Historia lubi płatać figle i nawet jeśli zdawało się, że jakaś firma znalazła przepis na sukces, to swoimi kolejnymi produktami pokazuje, że wniosków w ogóle nie wyciągnięto i zamiast iść za ciosem próbuje kolokwialnie „pajacować”. Niestety Noontec, który został swoim pierwszym produktem na naszych łamach bardzo ciepło przyjęty, zalicza się do grona takich właśnie producentów, a mowa tu o czymś, co miało być kontynuacją świetnej passy modelu Zoro – Hammo.
Dane techniczne
– przetworniki: dynamiczne, 50 mm
– złącze: jack 3,5 mm
– pasmo przenoszenia: 5-30 kHz
– skuteczność: 108 dB @ 1 kHz 1 mW
– impedancja wejściowa: 32 Ohm
– moc maksymalna: 60 mW
– przewód z mikrofonem do rozmów telefonicznych
– długość przewodu: 1,2 m
– masa: 150 g
– dostępne kolory: czarny, biały
– wyposażenie: przewód sygnałowy z mikrofonem, twarde etui
Jakość wykonania i konstrukcja
Konstrukcyjnie jest to wyraźne rozwinięcie patentów całej rodziny Zoro, zatem ani nie dziwi spore podobieństwo wzornictwa, ani też rozwiązań technicznych. I tak:
– pałąk
To oczywiście wciąż ten sam projekt bazujący na Zoro, ale w zauważalnym powiększeniu. Obicie amortyzujące przy styku z głową jest wyraźnie większe i grubsze, całość również nabrała masywności, absolutnie nie ma się do czego tu przyczepić. Całe słuchawki wykończono też na matowo. Notujemy plus.
– poduszki, izolacja i wygoda
Osoby liczące po cichu na większą od Zoro izolację spotka pewien zawód, może nawet podwójny. Przede wszystkim – poziom izolacji jest tak samo słaby jak w Zoro, choć słuchawki ze względu na inne strojenie poradzą sobie w miejskim zgiełku lepiej. Po drugie – i tu jest największy problem Hammo pod względem konstrukcyjnym – poduszki rozmiarowo dobrane zostały zupełnie abstrakcyjnie względem ludzkiego ucha, nawet tego większego. W efekcie możliwe jest założenie Hammo na dwa sposoby:
– z małżowiną wchodzącą do środka muszli, przez co słuchawki leżą na głowie bardziej do tyłu,
– z małżowiną dociskaną równomiernie do głowy, czyli tak jak w Zoro.
Taka sytuacja rzutuje nie tylko na ostatecznej wygodzie, ale też na kształcie brzmienia. W pierwszym przypadku będzie trochę mało realistycznie i niepełnie, w drugim na odwrót. Przy założeniu na szybko i trafieniu w pierwszy układ, ocena Hammo może być niższa od rzeczywistej, na jaką powinny się kwalifikować, oczywiście o ile wciąż jest w ogóle co w nich oceniać. Warto zaznaczyć też jedną rzecz: Hammo są od Zoro większe i pojemniejsze, mają również mniejszy docisk do głowy, co przy tak dużych słuchawkach musiało mieć miejsce.
– mechanizmy regulacji i składania
Działają bez zarzutu i pozwalają na znacznie większe dopasowanie się do kształtu głowy niż Zoro. Można powiedzieć, że wszystko to, co zarzucałem Zoro, zostało poprawione. Notujemy zatem plus.
– wtyki i okablowanie
Do tego modelu Noontec zdecydował się dorzucić przewód z mikrofonem. To miły dodatek, choć problematyczny z perspektywy urządzeń niekompatybilnych z wtykami TRRS. Gniazdo jack w słuchawkach również jest wciąż miłym elementem, który zwiększa żywotność samych słuchawek, ale jednocześnie ogranicza możliwości doboru zamiennego kabla dzięki stosunkowo wąskiemu wydrążeniu znajdującemu się w muszli. Większy wtyk jack może po prostu nie wejść, dlatego jeśli będziecie próbowali znaleźć sobie zamiennik, to warto zadbać o jak najmniejszą średnicę samego wtyku lub po prostu poszukać przewodów oryginalnych, jeśli ktoś by takowe sprzedawał.
Jak widać więc mamy tutaj znów trochę sprzeczności. Z jednej strony dobrze wykonane i trwałe słuchawki o dużej pojemności i zakresie regulacji, bez żadnych problemów natury jakościowej. Z drugiej nie do końca dobrze dobrany rozmiar muszli, rodzący kwestie poprawnego umiejscowienia ich na małżowinach. Noontec zrobił słuchawki, które nie są ani do końca modelem nausznym, ani wokółusznym, jak również bardziej od Zoro idące w stronę Beatsów pod względem stylistyki oraz logiki. Pozostaje się już tylko upewnić co do ich brzmienia, bo w kwestii wyglądu zazwyczaj się nie wypowiadam (jedynie hard case jest tu dla mnie paskudny).
Brzmienie
Słuchawki grają brzmieniem zorientowanym na bas i w drugiej kolejności średnicę, ale w sposób o dziwo przystępny pomimo nacisku na wydźwięk dolnych zakresów. Słuchawki są tu bardziej „obecne” niż w tańszych Zoro. Zwiększenie średnicy przetworników skutkuje tu cichszym graniem wynikającym ze zwiększonych wymagań, ale też i większą potencjalnie ilością generowanego ciśnienia akustycznego, co przy większych muszlach potrafi stworzyć wrażenie ładnego i wyważonego basu na słabszych lub mniej na bas zorientowanych źródłach. Do jego finalnego wybrzmiewania jednak można się, zwłaszcza na tle Zoro HD, przyczepić pod względem pewnych ubytków w kontroli, klarowności i szybkości. To jakby wciąż ten sam bas, ale drepczący głośniej, wolniej i w cięższych butach na nie do końca utwardzonej ziemi. Mimo to wskazywałbym go jako najlepszy zakres tonalny tych słuchawek, ale tylko w ramach dyskusji stricte nt. Hammo, nie wychodząc poza ich obszar i omijając porównania do ogólnie pojętego wyważenia, basowości itp. Wystarczy bowiem podpiąć je pod coś mocniejszego, aby linii basowej popuściło się cugli, wtedy nabiera zbyt nadmuchanego i mało kontrolowanego charakteru, staje się efektownym ponad efektywnym, także moje wskazanie go jako najlepszego zakresu w tych słuchawkach przy takich a nie innych problemach wieszczy niezbyt przyjemne doznania jakościowe w pozostałych. I niestety tak też na swój sposób jest.
Średnica jest serwowana w sposób podobny do powyższego – gęsty i muzykalny, ale nieprzesadzony i z umiarkowaną bezpośredniością, a co jest następstwem przygaszonej wyższej jej partii. Nie tylko świetnie łączy się z basem, ale też nawiązuje charakterem do ciemnej góry. Jej największą zaletą jest przyzwoita spójność i brak wrażenia rozlania na siłę we wszystkich kierunkach na poczet sztucznie osiąganej przestrzenności. Choć akurat tutaj by się to przydało, ponieważ słuchawki miałyby więcej powietrza i nie zachowywały się nieco zbyt klaustrofobicznie, typowo zamknięto i „słuchawkowo”. Średnica jest po prostu zwyczajna i nie rzuca się w uszy niczym szczególnym na tyle, aby użytkownik w cenie końcowej tego produktu był pod specjalnym wrażeniem że oto zapłacił za coś naprawdę rewelacyjnego. Już niewiele tylko droższe Brainwavz HM5 wywołują, mimo o wiele bardziej skrajnej sygnatury i zdystansowanego grania, większe emocje w pojęciu ogólnym. Myślę również, że to właśnie ten konkretny aspekt zaważa w wielu przypadkach na ocenie negatywnej tych słuchawek, zwłaszcza przy dodanych problemach z ich umiejscowieniem na małżowinach.
Jest też i pewna pozytywna strona medalu – dzięki takiemu a nie innemu zachowaniu się średnicy, można doświadczyć wyraźnie większej przewidywalności ze strony Hammo, choć co bardziej sceptyczni zaczną doszukiwać się w nich zapewne tendencji do szybkiego znudzenia. Niestety po części będzie w tym trochę racji.
Kontynuacją tendencji spadkowej jest góra. Już od pierwszego ich założenia nie wykazuje chęci do pokazywania po sobie iskierek, choć w rzeczywistości ma w sobie całkiem dobry zapas jakościowy i nie zaznacza wczesnej kompresji po odkryciu. Szkoda jednak, że nie daje tego po sobie poznać od pierwszych chwil i łatwo zarzucić jej coś, czego z grubsza w niej nie ma. Problem wynika tu głównie z faktu, że niknie już od zakresu 5 kHz i w raptem 10 kHz osiąga ciągnące się do samego końca przynajmniej 10 dB ubytek od „normy”, jednocześnie obszar 10-20 kHz staje się w Hammo apogeum opisywanego zwinięcia. Mamy zatem sytuację teoretycznie prostszą do naprawienia z perspektywy Zoro, których dramatycznie wybiórcza sygnatura wymagała precyzyjnego ataku w jedno konkretne miejsce. W praktyce jednak Hammo wymagają od nas więcej wprawy i czasu na tym polu, mimo wszystko wykluczając wiele potencjalnych rozwiązań, bo spadek natężenia częstotliwości jest zbyt agresywny, by dało się go załatwić prostymi zabiegami. Tak więc jak na ironię Zoro znów wysuwają się tu przed szereg z tytułu problemu mniej pospolitego, ale prostszego w rozwiązaniu z określonej perspektywy.
Przestrzenność i stereofonia są jak najbardziej poprawne mimo ciemnego charakteru, ale mimo wszystko szału z tego tytułu nie robią, głównie dzięki takiej a nie innej sytuacji z górnymi zakresami. Jest poprawna, nie wykazuje oporności i skrytości, ale mimo wszystko cały czas czuć w niej umieszczone na siłę blokady, a przynajmniej bardzo często miałem takie właśnie przeświadczenie. EQ lub po prostu jakiekolwiek jaśniejsze i bardziej przestrzenne źródła wyraźnie pomagają taki stan rzeczy poprawić, co można poczytać za duży plus, a przynajmniej do chwili, póki nie przypomnimy sobie ile słuchawki nas kosztowały.
Hammo to słuchawki, które na tle bardzo dobrze zapowiadającego się modelu Zoro wywołują sporo kontrowersji. Z jednej strony bardziej basowe, koherentne i przewidywalne, z drugiej ciemniejsze i nie powodujące już tak dużego efektu „wow”, a w czym spory udział ma wspomniana przyciemniona góra, której wyższe fragmenty zaczynają się zbyt szybko zwijać. Na polu wykonania również są kontrowersje – z jednej strony lepsza jakość użytych materiałów i wyższa precyzja, z drugiej dylematy natury prawidłowego ich zakładania i wygody. Brzmią od Zoro może na pierwszy rzut ucha naturalniej, ale jednocześnie nudniej żeby nie powiedzieć przeciętnie, typowo „słuchawkowo”. I choć Zoro nie brakowało elementów zaskakujących słuchacza, a które wynikały po prostu z tego, że słuchawki w bardzo niestabilny sposób podawały swoje brzmienie, to jednak jakoś potrafiły przekłuć to w zaletę. W Hammo czegoś takiego po prostu brakuje, dlatego wprost z pudełka wydają się gorsze od swoich tańszych odpowiedników.
Czy jest to coś, co kwalifikuje Hammo automatycznie na odstrzał (poza ceną)? Teoretycznie tak, jeśli nie będziemy chcieli bawić się w wysoką i precyzyjną equalizację, która również tak samo jak w Zoro wymagać będzie od nas może nie aż tak bardzo precyzyjnego zlokalizowania problematycznego pasma, ale rozlanego podwinięcia wielu zakresów o dużej wartości wymaganej do nałożenia korekcji. Noontec zadziwia mnie z tej perspektywy podwójnie, głównie dlatego, że nie jestem w stanie pojąć czemu zdecydowano się na strojenie ich na sygnaturę mniej atrakcyjną od tańszych modeli, a czego w porównaniach łeb w łeb żaden użytkownik im nie wybaczy, nie w tej cenie i nie przy takich zabawach, aby słuchawki brzmieniowo móc wyrównać, a co na szczęście jest w ich przypadku wykonalne.
Naturalnie w powyższym swoim marudzeniu nie mówię o sytuacjach lub okolicznościach, w których faktycznie tego typu granie może się podobać, ale jeśli nawet przyjmiemy taki pogląd na recenzowane słuchawki, to przy cenie 450 zł i ich zbyt „pospolitym” brzmieniu nadal nie byłbym do nich w pełni przekonany. Nawet jeśli takie brzmienie by mi się podobało, to niemal tuż za rogiem mam tańsze i lepiej od nich grające Beyery DTX501p, mogę też bez problemu zakupić również o ponad 100 zł tańsze Zoro HD i cieszyć się ponownie całościowo lepszym (i jaśniejszym) od Hammo brzmieniem, jednocześnie wciąż trzymając się kompaktowej formy. A jeśli trzymać się tylko jakości brzmienia, bez względu na format samych słuchawek, to również mam w tej cenie i nieco wyżej kilka dobrych modeli, także i używanych. No właśnie, ujmując wszystko powyższe w szczere do bólu pytanie: po co mam płacić za coś, co bardziej wygląda niż gra?
Zastosowanie
Tylko i wyłącznie jasne źródła, nic innego nie wchodzi przy nich w grę. Ze względu na swoje gabaryty i na przekór staraniom producenta widziałbym je najlepiej jako sprzęt stacjonarny aniżeli outdoorowy – po prostu słuchawki oferują taką możliwość i tak bym na nie spoglądał. Niewiele da się też powiedzieć o najlepiej sprawdzającym się na nich repertuarze i dopiero po equalizacji można próbować podejść do takich dywagacji. Tu jednak znów zapala się czerwona lampka z ceną i pytaniem „dlaczego w tej cenie muszę się w to bawić?”.
Podsumowanie
Cóż, tak oto przyszedł kres mojego pastwienia się nad tym modelem. Niestety „wizualności” stają się cechą, która zaczyna w tym konkretnym obszarze rynku dominować i kreować produkty upośledzone w zakresie stawianych im celów i w ogóle egzystencji. Widać też wyraźnie, że Noontec się z nimi przeliczył. Hammo nie mają nic wspólnego z określeniem „Hi-Fi” w swojej nazwie, przegrywają z niewiele droższą konkurencją na naszym rynku, przegrywają też z same ze sobą, ze swoją ceną i na tle tańszych modeli tego samego producenta. Pozostawiają wrażenie, że można było kupić przysłowiowo lepiej i taniej, że umieszczono w nich przetworniki chyba nie do końca sprawdzające się w tym modelu, czy może nawet jeszcze dalej idąc – będącymi z zupełnie innej na tle Zoro parafii, którym lansowane „50 mm” dodaje tylko skali ostatecznej porażce. Największy problem z tymi słuchawkami jest taki, że Hammo nie są do końca modelem „złym”, po prostu producent zdaje się zbyt wcześnie spoczął na laurach i tak też te słuchawki niestety odbieram – jako odcinanie kuponów od bardziej atrakcyjnych i tańszych Zoro / Zoro HD.