Recenzja KEF Q80 + Yamaha M-35 (vintage)

Stary sprzęt ma to do siebie, że był robiony pod zupełnie inne czasy, kiedy marketing nie był tak bezczelny, zakłamany i agresywny, kiedy liczyły się zupełnie inne wartości i ludzie potrafili je docenić, w końcu, kiedy odbiorca końcowy nie był tak, za przeproszeniem, głupi i zacofany jak dzisiaj. Brzmi to może dosyć wulgarnie z mojej strony, ale za dużo już widziałem, słyszałem i czytałem, aby twierdzić inaczej. Po prostu dawniej wszystko wydawało się prawdziwsze niż teraz, a ludzie nie kupowali oczami i nie łykali jak woźny ćwiartkę marketingowej papki serwowanej w opisach i, o zgrozo, pseudo-recenzjach sprzętu audio.

 

Słowem wstępu – sens szukania budżetowego stereo

Gdy zatem pojawia się temat o wdzięcznym tytule „Jakie dobre budżetowe stereo do 1000-1200zł”, w zasadzie trudno jest oczekiwać, że autor takiego tematu będzie traktowany poważnie. No przecież jak to? Dobre stereo ale mimo wszystko budżetowe? I to jeszcze do 1000zł? Może głośniczki z Biedronki? Pierwotne założenia i nadzieje na zdobycie w tej cenie sensownego sprzętu, najlepiej nowego, niestety dosyć szybko pryskają. Nowego sprzętu grającego jakkolwiek poprawnie w tej kwocie po prostu nie da się dostać, a przynajmniej nie bez dogłębnego szukania. Nawet po zwiększeniu budżetu sprawa nie musi się od razu wyklarować. Nie mniej jednak często pojawia się w takim miejscu porada: używki. Spotkałem się z poglądem, że na Allegro czy innym miejscu pozwalającym za zakupy i sprzedaż sprzętu z drugiej ręki, można dostać na ogół sprzęt 2-3 razy lepiej brzmiący niż porównywalne cenowo urządzenia nowe i niestety (albo stety, zależy od punktu odniesienia) jest to prawda.

Starocie z Allegro ktoś powie? Cóż, ja powiem tak: nie sztuką jest wydać 10 000 zł na nowiutkie kolumny + ampy i source, obojętnie jakiego producenta, byle droższe, lepiej wyglądały i były bardziej „audiofilskie”. Takie rzeczy to raczej myślenie wielu użytkowników urządzeń pewnej firmy mającej w swoim logo narysowany owoc: oni z reguły im więcej zapłacą tym lepiej się czują, tutaj za 10k zł byłby zestaw poprawnie „odtwarzający różne dźwięki”. Ale zestaw za 10 000 zł który odtwarza wiernie muzykę – o, to już jest sztuka. Zestaw zaś za mniej, który również to potrafi, czasami nawet lepiej – to jest zaś czysta finezja i chyba tak można moim zdaniem odpowiedzieć na argumentację, że sprzęt będący „starociem z allegro” nie ma prawa w ogóle egzystować. Faktem jednak jest różny stan takich urządzeń, często mocno wymęczonych, nierzadko wręcz w opłakanym stanie technicznym, skrupulatnie ukrywanym przez sprzedających, kręcących w tej materii jak tylko mogą. Z tego względu do sprzętu używanego na Allegro trzeba podchodzić na trzeźwo i ze sporym dystansem, najlepiej też z podstawową wiedzą nt. audio albo sprzętu, który planuje się nabyć. Może przypomina to trochę grę w Sapera, a przy większych kwotach wręcz w rosyjską ruletkę, ale przemyślane zakupy mogą zaowocować pojawieniem się w naszym domu sprzętu, którego normalnie byśmy nie znaleźli, którego cena nie przyprawia o ból głowy co oszczędniejszych melomanów, dźwięk daje naprawdę dużo radości a stan wizualny nie powoduje odruchów konwulsyjnych. Myślę, że taka nagroda warta jest zachodu, mimo, że szukanie informacji na temat w/w przykładu stereo do 1000-1200zł nie będzie ani szybkie, ani łatwe: natrafić będzie można przede wszystkim na gro opinii osób o bardzo wątpliwym doświadczeniu lub fatalnej akustyce (i nie mających o niej zielonego pojęcia), a także takich, które mienią się przecudownymi audiofilami i do sprzętu za 1k zł podchodzą jak do takiego za 10k. Po prostu strasznie trudno będzie znaleźć realne oceny brzmienia danego elementu zestawu, prędzej trafi się na próby znalezienia dźwiękowego „łosia” fałszywymi pseudo-opiniami wychwalającymi kiepski nowy sprzęt pod sam sufit, a wykonany często sporo gorzej niż większość używek z Allegro i bez jakiegokolwiek pokrycia z rzeczywistością. Nie możecie jednak zapominać o jednym: sprzęt ma być dostosowany pod WASZ gust i ma grać w odpowiedni, przyjemny dla WAS sposób.

 

„Stare rupiecie” kontra „nowe rupiecie”

W poszukiwaniu używanego sprzętu starszej daty jest sporo sensu. Okazuje się często, że tak jak pisałem – taki starszy sprzęt często jest o wiele lepiej wykonany niż ten nowy, służył do tej pory bez zarzutu, czyli ma predyspozycje aby grać dłużej i wierniej. Niech przykładem będzie konkretny problem: szukamy dobrej końcówki mocy, która da nam niezbędne „papu” dla naszych obecnych lub przyszłych kolumn albo monitorów. Najlepiej żeby sprzęt był nie za słaby, nie za stary, w miarę możliwości markowy i na dobrych komponentach, no i jakkolwiek się prezentował. Acha, budżet: do 400zł. W tym momencie szukanie sprzętu nowego jest jak oszukiwanie diabła – dostaniemy w tej cenie co najwyżej „estradową” końcówkę mocy o równie „estradowej” elektronice made in China, która czasami przypomina mi te wszystkie zasilacze no name z forumowych lat, chociażby po kolorze laminatu i ilości elektroniki, która miała tą lichą przyjemność nań spocząć. Marki to to nie ma, elektronika to temat tabu, jej żywotność i stabilność jeszcze bardziej, magiczna moc np. 2x 200W chyba tylko na papierze. Dwa „koncerty” na tym cudzie i kupa dymu, tyle w temacie. Jedynym wyjściem jest więc szukanie jakichś konkretnych modeli z drugiej ręki. Co można dostać? Zdziwicie się jak wiele: końcówki mocy Yamaha, Sharp, Onkyo, Technics, NAD, sprzęt z rodowodem i często w bardzo dobrym stanie, niekatowany, niepopalony (choć tutaj tak jak pisałem różnie bywa). Taki sprzęt jednak posłuży wierniej i dłużej niż „nówka chińszczyzna” i to nie tylko moje zdanie. Wymieniony wcześniej Sharp na przykład potrafi przyłożyć moc na kolumny stereo o wartości 320W RMS na kanał, dzięki czemu będzie w stanie zasilić nawet mocno prądożerne kolumny podłogowe. Podstawowe używane kolumny podłogowe o dostatecznej mocy i względnej jakości zaś dostaniecie już za jakieś 500-600zł, np. Tannoye M3. Fakt, w tej cenie można kupić nowe kolumny Jamo S426, powystawowe Kody K5400F z defektami okleiny lub Kody SL600F, ale mimo wszystko Tannoye wciąż zagrają od nich lepiej, zwłaszcza od SL. Dopiero w zakresie monitorów stereo można w tej cenie znaleźć godne polecenia nówki, np. Yamahy NS-333, za jakieś 620zł za parę, wskazywane za oceanem jako „best buy for cheap-o”. Popatrzcie też na np. wątki z zagranicznych forów z komputerowymi stanowiskami forumowiczów: tam w znakomitej większości są właśnie monitory stereo lub komputerowe głośniki 5.1/7.1 z wyższej póki. Rozumiecie już sens takich zakupów?

Czasami nie tyle brak pieniędzy jest powodem do szukania sprzętu audio wyższej klasy na rynku wtórnym, ale chęć po prostu nie wydawania ich na nowy sprzęt z przekonania, że może on grać równie dobrze jak nie lepiej co obecnie sprzedawane i sporo droższe zestawy. Niekiedy i sporej frajdy z takiego wyzwania, zwłaszcza dla osób z zacięciem „audiomajsterkowicza”. Mimo niezbyt zaawansowanej kiedyś technologii przyznam się, że osobiście mam pewne zamiłowanie do „kwadratowych”, starych urządzeń, albo projektów bazujących na sprawdzonych, prostych schematach. Można powiedzieć, że ogólnie lubię prostotę, brak przesadyzmu, balans. Przykładem takiego urządzenia są chociażby recenzowane dwa lata temu STAX SRS-3010, które wyglądają tak staro, że aż głupio (w końcu bazują na ponad 20-letnim projekcie), a brzmią tak dobrze, że człowiekowi robi się jeszcze głupiej, zwłaszcza po rekablingu i wcześniejszej, jakże popularnej w naszym kraju, ocenie ich brzmienia tylko po ich wyglądzie. Zresztą samochody przecież na ogół kupuje się właśnie oczami. Gdyby zakupu dokonywał mój ojciec, zapewne kierowałby się mocno estetyką, ja jednak wolałem brzmieniem. Taki sprzęt ma w sobie coś, co działa na mnie jak magnes, nie wiem jak to określić, ale jest to chyba pewien urok, czar, klimat. Jeśli spotkacie kiedyś człowieka, który lubuje się w starych Tonsilach, Radmorach, szpulowcach itp. zabytkach PRL-u, to możecie być niemal pewni, że czuć będzie do tych urządzeń coś na tej samej zasadzie (choć w sumie to czasami różni ludzie się trafiają).

Sumując więc wszystko do kupy, celem, jaki mi przyświecał, było znalezienie względnie tanich „okazji” na Allegro i w efekcie skompletowanie sobie dobrej klasy markowego zestawu starszej daty: kolumn podłogowych i wzmacniacza lub końcówki mocy. Jednym słowem vintage hi-fi stereo setup. Miał to być sprzęt maksymalnie do siebie dopasowany, niekoniecznie jednego producenta, złożony z komponentów mniej więcej tej samej daty (początek lat 90-tych) o jak najbardziej neutralnym brzmieniu, z naciskiem na stereofonię. Jako, że moje podboje w zakresie przygotowania źródła dobiegły końca wraz z dopasowaniem zestawu OPAMPów do Xonara STX pod kątem SRS’ów, uznałem źródło za element wstępnie gotowy i pozwalający na rezygnację ze wzmacniacza na rzecz samej, gołej końcówki mocy zdatnej do zasilenia monitorów lub kolumn o mocy łącznej od 200 do 300W. Tak też stałem się posiadaczem japońskiej końcówki Yamaha M-35 z lat 1986-88 i dwudrożnych kolumn podłogowych KEF Q80 z lat 1990-94.

Ktoś może w tym momencie spytać: po co mi w ogóle było takie coś, skoro z definicji jestem słuchawkowcem, a przynajmniej patrząc po Audiofanatyku takie można odnieść wrażenie? Cóż, jestem, zawsze nim byłem, ale zabawa moja na pewno nie wzięła się z powodu, że SRS’om czegoś brakowało. Traktowałem je od zawsze jako sprzęt do, że się tak wyrażę, „odsłuchu absolutnego”, w ciszy i skupieniu (lub też gdy nie jestem w stanie użyć czegoś głośniejszego, np. o 3:00 w nocy). Głośniki przydają mi się dopiero wtedy, gdy albo się krzątam po pokoju, albo pracuję na tablecie, ponieważ nie ma wtedy ryzyka, że szarpnę za kabel lub będzie mi on przeszkadzał podczas rysowania (m.in. dlatego w pracy korzystam z AKG K142: ponieważ mają jeden solidny kabel, który niemal mi nie przeszkadza). Można powiedzieć więc, że ze względu na większą wygodę.

Największą zagadką było dla mnie, czy będę w stanie docenić jakość czegokolwiek poza swoimi ES-ami, które, jak nie trudno było się domyślić z ich recenzji, bardzo mocno wpłynęły na mój dźwiękopogląd, dostarczając największej przyjemności i jednocześnie odbierając ostatecznie jakąkolwiek inną ze słuchania muzyki na tańszych urządzeniach i powodując, że jeśli już na nich słucham, to tylko po to, aby coś tam leciało. Docenić teoretycznie byłoby mi o tyle trudno, że jak wspomniałem na początku jestem osobą przyzwyczajoną bardziej do słuchawek niż kolumn, monitorów etc. Będzie więc w recenzji z tego powodu sporo porównań do wrażeń nabytych podczas odsłuchu SRS-3010, ale bardziej mam tam na myśli sposób ich pozyskania, ponieważ w obu przypadkach skok jakościowy był dosyć duży, a o czym dowiecie się z opisu odsłuchu.

 

Yamaha M-35

Zastanawiałem się co prawda nad zrecenzowaniem M-35 osobno, ale wiele do opisywania bym nie miał, ponieważ Yamaha jest prostą konstrukcją o nieskomplikowanym dźwięku wyjściowym, dlatego wolę opisać ją teraz, przy okazji męczenia KEFów, ponieważ ze względu na sposób, w jaki całość się między sobą uzupełnia, jest to najrozsądniejsza decyzja. Zresztą przecież trzeba pod nią coś porządnego podpiąć aby móc coś powiedzieć.

 

 

Opisywany egzemplarz Yamahy trafił do mnie z serwisu audio będącego jednocześnie komisem i handlującego używanym sprzętem hi-fi po okazyjnych cenach. Po obudowie M-35 widać, że nieco już przeżyła i działała jako element większego zestawu audio, głównie można to stwierdzić po charakterystycznych lekkich wgnieceniach w obudowie w miejscach, gdzie zazwyczaj znajdują się nóżki kolejnych modułów typu odtwarzacz CD czy amplituner, tak czy owak musiało to być coś ciężkiego lub po prostu kilka urządzeń jednocześnie. Od strony technicznej na szczęście wszystko było ok, układy załączały się prawidłowo, sterowanie również zachowywało się bez zarzutu, kondensatory nie były napuchnięte, a gniazda RCA nie były wyrobione. Swoją drogą właśnie po tych rzeczach można zaobserwować faktyczny przebieg urządzenia: jeśli po włączeniu nie słuchać charakterystycznego kliknięcia, to niestety prawdopodobnie popalone są układy wzmacniające. M-35 to czterokanałowa końcówka mocy, dlatego posiada ich 2. Są to zintegrowane, podwójne układy wzmacniające STK4863, każdy jeden na parę kanałów, a które kupić można chociażby na ebayu za kwotę od 15 do prawie 50$. Zaletą M-35 w przypadku zamiaru podpięcia zestawu stereo jest możliwość wykorzystania drugiego z nich jako obwodu awaryjnego, do STX’a podpięta była za pomocą budżetowego interconnectu Techlinka. Zaznaczam tu jego budżetowość z pełną premedytacją, o IC i kablach powiem jednak później, przy okazji odsłuchu.

Z tego co pamiętam M-35 był najniższym oferowanym wtedy modelem, ale tylko skończony dźwiękowy ignorant założy, że sprzęt ten jest rupieciem, który brzmi tandetnie i do niczego się nie nadaje. Już na poprzednich kolumnach dało się odczuć, że Yamaha gra czysto, z zerowym szumem tła, naturalnie i ciepło w stylu lampowym, aczkolwiek trudno zresztą oczekiwać od niej czegoś innego, skoro była przedstawicielką serii Natural Sound, i nie wskazałbym tego jako wady. Wręcz przeciwnie – chciałem tego, ponieważ dzięki takiemu zabiegowi mogłem ją ładnie zgrać z całą gamą urządzeń bardziej neutralnych i zyskać możliwość wychodzenia od prostej linii brzmienia różnymi modyfikacjami lub po prostu akustyką. Co ciekawe na początku wydała mi się grać neutralnie, ale im więcej czasu mijało, więcej porównań wykonywałem, a także wspierałem się sprzętem innym niż kolumny, które mogłem pod nią podłączyć (np. K1000), wyłaniał się bardzo konkretny obraz nasyconego, naturalnego grania z szeroką sceną i bliższym pierwszym planem.

Zresztą, przy budżetowych systemach na ogół możliwości kończą się na tym właśnie etapie, chyba że ktoś ma albo wzmacniacz z możliwością korekcji sygnału ze względu na sytuację, w jakiej jest on przeprowadzany przez system, albo opcję w ogóle zmiany komponentów toru bez wydawania góry pieniędzy po raz wtóry. Żadne kable nie dadzą tu magicznej poprawy brzmienia, chyba,  że oryginalnie są bardzo słabej jakości, bez ekranowania i odpowiedniego przekroju. Przyjąć powinniście tutaj zasadę, że na dźwięk końcowy systemu największy wpływ ma trio kolumny + wzmacniacz + akustyka. Kable i interconnecty to bardziej dodatek (lub zakup konieczny w sytuacji ich braku albo posiadania ich jak pisałem w bardzo lichej jakości), ale ponad 50% brzmienia będzie leżało po stronie akustyki, zawsze. Słuchawki nie mają takich problemów, ponieważ komora odsłuchowa znajduje się w środku, wewnątrz muszli, także co najwyżej można je sobie poprawić na głowie, ale w przypadku głośników niestety pomieszczenie odgrywa ogromną rolę i np. kiepskie brzmienie niekoniecznie musi być winą kolumn czy właśnie wzmacniacza. Więcej na ten temat możecie przeczytać w moim poprzednim artykule odnośnie Podstawy akustyki i rozmieszczania głośników stereo.

Moc dynamiczna, jaką M-35 może zaoferować KEFom, to 57W na kanał (przy 8 Ohmach), co nie jest parametrem wcale takim złym, zwłaszcza że robi to przy s/n ratio na poziomie 120 dB i zniekształceniach 0,008%. Lepiej mieć wg mnie mniej mocy ale wyższej jakości, niż całą kitę ale byle czego. Najważniejsze było dla mnie to, aby w bardzo neutralny sposób była w stanie zasilić obie kolumny, najlepiej bez zbytniego nagrzewania się, jako że KEFy preferują mocniejsze wzmacniacze, także z tego zadania wywiązała się w 100%, a w kwocie za jaką ją dostałem – już w zupełności.

 

KEF Q80

Co tyczy się zaś kolumn, KEF model Q80 były produkowane, jak już wyżej wspomniałem, na początku lat 90-tych i wprowadzały kilka ciekawych nowości konstrukcyjnych, jak np. głośnik Uni-Q, stosowany potem w większości ich konstrukcji, aż po dzień dzisiejszy (chociażby Q500). To solidne, dwudrożne kolumny o rozmiarach 85,5 x 24,6 x 27,4cm i wadze 14,5kg każda, z zaleceniami producenta co do wzmacniacza wynoszącymi 10-125W przy 8 Ohmach. Najczęściej stosowaną okleiną był black wood i taki też kolor je zdobi (ze względu na niechętnie współpracujące światło dzienne może się na zdjęciach wydawać inaczej).

Z informacji, jakie udało mi się zdobyć, ich cena wynosiła ok. 700$ / 560£. A to już całkiem duża kwota, bo przy dzisiejszym kursie daje ok. 2220zł. Na rynku wtórnym ich cena waha się już jednak w przedziale od 200 do 300$, a spotkać je można dosyć rzadko. Nawet w tym momencie na ebay’u można kupić je za dokładnie 275$, co dawałoby w bezpośrednim przeliczeniu 870zł (nie licząc shippingu, który też najtańszy pewnie nie będzie). Ogólnie kolumny są u nas w kraju dosyć rzadkie, głównie ze względu na swój wiek i specyficzne właściwości dźwiękowe, dlatego też prawdopodobnie moja recenzja będzie pierwszą w Polsce, która opisze sposób ich grania tak obszernie.

 

 

Komplet, którego stałem się posiadaczem, chyba miał dosyć ciekawą historię, przynajmniej sądząc po uszkodzeniach, jakich się owe kolumny nabawiły. Trochę podziubane, miejscami powgniatane na krawędziach (widać próby reperacji), w kilku miejscach porysowane, z maskownicami posiadającymi ślady przetarć i zmiażdżenia materiału, nadal jednak prezentują się dostojnie i okazale (całe szczęście), zwłaszcza, gdy ubytki zacznie się krok po kroku maskować. Udało mi się wyśledzić niestety tylko część ich „furory”, jaką odegrały na Allegro. Zostały wystawione przez pewnego użytkownika z Gorzowa Wlkp., najprawdopodobniej właściciela, za kwotę 699zł, jednak nie udało się mu ich sprzedać (aukcja wygasła 5 września). Podejrzewam, że wtedy zostały one przez niego złożone w komisie audio w Myślenicach, tj. 20km od Krakowa w kierunku Zakopanego. W tym też komisie zostały wystawione za podobną kwotę (również bez powodzenia) oraz 650zł z jedną ofertą kupna, która prawdopodobnie nie doszła do skutku z powodu rezygnacji kupującego. Kolejna próba ich sprzedaży zakończyła się już pełnym sukcesem, ponieważ kupującym byłem już ja, a ja akurat nie mam w zwyczaju rezygnować z zakupu po jego dokonaniu, tylko najpierw pytać, potem strzelać. Kolumny nabyłem już za tą mniejszą kwotę, jednakże bez żadnej gwarancji, poza tą, że sprzęt zostanie do mnie wysłany w stanie w 100% sprawnym technicznie i widocznym na zdjęciach. Sądzę, że to właśnie ten fakt stał się elementem odstraszającym dla poprzedniego niedoszłego nabywcy. Tym bardziej, że jednak zdjęcia nie pokazywały np. tyłu kolumn, ja zaś nie pytałem, tak zatem zostałem na własne życzenie zmuszony do kupna dodatkowego terminalu, aby uzyskać blaszkę do zmostkowania, której jedna z kolumn na jednej parze biegunów była pozbawiona (reszta terminalu posłuży za części zamienne w razie czego), ok, doliczmy te 18zł, a co tam. Skąd wiem jednak że taka była ich droga? Bo na obu aukcjach przedstawione zostały te same kolumny z identycznymi znakami szczególnymi, tj. otarciami i uszkodzeniami. Stąd też łatwo zobaczyć które defekty powstały za czyją sprawą: byłego właściciela kolumn, właściciela komisu, czy też firmy transportowej. Okazuje się też że 100% z nich w zasadzie należy do tego pierwszego z wymienionych. Ja wiem, że różnie to bywa, żyje się, ma dzieci, zwierzęta, czasami się coś stuknie, coś obije, ale tutaj mam do czynienia ze sprzętem, który wręcz krzyczy do mnie, że nie był szanowany. Te kolumny były warte ponad 700$, więc naprawdę mnie to dziwi, poza tym to była wtedy prawdziwa klasa hi-fi… chyba nigdy nie zrozumiem ludzi.

No ale cóż, było minęło, teraz kolumny mają nowego właściciela, a za cenę za jaką je nabyłem i patrząc na ich staż, prawdopodobnie nie mam prawa narzekać. Jak widzicie z opisu, kolumny są lekko po przejściach, jeśli chodzi o cabinety, ale i tak najważniejszymi ich elementami są wnętrzności oraz głośniki. Te na szczęście działają bez zarzutu, zawieszenia nie są pouszkadzane i nie wykazują cech zmęczenia materiału, a to oznacza, że raczej nie były specjalnie katowane i mogą jeszcze długo posłużyć w odpowiednich warunkach. Niestety, takie ryzyko to domena sprzętu używanego i wiele osób kupuje takie komponenty tylko po to, żeby dorwać za grosze i kolokwialnie „pałować”, żeby mieć czym się pochwalić przed znajomymi. Dźwięk? A kogo obchodzi dźwięk. Ma być głośno i z basiorem. Na szczęście KEFy to zupełnie inny charakter i przeznaczenie, o których opowiadać będę w dalszej części recenzji.

 

Pierwsze problemy

Szybko okazało się, że jeden z głośników był uszkodzony, a co skutkowało odgłosem szarpanego papieru na najniższych częstotliwościach, gdzie wychylenie membrany było największe. Prawdopodobnie uszkodzenie powstało w transporcie, ponieważ jechały do mnie aż do Elbląga, czyli przebyły podróż przez niemalże całą Polskę, ale niestety nie mam 100% pewności, że powstało ono właśnie tam. Defekt okazał się na szczęście bardzo łatwy do usunięcia – spadł ring z membrany biernej i wystarczyło go tylko nasadzić ponownie. Od tej pory nie było już żadnych kłopotów ani z głośnikami, ani z którymkolwiek z pozostałych elementów zestawu.

 

Jakość dźwięku

Wstępny odsłuch

Równie szybko okazało się też, w czym KEFy będą rewelacyjne, a w czym nie. Mam tu na myśli oczywiście reprodukcję rejestrów i poniekąd gatunki muzyczne. Ponieważ oczekiwanie na kable głośnikowe z prawdziwego zdarzenia wydłużało się, postanowiłem trochę na nich posiedzieć zawczasu, aby oswoić się z ich brzmieniem i uzyskać jakiekolwiek późniejsze porównanie, także część pierwszych wrażeń było skutecznie umniejszonych przez cieniutkie testowe kable Philipsa, które wystarczyły jednakże do wyłonienia podstawowych cech fonicznych KEFów i przetestowania naturalnie ich kondycji technicznej. Z tego względu recenzja będzie zawierała w zasadzie dwukrotnie opisanie wrażeń słuchowych w obrębie poszczególnych aspektów, również po to, aby sprawdzić, czy wymiana kabli przy takim zestawie ma sens.

 

Sopran 1

Niestety, ze względów konstrukcyjnych ten punkt jest chyba najsłabszym w Q80. Nie mam tu jednak na myśli jakości góry, bowiem ta jest na naprawdę przyzwoitym poziomie, ale ze względu na KEFowy głośnik Uni-Q, jest jej ilościowo mniej i jakby poddawała się niższym rejestrom. Problemy te redukuje w dużej mierze na szczęście charakter posiadanego przeze mnie systemu, który jak pisałem już wcześniej gra po stronie źródła z nieograniczaną, rzetelną górą, a co było efektem w pełni zamierzonym. Każde inne głośniki potrafiły mi czasami wręcz sypać sybilantami po uszach, więc celem było nabycie takich kolumn, w których bezpośredniość w przekazie góry nie będzie tak oczywista, ale jednocześnie nie aż tak zredukowana. Tu również i sam charakter M-35 był na rękę tym głośnikom w zakresie utrzymania przyjemności z brzmienia i trochę cieplejszego odcienia.

 

Średnica 1

Tu zaczyna się pojawiać pełen smak tych kolumn. Średnica jest w nich bogata, detaliczna i wypychana na pierwszy plan z wyraźną nutą plastyczności. Nie ma tu mowy o żadnym chowaniu się po kątach, nie ma mowy o maskowaniu dźwięków przed słuchaczem, a jednocześnie całość daje wrażenie bardzo zwartej i wyważonej konstrukcji na tym planie. Trzeba jednak powiedzieć sobie wprost, że nie każde nagranie będzie to tolerowało i wiele zależeć będzie może nie tyle od gatunku, co jakości i sposobu wykonania nagrania. Jeśli do tej pory zdarzyło się Wam kiedyś zapoznać z jakąś moją recenzją słuchawek, w których tak po prawdzie mimo wszystko nadal po latach czuję się pewniej, zauważylibyście w wielu miejscach jak bardzo sposób wykonania nagrania ma wpływ na jego odbiór. Nie mam tu na myśli już nawet jakości samego pliku, bo zdarzały mi się utwory 192kbps brzmiące sporo lepiej niż prawie 700kbps FLAC, np. klasyczny rock w wykonaniu Tesli kontra industrialowe łamania typu Filter. Co więc można uzyskać w przypadku Q80? Albo bardzo ładną średnicę, której niczego nie brakuje, a której pozycja jest świetnie wkomponowana w całość utworu mimo tego, że głośniki ją faworyzują i jak już pisałem wysuwają na pierwszy plan, albo bełkot kiepsko nagranych sampli i niepoukładanych źródeł dźwięku. Zaraz wrócę do tego tematu w przypadku basu, bo tam można spotkać najwięcej tego typu smaczków.

 

Bas 1

Najniższe pasma będą dla wielu rozczarowaniem, ale tylko dla tych, którzy szukają tzw. wall crusherów zamiast sprzętu do prawdziwego słuchania muzyki. Basu ilościowo jest z reguły umiarkowanie, ale to w dużej mierze zależy finalnie od akustyki, która będzie największą rolę odgrywała właśnie w tych rejestrach oraz utworów. W zależności więc od położenia słuchacza i wspomnianej akustyki, basu może być albo odrobinę za mało, albo odrobinę za dużo, ale w każdym wypadku będzie on nadal bardzo dobry – stosunkowo szybki, świetnie kontrolowany. Nawet na tandetnym kabelku będzie można doświadczyć tej przyjemności, ale dalsze wnioski pozwolę sobie zachować na poczet porządnych przewodów. Z tym że nie zawsze będzie idealnie, bo wszystko zależy od nagrania – jeśli jest kiepskie, to będzie brzmiało kiepsko, ono, a nie system. I niestety obojętnie czy siedzi się na kiepskim czy dobrym kablu, ten zestaw unaoczni jakość, a raczej jej brak, w takim nagraniu. Coś co gra dobrze pod tanim i dudniącym basem systemem, zostanie (i zazwyczaj zostało) obdarte z tej swojej pozornej jakości na moim i stanie gołe przede mną tłumacząc się pokrętnie, że pod takiej klasy urządzenia jak poprzednie zostało nagrane. Zobaczymy czy mam rację, gdy dojdę do opisów dolnych rejestrów po zmianie kabla.

 

Ponowny odsłuch po wymianie okablowania

Za sprawą przeogromnej łaski miłościwie nam listy dostarczającej Poczty Polskiej, której priorytetowe listy 5 dni iść musiały, łapki moje godności raczyć dostąpiły owego dnia piątego dzierżyć w nich zamówione przesyłki. I pomyśleć że później ludzie wystawiają firmom negatywy tylko dlatego, że PP nie była w stanie dostarczyć im pakunku szybciej niż np. dwa tygodnie…

Pomijając mój jakże szyderczy wstęp, udało mi się jakimś cudem otrzymać przed weekendem zamówione na początku tygodnia dwie ważne rzeczy: terminal głośnikowy HD-804 oraz solidne przewody głośnikowe Ultralink Challenger-2 C2SC-14/500 o pożądanej przy moich kolumnach grubości 2,1 mm2. Przypomnę w tym miejscu dwie rzeczy, ponieważ może się to komuś przydać i zrozumieć jednocześnie, czemu użyłem słowa „pożądane”. Grubość kabla dobiera się w zależności od mocy, tj. akurat przekrój ok. 2,5 mm2 zalecany jest dla kolumn o mocy od 70 do 120 W, to raz. Dwa: jeśli już wybieracie kable głośnikowe, najlepiej jest dobrać je w takiej cenie, aby wynosiła ona 10-20% ceny całkowitej systemu, nie więcej. Zdarza się, że ludzie kupują system za 5k zł i… kable za 5k zł, doszukując się w nich rzekomego remedium na swoje bolączki, zamiast po prostu zmienić jakiś element zestawu lub spróbować innej akustyki poprzez zmianę położenia kolumn. Totalny obłęd. Tak czy inaczej, po częściowym zarobieniu końcówek (goła miedź od strony końcówki mocy / cynowane końce od strony kolumn pod montaż bare wire wprost w śruby) mogłem wreszcie przystąpić do weryfikacji poprzedniego odsłuchu, co w praktyce oznaczało nie tylko ponowne odsłuchanie tych samych utworów (sporo ich było) ale i nowych, aby potwierdzić bądź skreślić pewne wrażenia.

 

Sopran 2

Nadal wyczuwalne jest lekkie wycofanie górnych rejestrów, ale całościowo brzmi ona sporo lepiej i konkretniej. Ultralinki podziałały na ten aspekt naprawdę dobrze i teraz góra przekazuje o wiele więcej informacji niż wcześniej sprawiając, że w wielu momentach nawet nie wyczuwa się w ogóle wycofania o którym mówiłem wcześniej. Dzięki nim KEFy teraz grają zgodniej z moim zamierzeniem i tym, co dyktuje im charakter źródła. Nie ma też absolutnie mowy o jakichkolwiek sybilantach czy „dziwnych” dźwiękach, jednocześnie głośniki grają bardzo detalicznie w tym zakresie. Gdyby porównać to do jakichś odnośników słuchawkowych, po głowie chodziłyby mi HD600, może też bardzo dobrze wysterowane i doświetlone HD650.

Aby utwierdzić się w swoim przekonaniu, również pod kątem poprzednio posiadanych głośników, ale może bardziej wrażeń i obserwacji akustycznych, które pojawiły mi się za ich sprawą, sięgnąłem po kilka utworów typowo klubowych, aby odtworzyć sobie wszystkie te sytuacje, w których czuć było sybilowanie na poprzednim systemie. Nic. Zero. Górne rejestry, nawet gdy utwór był ewidentnie źle nagrany, były wciąż ostre, może nieco męczące na dłuższą metę, ale nigdy nie sybilowały. W każdym innym normalnym utworze była tak przyjemna, że aż chciało się słuchać (pomijając wciąż te, w których dało się odczuć jakby jej mały ubytek).

 

Średnica 2

Średnica nadal jest w nich bogata i detaliczna, no i nadal jest nieco wypychana na pierwszy plan, ale w o wiele bardziej uporządkowany i kontrolowany sposób. Nadal nie ma mowy o chowaniu się jej po kątach i maskowaniu dźwięków przed słuchaczem. Wymiana kabla dała tutaj jeszcze większe wrażenie zwartej i wyważonej konstrukcji, bez wpadania w tarapaty ze względu na skopane nagranie, powodujące bełkotliwość i zlewanie się dźwięków ze średnicy w buczącą i ciężką papkę. Stało się już jasne, że Ultralinki dały KEFom definitywnie większą klarowność i czytelność, choć podejrzewam, że dałyby go każde inne, gdyby tylko spełniły określone parametry. Identyczne zmiany zanotowałem przecież wcześniej przy okazji opisywania górnych rejestrów, a wiąże się to prawdopodobnie z tym, że Ultralink jest po prostu sporo lepszej jakości kablem od poprzednio użytych „drucików”: z normalnym ekranowaniem i przekrojem dającym odpowiednią oporność. Nie ma tu mistyki, którą próbują wciskać na forach kablarze, raczej czysta fizyka, ale jak bardzo pożądana.

 

Bas 2

Na dolne rejestry wciąż ma wpływ niezbyt dobra akustyka, a przynajmniej nie ta, jaką miałem w miejscu w trakcie testów, w którym chciałbym aby była jak najlepsza, ale mimo wszystko udało mi się znaleźć miejsce, w którym mogłem uzyskać dosyć dobre właściwości dla tego pasma. Większa klarowność przełożyła się również i na nie, jednakże chyba troszkę więcej elementów zaskoczenia wywoływała u mnie wcześniejsza ich frywolność. Niemniej jednak KEFy już wcześniej pokazywały, że i na tandetnym druciku potrafią w wielu miejscach trzymać dolne rejestry w ryzach. Ultralinki tylko im w tym pomogły. Nadal nie ma tutaj jakiegoś potężnego tąpnięcia od którego głowa pęka, ale to jest dokładnie to, czego oczekiwałem. Fakt, zniknęła pewna spektakularność w stosunku do poprzedniej konfiguracji systemu, który miał kolumny wyposażone w podwójne frontalne bass reflexy, ale osobiście wolę mieć głośniki o wiele bardziej kulturalne i przewidywalne, niż niezdyscyplinowane pod tym względem, bo bas jest w wielu miejscach po prostu genialny w swoim wyważeniu. Dlatego brak bass reflexu dla tych kolumn nie jest problemem, dają sporo więcej kontroli i jakości basu ponad jego mocą, co w wielu gatunkach, poza elektroniką z zacięciem klubowym, jest zjawiskiem bardzo pozytywnym na tyle, abym mógł wyczuć totalną fuszerkę w tym zakresie w niektórych nagraniach. W KEFach bas i midbas są dokładnie takie, jakie być powinny, a gdy trzeba, daje się poczuć jak dźwięk pulsuje po uszach – udowodni to każde dobrze zrealizowane nagranie i to nie tylko muzyka poważna czy coś opartego o niesamplowany, naturalny dźwięk. Poprzednio miałem sytuację zgoła odwrotną: pod club, ciężką elektronikę i szeroko pojęte „efekciarstwo” brak kontroli powodował pewien efekt „wow” bez względu na jakość nagrania, a co zdawało się że owe nagrania w niektórych przypadkach specjalnie wykorzystywały – a więc wszystko to co zaobserwowałem na tańszym kablu miało ponownie miejsce. Tutaj co prawda „wow” z tytułu odpadających uszu od podmuchu powietrza nie ma, ale można dzięki temu się zrelaksować i skupić na muzyce, która ma więcej przysłowiowego „ładu i składu”. Poza tym można jej słuchać trochę głośniej niż zazwyczaj, a nawet trzeba, ponieważ to loudspeakery i cechują się tym samym co STAXowe Lambdy: wymagają odpowiedniej głośności odsłuchowej. Dlatego właśnie nie poleca się podłogówek do małych pomieszczeń.

 

Stereofonia

Jest wiele rzeczy, o których nie wspominałem przy poprzednim kablu, ponieważ nie widziałem najmniejszego sensu ze względu na podejrzenie zbyt wysokich zniekształceń, jakie ten łapał po drodze. Z tego co się dowiedziałem przed zakupem, KEFy powinny mieć mocny punkt zaczepienia w zakresie stereofonii. Przetestowałem wnikliwie tą opinię i powiem tak: naprawdę nie sądziłem, że będzie pod tym względem aż tak dobrze. Yamaha pozwala na zbudowanie zestawu 4.0, ale przy tylko parze KEFów oświadczam, że przy odpowiednich nagraniach nie będzie to w ogóle potrzebne. Stereofonia już wtedy (na poprzednich kablach) była bardzo dobra, teraz stała się jednak wyśmienita.

Dobrym przykładem niech będzie coś, co pochodzi z czasów produkcji tego zestawu: Jean Michel Jarre i London Kid z 1991 roku z albumu Images. Efektem było uzyskanie naprawdę klimatycznej sceny, w której syntezatory brzmiały dokładnie tak jak powinny, z pewnym efektem hali i dokładnym rozplanowaniem w przestrzeni. London Kid jest o tyle ciekawym utworem, że ze względu na sposób nagrania może brzmieć albo strasznie pudełkowo, albo klimatycznie. Do tej pory brzmiał najlepiej na SRSach, w zasadzie to nadal brzmi na nich najlepiej (i nie dziwię się dlaczego), ale część efektów, część charakteru jednak lepiej można wyczuć na KEFach. W ogóle ogromna większość utworów z tamtych lat brzmi na nich rewelacyjnie, bardzo klimatycznie. Widać, że zestaw ten idealnie pasuje pod względem charakteru do tego, czym cechowała się muzyka z tamtych lat.

Gdy pokusiłem się z kolei o utwór 3055 Arnaldsa, zapomniałem że to stereo. W tym jakże smutnym kawałku możemy usłyszeć do jego połowy trzy dźwięki: fortepian, skrzypce i otoczenie, jakby mocny wiatr za oknem. Fortepian brzmi niezwykle sugestywnie, skrzypce bezpośrednio, ale wiatr dosłownie wgniótł mnie w fotel! To było coś, czego się nie spodziewałem, myślałem przez chwilę że jest jakiś przeciąg, a że pogoda za oknem nie była najlepsza, było to jeszcze bardziej sugestywne. Totalnie zgłupiałem, dałem się zaskoczyć, 10/10. Na sam koniec utworu dało się też słyszeć przepiękne odgłosy szarpanej struny i fortepianu, tak bardzo, że nie pamiętałem, kiedy jakiekolwiek nagranie było w stanie zmusić mnie do takiej kontemplacji od czasu, gdy oswoiłem się z porażająco nieziemską holografią z recenzji SRS’ów.

Jakikolwiek ambientowy utwór lub nieco bardziej IDM-owy, jak np. Hopf Algebra albo Iohma od Maps and Diagrams, spotykał się ze sporą aprobatą KEFów do tworzenia złożonej sceny dźwiękowej, ale nie było też czegoś takiego, że system sam wymuszał jej tworzenie. Jest to często problem w przypadku szeroko grających zestawów, że nie można po nich oczekiwać stonowania tychże zapędów, gdy utwór nie wykazuje cech rozłożenia się w przestrzeni. Albo zawsze gra się szeroko, albo nigdy. KEFy tymczasem grają w zależności od utworu. To tak, jakby wyłapywały z niego ukryte fragmenty, pogłosy i sprzedawały w konkretnej formie słuchaczowi. Jeśli coś tam jest – KEFy to zagrają, niekoniecznie wyraźnie, ale da się to usłyszeć, bogactwo dźwięków płynących z utworu. Tak np. zagrały mi kilka bardzo skomplikowanych utworów z gatunku IDM / Experimental, chociażby X3D5 – Fluse. Tak zagrały mi muzykę Austina Wintory’ego z gry Journey. Tak zagrały mi fragmenty z Subheim – Headphone Commute Mix, mogę wymieniać i wymieniać.

 

Precyzja

W wielu innych utworach szeroka scena generowana przez Q80 jest bardzo podobna do tej, jaką mogłem uzyskać swego czasu na SRS’ach przy zabawie kostkami OPA, ale to, czy tam pasuje czy nie, zależy nie tylko od gustu. Są utwory, w których szerokość sceny zaczyna powodować nieodparte wrażenie, że pośrodku zaczyna brakować masy, dźwięk idzie zbyt szeroko. Jednakże jest to wrażenie bardzo ulotne i po raz kolejny spowodowane specyfiką samego nagrania lub też taką a nie inną akustyką. Niestety, KEFy są bardziej salonowymi lwami aniżeli pokojowymi kiciusiami, dlatego są dosyć wrażliwe na ustawienie bazy, odległość ścian czy też kształt pokoju. Co ciekawe, jednocześnie łatwiej na nich uzyskać optymalne rozłożenie dźwięku – sprawdziłem.

Są też takie utwory, dla których im szerzej tym lepiej. Mistrzostwo galaktyki to dla mnie pod tym względem Hecq. Ten eksperymentalny IDM zmieszany z Dark ambientem potrafi wycisnąć z głośników siódme poty, głównie bardzo specyficznymi utworami rozgrywanymi w całkowitym i jednocześnie pozornym chaosie i niespotykanymi samplami, jak np. wysokiej jakości bębny metaliczne. W utworze Bete Noire utwór jest skonstruowany tak, że cała akcja rozgrywa się wszędzie i na wszystkich możliwych planach. Wiele sprzętu mi się na tym pogubiło, KEFy ani razu. Wspomniane metaliczne bębny w utworze Steeltongued? To samo – pełna, perfekcyjna kontrola każdego dźwięku. Po prostu precyzyjność i muzykalność Q80 pod tym względem świetnie zgrała się z charakterem Yamahy i pozostałym sprzętem.

Postanowiłem więc wrzucić je w totalny kocioł – Ladytron i ich utwór Burning Up. Dawno go nie słuchałem, jednakże pamiętałem jedną rzecz: nie posiadałem bardziej zagmatwanego utworu, który byłby w stanie pogubić totalnie sprzęt. I znowu KEFy nie skapitulowały. Odtworzyły dokładnie każdy plan, Ladytron próbował je wymieszać między sobą, ale po raz kolejny nie wyszło. Wszystko było od siebie odseparowane, fakt że mało brakowało, ale jednak nie udało mi się ich zmusić do przekroczenia granicy. Ostatnia próba: Akiakane – Give Me Your Light. Doszedłem do wniosku, że rzutem na taśmę może J-rock coś tu wskóra. Nic. Wszystko odtwarzane jest klarownie i bezproblemowo, z uśmiechem na ustach poddaję się, ponieważ w tej porażce tkwi moje zwycięstwo.

Ogólnie kontrola jest bardzo mocnym plusem tych kolumn, dzięki czemu da się słuchać nawet mocno zagmatwanych i męczliwych wcześniej utworów. Rzuciłem w nie parę innych, trudnych, czasami wręcz bardzo trudnych, utworów i za każdym razem nie mogłem doszukać się znamion zlewania planów, dźwięków, czegokolwiek. Poprzedni system miał z tym ogromne problemy, tutaj problemu nie było wcale.

 

Zastosowanie

Czas więc, aby określić gatunki, w których zestaw ten się sprawdza lub sprawdzi, a w których nie. Muzykalność fakt faktem w ich przypadku stoi na wysokim poziomie, a najlepiej czują się ze względu na stonowane dolne zakresy i wysoką stereofonię we wszelkiego rodzaju ambiencie, lekkiej i średniej elektronice, IDM, eksperymentalnej, muzyce klasycznej, poważnej, dowolnych mieszankach wszystkich wymienionych, a także: jazzie, new age, syntezatorach, elektropopie itp. Po prostu wszędzie tam, gdzie można wykorzystać świetną separację i stereofonię. Poradzić sobie również powinny w przypadku np. klasycznego rocka, choć jego sporo cięższe odmiany – nie zawsze, a nawet wręcz nie. Po prostu zabraknie tej „spektakularności” basu o której wspominałem, tej „frywolności” i efektu „wow”, ponieważ zbytnio kontrolowany dół okaże się mniej efektowny niż oczekiwać tego będzie słuchacz bardzo agresywnej muzyki z tego gatunku, która sama będzie wręcz się tego domagać. Zresztą, trudno się im dziwić, ponieważ nigdy nie było moim zamiarem zbudowania systemu uniwersalnego. Jeśli coś jest dobre we wszystkim, nigdy nie będzie bardzo dobre w czymś jednym. Zatem wybór był w takim przypadku prosty: albo zestaw grający klarownie, czytelnie i przestrzennie, albo frywolny, wąski i mięsisty. Miałem ten drugi, preferowałem jednak pierwszy, a podobne obserwacje, podobne przemyślenia i w efekcie podobną migrację przeprowadziłem swego czasu w zakresie sprzętu słuchawkowego.

W sumie na tym też polega sens tworzenia zestawu audio – dla siebie, nie dla kogoś. To Wy decydujecie co ma się tam znaleźć a co nie, jak ma zagrać i pod czym. Jeśli tylko macie mocno ugruntowany gust, wiecie co się Wam podoba a co nie, wiecie czego słuchacie i jakie to coś ma wymagania, które w przypadku spełnienia będą gwarantowały maksymalny poziom przyjemności, wtedy możecie śmiało i pewnie zorganizować sobie zestaw grający dokładnie pod takie a nie inne gatunki. W przeciwnym wypadku nie wróżę na tym polu sukcesu.

Co chcę przez to powiedzieć: że po prostu w wielu miejscach zdawałoby się wada danego sprzętu audio przestaje być wadą a staje zaletą. Dlatego tak ważne jest przed potencjalnym zakupem zrobienie solidnego rozpoznania w zakresie właściwości dźwiękowych naszego być może przyszłego sprzętu. Jeśli wiecie czego szukacie, to w zasadzie nie będzie żadnego problemu aby pod to sobie zestaw złożyć, nawet za pierwszym razem.

W wielu przypadkach zawsze będzie można danemu sprzętowi wytknąć jego wady względem jakiejś umownej linii uśredniającej brzmienie, ale na tym właśnie polegać miała cała zabawa, aby uzyskać sprzęt wyspecjalizowany. Mój zatem ma specjalizację w przestrzennym i wiernym graniu, które to preferuję bardziej od mięsistego, potężnego basu, wąskiej sceny i trudności w okiełznaniu, a komuś z boku ma prawo się to nie podobać. Przyznam, że nawet będzie mi to sprawiało radość, jeśli się mu nie spodoba, ponieważ dźwięk tak opisany przeze mnie (naturalnie ten obfity w „mięsne” określenia), to jest niestety to, co preferuje i może mieć 90% ludzi. Może mieć – ponieważ niskiej klasy sprzęt ma na ogół właśnie taką charakterystykę, a dla wielu wydanie 600zł to już fortuna (bez kąśliwości), za którą i tak najczęściej próbują nabyć tanie 2.0 do komputera, jak np. Solo6C, najlepiej 7C, choć oczywiście zdarzają się i starty do pełnowymiarowych systemów. Potem niestety w przypadku tych drugich efekty są takie a nie inne, na szczęście każdy z nas ma swoją własną poprzeczkę dźwiękową, lubi co innego i ma własne priorytety: nie potrzebuje więcej / lepiej i należy to uszanować. O wiele bardziej zresztą uszanować kogoś, kto jest oszczędny, niż kogoś, kto lekką ręką kupuje kolumny za 3700 zł sztuka tylko dlatego, że może i że jakiś tam znany recenzent opisał je w superlatywach pod dyktando dystrybutora. To co się liczy to powtarzane przeze mnie wielokrotnie umiar i zdrowy rozsądek, a ponad wszystkim: przyjemność.

Wracając zatem do uniwersalności KEFów, pytanie brzmi: czy na innym systemie byłoby lepiej? Może inaczej: czy te głośniki miałyby szansę sprawdzić się w roli uniwersalnego zestawu hi-fi? Sądzę że tak, ale do tego potrzeba byłoby odpowiednio grających pozostałych elementów systemu, głównie nastawionych na muzykalność, dolne rejestry i integralność całości. Osoby jednak poszukujące kolumn z bezwzględnie mocnym przytupem będą niezaspokojone i chyba kilka możliwych do polecenia w tym miejscu, ładnie grających par podłogówek również można sobie darować, bo ich wymagania będą spełnione pewnie jedynie przez Altusy 140 i podejście typu „mam za dużo szyb w domu, czas coś z tym zrobić”. Do tego poziom jakościowy całego opisywanego systemu, mimo, że całkiem wysoki, nie jest jeszcze na tyle duży, żeby jakoś specjalnie mocno „przetrzepać” moją audiotekę, a co jest zawsze określoną ceną, jaką przychodzi zapłacić za sprzęt ukazujący w nagraniach to, czego nie powinniśmy doświadczyć: kiepskich realizacji, błędów, przygotowywania z mp3 itp. Dlatego cieszę się z faktu, że posiadłem taki sprzęt, a nie inny, zwłaszcza sporo droższy, jak również z tego, że lubię dobrą muzykę bez audiofilskiego kultu wokół zestawu audio, na jaką daje się natrafić w wielu miejscach podczas poszukiwania informacji nt. sprzętu. Pamiętajcie: drogi sprzęt audio to oczywiście wzornictwo, jakość itp., ale im droższy sprzęt tym na ogół mniej realizacji, które brzmią na nim tak jak byśmy sobie tego życzyli.

 

Podsumowanie

Spotkanie z KEFami, Yamahą i resztą towarzystwa dobiega już końca. Standardowo więc pojawia się typowe, Audiofanatykowe pytanie: czy było warto? O tak. Przede wszystkim wielka frajda z budowania systemu od podstaw, wiele niepewności co do transportu, sporo oczekiwania na okablowanie, nieco stresu i trochę wolnego czasu poświęconego na złożenie, konfigurację i odsłuchy. Cieszy mnie przede wszystkim to, że udało mi się zrealizować założony plan i nie musiałem pisać o tym co się ze sobą nie zgrało, co było źle i jakiż to żal odczuwam z tego tytułu, także mogę zameldować sam sobie 100% sukcesu, potwierdzonego z grubsza przez dwie inne niezależne osoby zaproszone na odsłuchy. Nie licząc źródła i IC, które już posiadałem, za łączną kwotę wynoszącą dokładnie 1111zł (łącznie z transportem) stałem się posiadaczem markowego, kompletnego i świetnie dopasowanego pod mój gust dźwiękowy i kolekcję muzyki sprzętu vintage hi-fi entry level, posiadającego swój własny czar i klimat, a którego na pewno nie można jednocześnie się wstydzić. Nie jest to szczyt szczytów (i nie miał nim być), nie jest to kosmiczna technologia (bo nie miała nią być), nie jest to też marketingowa papka, jaką serwują nam dziś na każdym kroku (i całe szczęście), ani nowoczesne wzornictwo rodem ze Star Treka (chyba przeżyję), ale nie mam żadnych kompleksów na tym punkcie, ani zahamowań przed wstawieniem ich do salonu jako sprzętu „reprezentacyjnego”, ponieważ jest to po prostu stare dobre stereo, konkretny sprzęt o konkretnym dźwięku, dokładnie takim jakiego się spodziewałem i którego oczekiwałem, a który posiada jeszcze na tyle dobrą tolerancję, że nie słyszy się audiofilskich drucików i złącz, które mniej lub bardziej się sprawdzają, a muzykę. Cytując Czarneckiego z ekranizacji „Potopu”: „Tegom chciał”.

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

6 komentarzy

    • Witam,
      Producent podaje zakres 57 Hz do 20 kHz na dystansie 2m.

  1. i kupiłem mx-35.
    Jak na razie bardzo odpowiada mi brak możliwości kręcenia gałami, podbijania, korygowania itd. Podłączyłem raczej budżetowe kolumny… i odkładam na lepsze źródło bo zacząłem słyszeć różnice między nagraniami w różnych standardach. Jak dla mnie to gigantyczny skok.

  2. Udało mi się dostać te kolumny w dobrej cenie, w stanie bardzo dobrym. Nie ukrywam, że jestem bardzo ale to bardzo zadowolony z jakości dźwięku. Chciałem zasięgnąć opinii co do kabli bowiem te Ultralink Challenger-2 C2SC-14/500 są w sumie niedostępne i nie wiem jakie inne (zamiennik jakościowo zbliżony) mogę kupić i zastosować?

    • Dziękuję za odpowiedź, a przyznam się że chciałem poradzić sobie z nieco mniejszym budżetem bo w wypadku pańskich kabli stanowiły by one 50% wartości kolumn. Choć wiem, że trafiła mi się okazja to póki co poczytam o tańszych opcjach.

  3. Panie Jakubie, czytanie Pana publikacji to sama przyjemność, zarówno pod kątem fachowości jak i pod kątem obrazu literackiego 🙂 zastanawiam się czy może nie jest Pan przypadkiem spokrewniony z Terrym Pratchettem , serdecznie pozdrawiam i dziękuję w imieniu własnym, jak i pozostałych istot rozumnych, za tak wspaniały udział w tej niezwykłej przygodzie nazywanej potocznie życiem 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *