Echo Sound Power Guardian cz. 2 – analiza konstrukcji i zasada działania

Niedawno pochylałem się nad interesującym (zdawało się) filtrem sieciowym Echo Sound Power Guardian za 4800 zł. We wszelakich deklaracjach, a nawet recenzjach, było to urządzenie tak bardzo obiecujące, że aż trudno było uwierzyć. A że jestem człowiekiem dociekliwym, postanowiłem zgłębić bardzo wnikliwie od strony jego budowy.

Tak więc bowiem, jak uczyniłem wówczas honory producentowi testowanego urządzenia, przyjmując je na warsztat w czynie społecznym, tak będę teraz czynił honory nam, dociekliwym. Dociekać będziemy odpowiedzi na pytania:

  • Dlaczego to urządzenie nie zadziałało korzystnie na dźwięk, a wręcz go delikatnie zaczęło psuć?
  • Jaka jest jego faktyczna zasada działania i realny zakres tegoż?
  • Co takiego siedzi w środku co powoduje, że aż tyle to kosztuje?
  • Jeśli nic nie robi z dźwiękiem, to z czym i co dokładnie robi?
  • Czy jest to urządzenie zbudowane poprawnie i bezpiecznie?
  • Dlaczego firma nagle zakończyła działalność (tak po prawdzie nigdy nie istniała)?

Recenzja więc recenzją, a analiza analizą – jako moją prywatną już inicjatywą, na którą poświęciłem naprawdę mnóstwo czasu. Aby oddać producentowi to, co producenckie, a czytelnikom to, co poczytne. Niczym Cezarowi to, co cesarskie. I tym razem z punktem odniesienia, którego zaszczytną rolę pełni listwa Acar F5 Pro za skromne 68 zł.

 

Echo Sound Power Guardian na tle Acar F5 Pro

Poniższy materiał ma charakter edukacyjno-analityczny i jest pisany na podstawie ogólnodostępnych informacji, bez naruszania praw autorskich lub tajemnic handlowych. Analizowane urządzenie zostało przesłane do testów bez umowy komercyjnej, bez zobowiązań recenzenckich oraz bez wynagrodzenia. Listwa zasilająca Acar F5 Pro została zakupiona do celów porównawczych ze środków własnych. Artykuł nie jest reklamą ani promowaniem któregokolwiek z wymienionych produktów. To tak, aby była jasność.

Podczas analizy technicznej użycie gaśnicy nie było konieczne, a pingwinki naprawdę są całe i zdrowe.

 

Szybkie przypomnienie z części 1 i suplementu

W poprzedniej recenzji badałem wpływ urządzenia na dźwięk słyszany w słuchawkach i głośnikach. Tak bowiem urządzenie było reklamowane. Niestety testy wykazały, że żadne zmiany nie zachodzą, a wręcz następuje mikroskopijny regres. Metodologia była prawidłowa, gdyż szukaliśmy zmian w przestrzeni audio, na które powoływał się producent.

Słuchawki wykorzystane w teście, a więc Audeze LCD-XC, to zamknięte i czułe planary. Jeśli coś miałoby się tam tonalnie zmienić w dźwięku, wykrylibyśmy to od razu jako zmianę. Jak sami widzieliście, dźwięk słuchawek pozostał niezmieniony. Nie przeczy to temu, że urządzenie „działa”, ale nie badam tego, czy „coś robi”, tylko czy robi w domenie spektrum audio. Tak było reklamowane, miały się tam cuda w dźwięku dziać, a jednak słuchawki kompletnie nie zareagowały.

Sama recenzja wywołała ogromne emocje, które odbiły się nazwą firmy (czyli echem) na branżowych portalach i forach, ale również pod materiałem Tonu Składowego. Rodzi się zatem pytanie: co takiego kryje się w tym urządzeniu, że powoduje takie emocje i wręcz paniczne reakcje? Podobno wszystko było w porządku, a sam producent za tenże produkt ręczył wielokrotnie w rozmowach ze mną, jak również w korespondencji. Więc dlaczego firma po dwóch dniach od publikacji nagle znika i kasuje wszystko co się da?

W każdym razie odpowiedzi na to będę starał się tu poszukać, czując się coraz bardziej jak bloger śledczy, tak więc polski Amirm dalej na tropie…

 

Kroki poczynione w tej części recenzji

Recenzja sprzętu z perspektywy użytkownika to jedno, ale ocena techniczna to już zupełnie inna sprawa. Tym bardziej skomplikowana, że wiele rzeczy wyszło przed, po i w trakcie jej trwania. Przez wyniki pomiarowe w konstrukcję, a z niej w kwestie prawne i ekonomiczne. Wszystko to ma swoje wzajemne zależności i konotacje. Tak więc tym razem doszło chociażby:

  • zakupienie z własnych środków listwy filtrującej specjalnie do celów porównawczych i pomiarowych (Acar F5 Pro),
  • brak zerwania plomb gwarancyjnych podczas analizy i inspekcji,
  • uzyskanie formalnego potwierdzenia odbioru urządzenia w stanie sprawnym, kompletnym i z nienaruszonymi plombami (uzyskane via SMS),
  • zastosowanie sprawdzonej i opisanej metodologii pomiarowej w warunkach standaryzowanych, za wiedzą i zgodą samego producenta (+ dodatkowe kilkukrotne wyjaśnienia telefonicznie),
  • próba uzyskania dostępu do wymienianych w materiałach reklamowych badań naukowych oraz osób, które je przeprowadzały (odmowa),
  • poświęcenie czasu na dokształcenie się pod kątem maksymalnie rzetelnego przeprowadzenia tak recenzji, jak i niniejszej analizy,
  • konsultacja uzyskanych tu zdjęć z osobami z uprawnieniami SEP/dozoru oraz z doświadczeniem w konstruowaniu elektroniki audio,
  • dodatkowa weryfikacja poczynionej metodologii (prawidłowa, adekwatna do testu sprzętu opisywanego w taki sposób),
  • ponowne konsultacje z kanałem Ton Składowy celem uzyskania komentarza video,
  • konsultacje z moimi discordowiczami celem uzyskania dodatkowych opinii, porad i materiałów,
  • prośba do właściciela portalu Stereo i Kolorowo o informacje w kontekście nieopublikowanej recenzji (uzyskane na piśmie).

Bardzo lubię wspominać o takich formalnościach, bo zawsze pokazuje to i przypomina mi samemu, jak wielki ogrom pracy poświęcany jest na tego typu publikacje. Co do tego co pisałem w cz.1, do dnia dzisiejszego nie otrzymałem od klienta firmy żadnej informacji.

 

Częściowa wiedza na temat wnętrza i chęć jej rozszerzenia

W sytuacji, gdy producent zastrzega wnętrze urządzenia jako jego cyt.: „część intelektualną”, zakładam np. specjalnie zamawiane i projektowane płytki, unikatową elektronikę lub opatentowane schematy połączeń. Mogą to być chociażby specjalne moduły filtrujące podłączane szeregowo na płytę główną albo zespoły tłumiące na topologii wielostopniowej. Jednym słowem, Twórca wykonał indywidualną pracę, która jest jego unikalną/opatentowaną własnością. Urządzenie na testy przyszło zatem zaplombowane. Plomby na urządzeniach audio są standardem i ich obecność naturalnie nie powinna nikogo dziwić.

W pierwszej części recenzji pisałem o tym, iż otrzymałem od producenta kilka zdjęć wnętrza urządzenia, ale bez kluczowych elementów filtrujących. Zostały one przysłane przez niego z jego własnej inicjatywy. Producent zaznaczył, aby zdjęć tych nie publikować i tak, jak zapewniałem go na piśmie oraz telefonicznie, słowa dotrzymać zamierzam. Jest to dżentelmeńska umowa między nami i zawsze takim prośbom hołduję.

Natomiast nie podpisywaliśmy żadnych deklaracji lub zakazów inspekcji wnętrza gotowego już urządzenia. Pierwotnie nawet nie miałem w planach tego czynić, ale zachowania producenta, w kółko powtarzane te same zapewnienia itd. spowodowały, że moja ciekawość została najpierw wzniecona, a potem rozpalona do granic możliwości. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś chciał coś przede mną schować. Mam nie grzebać, nie mogę o tym pisać, a nawet nie mogę o tym myśleć. Jednocześnie producent zaklina się na wszystkie świętości, że sprzęt jest pomierzony, sprawdzony, genialny i bezbłędny. Tymczasem leżą obok mnie sprzęty, które sam zrobiłem, pomierzyłem i nie muszę nikogo do ich jakości przekonywać, bo po prostu ją realnie zapewniłem.

W psychologii potocznej to, co producent zastosował, nazywa się efektem nadmiernej perswazji. Gdy ktoś daje za dużo uzasadnień, aby nas przekonać, zaczynamy myśleć, że musi być jakiś haczyk, skoro tak bardzo się stara. Tak więc postanowiłem sprawdzić.

 

Dostęp do wnętrza Echo Sound Power Guardian bez naruszania plomb

De facto każdy klient Echo Sound sam może dokonać inspekcji wnętrza swojego egzemplarza bez naruszania plomb. Wystarczy bowiem… odkręcić gniazda. Ponieważ urządzenie było przekazane w celu testów, recenzent może dokonać nieinwazyjnych oględzin technicznych nie naruszających fizycznie plomb. W ich skład wchodzą np. zdjęcia elementów widocznych po swobodnym demontażu niezaplombowanych części. Ich odkręcenie, zajęcie się śrubami montażowymi lub spojrzenie przez istniejące otwory serwisowe są uznawane za nieinwazyjne i normalne przy testach recenzenckich. Takimi są właśnie gniazda IEC oraz Schuko, które są niezaplombowane.

Oczywiście nie zachęcam, bo każde urządzenie 220-240V AC jest niebezpieczne. Więc jeśli nie ma ku temu wyraźnego powodu, ręce lepiej trzymać przy sobie. Co najwyżej można skorzystać z pomocy doświadczonego technika, który dokona takowej inspekcji.

Proces rozkręcania gniazda Echo Sound Power Guardian

Wspomniane otwory są tak duże (zwłaszcza Schuko), że można jak się okazuje bez problemu rzucić okiem do środka. Musi się to jednak odbywać z pomocą latarki rowerowej + lusterka teleskopowego. Ponieważ – znów to podkreślę – inspekcja musi odbywać się w sposób nieinwazyjny, najlepszym i najbezpieczniejszym sposobem jest zostawić wszystko tak jak jest.

Oznacza to np. brak rzeczywistego odkręcenia przewodów od gniazd (złącza śrubowe) czy innego rozłączania elementów. I tak też tutaj się to odbywało. Stąd chociażby często wchodzące gniazda w kadr.

Wybebeszone gniazdo Echo Sound Power Guardian

Otrzymałem formalne potwierdzenie od producenta, że egzemplarz po inspekcji przyszedł w stanie nienaruszonym, kompletnym i sprawnym. Oczywiście wcześniej wyjaśniłem podstawę, zasadność oraz zakres inspekcji wnętrza.

 

Obudowa i konstrukcja zewnętrzna urządzenia

Zacznijmy od wyglądu. Zewnętrzna obudowa jest solidna i metalowa. W tej wersji fronty są malowane proszkowo na czarno, zaś korpus jest aluminiowy w swym naturalnym kolorze. Naprawdę fajnie się to prezentuje na pierwszy rzut oka. Trzeba byłoby się doszukać tego po modelu tejże obudowy, że jest ona opisywana jako IP68 External Enclosure. W sytuacji, gdy nastąpiły (konieczne rzecz jasna) przeróbki, oczywiście traci ona swoje właściwości odpornościowe na zalanie oraz cechy pozwalające do stosowania na zewnątrz. Nie otrzymujemy też widocznej na zdjęciu blaszki montażowej.

Taka obudowa okazało się, że kosztuje na Aliexpress 194,59 zł:

Obudowa Power Guardian którą można kupić na Ali

Śrubki miedziane są po 5,33 zł /10 sztuk, również Ali. Na jedno urządzenie przypada 8, więc można potraktować pozostałe jako zapas:

Miedziane śrubki dostępne na Aliexpress

Kolejna rzecz, to identyfikacja gniazda głośnikowego. Nie jest to trudne, gdyż podał ją sam producent gniazda na sobie: jest ono marki GAOFEI (napis od czoła). Wychodzi 41,08 zł za komplet, ale korzystamy z jednego, więc za sztukę mamy 10,27 zł. Pozostałe gniazda (Schuko i IEC) również możemy łatwo zidentyfikować:

Gniazdo GAOFEI służące do podłączenia filtru masy.

 

Gniazdo IEC miedziane dostępne na Aliexpress.

 

Gniazdo Schuko rodowane dostępne na Aliexpress.

Na tym etapie całą obudowę możemy skompletować sami w kwocie całkowitej: 260,68 zł. Żaden z wymienionych elementów nie posiada w sobie cech projektu indywidualnego na tym etapie z tego co widzę, choć jako takowy był mi on przedstawiany.

 

Konstrukcja wewnętrzna

W środku mamy dwa symetryczne, prostokątne rzędy kondensatorów, oklejone matą izolacyjną Vibrofiltr PRO 2.0. Jako dodatkowy materiał pomocniczy, celem ustalenia czy aby urządzenia są powtarzalne, posłużę się zdjęciem z wycofanej z publikacji recenzji na portalu Stereo i Kolorowo (za zgodą właściciela portalu, p. Ludwika Hegla):

Widać tu doskonale topologię i konstrukcję wersji standard, czyli bez filtracji masy. Moi discordowicze odnaleźli oryginalny tekst w formie zarchiwizowanej (źródło: webarchive.org). Poniżej fragment z owym zdjęciem:

fragment recenzji Echo Sound Power Guardian na portalu stereoikolorowo

Powodów usunięcia nie mogę wyjawić (prośba autora), ale również nie doszukał się on żadnego wpływu na dźwięk. Daje to więc realny stosunek recenzji 2 do 1. Natomiast matę taką jak na zdjęciu można kupić na Allegro za 19,50 zł:

Mata izolacyjna Vibrofiltr używana w autach znalazła się w Echo Sound Power Guardian

Są nią owinięte wszystkie elementy w środku. Wspomniane prostokątne rzędy kondensatorów filtrujących są połączone ze sobą między blokami przewodem pod płytką. Z modułu EMI – znajdującego się na środku między nimi – wychodzą do nich odnogi prądowe. Powiedzmy, że koszt obu bloków szacujemy na 100 zł.

Całość opiera się na ogromnej płytce prototypowej, czyli uniwersalnym PCB z perforacją do połączeń przeplatanych. W tym projekcie pełni to funkcję konstrukcji nośnej (i swoistego separatora). Nadal nie doszukałem się tu elementów stanowiących unikatową własność intelektualną, a na pewno nie jest nią wykorzystanie takiej płytki ani aranżacja elementów.

W każdym razie, można je dostać po 25,69 zł za 2 szt. i ponownie na Ali:

Płytki prototypowe THT z kondycjonera Power Guardian

 

Połączenia kablowe w środku

Gniazda IEC i Schuko są połączone wyłącznie z modułem filtracji prądowej (i zakładam pośrednio z rzeczonymi bateriami kondensatorów) za pomocą grubych, posrebrzanych przewodów (prawdopodobnie głośnikowych). Zastosowanie takowych przewodów, w szczególności srebra, potwierdzają – wg opisów i deklaracji producenta – naukowcy i badania naukowe. Do tego tematu jeszcze wrócimy, gdyż nie był on w stanie podać mi jakiegokolwiek opracowania, linku, PDFa, a nawet personaliów i kontaktu do autorów tychże badań. Nieznani naukowcy, tajne badania w sekretnych laboratoriach… czyż nie działa to na wyobraźnię?

W każdym razie, można kupić taki kabel za 36,79 zł od metra (i z prawidłowym przekrojem) we wiadomym miejscu:

Przewód srebrny do Echo Sound Power Guardian

Kabelki są względem siebie identyczne i oznaczone jedynie za pomocą etykiet naniesionych niebieskim długopisem na taśmę papierową. Czy aby jest to zgodne np. z normą PN-EN 60445:2018-01, a zatem zasadami sztuki – mam spore wątpliwości, choć o takiej zgodności zapewniał mnie sam producent. Tak samo w zakresie normy LVD (2014/35/UE), co do spełniania której też je mam. Tu na pewno wypowiedzieć się będą mogły osoby z uprawnieniami SEP i wiedzą na ten temat. Niech same ocenią.

Wnętrze kondycjonera

Producent zdecydował się nie zastosować wyłącznika i bezpiecznika. Jako argumentację podano zaburzanie swobodnego przepływu prądu, a co podkreślano bardzo często w (skasowanych już) opisach produktu. Gniazdo IEC ma poza tym dolutowaną dodatkową cewkę toroidalną bezpośrednio do przewodów L i N. Według idei producenta miała ona służyć dodatkowej filtracji na wejściu, choć technicznie urządzenie ma już dedykowany filtr EMI/RFI.

Wnętrze kondycjonera

Jej parametry nie są niestety znane i w rozmowie telefonicznej odmówiono mi ich podania. Na zdjęciu poniżej uwagę zwróci za to pewnie równość wycięcia otworu na IEC w obudowie (co jest przyznam dziwne, bo producent samej obudowy oferuje od razu wykonywanie w niej niezbędnych otworów):

Wnętrze kondycjonera

Tak czy siak, na tym etapie możemy spróbować odtworzyć elementy wymienione wyżej samodzielnie za jakieś 169,14 zł.

 

Filtr sieciowy EMI/RFI

Biała płytka z charakterystycznym wcięciem, osłoniętymi z góry gniazdami i chińskimi oznaczeniami też bardzo szybko daje się zidentyfikować na Ali. Jest to prosty filtr EMI 4-stopniowy na cewce podwójnej (czyli mamy już trzy), w metalowej obudowie. Na Ali istnieje tylko jeden model takiego filtru w dwóch wersjach. Jak zakładam, zastosowano najmocniejszą 10A. Urządzenie opisywane jest jako 12A, więc może te +2A przypadają na opisywaną wcześniej cewkę przy IEC i producent tak to sobie zsumował. Są to jednak tylko moje domysły. W rozmowie telefonicznej nie padła odpowiedź na pytanie skąd wzięło się akurat 12A.

Wnętrze kondycjonera

Moduł EMI jest dostępny również w słabszej wersji 6A. Nigdzie nie widziałem wariantu 12A. Na pewno też nie połączono dwóch modułów 6A razem, gdyż nie zgadzają się wymiary. Widać to też wyraźnie na zdjęciu w recenzji SiK (byłoby to 2x 138 mm vs 250 mm). Producent filtru EMI wycenia go we wiadomym miejscu na 62,39zł:

Filtr EMI/RFI w Power Guardian

Producent na początku mojej rozmowy telefonicznej zapewniał, że filtr jest w całości jego autorstwa.

Wnętrze kondycjonera

Niestety nie posiada on żadnej sensownej specyfikacji. Nie wiemy więc w jakim zakresie i stopniu cechuje go tłumienność częstotliwości. Uwagę moją zwróciło natomiast wytłumienie cewek za pomocą czarnego silikonu. Konstruktor pomyślał nawet o takich drobnostkach, a co zdradza prawdziwego pasjonata z krwi i kości. Przyznam, że sam bym o tym nie pomyślał projektując takie urządzenie, aczkolwiek pamiętam podobne zabiegi u producentów zasilaczy ATX. Tam jednak stosowano najczęściej biały klej nakładany maszynowo.

Oczywiście sam fakt użycia części z Chin nie jest tu żadną ujmą, aby była jasność.

 

Filtr masy

Samotny odczep głośnikowy jest połączony wyłącznie z filtrem masy za pomocą jednego – cieńszego od innych – kabelka. Sam filtr to szary, prostokątny moduł w szczelnym zamknięciu, z otworami na zatrzaski dodatkowo zabezpieczonymi taśmą kaptonową. Jest to jedyny element bez pokrycia matą Vibrofiltr.

Lusterko teleskopowe ujawniło, iż kabelek łączy się tylko z odczepem głośnikowym za pomocą widełek głośnikowych. I czyni to tylko z nim. Tutaj dwie ciekawostki. W komentarzu do pierwszej części recenzji, Ton Składowy zwrócił uwagę na bardzo identyczne urządzenie marki Bazodrut, stojące na sprzęcie jednego z klientów. Widać to było na usuniętym już zdjęciu na Facebooku producenta (mosiężny okrągły przedmiot zaraz obok podobnego filtra marki Entreq):

Filtr masy bazodrut

Szybko przypomniało mi się, że parę dni wcześniej szukałem na własną rękę czegoś, co mogłoby działać zgodnie z ogólnymi opisami producenta jak taki właśnie filtr masy. Toteż natrafiłem (naturalnie znów na AliExpress) na coś, co wyglądało bardzo podobnie i opisywane było również zbliżenie. Co więcej, sądząc po ręcznie wyżłobionym otworze na kabelek od strony IEC (w końcu to wciąż hand made), nie była to część oryginalnie w tym pudełku się znajdująca.

Prawdopodobnie jest to moduł, który na Ali opisuje się per „elektroniczna czarna dziura” lub „pułapka grafenowa GND” za 91,19 zł:

Grafenowy filtr masy z Aliexpress w Echo Sound Power Guardian

Konstrukcja pasowałaby idealnie do tego, co widzę. Producent podkreślał parokrotnie, że to „urządzenie 2 w 1”, a więc filtr masy działa zupełnie niezależnie od filtracji prądu. Pokrywa się to z wszelakimi opisami tego modułu. Filtr trzeba podłączyć kabelkiem (widełki-krokodylek) do bolca w gniazdku. Specjalnie dopytałem producenta i ten potwierdził, że owszem, podłącza się to w taki sposób.

Wnętrze kondycjonera

Co prawda konstruktorem nie jestem, prawa do nazewnictwa nie mam, ale gdybym miał taki filtr masy nazwać, zwałby się u mnie Super Ciekawy Audiofilski Moduł. Przynajmniej patrząc po jego konstrukcji i działaniu.

 

Samoczynnie odklejająca się jedna z plomb, czyli jeszcze lepszy rzut okiem na szczegóły konstrukcji

Jak na ironię nawet plomby okazały się być przeciwko producentowi i po czasie postanowiły same się odklejać (prawdopodobnie niedostosowane do takich obudów i ciepłej pory roku). A to z kolei pozwoliło na jeszcze pełniejsze ukazanie się wnętrza oczom naszym, gdyż paradoksalnie w takiej sytuacji również jest to działanie nieinwazyjne. Fizycznego zerwania plomb nie było, bo po prostu są one fatalnej jakości. Z takiej współpracy grzechem byłoby nie skorzystać przy tak wielkich emocjach i sprzecznych informacjach:

Wnętrze kondycjonera Echo Sound Power Guardian po zdjęciu panelu

Wnętrze kondycjonera Echo Sound Power Guardian po zdjęciu panelu

Wnętrze kondycjonera Echo Sound Power Guardian po zdjęciu panelu

Wnętrze kondycjonera Echo Sound Power Guardian po zdjęciu panelu

No cóż, potwierdziło się wszystko to, co wyżej opisałem, a także zdjęcie z recenzji p. Ludwika. Nie ma mowy o opisywaniu przez kogokolwiek z nas prototypu. Nie jest to też żadne „uszkodzenie wewnętrzne” ani nic z tych rzeczy.

Przy okazji, warto zwrócić uwagę na bardzo małe dystanse zastosowane przy płytkach. Przy ręcznie robionych ścieżkach, dolutowanych na dziko cewkach, wyginaniu się tak dużej płytki THT na osi czasu, może zachodzić naruszenie normy np. IEC62368-1 lub IPC2221 i szansa na zwarcie lub łuki elektryczne. Dno urządzenia nie jest pokryte żadną warstwą ochronną.

 

Szacowany koszt całkowity

Producent oferuje 3 wersje tego urządzenia. Wersje po podwyżkach cen, to przypomnę:

  • zwykła za 3500 zł (obecnie mimo wszystko chyba 4000 zł),
  • SE na lepszych komponentach (nie wiadomo niestety jakich) za 4500 zł,
  • zwykła z kondycjonerem masy za 4800 zł.

Wariant z filtrem masy był wariantem najdroższym. Estymowany łączny koszt wszystkich komponentów Echo Sound Power Guardian widocznych na zdjęciach wyniósł dokładnie 583,40 zł. Gdyby na wszystko wydawany był dowód zakupu, po podatkach (12%) dałoby to ok. 3710 zł dochodu na rękę. I to już po odjęciu policzonego tu kosztu części. Bowiem przy tak niskiej ich wartości, podlegają uproszczonej procedurze celnej i nie ponosi się żadnych dodatkowych kosztów importowych. Kwota ta pokrywa miesięczny koszt ZUS oraz koszty operacyjne małej jednoosobowej działalności gospodarczej. Wystarcza również na zakup podstawowego sprzętu pomiarowego, aby móc takowe urządzenie pomierzyć samemu.

Producent jednak nigdy takich zakupów wg mojej wiedzy nie dokonał, choć w rozmowie telefonicznej padła liczba sprzedanych 8-10 sztuk (na Facebooku można było doliczyć się trzech udokumentowanych fotograficznie). Daje to nam powiedzmy jakieś 30 000 zł na czysto w zaokrągleniu. Tu już można kupić naprawdę fajne urządzenia, w tym czuły oscyloskop aby opracować samodzielnie specyfikację urządzenia, albo fantom, żeby powtórzyć moją metodą weryfikację samodzielnie. Do tego ostatniego sam go zresztą zachęcałem. Wyniki byłyby identyczne z moimi. Takiego zakupu jednak nie dokonano ani nie wyrażono ku temu chęci.

Naturalnie nie lubię wchodzić nikomu w portfel, jednak zastanawia mnie, czy aby na pewno powodem braku certyfikacji CE były rzeczywiście koszty. Przy takim zysku całkowitym, wystarczyłby on w zupełności, by pokryć koszty pełnej jego legalizacji/certyfikacji. Po prostu logicznie mi się to nie spina. Ale ja prosty chłop ze wsi jestem, pewnie czegoś jak zwykle nie ogarniam i nie znam się.

 

Analiza zasady działania i aspektów konstrukcyjnych

Mimo zapewnień producenta co do autorskich rozwiązań, które później przerodziły się w przyznanie, że są tam jednak jakieś elementy gotowe, identyfikacja elementów poszła bardzo sprawnie i łatwo.

Zbyt łatwo.

Wiemy nie tylko, co siedzi w środku, ale nawet ile kosztuje i gdzie to kupić. Spodziewałem się otrzymać na testy rasowy sprzęt do kondycjonowania prądu, po którego testach gały by mi wyszły i trzęsły się niczym galaretka w kształcie trąby słonia. W rzeczywistości ten zaawansowany kawałek inżynierii audio to bardzo prosta konstrukcja oparta na powszechnie dostępnych częściach z chińskich platform sprzedażowych. Są to części gotowe i zdatne do montażu od ręki, nie wykazując w tym wszystkim cech konstrukcji autorskiej i spersonalizowanej pod audio.

Oznacza to, że każdy z nas może ją zbudować samodzielnie, nawet ja, który na niczym się nie zna i nic nie potrafi zmierzyć, bo nic nie rozumie. Chyba zaczynam rozumieć za to powód tak wielkich emocji i paniki, jakie towarzyszą temu urządzeniu. A także czemu producent zareagował w pierwszej chwili stwierdzeniem, że miałem nie zaglądać do środka. Albo później, gdy stwierdził, że moja recenzja nigdy nie powinna się była odbyć. Rzeczywiście z tej perspektywy prawdopodobnie nigdy nie powinienem był otrzymać tego urządzenia. Pech chciał, że tak się stało. Albo inaczej: szczęście, że tak się stało. Zobaczyłem bowiem coś, czego chyba nie powinienem był zobaczyć.

Przeanalizujmy sobie więc dokładniej to, co zobaczyliśmy pod kątem zasadności zastosowania.

 

Sens izolacji antywibracyjnej komponentów za pomocą maty Vibrofiltr PRO 2.0

Generalnie służy ona do wygłuszania aut, a nie elektroniki. Znalazła ona jednak swoje zastosowanie w Echo Sound Power Guardian, prawdopodobnie jako element maskujący + ekranujący (folia aluminiowa, jako że to alubutyl, a nie zapowiadana miedź). Zastosowanie takiego elementu jest jednak bez sensu w świetle faktu, że nie ma tu elementów ruchomych mogących drgania generować.

Choć producent maty Vibrofiltr PRO 2.0 opisuje swój produkt jako „samogasnący” i zgodny z REACH, brak jakichkolwiek konkretnych, weryfikowalnych norm palności lub certyfikatów CE i LVD dyskwalifikuje ten materiał jako komponent urządzeń zasilanych z gniazdka.

Użycie tej maty w filtrze Echo Sound stanowi zatem poważne naruszenie zasad projektowania urządzeń elektrycznych i potencjalne zagrożenie pożarowe – nawet jeśli sama mata jest lepszej jakości niż najtańsze bitumiczne alternatywy. Jej producent bowiem nie podaje żadnych certyfikatów palności (np. EN 13501, UL94, FMVSS 302) – bez tego to tylko deklaracja marketingowa.

Konstruktor okleił matą m.in. kondensatory elektrolityczne, które mogą przecież się zagotować (typowa temp. ~85°C). Taką matą dodatkowo izoluje je termalnie, a obudowa nie posiada żadnych otworów wentylacyjnych i może w niej panować nawet 75-95°C przy dużym obciążeniu. W przypadku zwarcia, awarii albo nawet zużycia kondensatorów elektrolitycznych, mata może mięknąć lub rozpuszczać się i spływać pod wpływem gwałtownie wydzielanego ciepła. Zadziała jak klej przewodzący ciepło na kolejne elementy, co dodatkowo pogarsza sytuację. Nic dziwnego więc, że znaku CE nie ma – produkt DIY 220-240V AC z taką matą w środku nigdy by go nie otrzymał.

Ciekawe, czy nadal będziemy czytać, że takie projekty są tylko cyt. nieszkodliwymi dziwactwami

 

Sens jakiegokolwiek działania filtra masy

Jak pisałem, zasada działania filtru masy została obiecana w formie osobnej publikacji na Facebooku producenta, ale wraz jej kasacją nie sądzę, aby chciał wyjaśnić to już swoimi słowami. Zatem cały ciężar znów spoczywa na mnie i konieczności estymowania wszystkiego na własną rękę. Nie zostało to nigdy wiarygodnie zdementowane, ale jest to po prostu kawałek „masy” (metalu) zalany żywicą. Aukcja na Ali twierdzi, iż „pochłania wolne elektrony”, „oczyszcza masę”, oraz „zmniejsza elektryczność statyczną”. Producent zaś w opisach wspomina o zjawisku elektrostatyki, ale telefonicznie są to już właściwości piezoelektryczne.

Filtr masy działa na zasadzie pochłaniania elektryczności statycznej, która odkłada się na obudowie i płytach PCB, wpływając negatywnie na dźwięk i obraz.

Mamy więc kilka różnych twierdzeń i zjawisk fizycznych. W rozmowie telefonicznej pojawiła się nawet wspomniana piezoelektryka oraz powolne ściekanie ładunków. Producent nigdy nie był w stanie tego jasno wytłumaczyć, więc próbowałem samodzielnie poszukać sobie przykładów „w naturze”.

O dziwo – poza Aliexpress – znalazłem kilka urządzeń bardzo, ale to bardzo podobnych lub po prostu podobnych do testowanego kondycjonera. Były to albo urządzenia o zbliżonych gabarytach, albo osobne filtry typu standalone. W jednym przypadku był to sławny w światku audiofilskim Entreq ze Szwecji, ale pozostałe przykłady należały już do firm tzw. butikowych, a więc małych manufaktur audio celujących w segment premium.

 

Przykłady takich filtrów u innych producentów

W rozmowach z producentem bardzo często przewijała się firma Thunder Melody. Dostarcza swoje produkty tylko do jednego recenzenta w Polsce i jest nim red. Wojciech Pacuła. Również i ona prawdopodobnie wykorzystuje ową „czarną dziurę”. W sumie ja bym ją nazwał inaczej, ale nie wypada. Oczywiście sprzęt w opisach wykonuje niesamowite akrobacje z dźwiękiem, ale nie mam jak tego zweryfikować po swojej stronie. Zresztą, pewnie i tak okazałoby się, że metodologia jest niegodna, a i ja też nierozumny.

Z kolei na stronie firmy Bazodrut dostępne są aż trzy kondycjonery uziemienia, jak to firma nazywa swoje produkty. Opis nie zdradza żadnych konkretnych zasad działania, nie ma też żadnej specyfikacji. Są jedynie okrągłe ogólniki i zero konkretów. Poniżej fragment strony producenta:

Kondycjoner masy Bazodrut na stronie producenta

Znów pojawia się jednak słowo „autorskie”. Mało jest przyznam prawdopodobne, aby wszyscy trzej producenci wpadli na ten sam „autorski” pomysł, przy całym szacunku do potencjału intelektualnego i możliwości. Chyba, że samodzielnie je wykonują (metal + żywica), ale równie dobrze mogę zrobić sobie taki filtr sam w szopie i mieć taki równie „autorski” filtr. Niemniej wynika z tego ciekawa rzecz: niejednorodność i brak klarowności. Opisy są różne, czasami wewnętrznie sprzeczne, zaś badania naukowe nie zostały utrwalone i nie wiadomo tak naprawdę, czy w ogóle istnieją. Tym samym moje pomiary są prawdopodobnie pierwszą próbą podjęcia się tego zadania w Polsce. 

Myślę, że właśnie dlatego próbowano je tak usilnie podważyć. Co ciekawe, próby te opierały się na moim stwierdzeniu z rozmowy telefonicznej z producentem, że mam co prawda oscyloskop, ale jeszcze bez metodologii do mierzenia takich urządzeń przy takim prądzie. Raz iż jest to niebezpieczne bez wcześniejszego doszkolenia się, dwa iż mało mnie temat filtrów prądu obchodzi poza domeną audio. Co za przypadek… jak mawiał klasyk.

Spróbujmy zatem wziąć na ruszt wspomniane badania naukowe. Może ten trop nas na coś nakieruje.

 

Nieistniejące badania naukowe metalu filtra masy

Owszem, producent informował mnie telefonicznie (bardzo preferował taką formę kontaktu, domyślam się dlaczego), że w środku znajduje się specjalny metal, który brał udział w badaniach naukowych. Wykazywać miał właściwości piezoelektryczne, polegające na powolnym usuwaniu ładunków z płytek PCB i obudowy urządzeń. Poprosiłem producenta o kontakt i namiary na zarówno osoby uczestniczące w tychże badaniach akademickich, jak i o dostęp do treści takich badań. W ten sposób chciałem porównać zarówno metodologię, jak i wyniki uzyskane w moich własnych badaniach.

Okazało się to niemożliwe. Uzyskałem informację, iż badaniami zajmował się znajomy producenta (może ten z diyaudio.pl?), a podczas ich przeprowadzania nie zostały sporządzone żadne notatki. Zapytałem więc o metodologię, czy może producent pamięta na czym polegała. Również i tu uzyskałem odpowiedź, że niestety nie pamięta. Czyli jednym słowem: ktoś kiedyś coś wykonał, coś tam wyszło i w sumie wyszło, ale nie wiadomo co dokładnie wyszło, bo nie udokumentowano tego co wyszło. Zaś kontaktu z osobą której to wyszło nie ma. Czyli w sumie nie ma nic, z czym mógłbym swoje wyniki porównać ani nikogo, z kim mógłbym na ten temat porozmawiać.

Jest to przyznam niepoważne zachowanie, jako że sam producent co rusz powoływał się na takowe badania w swoich opisach. Temat więc odpuściłem i nie drążyłem dalej, choć cieszę się, że miałem sposobność powiedzieć „sprawdzam”. Co ciekawe producent nie zanegował opisanej przeze mnie telefonicznie konstrukcji takiego filtru masy, czyli kawałka metalu z odprowadzeniem do uziemienia PE. Osobiście traktuję to jako swoisty dowód pośredni. Zaś same badania uznaję ostatecznie za fikcyjne i nieistniejące.

 

Teoretyczna zasada działania filtru masy

Wszyscy wymienieni producenci (zakładamy że u każdego stosuje się ten sam element) deklarują działanie takich filtrów poprzez podłączenie ich do bolca uziemiającego. Najlepiej ma to opisane wspomniany Bazodrut (PDF).

Filtr masy w urządzeniu Echo Sound, który nic nie daje

Generalnie problem w tym miejscu mam taki, że gniazdo PE (czyli uziemienie) nie przenosi sygnału ani napięcia roboczego. Jest ono przeznaczone do ochrony. Prąd płynie nim tylko w przypadku uszkodzenia urządzenia lub instalacji elektrycznej, tudzież w przypadku nieprawidłowego podłączenia. Jeśli wszystko działa prawidłowo, uziemienie jest „puste”, czyli ma ten sam potencjał co ziemia (~0 V).

Obawiam się więc, że nie ma tam żadnych „ładunków do zebrania”, jeśli system nie ma pętli masy i nie występuje różnica potencjałów między obudowami urządzeń. Co więcej – w większości domowych systemów audio z zasilaniem dwużyłowym, nie skutkuje to żadnym przepływem prądu (ładunków). A zatem nie może wpływać na potencjał masy jako takiej.

O ile w niektórych konfiguracjach specjalistycznych (np. z wieloma urządzeniami klasy I) sensowne uziemienie odniesienia może mieć realne znaczenie, o tyle tutaj mamy do czynienia raczej z konstrukcją symboliczną. Podłączenie tego na 30-40 godzin jest więc tutaj ciekawym zabiegiem, ale o tym za moment.

Być może ze wspomnianych (jak się okazało nieistniejących i nieweryfikowalnych) badań naukowych dowiedzielibyśmy się czegoś ciekawego. Z innych natomiast wychodzi, że nie istnieje żaden znany materiał (nawet grafen), który pochłania jakikolwiek „szum z masy”, a przynajmniej nie bez specjalnie zaprojektowanego w tym celu obwodu. Aktywnego – trzeba dodać, gdyż takie urządzenia owszem istnieją. Tutaj mamy zaś filtr pasywny. Żadne pasywne urządzenie podłączone do punktu zerowego nie może wywołać zmian w obwodzie, którego nie zamyka. Gdyby tak było, przeczyłoby to prawom fizyki i podstawom elektroniki. Przedmioty te trudno również nazwać technicznie kondycjonerami, co najwyżej czynią to członkowie Klubu Usatysfakcjonowanego Prądem Audiofila.

 

Skąd konieczność odczekania 30-40 godzin, skoro to i tak nie działa?

Myślę, że stoi za tym dokładnie ten sam mechanizm, który przyświeca popularnemu w kręgach audiofilskich procesowi wygrzewania. Ale od troszkę innej strony, bo pasywnej auto-perswazji – możemy to też nazwać okresem samo-przekonania się do zakupu.

Większość osób – w tym ja – urządzenie zostawi podłączone do prądu na te 30-40 godzin, może nawet dłużej, dla pewności. Jest to więc przynajmniej jeden cały dzień lub dwa. W tym czasie jesteśmy wystawieni na działanie różnego rodzaju hałasów, dźwięków, a ośrodek słuchu podlega regeneracji. Tudzież po prostu zresetowaniu (zapominamy brzmienie naszego systemu).

I właśnie na tej ulotnej pamięci dźwiękowej oraz dopowiadaniu sobie zmian, których potencjalnie się spodziewamy, mechanizm ten bazuje. Tak funkcjonuje nasz organizm od strony psychoakustyki i z doświadczenia spotkałem się już wielokrotnie z „wygrzewaniem” w przypadku sprzętu audiofilskiego. Najbardziej jednak eksploatowane jest to w przypadku sprzętów „audio-voodoo”, a więc takich, które nie mogą inaczej przekonać klienta, jak jego własnym umysłem. Czy Echo Sound Power Guardian zalicza się do tego grona? Z charakteru recenzji SiK można odnieść takie wrażenie (porównania do homeopatii). Ale i urządzenia marki Bazodrut bazują na podobnych mechanizmach: „zachęcamy do samodzielnych eksperymentów”. W porządku, ale jak klient może eksperymentować z takim komponentem inaczej, niż na bazie swojego słuchu? I tu właśnie dotykamy istoty rzeczy: psychoakustyki i autosugestii.

Stąd tak mocno naciska się np. na głośne odsłuchy, samodzielne testy odsłuchowe, subiektywne odczucia i oceny. Wówczas wiele urządzeń audiofilskich rzeczywiście zaczyna grać, niczym w samospełniającej się przepowiedni. Wrogiem takiego podejścia jest natomiast wiedza i świadomość tego, co drzemie w sprzęcie oraz jak rzeczywiście wpływa on na dźwięk. Zapewne stąd też często stosuje się utrudnienia dostępu do wnętrza urządzenia, a co i tak jak się okazuje bardzo łatwo obejść i to na życzenie samego producenta.

 

Sensowność filtracji EMI w Echo Sound Power Guardian i nie tylko

Producent opisywał urządzenie jak pisałem jako swoiste dwa w jednym. Filtracja EMI oraz masy miały być od siebie niezależne. I rzeczywiście tak jest. Jest to dość ciekawa koncepcja, która w zamyśle ma łączyć w sobie filtrację dwóch niezależnych obwodów. A przynajmniej ja to tak od samego początku rozumiałem. Filtr masy przyznaję, że jest dla mnie swoistym novum i to był też powód, dla którego chciałem pomierzyć te urządzenie, czy może w ogóle się z nim zetknąć. Ot tak dla swojej wiedzy i poszerzenia horyzontów, jako inżyniera. Natomiast filtrowanie EMI/RFI akurat jest dosyć powszechne w urządzeniach dedykowanych właśnie do audio.

Mamy sporo produktów, które są recenzowane i opisywane w ogromnej ilości recenzji. Nawet nasze krajowe opisują tego typu urządzenia. Przyjrzałem się nim. Okazuje się, że sporo z nich bazuje na dokładnie takich samych lub podobnych częściach, operujących na tych samych zasadach tłumienia zakłóceń EMI/RFI, opartych na układach LC. Jednocześnie notorycznie nie są tam podawane parametry tłumienia (te rzeczywiste), a zamiast tego obiecuje się cuda w dźwięku. Sam osobiście nazwałbym takie urządzenie jako Filtrujący Audiofilski Kondycjoner Elektryczny. Dokładnie w takiej kolejności.

Aby filtr EMI cokolwiek mógł nam dać, musi działać w zakresie audio (20 Hz – 20 kHz). Filtr Echo Sound nabiera za to takiego rozpędu po podłączeniu, że wykracza daleko poza niego. Jest kluczowym elementem audiofilskich nauk tajemnych z zakresu konstruowania takich urządzeń. Brzmi to może trochę jak zapowiedź obrzędów satanistycznych, ale spieszę uspokoić – co najwyżej złotego cielca.

 

Typowe zakresy pracy filtrów EMI tego typu

Znów pokutuje brak tabliczki znamionowej w Echo Sound oraz fakt, iż chiński filtr EMI nie ma jakiejkolwiek specyfikacji. Producent z tego co widziałem jest z zawodu taksówkarzem, więc zastanawiałem się ile kosztowałby nas wspólny kurs do Shenzen, aby zapytać osobiście Chińczyka o wymagane parametry. Sam bowiem jako konstruktor nie był mi w stanie telefonicznie udzielić żadnej informacji.

Może byłbym wówczas w stanie precyzyjnie określić rozmach tejże konstrukcji. Zmierzyć mogę bowiem tylko pasmo słyszalne, ale metodologia moja jest tu jak najbardziej prawidłowa. Echo Sound reklamowało bowiem ten sprzęt jako czyniący cuda właśnie w przestrzeni audio. Nie czyniło. Nie było zatem potrzeby mierzenia rzeczywistego zakresu filtracji, która najczęściej wynosi : 150 kHz – 30 MHz. Tak mają to w zwyczaju czynić filtry Schaffner, Delta czy TDK, w skali tłumienności typowo od 10 do 60 dB. Poniżej przykładowy zrzut z dokumentacji Schaffnera:

Tabela tłumienia filtra firmy Schaffner.

W przypadku Power Guardiana znamy jedynie skutki filtracji w domenie audio, czyli żadne. Normalnie nie byłoby z tym problemu, ale producent wraz z innym recenzentem niemalże ręczą za zmiany w dźwięku (i obrazie). Sprawdzam – nic. Teoretycznie filtr do audio jako taki ma szansę zadziałać, owszem, ale musi to być specjalny filtr pod taki zakres, a tu takiego po prostu nie zastosowano. Twierdzenie, że jest inaczej, rozbija się o brak wykonanych przez producenta pomiarów. Jeśli sam nie dokonał weryfikacji komponentu, który miał być przypomnę jego autorskim podzespołem, nie może on kategorycznie stwierdzić czegokolwiek z nim związanego. Ja mogłem, ale i nie tylko ja:

Powtarzanie jak mantrę, że to działa, a wszyscy inni się mylą, jest więc jedynie aktem desperacji i zaklinaniem rzeczywistości. Którą potem trzeba niestety odkłamywać.

 

A co z pojedynczą cewką na gnieździe IEC?

Czy cewka ferrytowa między L i N na gnieździe IEC coś nam tu daje do filtracji? Do samej filtracji teoretycznie tak, ale w praktyce odbywa się to z bardzo ograniczonym skutkiem i (oczywiście) tylko w określonym zakresie częstotliwości. Jeśli mówimy o cewce ferrytowej (lub rdzeniu z przewleczonym przewodem) umieszczonej między żyłami L i N, przy samym wejściu IEC, to mamy do czynienia z tzw. filtracją różnicową (ang. differential mode), która:

  • tłumi zakłócenia występujące między L a N (czyli np. zasilacze impulsowe),
  • nie tłumi zakłóceń common-mode, a więc między L/N a PE, które są właśnie najczęstsze w audio,
  • kompletnie nie wpływa na szumy sieciowe przy 50-100Hz ani na pętlę masy.

I tu wracamy do jej parametrów oraz odmowy ich podania. Z samą odmową oczywiście nie mam problemu. Konieczne staje się natomiast wówczas estymowanie jej działania. A tu wychodzi mi efektywnie w zakresie ok. 100kHz–30MHz, przy tłumieniu ok. 5-10 dB dla np. 1–10MHz. Problem leży jednak gdzie indziej. Dodanie cewki (o nieznanych – przynajmniej mi – parametrach) może obniżyć dopuszczalny prąd, spowodować ryzyko saturacji przy wyższych prądach, a nawet być punktem przegrzewania się lub awarii (zaczyna działać jak rezystor, czyli stanie się grzałką). To z kolei może potencjalnie naruszać normy:

  • LVD,
  • EMC,
  • EN 60939,
  • IEC 60335 / PN-EN 60335.

Możliwe więc, że urządzenie nie spełnia już nie tylko wartości 12A, ale obniżone zostało 10A podane na płytce (jeśli ta wartość w ogóle była od początku prawdziwa). Powstaje też bardzo poważna wątpliwość co do prawidłowego działania w instalacjach 2-żyłowych starego typu (zerowanych). Może ma wówczas działać jako (nie)bezpiecznik topikowy?

 

Kwestia ochrony wartości intelektualnej

O tym też warto powiedzieć parę słów.

W mojej opinii, na podstawie analizy wnętrza urządzenia oraz dostępnych informacji, nie ma podstaw, by traktować konstrukcję jako przedmiot ochrony wynikający z prawa własności intelektualnej w rozumieniu oryginalnego projektu. Urządzenie składa się z powszechnie dostępnych modułów, których zakup i użycie nie jest równoznaczny z uzyskaniem statusu twórcy wynalazku ani autora projektu chronionego prawem autorskim. Na żadnym etapie nie byłem więc w stanie potwierdzić, że jest to na 100% konstrukcja w pełni podlegająca ochronie intelektualnej.

Tutaj fajnym myślę przykładem jest wspomniany filtr EMI/RFI. Podczas mojej jednogodzinnej rozmowy, na początku był to element opisywany jako w pełni autorski. Zrozumiałem to jako np. płytkę PCB wg własnego projektu, polutowanie tego samodzielnie itd. Gdy padła z mojej strony informacja o tym, że widziałem ją i coś bardzo podobnego spotkałem na Aliexpress, uzyskałem od razu odpowiedź, że takie części są dostępne nie tylko na Aliexpress. Następnie producent przyznał, że rzeczywiście jest to jeden element gotowy w tym urządzeniu. Zacząłem wówczas pytać o filtr masy. I tak krok po kroku.

Oczywiście w żaden sposób nie odbiera to producentowi autorstwa jako wykonawcy urządzenia. Tu jest jakby sprawa jasna i oczywista. Natomiast samemu będąc twórcą i mając doświadczenie wieloletnie w branży kreatywnej, nie poważyłbym się na twierdzenie, że swoje własne sprzęty zaprojektowałem. Po prostu je polutowałem, zmodowałem i złożyłem. Tak samo złożenie zamku z klocków Lego nie czyniło mnie za dziecka inżynierem budownictwa i architektem.

 

Kiedy można mówić o takiej ochronie?

Producent posiada prawo autorskie tylko wtedy, gdy:

  • zaprojektował od podstaw układ elektryczny (schemat + topologia),
  • stworzył oryginalny projekt obudowy (np. w CAD/CAM),
  • zastosował autorskie rozwiązania techniczne, które są wynikiem jego pracy twórczej.

Same złożenie gotowych modułów z AliExpress nie daje niestety prawa autorskiego do całego urządzenia jako projektu. To złożenie gotowców – czynność techniczna, nie twórcza. Tym bardziej pozwala to na pokazanie zdjęć z inspekcji w niniejszej recenzji. W takim przypadku mówimy raczej o roli wykonawcy lub montażysty, a nie projektanta. To nie deprecjonuje oczywiście pracy ręcznej, ale z jednocześnie nie daje podstaw do traktowania konstrukcji jako przedmiotu ochrony autorskiej w rozumieniu prawa.

Z punktu widzenia prawa autorskiego, ochronie podlega forma, a nie pomysł ani kompilacja gotowych elementów – o ile ich układ nie jest twórczy, oryginalny i indywidualny.

 

Konfrontacja z typową listwą filtrującą (Acar F5 Pro)

Choć taka konfrontacja może wydawać się karkołomna, w obu przypadkach mamy do czynienia z filtracją. Różnica polega na tym, że Acar jest dostępny wszędzie, kosztuje grosze i ma komplet atestów. No i nie jest reklamowany jako filtr do audio.

Oznaczenia na listwie Acar F5 Pro

Mój wybór padł na listwę sieciową Acar F5 Pro właśnie dlatego, że jest tania i dostarczana z kompletem atestów, certyfikatami, deklaracjami, specyfikacją i tabliczką znamionową. Ba, nawet dowodem zakupu (koszt na fakturze: 68 zł) i ubezpieczeniem OC do 12 000 zł przez rok od nabycia. Producentem jest HSK DATA z Krakowa, a więc znamy nawet podmiot odpowiedzialny. Wow!

Listwa Acar F5 Pro

Listwa ta bardzo mocno kontrastuje na tle urządzenia Echo Sound. I to nie tylko konstrukcją, ale również wizerunkiem marki, polityką informacyjną, słowem: wszystkim. Nas oczywiście interesuje tu przede wszystkim fakt, że urządzenie posiada w sobie wbudowany filtr EMI/RFI. Ideą jest zmierzyć wpływ takiego filtra na dźwięk, a który to jest bardzo zbliżony działaniem do tego, co siedzi w Echo Sound Power Guardian.

 

Kompleksowe zestawienie Power Guardian z F5 Pro

Na Acara żaden audiofil nawet nie spojrzy, jako że nie ma tam najmniejszego nawet pierwiastka wyjątkowości. Może i słusznie. Porównajmy sobie te urządzenia:

 

 Cecha
Acar F5 Pro
Echo Sound Power Guardian
 Dopuszczalne obciążenie2300W
nieznane
 Napięcie znamionowe
230V 50Hz
nieznane
 Napięcie maksymalne
250V 50Hz
nieznane
 Prąd znamionowy obciążenia10A
12A (~10A)
 Czas odpowiedzi układu przeciwprzepięciowego25ns
n/d
 Poziom protekcji
≤1,3kV
n/d
 Absorpcja energii
350J
n/d
 Znamionowy prąd wyładowczy
2kA
n/d
 Maksymalny prąd wyładowczy10kA
n/d
 Bezpiecznikiautomatyczny
brak
 Tłumienność zakłóceń radioelektrycznych
≤35dB
nieznane
 Zakres tłumienia
100kHz-30MHz
nieznane
 Zabezpieczenie przeciwporażeniowesystem 2P+Z
nieznane
 Wyłącznik bezpieczeństwatak
brak
 Ilość gniazd sieciowych
5
1
 Spełnianie normy PN-IEC 60884-1
tak
nieznane
 Spełnianie normy PN-IEC 60884-2-7tak
nieznane
 Certyfikacja CE
tak
brak
 Gwarancja5 lat
? (5 lat)
 Warunki gwarancji
opisane
nieznane
 Serwis pogwarancyjny
tak
? (tak)
 Dowód zakuputak
brak
 Możliwość zwrotu konsumenckiegotak
nieznane
 Ubezpieczenie OC / suma gwarantowana
do 12000 zł / 1000000 zł
nieznane
 Podmiot odpowiedzialny
HSK Data
nieznane
 Dostęp do środka
trudny
bardzo łatwy
 Sygnalizacja pracyjest
brak
 Deklaracja zgodności (DoC)tak
brak
 Specyfikacja techniczna
kompletna
brak
 Tabliczka znamionowa / numer seryjny
tak / jest
brak
 Filtr masybrak
tak (działanie nieznane)
 Obudowatworzywo sztuczne samo-gasnące
metalowa, w środku materiały łatwopalne
 Instrukcja obsługi
pełna, po polsku
brak
 Strona producenta
tak
Facebook (skasowany)
 Dostępnośćwszystkie sklepy w Polsce
Facebook (skasowany)
 Cena
68 zł
4800 zł

 

Mamy tutaj sporo rzeczy pobocznych, które występują tylko dlatego, że Acar obrał zupełnie inną strategię. W zasadzie to kompletnie przeciwną – opisuje i podaje wszystko. Dosłownie, wszystko. Każdą możliwą informację, podległość, zależność, certyfikat, atest, a nawet warunki wspomnianego ubezpieczenia.

 

Ponowienie metodologii pomiarów różnicowych

Metoda ta była stosowana m.in. w artykule o kablach zasilających i opampach. Tu zaś była ona od początku zaakceptowana przez producenta. Metodologia została potem parokrotnie powtórzona i wyjaśniona mu telefonicznie.

Przypomnę, że sprzęt jest reklamowany jako wprowadzający ogromne i łatwo słyszalne zmiany w dźwięku (i obrazie). Jeśli zmiana w dźwięku jest rzeczywiście słyszalna, to słuchawki lub głośniki muszą zmienić swój FR w skali słyszalnej (np. >1 dB). Przy wyraźnych zmianach spodziewałbym się różnic rzędu ponad 3 dB. Metoda polega więc na zastosowaniu czułych słuchawek wysokiej klasy i aparatury pomiarowej, szukając zmian przed/po zastosowaniu zmiany w torze audio.

Metodologia nie bada działania lub niedziałania filtru EMI/RFI jako takiego, gdyż nie było to przedmiotem naszych ustaleń. Nie weryfikowała tego też recenzja trzecia p. Piotra Ryki. Posiadam aparaturę mogącą to zmierzyć, ale skoro deklaruje się zmiany w audio, to operujemy tylko w domenie audio. Wszystko inne nie ma dla nas znaczenia.

Prezentowane poniżej zostały wykonane na poprzednio testowanym egzemplarzu, ale w trakcie rozmowy producent chyba nieopatrznie mnie zrozumiał i z rozpędu zastrzegł, że drugiego egzemplarza mi nie wyśle. Nie było na szczęście takiej potrzeby.

 

Porównanie pomiarowe Acar vs Echo Sound

Pomiary akustyczne wzbogacone zostały zatem o F5 Pro. Tonalność na pierwszy ogień, Audeze LCD-XC, warunki pomiarowe bez zmian:

Pomiary Echo Sound Power Guardian

Wyniki ponownie identyczne. I to dosłownie, gdyż słuchawek w ogóle nie ruszałem z fantomu od ostatnich pomiarów. Ot nieoczekiwana zaleta mego lenistwa.

Temat czystości na bazie słuchawek? Proszę uprzejmie:

Pomiary Echo Sound Power Guardian

Pomiary Echo Sound Power Guardian

Również bez zmian.

Wniosek jest więc taki, że kupując listwę Acar F5 Pro za 68 zł uzyskamy dokładnie ten sam dźwięk i poziom, co audiofilski filtr i kondycjoner za 4800 zł. Być może jest to szokująca konkluzja, ale cóż, życie bywa brutalne.

Osobiście przyznam, że w zasadzie nie dziwię się już, czemu wiele firm zaczyna podbój branży audio od tematu zasilania. Można tu wejść najszybciej i najłatwiej, jednocześnie przy bardzo dobrych marżach. Aczkolwiek sam kiedyś też przechodziłem swój epizod pt. „zaufaj swoim uszom” i z tej perspektywy słuchaczy takiego sprzętu nawet rozumiem. Sęk w tym, że podpowiedź dałaby już tabliczka znamionowa, która w F5 Pro znajduje się kulturalnie na spodzie:

Tabliczka znamionowa listwy Acar F5 Pro

Acar F5 Pro tłumi do 35dB w zakresie 100kHz-30MHz. Znów więc jesteśmy daleko poza zakresem audio. Ale przynajmniej o tym wiemy i wie też producent. Dlatego nie reklamuje swojej listwy jako audiofilskiego leku na całe audio-zło. W taki sam sposób można ocenić samodzielnie każdą inną listwę filtrującą „do audio”. Jeśli jej specyfikacja wykracza poza wartości jakie opisywałem wcześniej, wówczas nie może zmienić dźwięku.

 

Przykłady innych urządzeń filtrujących audio dostępnych na rynku

Obawiam się więc, że w zakresie wszelakich opisów zmian w dźwięku, wprowadzały one potencjalnego użytkownika w błąd. Echo Sound Power Guardian nie jest oczywiście jedynym urządzeniem, które obiecywało przysłowiowe gruszki na wierzbie. Było natomiast jak na razie jedynym, które czyniło to z taką fantazją i szczerą wiarą w skuteczność tego urządzenia.

Swoją drogą muszę naprawdę pochwalić producenta za niesłychaną odwagę, że zdecydował się podesłać swój sprzęt do mnie. Wiele się przyznam dzięki niemu nauczyłem i utwierdziłem w mechanizmach, jakie funkcjonują w tej branży. Zwłaszcza obserwując później wspomnianą panikę. Wszystko to dodaje tylko wiarygodności mojej obecnej pracy i pokazuje, że rzeczywiście dotknąłem tej ciemniejszej strony mojego hobby, jakim jest audio.

Dlatego też pozwoliłem sobie przejrzeć trochę produktów filtrujących dostępnych na rynku. Mam bowiem duże podejrzenie, że przynajmniej część tych reakcji bazuje na obawach, aby nie rzucić szerszym okiem na temat filtracji w ogóle.

 

Cross-Tech L8 (505 zł)

Najtańsze cudo filtrujące (nie licząc Acara), które zwróciło moją uwagę w tej analizie tym, iż jest reklamowane jako sprzęt do audio. O ile jednak producent podaje, że jest tu na pokładzie filtr zasilania, nie podaje w ogóle jego parametrów pracy. Jedyne więc, z czego możemy skorzystać, to wyświetlacz wskazujący V i A oraz zabezpieczenia. Opis zachwalający zbawienny wpływ na dźwięk i pole dźwiękowe (?) nie znajduje zatem żadnego odzwierciedlenia w parametrach technicznych. Te są po prostu zatajone. A więc jest to najpewniej najprostszy filtr zasilania o typowych parametrach, które podawałem wcześniej. Nie możemy przy tym produkcie potwierdzić na bazie danych technicznych, że sprzęt ten jakkolwiek może coś zrobić.

Listwa Cross-Tech L8

 

Lucarto Audio Musica LS-1 (2 400 zł)

Listwa zasilająca z modułem filtrującym polskiej manufaktury Lucarto Audio, której produkty miałem okazję testować lata temu. Producent podaje uczciwie najważniejsze parametry urządzenia, co się chwali. Filtracja jednak obejmuje pasmo <100kHz-400MHz w tłumiennością 15dB, co pozycjonuje ją generalnie na tej samej dolnej granicy, co Acar F5 Pro za 68 zł. Wniosek: według specyfikacji technicznej producenta, sprzęt nie obejmuje pasma audio.

 

Taga Harmony PC-8000 DC (2 900 zł)

Na pewno plusem tego urządzenia są wskaźniki pracy, wyposażenie oraz zabezpieczenia. No i oczywiście DC Blocker na pokładzie oraz nasz rzeczony filtr. W środku również wygląda to bardzo schludnie, a cena wydaje się sensowna. Problem w tym, że jego parametry pracy to maksymalnie -10dB w zakresie 2MHz-100MHz, czyli daleko poza wpływem na dźwięk i „wydajność” w zastosowaniach audio. Tak więc w praktyce jedyne, z czego możemy jakkolwiek skorzystać, to zabezpieczenia i DC Blocker.

Taga Harmony PC8000

 

Gigawatt PF-1 EVO (4 300 zł)

Listwa jest reklamowana jako filtrująca, a w opisie podaje się, iż za tłumienie zakłóceń odpowiedzialny jest filtrujący blok typu RLC. Czyli normalny filtr EMI jak w każdym innym urządzeniu. Ponownie problemem jest w tym, że nigdzie nie podano zakresu filtracji ani siły tłumienia. Zakupu dokonujemy więc znów kompletnie w ciemno.

Gigawatt listwa zasilająca

 

Cardas Nautilus Power Strip (11 200 zł)

Bohater niesławnego artykułu o wpływie listew, kabli i UPSów na dźwięk, nie posiada nawet danych technicznych tego, co filtruje. Co więcej, jest to filtracja na bolcach PE i tylko w oparciu o cewki. Estymowane filtrowanie określić można na pułapie 30–100 kHz, o skali tłumienności niestety nieznanej. Jak na tak ogromną cenę, nie mamy zatem możliwości poznania granicy technicznej tegoż urządzenia. Choć niektóre portale twierdzą, że słyszą doskonałą różnicę po jego podłączeniu. Musi się to jednak odbywać koniecznie na drogim systemie odsłuchowym należytej jakości i z solidnym kablem zasilającym. No i tylko empirycznie. Są to warunki brzegowe, których niespełnienie jest katastrofalnym błędem poznawczym. Podsumowując: sprzęt nie jest dedykowany do filtracji pasma audio, a dane na ten temat nie są nam prezentowane.

Cardas Nautilus Power Strip

 

Acoustic Dream AL-3 Standard (13 900 zł)

Swego czasu bardzo mocno zachwalane mi telefonicznie urządzenia, których zakup miał dosłownie odmienić moje życie. Przyznam się, że nie miałem wtedy specjalnie środków na takie zakupy i w sumie było to zrządzeniem losu. Krótko potem bowiem okazało się, że osoba mi je polecająca czyniła to tylko dlatego, że sklep, w którym pracowała, wprowadzał je do siebie na stan jako dystrybutor. No cóż…

Producent jednak na szczęście podaje jakieś dane techniczne w tym przypadku. Choć ochrona przeciwprzepięciowa jest gorsza (!) niż w Acar F5 Pro, filtrację reklamuje się jako już wchodzącą częściowo w domenę audio: od 100 Hz do 6 GHz. Co prawda nie będzie to miało żadnego wpływu na zasilanie (50 Hz, 100 Hz na skraju zakresu, skala tłumienności nieznana/nieczytelna), ale jest to jak na razie pierwszy produkt tego typu, który może coś zrobić. Podkreślam: może.

Acoustic Dream AL-3

 

 

Wnioski na temat filtracji w audio

Jak widać, Echo Sound Power Guardian wpisał się w generalny trend tego konkretnego segmentu urządzeń audio. Nie mamy czasami nawet jak zweryfikować parametrów filtra, gdyż część producentów również nie podaje wartości filtracji. Część podaje, ale są to zakresy de facto mocno powyżej spektrum audio. Dopiero wydanie – bagatela – 14 tysięcy złotych daje nam cokolwiek, co jakkolwiek wchodzi w spektrum pracy audio. A i tak nie pokrywa tegoż spektrum w całości.

Czyli wszystko, co tu wymieniłem, w praktyce będzie filtrować i działać, ale bez wpływu na dźwięk.

Zapewne zwrócił uwagę fakt, że są tu tylko i wyłącznie listwy filtrujące (zasilające), zaś Power Guardian jest opisywany jako Kondycjoner. Biorąc pod uwagę, że jego filtr masy nie działa i nie ma żadnego sensu logicznego, jest to więc taka sama sytuacja, jak z Lucarto KS300. Po prostu są to duże listwy filtrujące w innych obudowach. Takie urządzenia oczywiście pełnią swoje funkcje filtrujące. Jedne robią to lepiej, inne gorzej. Zawsze lepiej jest mieć jakąkolwiek filtrację i zabezpieczenia, niż ich nie mieć. Ale kupowanie tego komponentu systemu tylko po to, aby modulować nim dźwięk, jest jak widać po danych raczej tylko życzeniowe.

Za tyle pieniędzy można wyremontować całą instalację w domu i sprawić sobie nowoczesną, bezpieczną sieć elektryczną. Można też zakupić ok. 205 sztuk Acarów F5 Pro, które dadzą nam w dźwięku dokładnie to samo (czyli nic), ale zabezpieczą sprzęt prawdopodobnie najlepiej, najskuteczniej i najtaniej z całego wymienionego grona. W cenie Echo Sound Power Guardian możemy zakupić takich listew 70. W domu wykorzystamy może z 10. Będzie więc na kilka domów lub mieszkań. U mnie takich listw doszukałem się w ilości 5 sztuk w realnym użyciu.

 

Gwarancja i bezpieczeństwo

Zaletą wymienianych urządzeń, a przynajmniej części z nich, jest to, że sporo ma przynajmniej komplet formalności i spełnia jakieś atesty bezpieczeństwa. Tu rzeczywiście szacunek. Na każde urządzenie otrzymujemy również gwarancję (i dowód zakupu).

O bezpieczeństwie powiemy sobie szerzej za chwilę, ale sytuacja z gwarancją uległa poważnej zmianie. Wszystko przez nagłe zakończenie działalności firmy dwa dni po mojej pierwszej recenzji. Tak naprawdę trudno nawet mówić o zakończeniu, gdyż formalnie firma nigdy nie istniała. Nie mamy podmiotu odpowiedzialnego, znak towarowy nie został nigdy zarejestrowany, a działalność nie miała odpowiedniego PKD.

Wpisując na Facebooku frazę Echo Sound otrzymujemy mnóstwo innych firm o identycznej nazwie. Marka istniała całkowicie wirtualnie, bez strony produktu czy dedykowanej strony producenta. Zresztą, już sam fakt błyskawicznej kasacji działalności jest zastanawiający w świetle zapewnień, że produkt na pewno działa i producent jest go na 100% pewien. Oznacza to, że producent ręczył za jego konstrukcję, wykonanie i działanie. Parokrotnie zapewniono mnie, że nie wysłałby przecież go na testy, gdyby było inaczej. Ręczył również autor jedynej pozytywnej recenzji na jego temat.

W obecnej sytuacji natomiast nie wiadomo nic, a już w szczególności co się dzieje z umowną gwarancją na te urządzenia. Była ona udzielana przypomnę ustnie, a serwis pogwarancyjny był deklaratywny. Czy zniknięcie firmy oznacza niehonorowanie już 5-letniej gwarancji? Co z serwisem pogwarancyjnym, dostępnością części? Przejmie to inna firma? Czy klienci zostali o tym poinformowani? Co w sytuacji, gdy stanie się coś złego lub nastąpi bardzo poważna awaria?

Niestety firma komunikowała się z klientami tylko przez recenzje i Facebooka, więc wraz z jego skasowaniem, nic na temat „co dalej” nie wiadomo.

 

Niebezpieczeństwo użytkowania w sieciach TN-C

Potencjalnie każdy sprzęt elektryczny jest niebezpieczny. Czy takowym jest Echo Sound Power Guardian – też nie wiadomo. Znów wracamy do tego, że nikt nie przeprowadził testów tego typu, a firma momentalnie zniknęła. Nie chodzi nawet o kwestię osób korzystających z rozrusznika serca, które muszą bardzo mocno uważać na normę EMC, ani zgodność z CE, atestami itd.

Cały czas moje wątpliwości budzi ta nieszczęsna cewka lutowana na gnieździe IEC. Ten niepozorny zdawałoby się element niesie ze sobą dosyć poważne (w teorii) konsekwencje. Zwrócił na to uwagę jeden z moich rozmówców, z którym skonsultowałem takie właśnie niuanse i elementy:

Niebezpieczna cewka w Echo Sound Power Guardian

Cewka wpięta na wejściu – zwłaszcza lutowana bezpośrednio do styków IEC – może stwarzać realne zagrożenie, szczególnie w starych instalacjach 2-żyłowych z zerowaniem, czyli tzw. TN-C. Zerowanie polega przypomnę na tym, że żyła N (neutralna) jest zwierana z PE (bolcem) w gniazdku. Choć obecnym standardem są instalacje 3-żyłowe, mnóstwo osób (w tym audiofilów starszej daty) ma cały czas starsze instalacje. Widać to np. w domu użytkownika, które to zdjęcie znajduje się we wcześniejszych akapitach, że jest to mieszkanie starszego typu, że tak to ujmę.

Zastosowana cewka filtrująca została przylutowana bezpośrednio do kabli idących do styków gniazda IEC, więc najpewniej bez zabezpieczeń konstrukcyjnych i testów zgodnych z normami LVD. Choć takie rozwiązanie może funkcjonować poprawnie w układzie 3-przewodowym (L, N, PE), to w starszych instalacjach dwużyłowych z zerowaniem niesie ze sobą potencjalne ryzyko – w szczególności przy przypadkowej zamianie przewodów L i N. W takim układzie nawet chwilowe przebicie lub awaria filtra może skutkować pojawieniem się napięcia na obudowie lub bolcu ochronnym. Producent o tym wie, bo z nim o tym rozmawiałem (powiedział mi wówczas o izolowaniu obudowy).

Boleśnie wychodzi w takich sytuacjach brak wyłącznika i bezpiecznika. Ale z powodu psucia prądu uznano, że ich obecność byłaby szkodliwa. Bardziej, niż w zakresie bezpieczeństwa użytkownika.

 

Przykład sprzętu niebezpiecznego (i nie tylko)

Sięgnijmy więc po sprawdzonego Amira i jego doświadczenia z urządzeniami, ale tym razem stwarzającymi nawet zagrożenie życia: https://www.audiosciencereview.com/forum/index.php?threads/ps-audio-ultimate-outlet-review.37249/

Niebezpieczny produkt PS Audio

Powyższy przykład jest kolejnym powodem, dla którego miałem przy sobie rzeczony szeroki front gaśnicowy, a przed podłączeniem urządzenia do prądu sprawdziłem specjalnie przejścia po pinach. Power Guardian to chyba pierwsze urządzenie na testach od początku działalności mojego bloga, w którym taką czynność wykonałem. Co ciekawe, konstruktor był zdziwiony, gdy powiedziałem mu, że jego filtr EMI przewodzi wszystkie trzy piny, wliczając w to PE. Czyli nawet to nie zostało sprawdzone i zaskoczenie wynikało z tego, że sam konstruktor o tym nie wiedział?

Amira uratowała jak sam przyznawał cienka warstwa farby. Inaczej poraziłby go prąd. Tak więc nie są to pytania abstrakcyjne i pozbawione zasadności. Bo jeśli chciałbym, aby mnie prąd kopał, to kupię sobie flaszkę wódki i sok, wyjdzie taniej (tak jak Acar F5 Pro zamiast audiofilskiego kondycjometru DIY). Co więcej, żaden inny test Amira nie wykazał jakiegokolwiek wpływu na dźwięk:

https://www.audiosciencereview.com/forum/index.php?threads/chord-groundaray-review-noise-filter.36256/

Co najwyżej wręcz zauważalne pogorszenie się parametrów wyjściowych:

https://www.audiosciencereview.com/forum/index.php?threads/ps-audio-powerplant-12-review-ac-regenerator.31298/

https://www.audiosciencereview.com/forum/index.php?threads/ps-audio-noise-harvester-ac-cleaner-review.14122/

Są one bardziej spektakularne na pierwszy rzut oka niż u mnie, ale to przez zupełnie inną metodologię, aparaturę i zakres pomiarowy.

 

Tradycyjnie na koniec – komentarz eksperta

Kolejny raz poprosiłem kanał Ton Składowy o udzielenie komentarza, a na co ten po raz drugi honor mi uczynił i takowy nakręcił:

Pozwolę sobie jedynie na drobne sprostowanie, iż wątku personalnego nie ma. Ze swojej strony dochowałem wszelkich starań, aby treść była w jak największym stopniu literaturą faktu.

Podczas ostatniej rozmowy z producentem, która miała miejsce w piątek 04-07-2025 o godz. 12:43, zaanonsował mi swojego kolegę o nicku yoshi_80, pracującego przy kolumnach głośnikowych. Tego samego dnia późnym wieczorem pod materiałem Tonu Składowego zaczął pisać obszerne komentarze użytkownik, który zalinkował do jak pisał swoich badań na temat takich filtrów na diyaudio.pl. Autorem tychże był nikt inny jak wspomniany yoshi_80.

Ot więc kolejny z wielu przypadków, do którego wcześniej w tekście luźno nawiązałem. Badania te dosadnie skomentowano pod materiałem, precyzyjnie ujmując ich sens i konstrukcję, więc nie będę tego czynił tutaj. Natomiast z boku wygląda to tak, jakby to właśnie one były tymi zaginionymi badaniami naukowymi, do których nie uzyskałem dostępu.

Ze swojej strony zaś bardzo serdecznie dziękuję Marcinowi za oba komentarze. Rzeczywiście był w to włożony ogrom pracy, której nie planowałem i która nie leży nawet w kręgu mojego zainteresowania (wolę recenzować normalny sprzęt audio, a nie tego typu ulepy). I tak, możliwe, że trzecia część powstanie, bowiem jest sporo uwarunkowań prawnych i etycznych wobec takich urządzeń, które warto, aby każdy solidny i uczciwy konstruktor DIY znał przed wprowadzeniem swojego sprzętu na rynek. Na razie jednak chcę się skupić na nadganianiu zaległości z recenzjami. A i jak widać, codziennie dzieje się coś nowego w tym temacie, bo tak wielkie są tu emocje.

 

Podsumowanie

No cóż, mleko się rozlało.

Producent zapewniał mnie wielokrotnie co do jakości i skuteczności swojego produktu. Tymczasem jest on zaprojektowany niezgodnie ze sztuką i złożony z powszechnie dostępnych na Aliexpress elementów, stanowiących ułamek jego ceny końcowej. Drogą inspekcji wnętrza, której nie dokonał inny portal zachwalający ten sprzęt, stało się jasne, że nie ma prawa działać ani bezpiecznie, ani w zakresie deklarowanym przez producenta. Deklaracje te zmieniały się zresztą w czasie i w zależności od sytuacji. Jest mi naprawdę przykro, że takie urządzenie podesłano mi na testy sądząc, że to jakkolwiek przejdzie.

Toteż moi mili, zamiast kupować Filtrujące Audiofilskie Kondycjonery Elektryczne DIY, które nic w dźwięku nie dają, kupcie sobie listwę filtrującą z normalnymi zabezpieczeniami za 68 zł. W dźwięku też taka listwa nic Wam nie da, ale przynajmniej nie wydacie dodatkowo 4732 zł tylko dlatego, że tego nie wiedzieliście. Jest to pierwsze w historii mojego bloga urządzenie z oceną końcową 1.0/10. Jest to sytuacja tak wyjątkowa, że postanowiłem stworzyć specjalne wyróżnienie. A jeśli ktoś będzie planował ponownie wysyłać mi na poważnie takie coś na testy i pomiary, nie zawaham się jej nadać ponownie. 🙂

Natomiast cichym bohaterem testu jest listwa Acar F5 Pro, która grosze kosztuje, rzeczywiście zabezpiecza sprzęt, a nawet działa na identycznej zasadzie, ale tym razem w ramach jasno opisanej specyfikacji. I bez opowieści o magicznym pochłaniającym metalu z tajnych laboratoriów. Tu rekomendację mógłbym wystawić bez problemu, ale ktoś jeszcze pomiesza obie odznaki i pomyśli na odwrót. W tej branży nigdy nic nie wiadomo.

 

1.0/10

 

Na dzień pisania recenzji, sprzęt dostępny jest (był) w cenie 4800 zł wyłącznie na (nieistniejącej już) stronie Facebook producenta.

 

Dane techniczne

– po zawieszeniu działalności zapewne nigdy już się ich nie dowiemy, nawet jeśli konstruktor spróbuje reaktywacji projektu pod inną marką i nazwą.

 

Platforma testowa

Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.

  • Interfejs studyjny: Motu M4
  • DAC/AMP: AF DA500, AF HA500
  • Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
  • Słuchawki testowe: Audeze LCD-XC
  • Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
  • Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli prototypowej
  • Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
  • Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

14 komentarzy

  1. Nie dałem rady przeczytać całości i podziwiam wysiłek Autora w przygotowanie i napisanie tak obszernej analizy.
    W moim głębokim przekonaniu cały problem z tym urządzeniem, mimo całej rzetelności w podejściu, nie jest problemem technicznym, lecz psychologicznym. Dlatego na gruncie techniki czy fizyki nie znajdzie on rozwiązania.

    • Bardzo dziękuję. Również podzielam pana pogląd na ten temat. Tutaj pamiętam że chyba Ton Składowy będzie coś kamerował. Ja natomiast miałem kiedyś artykuł na ten temat, ale został wycofany z publikacji i musiałbym do niego mocno przysiąść na okoliczność reedycji. Tym razem jednak byłoby znacznie więcej uzupełnień, ale przeplatałoby się to zakładam z tematyką prawno-etyczną. Na ten moment niestety recenzje Echo Sound tak mocno zrobiły mi spustoszenie w bieżących recenzjach, że pewnie sporo czasu będę nadganiał. 🙂

  2. Z listew nie-audio fajne robi Poznańska ETA (używam ETA LiZa 10 wszędzie, gdzie mam elektronikę, ostatni raz w 2021 kupowałem za 190 PLN + VAT). Kiedyś Filtercon z Radomia robił listwy o kryptycznej nazwie „PFpz2-4D/I”, czasem można je dorwać z drugiej ręki. Taką przez wiele lat też używałem do sprzętu Audio. Z drogich rzeczy to Tomasz Wróblewski na swoim kanale YT 0db.pl jakiś czas temu testował kondycjoner PG-1, chociaż to sprzęt bardziej pod studio.

  3. Podziwiam autora za wytrwałość w tępieniu domorosłych „wynalazców” nastawionych na naiwności ludzi szukających polepszenia brzmienia za wszelką cenę. Takich „tfurcuf” trzeba tępić, inwencja ich skupia się na złożeniu gotowca oraz podlania wszystkiego audiofilskim mistycyzmem. Nie przeczę, sam posiadam listwy i kable lepszej jakości, jednak wszystko razem jest kilkukrotnie tańsze niż ten wynalazek. Pozdrawiam.

    • Bardzo dziękuję. Generalnie nie mam nic do tego, że ktoś na audiofilach chce zarobić. Tak było, jest i będzie. Jak ktoś takie rzeczy kupuje, to jego sprawa. Ale niech to chociaż będzie bezpieczne, sprawdzone i opisywane w sposób normalny. Inaczej w imię zysku bawimy się ludzkim życiem i dobytkiem. Miałem otrzymać na testy wersję Special Edition. Planowałem umieścić ją w żeliwnej wannie i podłączyć testowo obciążenie 2kW. Przy takiej konstrukcji, zakładałbym spowodowanie pożaru.

      U mnie przyznam, że ta listwa Acara jest teraz chyba najdroższa. Nie wiem po co mi ona, ale poszła do sypialni chronić laptopa. 🙂

  4. Acara używam do audio komputerowego, nie takiego najgorszego (Aune x8, smsl AO100, Kef q100, little dot2, drop thx aaa 789, music hall ph25.2) i jakoś nie narzekam, działa, listwa acara nie raz zadziałała antyprzeciążeniowo, dodatkowo mam wpięty w tor stabilizator APC line-r 1200, też działa przy spadkach napięcia, ale to wszystko normalne certyfikowane urządzenia, robiące to do czego zostały skonstruowane.

    • Ooo, gratuluję panie Adamie solidnego sprzętu przebijającego poziom większości audiofilskich urządzeń na rynku. 🙂
      Czyli jednak da się mieć bezpieczny i solidny prąd bez wydawania kroci na audiofilskie czary mary. Rozsądnego człowieka zawsze miło poczytać.

  5. Dziękuję, mam nadzieję, za szczere uznanie. Moim priorytetem jest wyznacznik cena/jakość, mając nieograniczone fundusze może odpłynąłbym w świat audiofilskich utopii i miraży. Pozdrawiam i dobrej nocy.

    • Całkowicie szczere panie Adamie. Mnie również się to tyczy. Widział pan sam wyniki w recenzji – mój remontowany UPS pamiętający czasy faraonów osiąga rezultaty jak audiofilskie kondycjonery za 4800 zł, a zakupiony Acar F5 Pro nagle ściga się z listwami do audio za kwoty 5-cyfrowe.
      Bardzo możliwe, że gdyby środki pozwalały, wiele osób by kusiło aby odpłynąć. Ale po takich recenzjach jak tutaj nie wiem, czy nie przyszłoby autentyczne załamanie. Albowiem jak mawia ta słynna reklama: jeśli nie widać różnicy to po co przepłacać? 🙂

      Wzajemnie i spokojnej nocy.

  6. Szacun dla Pana Jakuba za kawał odwalonej roboty. Choć mam poczucie pewnej jałowości wysiłków, wszak „ONI i tak słyszą”, a jeśli nauka temu przeczy – tym gorzej dla nauki.
    Doceniając wysiłek Autora pozwolę sobie na pewną inżynierską polemikę, a raczej dyskusję. Przyjął Pan metodę testowania polegającą na sprawdzeniu, czy badane urządzenie („kondycjoner”) wpływa na parametry zasilanego za jego pośrednictwem wybranego urządzenia audio, abstrahując przy tym, czy taki wpływ ma swoje uzasadnienie, czy też nie. Po prostu należy sprawdzić. Z tekstu wyciągam wniosek, że traktuje Pan badane urządzenie jako filtr przeciwzakłóceniowy – i z tym podejściem zgadzam się, o czym wspomniałem w swoim komentarzu do I części. I tu jest pewna niekonsekwencja, czy nawet błąd metodologiczny. Sprawdza Pan wpływ badanego urządzenia (EUT – equipment under test) na parametry toru elektroakustycznego bez narażenia, przed którym owo EUT ma chronić. Ma to pewne uzasadnienie w świetle polemiki z producentem, czy też z nawiedzoną częścią środowiska, wg których sam fakt użycia takiego urządzenia daje błogosławione efekty. Ale włóżmy to (między nami inżynierami) między bajki.
    Charakter badanego EUT jest taki, że powinno ono dać efekt przy pewnych założonych (wynikających z doświadczenia lub norm) narażeniach od strony sieci zasilającej. W znakomitej większości sytuacji narażeń takich po prostu nie ma lub występują w sposób sporadyczny i niekontrolowany. Z pewnością z taką sytuacją miał do czynienia Autor. Logiczne jest więc, że przeprowadzone testy nie mogły dać odpowiedzi na pytanie, czy EUT daje jakiś efekt, czy też nie. Aby odpowiedź była miarodajna, w trakcie testów od strony zasilania należałoby – oprócz napięcia zasilającego – doprowadzić sygnał testowy symulujący zaburzenia adekwatne dla sytuacji, zarówno co do postaci, jak i wartości, jak też hipotetycznego oddziaływania na urządzenie audio. Bez takiego zaburzenia test właściwie nic nie mówi – brak było reakcji, gdyż nie było na co zareagować.
    Następny problem to przyjęcie właściwego kryterium (miary) skuteczności lub braku skuteczności EUT. Dla nawiedzonego audiofila narzędziem jest oczywiście słuch, a ściślej „wrażenie słuchowe”. Nie jest to jednak kryterium miarodajne. Dla inżyniera takim kryterium są pomiary, dobrane w sposób adekwatny do sytuacji. Jest dość logiczne, że urządzenie filtrujące zasilanie nie może mieć wpływu na charakterystykę częstotliwościową, a więc ten pomiar ma drugorzędne znaczenie. Moim zdaniem sensownym kryterium byłby pomiar szumów na wyjściu (raczej elektrycznym, gdyż na poziomie akustycznym niezbędna byłaby wytłumiona komora bezechowa – to poziom instytutów badawczych).
    Dyskusyjne jest także potraktowanie innego EUT jako punkt odniesienia. Jako podstawę – moim zdaniem – należałoby potraktować sytuację bezpośredniego podłączenia do sieci, bez „kondycjonera”. Choć zawsze można sobie porównywać efekty działania różnych filtrów – oczywiście jeśli jakiekolwiek dają się zauważyć.
    Kluczowe znaczenie miałoby użycie do testu odpowiedniego zestawu elektroakustycznego, zasilanego z badanym EUT i bez. Paradoksalnie zestaw najwyższej jakości nie byłby najlepszym wyborem, gdyż można przypuszczać, że sam jest na tyle odporny, że trudno byłoby cokolwiek zauważyć. Sądzę, że najbardziej interesującym elementem toru byłby przetwornik CA, który, jako dość szybki komponent cyfrowy, cechuje się skończoną odpornością na zakłócenia impulsowe. Narażenie tego elementu ciągiem impulsów nanosekundowych (odwołuję się do normy PN/EN-55022) mogłoby dać efekt w postaci mierzalnego szumu na wyjściu wzmacniacza, a filtr przeciwzakłóceniowy i to działający w zakresie częstotliwości pozaakustycznych mógłby skutecznie ten szum ograniczyć – co byłoby podstawą do oceny.
    Moje rozważania dotyczą rzetelnego badania poważnych urządzeń. Wysiłek Pana Jakuba pokazuje, że recenzowane urządzenie do takiej kategorii raczej się nie zalicza i zostało to w sposób wyraźny pokazane, choć badać oczywiście je można. Wszystko wskazuje na to, że Producent miał – eufemistycznie mówiąc – ograniczone pojęcie o tym co produkował. Nie dziwię się, że na obudowie nie umieszczono oznakowania CE, gdyż – jak sobie przypominam sprzed 20 lat – za nieuprawnione jego użycie groziła kara do 100.000 euro, z mocy samej dyrektywy europejskiej.
    Mam nadzieję, że mój przydługi głos w dyskusji mieści się w ramach dopuszczalnych komentarzy, a uważam, że wysiłek Pana Jakuba zasługuje na poważne potraktowanie
    Pozdrawiam
    Andrzej Czernow

    • Bardzo dziękuję panie Andrzeju. Generalnie ideą nie była walka z audiofilami jako takimi i ich zakupami – każdy ma własny rozum i traci pieniądze na to co mu się podoba. Problemem były dla mnie za to dwie rzeczy:
      1. sprzęt okazał się niebezpieczny dla użytkownika, a konstruktorowi w ogóle to nie przeszkadzało,
      2. bardzo nie lubię gdy ktoś traktuje mnie jak idiotę, któremu można nawijać makaron na uszy.

      W metodyce nie ma niekonsekwencji lub błędu, gdyż skupiłem się na badaniu wybitnie wpływu na dźwięk, a więc zgodnie z opisem produktu. Tak bowiem usilnie reklamowali sprzęt wspólnie producent i recenzent (ewentualność wprowadzania klientów w błąd / false advertising). Nie dokonywałem badania wpływu ogólnie samego filtra na urządzenia podłączane, tylko wybitnie na spektrum dźwięku z kilku powodów:
      1. to w interesie pana konstruktora było, aby sprzęt był sprawdzony i posiadał pełną specyfikację,
      2. nasza grzecznościowa umowa tego nie obejmowała. Zaoferowałem wyłącznie testy wpływu na dźwięk i takowe producent urządzenia zaakceptował,
      3. testy wpływu zasilania na DUT/EUT wykonał już profesjonalnie Audio Science Review, a którego materiał przytoczyłem w treści.

      Testy były wykonywane w specjalnym pomieszczeniu akustycznym, tak samo zresztą jak w artykule o kablach zasilających, ale mimo to producent je podważał. Założenie testu było proste: skoro pan konstruktor słyszy wpływ na dźwięk, urządzenie musi wprowadzać słyszalne zmiany w dźwięk, a więc zmiany w FR/THD w skali dostatecznej dla typowego narządu słuchu. Konstruktorowi cały proces testowy został dokładnie opisany telefonicznie, a próg słyszalnej zmiany ustalony został na ~3dB. Konstruktor nie miał z tym żadnego problemu póki nie wyszły pierwsze wyniki pokazujące, że zmian/wpływu nie ma. Wówczas zaczęło się forsowanie metody wyłącznie odsłuchowej oraz snucie dziwnych teorii na temat transparencji mojego toru audio, co z automatu zamknęło jakąkolwiek poważną dyskusję. Producent/konstruktor nigdy nie forsował idei, że filtr działa, bo sam nie wiedział w jakim czyni to zakresie – chińczyk nie dał żadnej specyfikacji, więc skąd miał wiedzieć, skoro sam przyznał, że wszystko projektował na słuch. 🙂

      System z jakiego korzystam zawsze jest wymieniony na końcu publikacji. Nie jest to sprzęt drogi, ale dogłębnie pomierzony i zweryfikowany co do swojej jakości. Audiofile natomiast forsowali mi parokrotnie, że musiałby to być sprzęt za 100 000 zł lub po prostu ogromną ilość pieniędzy, aby usłyszeć różnicę, co byłoby z tą teorią sprzeczne. W każdym razie zakres spektrum audio, na który powoływał się konstruktor, w pełni zwalniał mnie z testowania pełnego spektrum pracy urządzenia i określania wartości tłumienności min/max. Oznajmiłem to zresztą samemu producentowi telefonicznie, przez co jeszcze tego samego dnia jego kolega zaatakował mnie personalnie, próbują podważyć moje kompetencje pod materiałem video Tonu Składowego, bazując na przeinaczonych słowach z tejże rozmowy telefonicznej.

      Pozwolę sobie dodać jeszcze jedną rzecz, która przemawia na korzyść zastosowanej metody, ale o tym napiszę w artykule o okablowaniu słuchawkowym.

    • W pełni z Panem się zgadzam. W moim zapale podjęcia rzeczowej dyskusji (wreszcie było z kim!) zagubiła mi się kwestia celu testów, jakim było zweryfikowanie twierdzenia Producenta (i podobnie myślących), że samo użycie jego urządzenia powoduje poprawę brzmienia (choć wszystko wskazuje na to, że sam Producent nie rozumie mechanizmu takiego oddziaływania). Wykazał Pan też, że użycie testowanego urządzenia mogłoby być niebezpieczne, a jego wprowadzenie na rynek było niezgodne z prawem.
      Zwrócę jeszcze uwagę na to, że wyniki testu mają charakter uniwersalny – dotyczą wszelkich podobnych urządzeń, a nie tylko tego badanego.

      Swoją drogą dla zwolenników wszelkich polepszaczy zasilania proponuję następujące pytanie: Jeśli „jakość” zasilania jest tak ważna dla brzmienia urządzeń audio, że warto na to ponieść koszty na poziomie ceny baterii do samochodu elektrycznego, zdolnej do wydania z siebie mocy rzędu 100 kW, to czemu nikt nie wpadł na pomysł, aby – choć eksperymentalnie – zasilić zestaw audio (bez transformatorów sieciowych) bezpośrednio z baterii, powiedzmy 2 x 50 V, o mocy ok 100 razy mniejszej od samochodowej (czyli 1kW), a więc nie takiej drogiej? Wszak takie zasilanie byłoby wręcz idealne, wolne od tętnień, szumów i zakłóceń – nie trzeba byłoby w nim nic poprawiać. Osobiście znam odpowiedź – byłoby to bez sensu. I konstruktorzy też ją znają, a marketingowo byłoby to niewygodne.

  7. Myślę, że wszystko zostało już napisane, ale na zakończenie jeszcze wisienka na torcie szczególnego rodzaju:

    (…)”Owszem, producent informował mnie telefonicznie (bardzo preferował taką formę kontaktu, domyślam się dlaczego), że w środku znajduje się specjalny metal, który brał udział w badaniach naukowych. Wykazywać miał właściwości piezoelektryczne, polegające na powolnym usuwaniu ładunków z płytek PCB i obudowy urządzeń.”(…)

    Po prostu, wymiękłem.

  8. Ogromny szacunek za napisanie recenzji, która powinna stanowić lekturę obowiązkową dla każdego audiofila, choć nie wiem, czy wszystkich da się przekonać – chyba nie, ale niech nawet niektórzy z nich się opamiętają. Mniej więcej rok temu rozglądałem się za nową listwą zasilającą dla mojego sprzętu audio, bo stara padła – no i mój wybór po przewertowaniu wielu opinii w Internecie padł właśnie na… Acar F5 Pro 🙂 Jestem w sumie w jakimś tam stopniu audiofilem, bo „zwykły miłośnik muzyki” nie posiada np. wzmacniacza słuchawkowego, mam też np. „firmowe” interkonekty (Melodika Purpla Rain, QED Performance Audio Graphite – myślę, że to jednak zakupy w granicach zdrowego rozsądku, oba modele kosztują w granicach 150-200 zł), więc chciałbym sprostować jedno Pańskie zdanie: „Na Acara żaden audiofil nawet nie spojrzy…” – owszem, spojrzy, a nawet kupi 🙂 – choć w sumie jednak bardziej meloman ze mnie, niż audiofil, gdyż nałogowo kupuję płyty CD (wiem, że w dobie streamingu i plików o wysokiej rozdzielczości, np. w formacie DSD to jest irracjonalne, ale największą radość odczuwam podczas słuchania muzyki z fizycznego nośnika, konkretnie CD i przeglądania okładek podczas słuchania). Pozdrawiam serdecznie – dawny forumowicz z forum.aufiofanatyk.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Logo Audiofanatyk M
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na mój blog i pomoc w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.