem Edition XS także w tym zakresie, a okazały się być przynajmniej sporym znakiem zapytania. Na Reddicie sporo osób narzeka na pałąk i jego mechanizm rozsuwu po czasie, ale ponieważ na testy trafiła nowa sztuka, mechanizm nie zdążył ujawnić jeszcze swoich wad. A niespecjalnie logicznym (i uczciwym) byłoby pisać o przyszłości, która może kiedyś nastąpi, a może nie. Gdyby jednak od nowości pałąk wykazywał się opisywanymi na sieci defektami (rozłażący się plastik, wyrabianie się kulki oporowej), prawdopodobnie odbiłoby się to również na ocenie za jakość wykonania.
Tak więc z notami 5/10 za wykonanie, 7/10 za dźwięk w stosunku do (aktualnej) ceny oraz 4/10 za ergonomię, która powoduje, że to użytkownik musi dopasowywać się do słuchawek a nie słuchawki do użytkownika, z notą końcową 5,7/10 Anandy Nano klasyfikują się jako słuchawki raptem przeciętne z plusem (5,2/10 jeśli brać pod uwagę cenę katalogową bez obniżek, 4,5/10 jeśli słuchawki wykazałyby się dodatkowo zgłaszanym na Reddicie problemem z pałąkiem).
Niestety na ten moment nie widzę specjalnego sensu nabycia modelu Ananda Nano, jako że na tle Edition XS dostajemy tu niewiele więcej w tonalności za cenę gorszej czystości, gorszej ergonomii oraz wyższej ceny. Wady przewyższają zauważalnie zalety i niestety moje dywagacje z recenzji EXS na temat opłacalności się na tym etapie potwierdziły. Nawet na logikę, jeśli możemy od tego samego producenta dostać niemal identyczne słuchawki pozbawione wielu wad i problemów za połowę ceny, to przypomina mi się slogan z pewnej starożytnej już reklamy o nie widzeniu różnic i przepłacaniu.
Pozostaje mieć nadzieję, że droższe modele zaprezentują się lepiej, a o czym możliwe, że będzie okazja również się przekonać.
5.7/10
Sprzęt w momencie pisania recenzji jest dostępny do kupienia za ok. 2550 zł (sprawdź najniższą cenę i dostępność)
Zalety:
- przewiewne i otwarte
- dużo miejsca na uszy
- odpinane okablowanie które tym razem jest bardzo elastyczne
- fajny kuferek w zestawie
- plus do niskiego basu względem pierwszej Anandy
- obszerna scena
- dobre do muzyki elektronicznej i przestrzennej
- mogą nadawać się jako słuchawki do gier
Wady:
- jasność i przesunięcie barwy z racji szeroko podniesionego sopranu
- bardzo skromna skala różnic względem pierwszej Anandy
- wyraźne punktowe wybicie THD na sopranie już przy niskich głośnościach
- katastrofalne pomiary THD na wyższych natężeniach: duże problemy z kontrolą membrany
- brak mechanizmu obrotowego powoduje dyskomfort
- wady konstrukcyjne pałąka/opaski powodujące mocne naciągi podczas zakładania
- tendencja do zjeżdżania w stronę tyłu głowy
- bardzo łatwy do zadrapania lakier muszli
- ostre krawędzie grilla maskującego
- nierównomierne wypełnienie padów
- oszczędzanie nawet na wypełnieniu pudełka
- niska opłacalność względem np. Edition XS
Panie Jakubie, jestem w szoku czytając stwierdzenie „bardzo skromna skala różnic względem pierwszej Anandy”. Nie miałem niestety pierwszej wersji, ale miałem przez miesiąc wersję drugą – Stealth Magnet (która w każdej recenzji była opisywana, jako lepsza od pierwszej pod każdym względem). Porównywałem te Ananda Stealth Magnet przez dwa tygodnie z Ananda Nano. Nie wiem, czy ze względu na mój (raczej młodszy) wiek, ale dla mnie różnice w brzmieniu były wyraźne, na plus dla Nano, a miałem dwa egzemplarze na stole. Mój teść mimo znacznej różnicy wieku miał te same odczucia mimo, że przed odsłuchem niczego mu nie sugerowałem. Powiem więcej, przez dwa tygodnie porównywałem je z Arya Stealth Magnet i mnie bardziej przypadły do gustu właśnie Ananda Nano ze względu na szybkość, więcej detali na skrajach i lepsze obrazowanie źródeł pozornych, mimo nieco gorszej jakościowo i ilościowo średnicy. Odsłuch nagrań CD i Hi-Res na dobrej klasy DAC i wzmacniaczach słuchawkowych.
Wrażenie detaliczności masz podbite sztucznie na harmonicznych składowych dźwięku tam jest przecież ten pik thd – on podbija to wrażenie. Jednak przez to dźwięk się zrobi po niewielkim czasie męczący i sztuczny. Ogólnie to cześć i chwała firmie HiFiMan – ta słuchawka się po prostu różni – czyli jak to wszystkie wynalazki jest po prostu gorsza niż te z thd poniżej 1% (czyli spełniające normę DIN HIFI z lat 70 dwudziestego wieku wersją 1). A dlaczego cześć i chwała – bo robą to na harmonicznych czyli człowiek czuje że jest inaczej, a nerwusy (zwani czasem audiofilami) podniecają się że odkrywają kolejną wersie świętego grala audio. Dobra recenzja złej słuchawki.
Dziękuję za recenzję.
Posiadałem Edition XS około roku, gdy spróbowałem Anand Nano. Ogólnie uważałem je za upgrade, za słuchawki lepsze technicznie, chociaż łapałem się na tym, że jak jestem zmęczony, sięgam z powrotem do Edition XS. Nano są dużo jaśniejsze i bardzo rozdzielcze oraz transparentne, aż do bycia zbyt ostrymi na granicy dyskomfortu. Ostatecznie stanęło wtedy na Aryach Stealth, co okazało się kompromisem między lekko ciemnymi w średnicy XS, a laserowo ostrymi w ogólnym przekazie Nano. Będąc przy okazji znacznie lepszymi technicznie – ze zbliżoną rozdzielczością, ale bez wiercenia uszu. (Przynajmniej nie w takim stopniu, bo trochę EQ po sopranach też oberwały) I z lepszą sceną.
Przyznam, że chętnie zobaczyłbym w nieodległej przyszłości recenzję HE1000SE. Mój mocny kandydat na zastępstwo Aryi za jakiś czas.