Nie planowałem przyznam, że ponownie stanę się kolekcjonerem i recenzowane tu słuchawki jakkolwiek zakupię. Nie szukałem ich, nie interesowałem się nimi, nie czytałem specjalnie recenzji na ich temat, ale tak się zdarzyło, że trafiłem na ich trop i przy tak stosunkowo niskiej kwocie uznałem, że może jednak warto jeszcze raz pociągnąć za spust. Może też nie tyle dla siebie, bo do szczęścia specjalnie mi kolejna para nie była potrzebna, co aby przekonać się o kolejnej wyczytanej w sieci teorii, że akurat te słuchawki – K301 – grają słabo, anemicznie, kiepsko, źle, jak popsute. Kupiłem więc kolejną parę, bo mogłem. I okazało się ponownie, że ani taki diabeł straszny jak go malują, ani też nie wszystko co można wyczytać w sieci i to nawet w dużej ilości, jest zgodne z prawdą. Mało tego, że czasami trafiamy na ścianę zbiorowego dźwiękowego ciemnogrodu, która powtarza sama za sobą jedną czy dwie opinie ślepo wierząc, że to prawda i w ogóle nawet nie zadając sobie trudu czy to weryfikacji, czy po prostu poznania wszystko samodzielnie na własne uszy z czystej ciekawości. Przed Państwem tym samym wyłożenie mojej własnej prawdy i nieoczekiwany gość w moich skromnych progach – znienawidzone w niektórych kręgach AKG K301.
Dane techniczne i informacje
– Wprowadzenie na rynek: okolice grudnia 1996 roku
– Znane rewizje: 2
– Typ przetwornika: 40 mm, dynamiczny, otwarty
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 25 kHz
– Czułość: 94 dB
– Impedancja: 100 Ohm (niektóre źródła podają 120 Ohm)
– Kabel: 3 m prosty, zakończony gwintowanym adapterem na 6,3 mm
– Waga bez kabla: 230 g
Warianty i rewizje
Cała seria K3 obejmuje w zasadzie tylko cztery modele zgrupowane wokół faktycznie jednego projektu. Są to K300, K300 Monitor, K301 i K301XTRA.
K300 to model ekstremalnie rzadki i występujący tylko na początku produkcji serii, a więc w latach od 1991 do przełomu 1995-96 roku. W sieci zdjęcia tego modelu na żywo są w zasadzie niewystępujące i dlatego też jedną z niewielu szans rzucenia okiem na jego wygląd jest miniatura obok. Niewiele jest mi wiadome na temat tej rewizji, poza tym, że wariant miał kompletny brak wstawek czerwonych (był całkowicie czarny) i przez to możliwe, że był mniej atrakcyjny dla oka (nie mojego – mi się podobają). Nawiązuje tym samym w bardzo prostej linii do ascetycznego wzornictwa modeli K70, K80, K100 i K200, które będąc kompaktami odziedziczyły po K300 plastikowe pokrywy czasz przetworników. Nie było oznaczeń Made in Austria na zatrzaskach, kabel był zwykłym prostym małym jackiem 3,5 mm bez złocenia, zamiast gwintu była zwykła prosta nasadka na duży jack, jak też ożebrowanie skrywające przetworniki raz, że było w kształcie gwiazdy a nie dziurkowanego odlewu, odkrywając tym samym znacznie większe połacie membrany, dwa, że i sam przetwornik wyglądał bardzo podobnie do K400, inaczej niż w nowszych modelach.
Warto zwrócić uwagę na pewną niekonsekwencję ze strony AKG, bowiem w K300 numery naniesione były bezpośrednio w plastiku – dokładnie tak jak w K301, ale nie tak jak w K300 Monitor. Bardzo ciekawym elementem była też syntetyczna opaska na wzór wczesnych modeli K400 z miękkim 5-sekcyjnym wypełnieniem od środka. W słuchawkach najprawdopodobniej siedział identyczny przetwornik, jak w modelu Monitor i o identycznych co on parametrach.
Pierwotnie myślałem, że AKG produkowało oba te modele równolegle, ale daty całkowicie temu przeczą i model Monitor zastąpił zdaje się zwykłe 300, jednocześnie będąc wzbogaconym o kolory oraz dodatkową filtrację i inną opaskę. Rok później pojawiły się K301 i tu również myślałem, że są one spadkobiercami dźwiękowymi pierwszych trzysetek, ale temu akurat przeczy inny przetwornik o innej fakturze membrany i parametrach technicznych. Ostatecznie więc trzymałbym się tezy, że oryginalne K300 były po prostu mniej dopieszczonym na wzornictwie i materiałach modelem Monitor pozbawionym filtracji akustycznej.
K300 Monitor został wypuszczony w 1995 roku i jest już w przeciwieństwie do poprzednika jakkolwiek spotykany na rynku wtórnym. Wobec K301 model konstrukcyjnie identyczny – oparty na tej samej ramie, ale już o nieco inny przetwornik: gładki i o większej oporności (150 Ohm) oraz innym paśmie przenoszenia (18 Hz – 30 kHz). Różnice można było również zaobserwować w emblematach o srebrnym wykończeniu, naklejanych na identycznej zasadzie co w K400 i K500, a także w opasce z czarnej skóry, identycznej, co w późnych rewizjach K400 (nawet logo na górze jest identyczne).
Najprawdopodobniej model ten był oferowany z filtrami ASD (Acoustic Supported Digital Filter) znanymi np. z wczesnych modeli K400, które opisywane były przez samą firmę następująco:
„This filter reduces upper High-frequency interference wich may originate in the digital-to-analog converters and associated filters. Also, it slighty emphasizes the frequencies around 10KHz so it will introduce no sound coloration”.
Bardzo możliwe tym samym, że wariant Monitor był całościowo najbardziej liniowo strojonym ze wszystkich występujących w ich rodzinie. Stąd też wzięła się ich nazwa.
K301 to naturalnie model będący dokładnie przedmiotem tejże recenzji. Został wprowadzony na rynek razem z wariantami K401 i K501 pod koniec 1996 roku. W przypadku K301 różnice z tego co udało mi się dowiedzieć, przejawiały się bardziej muzykalnym strojeniem i przystępnością dla normalnego użytkownika ze względu na brak filtrów ASD, a także zastosowane przetworniki o fakturowej powierzchni membrany oraz mniejszej oporności wynoszącej jedynie 100 Ohm, choć niektóre źródła podają 120. Faktem jednak K301 grają w porównaniu do modeli wyżej numerowanych głośniej i już po samych parametrach widać, że jednak bardziej prawdopodobna jest niższa wartość.
Wizualnie w stosunku do K300 Monitor model ten miał ponownie numerację osadzoną bezpośrednio w plastiku, naniesione na zewnętrzne plastiki logo firmy, a także inną opaskę, która najbardziej rozróżnia między sobą dwie istniejące rewizje tego modelu:
– całkowicie czarną z czerwonymi akcentami w wariancie EP,
– z imitacją wytarcia skóry do szarego koloru rzekomo znajdującego się pod nim w LP.
Niestety posiadam wariant nowszy, który uważam za mający opaskę znacznie brzydszą. Oczywiście ma to swój styl, ale nie trafia do mnie tak, jak opaska wariantu EP. Dodatkowym wyróżnikiem między jedną i drugą wersją jest jeszcze wtyk – model EP ma gwintowany wtyk starego typu, widoczny na zdjęciach w recenzji K500 EP. Daty wprowadzenia ich na rynek niestety nie są mi znane, jako że bardzo mało osób interesowało się najwyraźniej tymi egzemplarzami w tamtym okresie. W sumie to także i teraz.
Można spotkać również nausznice materiałowe od tego modelu. Najprawdopodobniej są to nausznice ceratkowe pozbawione zewnętrznej warstwy, a o czym mogą świadczyć specyficzne ślady na krawędziach. Nausznice takie udało mi się zdobyć przypadkiem w stanie mocno zużytym (wyraźnie spłaszczone i bardzo niewygodne na dłuższą metę) i zregenerować, nadając im w dużej mierze pierwotny kształt. Różniły się tym samym jedynie innym obiciem (zwykły materiał zamiast ceratki) oraz kolorem wewnętrznej gąbki (ciemna zamiast żółtej), a co przekładało się ostatecznie na brzmienie – znikała jakakolwiek pogłosowość, redukował się bas, a całość zyskiwała na otwartości i jasności. Regeneracja poprawiła w sposób kolosalny wygodę oraz wpłynęła pozytywnie na zwiększenie basu (redukcja przepuszczalności płynąca ze spłaszczenia). Żadne inne nausznice od jakiegokolwiek innego modelu AKG (K400, K500, K501, współczesne zamienniki K501) nie dawały ze względu na perforowany materiał takiej akustyki.
K301XTRA był już wariantem współczesnym, wprowadzonym w 2005 roku, opartym o półotwartą ramę z K530 i charakteryzował się kompletnie inną konstrukcją, innymi nausznicami, innymi muszlami, w zasadzie innym wszystkim, zwłaszcza dźwiękiem. Podczas projektowania prawdopodobnie chciano uzyskać model popularny, pracujący w klasie mid-fi i będący tańszą alternatywą dla K530. Nie udało się. Wariant XTRA uznawany był za najgorzej brzmiący z całej rodziny K3 i wręcz mutanta doczepionego na siłę, aby ogrzać się z tytułu nazwy w i tak dosyć słabo świecącym słoneczku poprzedników.
Problemami tych słuchawek były w zasadzie dwie rzeczy: przejście na konstrukcję półotwartą oraz wymianę przetworników na łatwiejsze w napędzeniu 55 Ohm, ale w formacie kapsuł o średnicy 32 mm, prawdopodobnie żywcem wydłubanych z serii K1/2. Nie są mi znane informacje na temat dokładnego brzmienia oraz ilości rewizji, ale jeśli mogę coś szczerze doradzić, to byłbym bardzo ostrożny w ewaluacji tego modelu – podobno brzmienie było w nich bardzo rezonansowe, z rozlanym basem i słabą sceną.
Jeśli oczekujecie Państwo łatwego sposobu na ocenę pułapu dźwiękowego pozostałych modeli poprzez nabycie wariantu XTRA, można będzie natrafić na spore rozczarowanie. Zwłaszcza że niektóre porównania amatorsko wykonywali posiadacze obu modeli i stwierdzali, że nowy wariant nie jest w stanie zagrozić starszym. Jeśli dorzucimy do tego niezbyt ciekawe opinie na head-fi o tych ostatnich, wychodzi nam niespecjalnie rokująca para słuchawek, choć już sama recenzja niniejsza pokazuje, że takie opinie potrafią być mocno naciągane. Niemniej XTRA są modelem najbardziej popularnym w zakresie krótkich opinii użytkowników i najłatwiej jest je z tej perspektywy ocenić.
W ramach serii K3 AKG przemycało jeszcze sporo innych model, czasami nadpisując je wręcz. Z pełnowymiarowych wariantów mamy przecież electretowo-dynamiczne hybrydy K340, oparte o swoją własną, unikatową ramę i przetworniki 32 mm z modelu Sextett wspomagane przez 5 membran biernych. Po latach AKG postanowiło uplasować na miejscu numeracji 300 swoją serię modeli dokanałowych. W ten sposób tworząc np. dokanałowe K340, stworzyła sama sobie zamieszanie ze wspomnianą hybrydą, a przynajmniej jeśli chodzi o historię. Oczywiście wiadomo który sprzęt ma większą wartość.
Jakość wykonania i konstrukcja
Wracając jednak do przedmiotu recenzji, słuchawki te są konstrukcyjnie i materiałowo uproszczeniem wyższych modeli. Wykonanie jest bardziej prostolinijne, mniej skomplikowane w rozmontowaniu, mające swój urok i przede wszystkim znaczek Made in Austria. Jakość plastików, choć w dotyku na początku może wydawać się poniżej innych modeli, tak naprawdę jest na dobrym poziomie i tylko drobne braki w wykończeniu lub widoczne punkty odlewów zdradzają przynależność do klas niższych.
Opaska np. opiera się o sznureczkowy pierścień w kształcie wieszaczka, zaczepiony do opaski za sprawą przytwierdzonego na stałe nitu. Oni chyba naprawdę nie lubią osób zaradnych, które same sobie potrafią pomóc nie wydając na naprawę ani złotówki.
Ażury są również znacznie mniej przepuszczające niż w modelach wyższych, choć słuchawki wciąż zachowują status modelu otwartego. W żadnym miejscu słuchawki nie są wyposażone w jakiekolwiek materiały maskujące otwory dyfuzyjne. Czasze przetworników od zewnątrz ściąga się również inaczej niż w każdym innym modelu.
Przetworniki pod czaszą są wraz z okablowaniem lutowanym na stałe gęściej poupychane i przez to trudniejsze w serwisowaniu. Plastik zaślepia przetworniki od strony ucha, czego również nie było w żadnych innych wyższych modelach i choć mocno zabezpiecza go przed właściwie wszystkim, to jednocześnie najbardziej wpływa na jego dźwięk jako bloker akustyczny.
Dodatkowo producent postanowił okroić nieco standardowy przegubowy system X-Axis. W efekcie modele z serii K3 są jedynymi, w których regulacja działa tylko w jednej osi pod kątem 45′. Co ciekawe nie wpływa to aż tak mocno na komfort, także powiedzmy, że panom z Wiednia tym razem odpuszczę. Na pewno siedzi się w nich lepiej i wygodniej niż w konstrukcjach ATH.
Nausznice są co prawda montowane na poczwórne zaczepy w pełni kompatybilne ze wszystkimi wyższymi modelami, ale na planie „X” zamiast „+”. Są też wykonane z tandetnej w dotyku ceratki z wyczuwalnym luzem przy wypełniaczu, który jednak z racji wieku ma prawo błagać o wybaczenie z tego tytułu. Maskowanie przetworników odbywa się tu nie za pomocą siatek zintegrowanych z talerzem nausznic, ale wymiennych wkładek stosowanych np. przez Beyerdynamica. AKG aktualnie w serii K2 również je stosuje, ale o większej średnicy, toteż dosztukowanie wymagać będzie po prostu docięcia ich do pożądanej średnicy. Należy uważać na ten element, ponieważ w gąbka wkładek jak zawsze ma tendencję do dezintegracji na osi czasu i przy tak zakrytym przez plastik przetworniku jak w tu, czyszczenie może okazać się koniecznością rozlutowania słuchawek na części pierwsze.
Słuchawki ze względu na swój otwarty charakter minimalnie izolują od otoczenia, acz czynią to mocniej od pozostałych modeli (nausznice niemateriałowe zawsze tak mają). Są też całkiem wygodne mimo większego docisku do głowy i mniejszej głębokości nausznic, ale czuć je na głowie mocniej od reszty modeli i po krótszym czasie. Wymiana wkładek na inne jest tu jak zawsze wskazana w celu poprawy tego aspektu, bo to właśnie na nich opiera się nasze ucho. Słuchawki bardzo pewnie trzymają się głowy, nigdy nie spadają, nawet przy gwałtownych ruchach.
Egzemplarz recenzowany przyszedł w tak dobrym stanie, że poza czyszczeniem i wzmocnieniem systemu regulacji opaski nie było potrzebne w zasadzie nic więcej, toteż od razu można było przystąpić do ewaluacji sprzętu. Jedynie wkładki akustyczne nadają się na wymianę, także zaraz po zakończonych odsłuchach postanowiłem złożyć zamówienie na nowe, zaś tymczasowo pokusić się o zbliżone akustycznie zamienniki własnej produkcji, które jednakże nie brały udziału w teście i nie podlegały ocenie – brzmienie jest opisywane tu od początku do końca fabrycznie.
Aby uniknąć nieporozumień każde słuchawki poddaję tzw. wygrzewaniu oraz badaniu wpływu tegoż procesu na dźwięk, a czasami może w ogóle próbę stwierdzenia jego występowania w danym modelu. Słuchawki klasy vintage to najczęściej jednak bardzo mocno używane modele z dużym przebiegiem, toteż proces ten nie jest wobec nich konieczny. Ze względu na specyficzne nausznice występujące w tym modelu, słuchawki oceniane były dopiero po czasie ok. 15-30 min. spędzonego na głowie, aby dać się im dostosować do jej kształtu. Oceniana była również jakość dźwięku od razu po założeniu słuchawek na tym samym utworze.
Jakość dźwięku
Już na samym początku stwierdzę Państwu wprost, że słuchawki te są naprawdę bardzo ciekawe, ale przede wszystkim – specyficzne. To model grający ciepło i średnicowo, z przyjemnie zaznaczonym basem o dosyć typowej strukturze, szybkości i rytmice, naciskający na środkowy podzakres i z tego powodu legitymujący się dobrą objętością ponad zejściem. Nie są to jeszcze typowe śródbasowe przesadzacze, ale ku takiemu graniu czynią romanse i pomijając model K500 EP, K301 mają na przekór wszystkim opisom właśnie najwięcej basu ilościowo ze wszystkich pozostałych modeli, jakie są w moim posiadaniu, spokojnie przebijając w tym względzie np. znacznie bardziej cenione K501 i K400.
Średnica również jest tu niezwykle ciekawa i moim zdaniem dzierży tytuł najbardziej zjawiskowego elementu tychże słuchawek. Wyróżnia się ponad wszystkim tym, że jest to spójna i płynna mieszanka zarówno lekkiej pogłosowości i dystansu, jak i jednoczesnej bliskości oraz namacalności. Dzieje się tak dzięki nausznicom ceratkowym i obserwować mogłem takie zachowanie także u M220 PRO na ich fabrycznych nausznicach skórkowych. O wartości K301 na tle innych modeli w tym miejscu świadczy przede wszystkim fakt, że żaden z nich nie prezentuje średnicy w taki sposób i jest to na tle przynajmniej mojej kolekcji zakres szczerze osobliwy i niepowtarzalny. Pogłosowość nadaje wydarzeniom brzmieniowym obszerności, jednocześnie przy bardzo bliskim umiejscowieniu planu dźwiękowego unika się nadmiernego dystansowania i zachowuje wysoki angaż podle słuchacza.
Wspomniany angaż to mieszanka kilku cech. Przede wszystkim to model jak pisałem średnicowy i sposobem grania imitujący kierunek np. legendarnych K240 Sextett. Należycie napędzone i z odpowiednio synergicznym torem, ale też przy nieco większej głośności, niż ta do której zazwyczaj jesteśmy skłonni dobijać na potencjometrze, potrafią błysnąć angażem, magnetyzmem, wręcz przykleić do fotela. Nie notuję tego w innych modelach poza faktyczną wierchuszką z tamtych lat. Nie ma tego ani w K501, ani K500 LP, ani K400. Być może w pewnym zakresie byłoby to obecne w K401, choć tutaj musiałbym posłuchać, aby stwierdzić to z całą pewnością. Można powiedzieć, że nawet słuchając wszystkich innych modeli z linii AKG, nigdzie nie będzie to dokładnie takie brzmienie jak w K301, ani też nigdzie nie usłyszymy bezpośredniego ich rozwinięcia na wyższy poziom, aby móc stwierdzić że jakaś inna para to „wyższe klasowo K301”. Każdy wyższy model zrywa z pogłosowością, nie posiada padów skóropodobnych lub ceratkowych, nie ma też aż tak dużej analogowości i nie wymaga dostosowania się nausznic do naszej głowy przez chwilę.
Teoretycznie moglibyśmy się o wymienioną wyżej analogowość postarać np. flizeliną, ale wiązać będzie się to z dużym spowolnieniem i przygaszeniem. K301 mimo ciepłoty nadal zachowują całkiem dużą sprawność i energiczność. Fakt też, że nie jest to „ta” dynamika i selektywność co w modelach wyższych / premium, a słuchawki łatwiej jest skłonić do pogubienia się na trudnym materiale, a nawet mimo to jakoś nie chcą zejść z głowy, także zagadka. Słuchawki powinny być teoretycznie najgorsze z całej kolekcji i znajdować się w niej wyłącznie jako jeden z elementów, a nie sprzęt realnie użytkowy. Przecież na head-fi pisali że te słuchawki są kiepskie i słabe. Tymczasem siedzę sobie w nich i ani korona audiofilska mi z głowy jakoś nie spada, ani też niespecjalnie czuję potrzebę pilnej zmiany ich na któryś w wyższych modeli, jedynie do konkretnych albumów najwyżej, w których np. scenicznie wiem, że zagrają mi znacznie lepiej. Odpowiedź na tą zagadkę jest okazuje się banalnie prosta – znowu daje znać o sobie charakter.
To bowiem taki unikalny, „wintydżowy”, fantastyczny klimat, który ceniłem w np. HD600 i Q80, a więc podanie muzyki w formie może wciąż nieidealnej technicznie, z ubytkami, z uproszczeniami, lekkim kocykiem i scenicznie w granicach standardu. Scena bowiem jest w nich zrównoważona we wszystkich kierunkach, troszkę „zadymiona” w konsystencji, taka można byłoby powiedzieć dosyć typowa. Ani tam klaustrofobii nie stwierdziłem, a której może trochę pomagać przybliżona średnica, stwarzająca wrażenie małej sceny, ani też przestronności godnej rywalizowania z najlepszymi słuchawkami w tej kategorii. Całościowo zatem trochę poniżej półki premium i typowo dla tego konkretnego segmentu, w którym swego czasu się one znajdowały. Ale nawet mimo to serwowanie dźwięku jest na tyle ciekawe, aby stworzyć własny ponad stanem rzeczy styl, smak, własną warstwę abstrakcji. Za to odpowiadają bardzo niedoceniane przetworniki tych słuchawek, a raczej potencjał, jaki w nich tkwi, a do którego już np. zwykła wymiana nausznic potrafi dotrzeć. Dlatego też nie mam tak, że słuchając K301 gołębie mi w dziobach chleb na balkonie zostawiają.
W standardowej ceratkowej konfiguracji podoba mi się przyznam ich brzmienie najbardziej. To teoretycznie najbardziej „wadliwe” granie, ale to właśnie na nich ma miejsce ta świetna umiejętność trzymania się K301 między brzmieniem pogłosowym, które nie do końca lubię, jak tez i tym intymnym, które z kolei uwielbiam. Dzięki temu słuchawki ani nie idą w kierunku faktycznej ciemności, ani też nie są rozjaśnione jakoś przesadnie. Po prostu trzymają się pomiędzy, ale przechył do ciepełka słychać (i czuć). A ponieważ ich ciepło podana góra balansuje idealnie między ciepłotą, a jasnością, mieszając ze sobą cechy obu tych kierunków stale i bez wariacji w zależności od kaprysu, jak np. w ATH-R70X, potrafią poradzić sobie zarówno ze zbyt agresywnie nagranymi utworami i albumami niemal wprost z pudełka, ale też zareagować na tonalność toru i umiarkowane korekcje, np. ok. 2 dB. To właśnie takie podbicie na przebiegu już w okolicach 6 kHz dobrze im służy, jeśli ktoś planuje pościgać się z wyżej numerowanymi modelami. Ale tylko pościgać, bowiem limitacje w kategorii czystej jakości dźwięku przetwornika 40 mm na tle większych i lepiej numerycznie usytuowanych braci będą słyszalne. Może nie jakieś super ogromne, ale nie do nadrobienia tak czy inaczej. Założenie po nich K500 EP to od razu zastrzyk powietrza, brak kocyka, bardziej otwarte brzmienie, lepsze rozciągnięcie całego dźwięku, wyżej prowadzona góra oraz zneutralizowana pogłosowość. Gdyby teraz założyć HD800, byłby to jeden wielki niesłuchalny jazgot – tak bowiem bardzo bezpieczne potrafią być K301 i jest to zarówno powodem ich wyjątkowości na tle innych modeli, jak też gwoździem do trumny popularności.
Powrót z K500 EP na K301 w sekcji sopranowej brzmi z kolei tak, jakby nam ktoś krystalicznie czystą szybę w aucie przetarł kostką smalcu. Robi się matowo, trochę parno, z wyraźnie przygaśniętym światłem, miejscami wręcz jakby odcięciem, a przynajmniej póki nausznice znów się nie dostosują. Trochę zanika nam całe te genialne iskrzenie, ginie maksymalny detal, nie ma już tego napowietrzenia, które było wcześniej, a które jeszcze przed chwilą bylibyśmy gotowi porównywać z HD800. Ale tak właśnie wygląda porównanie modelu mainstreamowego do ex-flagowca. Na całe szczęście dla K301, nigdy nie był to model wobec K500 konkurencyjny, inaczej dym i popiół by się po niego nie został w takiej konfrontacji i jedynymi aspektami, którymi słuchawki te mogłyby jakkolwiek jeszcze trzymać gardę, byłoby wspomniane bezpieczeństwo, analogowy styl grania, średnica na bogato i jednocześnie nie aż tak na twarz. No i cena, nawet na rynku wtórnym, bo wynosząca na ogół mniej niż połowę ceny zakupu i to wersji LP, a nie EP. The weak fight back.
Słuchawki kreują się więc w moich testach odsłuchowych na model bardzo opłacalny, ciepły i bezpieczny, dla ludzi zmęczonych bezwzględnie szlifującą górą i tłukącym jak w szaleju basem, a szukających relaksu zbudowanego na wciąż słyszalnym studyjnym fundamencie. Chcących mieć po prostu zwyczajny i skromny model z dużym naciskiem na wokal i clou całego utworu, bez rozkładania go na części pierwsze i pokazywania aż do znudzenia jak bardzo ktoś skopał nam jego produkcję. To koncepcja tak odmienna od wszystkich innych spotykanych w innych modelach AKG, że traktowana jako coś wręcz zepsutego, wadliwego i odstającego daleko poza umowny standard. A ponieważ opinia goni opinię, w praktyce prawdziwych „pacjentów zero” mających faktycznie K301 w rękach było jedynie kilku, ale za to mnogość powieleń tychże opinii w ciemno. I nawet mówiąc o małych kwotach każdy boi się dzięki temu spróbować takich słuchawek.
Potrafią być jednocześnie wybaczające i przyjemne, ale też i kapryśne w odpowiednich warunkach. Być może właśnie to jest powód dla braku ich popularności i przekonania, że AKG nie radzi sobie z low-endem w ramach własnej oferty, a przynajmniej nie radziło na tamte czasu. Prawda jest jednak taka, że sporo osób oczekuje od serii K3 rzeczy, których ta nie jest w stanie im dać. K301 zostały zaprojektowane moim zdaniem jako kompletny allrounder. I to taki aż do bólu, grający z jednej strony przyjemnie i oszczędnie w szerokim tego słowa znaczeniu. Z drugiej jednak zwyczajnie i może wręcz miejscami pospolicie. Prowadzi to jednak do bardzo ciekawych sytuacji. Np. na niektórych albumach słuchawki niemiłosiernie się wysypywały, zwracały masę błędów i brzmienie wręcz koszmarne. W innych z kolei popisywały się bardzo rozbudowanym obrazem dźwiękowym i to nawet z bardzo, ale to bardzo trudnymi albumami, jak np. Borealis – Voidness. Gatunki eksperymentalne to u mnie często benchmark tego, co dzieje się poza granicami zdrowego umysłu muzycznego. I muszę przyznać, że K301 sporo w nich pokazują.
Po właściwie już jednym wieczorze wiedziałem na czym polega sekret tego modelu i dlaczego ludzie tak mocno je odradzają. Winę za to ponosi AKG, a dokładniej użyte nausznice – to one nadają im pogłosowego i analogowego charakteru, robiąc dokładnie to samo, co fabryczne „skórki” na M220 PRO. Pamiętają Państwo zapewne co działo się z nimi po założeniu nausznic welurowych, zwłaszcza tych lepszej klasy: kompletne rozwiązanie wszelakich kwestii sonicznych na jeden wielki plus. Z K301 jest poniekąd tak samo, a co faktycznie ujawniły nausznice od K501, a zaraz potem jeszcze od K400. Słuchawki straciły nieco basu, ale zyskały na zredukowanej pogłosowości i mniejszym kocyku na sopranie, który zaczyna od razu skakać z detalem. Na fabrycznej konfiguracji oczywiście również był w przekazie obecny, ale pogłosowość nausznic troszkę go łokciami jakby spychała na dalszy plan. Dopiero po dłuższej chwili słuchawki zaczynają ”grać” przy fabrycznych nausznicach, a co zasługą jest pełnej ich adaptacji do kształtu naszej głowy. Tu znów analogia kłania się do K240 DF, które cierpiały na tą samą przypadłość i tak jak tam uczulałem, aby dać im dłuższą chwilę, tak samo i w K301 (i K300) uczulać należy niemniej. Stąd właśnie (i też z owej analogowości) wynika ogromna adaptacyjność słuchawek podle słuchacza i powód, dzięki któremu po ich zakupie w zasadzie wszystkie inne modele prócz K500 szły najczęściej w odstawkę. Założenie pięćsetek zaraz po nich od razu sprowadzało odsłuch do parteru, ale fakt faktem K301 to naprawdę słuchawki pokroju „your everyday headphones”, mające swoje dosyć uniwersalne zastosowanie i sporo atutów (średnica, ogromna adaptacyjność, bezpieczeństwo), ale też i garść wad. Od użytkownika jak zawsze będzie zależało, czy do przeżycia, czy też nie, dlatego mimo maksymalnej opłacalności wolę profilaktycznie nie rekomendować tego modelu osobom oczekującym diabli wiedzą czego, a bardziej koneserom analogowego stylu grania, którzy mogą jakkolwiek tą serię docenić i nie wpisać się w szeregi powtarzaczy cudzych opinii, albo tych to co na 5 minut słuchawki zakładają i już wszystko o nich wiedzą.
Ja jedno wiem na pewno: bardzo cieszę się z faktu spróbowania i nabycia trzysta jedynek. Po raz kolejny weryfikacja tego, co czytało się na sieci, potoczyła się zupełnie innymi drogami. Miałem ogromną przyjemność w zarówno samym procesie weryfikacji, jak i opisywaniu swoich wrażeń, by się nimi z Państwem podzielić. A przede wszystkim mimo zawieszenia słuchawek między betonowym mid-fi, a przedmieściami klasy premium, same odsłuchy przyniosły mi do tej pory bardzo dużo pozytywnych wrażeń i nauki, że nie samym hi-endem człowiek żyje i coś, co teoretycznie w swojej niedoskonałości nie ma prawa zagrzać na naszej głowie zbyt wiele czasu, nie będzie chciało ostatecznie z niego zejść. K301 są na stałe oddelegowane tym samym do drugiej maszyny, gdzie razem z SC808 pracują sobie spokojnie w przyjemnym i świetnie skrojonym podle siebie duecie (właściwie to tercecie, jeśli liczyć Bursona). Cieszy mnie bardzo dobry stan tych słuchawek, niska cena zakupu, wciąż unikatowe cechy ponad resztą modeli, duże bezpieczeństwo brzmieniowe i tolerancja na sprzęt źródłowy. Mogę dzięki nim z przyjemnością słuchać swoich gorszych albumów i doliczyć również do bloga kolejną sygnaturę dźwiękową, która spotykana jest w przypadku przynajmniej kilku innych modeli, a która może pomóc wytypować je potem Państwu jako potencjalnych kandydatów na świetne efekty. Ale przede wszystkim fascynuje mnie możliwość poznawania progresu jakościowego i zmian brzmieniowych w modelach tej firmy z dawnych lat. Jest to dla mnie potężne źródło satysfakcji, wiedzy, doświadczenia i przyjemności. toteż ostatecznie K301 wbrew pierwotnym obawom pozostaną się w mojej kolekcji na stałe. Po prostu te słuchawki są tak złe, że aż tak dobre i już owe zastosowanie wspomniane we wstępie recenzji im znalazłem.
Zdolności synergiczne
W recenzji starałem się również dla czystej ciekawości, ale też szansy oceny synergii w różnych sytuacjach i środowiskach, podpiąć słuchawki pod jak największą liczbę urządzeń o naprawdę różnym przeznaczeniu i brzmieniu. Od układów zintegrowanych na płycie głównej i kart dźwiękowych, przez wzmacniacze głośnikowe wyposażone w wyjście słuchawkowe, po drogie DACi i wzmacniacze zbalansowane.
Ze względu na swój faktycznie średnicowy charakter, najlepiej potrafiły zagrać np. budżetowej intrgy oraz amplitunera Yamahy (obie z klasy D), gdzie tą pierwszą trzymam u siebie prywatnie właśnie dlatego, że jest tak niedorzecznie wręcz kompatybilna z większością starych modeli AKG. Dochodzę powoli do wniosku, że chyba trafiło się mi z nią jak ślepej kurze ziarno. Nie mam też problemu, że nie jest to sprzęt z faktycznie audiofilskiej półki cenowej, co to musi kosztować kilka ładnych tysięcy, bo inaczej „nie zagra”. Interesuje mnie zawsze synergia, dopiero potem klasowość. I tu właśnie śmieszne jest to, że podłączając je pod HPA-3B, który przecież powinien bez żadnego problemu z nimi zagrać prądowo i klasowo, efekty są po prostu gorsze, a całość jeszcze bardziej pospolitsza niż na początku. Owszem, sytuacja zmienia się na duży plus gdy w roli źródła wystąpi dobry DAC, np. Quattro II lub DAC-80, zaś w samym M-Stage’u wymienione zostaną wzmacniacze operacyjne na Bursony SS V5, ale matematyki nie da się oszukać – słuchawki nadal grają rewelacyjnie z głośnikowej integry za ok. 1000 zł i jest to betonowy fakt, w którym nie ma znaczenia, że to model z niższej półki w rodzinie AKG – pozostałe słuchawki też potrafią to pokazać, zwłaszcza K501, które również mają po K301 odziedziczony nacisk na średnicę.
K301 wyjątkowo dobrze zagrały mi z najnowszej rewizji Aune S16 przeznaczonej na rok 2016, wspomnianego Quattro II, klasycznie AIMa SC808 i dodatkowo paru jeszcze co ciekawszych układów. Spodziewałem się lepszych rezultatów za to z Aune T1 MKII i wymienionym wcześniej HPA-3B, przynajmniej jeśli chodzi o standardową lampę i układy. O ile są to urządzenia droższe wielokrotnie od recenzowanych słuchawek, to przy wyłączeniu z tegoż grona SC808 nie jest to w żaden sposób sprzęt docelowy. Pokazuje jednakże fantastycznie możliwości tego, jak daleko słuchawki te potrafią się posunąć, ale też jak w rzeczywistości wygląda ich responsywność na klasę sprzętu źródłowego i skalarność. Ta jest oporna, ale wyczuwalna. Słuchawki spokojnie są w stanie rozróżnić zintegrowany układ dźwiękowy od SC808, tak samo jak SC808 od Quattro II. Pokazują zakres różnic jednak w skali, która jest w dużym stopniu pomniejszona względem słuchawek o większej czułości i wyższej klasy. A i czemu też jakoś nie można się dziwić.
Nie oznacza to jednak, że parowanie K301 z taką tuzą jak Matrix zakończy się wizerunkowym blamażem, po prostu skala zmian na plus będzie trudniejsza do wychwycenia, niż przy droższych modelach. Nie oznacza też, że podpinanie pod układ zintegrowany ujdzie nam na sucho i będzie dla dźwięku bezkarne. Prawda i sens leżą mniej więcej gdzieś pośrodku, przekładając się ostatecznie w K301 na największą tolerancyjność względem napędu i klasy źródła. Z trzysetkami możemy pozwolić sobie na trochę więcej, niż w przypadku pozostałych modeli, jednocześnie głośniej, bowiem sprzęt jest wydajniejszy i o niższym oporze (po prostu inne drivery), co także ułatwia sporo kwestii podłączeniowych.
K301 a opinie trzecie
Miałem sporo wątpliwości po tych wszystkich negatywnych opiniach na head-fi, czy aby słuchawki po przyjeździe nie będą bardzo szybko lądowały ponownie w sprzedaży lub na stojaku jako jedynie kolejny element kolekcji dla samej kolekcji. Słuchawki miały „nie grać”, być „zepsute”, fatalne w jakości wykonania, fatalne w zakresie wygody, nie mieć w ogóle basu, być anemiczne, wymiotować średnicą, nie mieć nic wspólnego z żadnym modelem z wyższych serii, klasa kompletnie poza stawką. W rzeczywistości grają, są sprawne, całkiem sprytnie wykonane, tak samo dosyć wygodne, mając spokojnie tak sam bas, jak i jego ilość większą od tak przecież na prawo i lewo chwalonych K501, są ciepło brzmiące, eksponujące średnicę, mające trochę analogii do innych modeli i jeśli odstające np. od K400, to przede wszystkim dzięki nausznicom. Czasami mam nawet dylemat, czy nie zacząć opisywać ich jako materiału eksploatacyjnego o określonym wpływie na brzmienie.
Dzięki zakupowi K301 rozumiem już doskonale na czym polegał problem popularności tegoż modelu, dlaczego mogą się komuś nie podobać, w jakie gusta nie są w stanie trafić i jakich oczekiwań spełnić. Zamiast wierzyć komukolwiek na wiarę zrobiłem to, czego osoby te nie chciały – kupiłem i posłuchałem. Osoby te zapewne w dyskusji ze mną na head-fi nie chciałyby, abym szukał swoich własnych odpowiedzi, tylko uwierzył im na słowo w to, co one słyszą. W ramach tego co słyszą przyznam mają w większości rację, myląc się jedynie w tych przypadkach, gdy dochodzi do zwykłego powtarzania cudzych werdyktów, samemu nie sprawdzając na własne uszy jak się sprawy mają. A mogą mieć zupełnie inaczej niż mogłoby się to pierwotnie wydawać.
Zresztą działa to często w dwie strony, bowiem np. K501 miały być wręcz ósmym cudem świata. Nie były i wyszło, że to po prostu dobre słuchawki ze słabościami jak każde inne i tylko odpowiednie wstrzelenie się w konkretne gusta świadczy o ich wyjątkowości (razem ze statusem vintage i dostępnością). K301 miały być zaś porażką, wręcz prowokacją, bezbasowiem i pieniędzmi wyrzuconymi w błoto. Okazało się u mnie inaczej. To tak samo dobre słuchawki w ramach samych siebie, wciąż ze słabościami jak każde inne. Słabości oczywiście jest odpowiednio więcej od K501, ale też i cena dzięki temu odpowiednio niższa. A ponad wszystkim – kompletnie wolna od spekulantów i cwaniactwa, bez historii z cyklu „słuchawki 10 lat w szafie przeleżały”. To wbrew pozorom jest bardzo duża zaleta modelu 301.
Morał więc jest taki sam jak przy recenzji SR-303 – jak człowiek sam nie posłucha to się nie dowie i nie powinien wierzyć bezwzględnie i absolutnie wszystkiemu, co wyczyta po sieci. Co prawda tyczy się to również i mnie, ale w przeciwieństwie do opinii na które się tu powołuję, na temat K301 wypowiedziałem się na ponad 10 stron lanego tekstu, a nie jedno czy dwa zdania. To nieporównywalnie więcej i jednocześnie znacznie większa szansa dla czytelnika na spokojną ocenę, czy aby faktycznie jest to model obarczony aż tak wielkim ryzykiem zakupowym, żeby ciskać w niego wodą święconą.
Opłacalność na tle innych modeli i sytuacji
Inną kwestią jest roztrząsanie sensu zakupu K301 przez:
– osobę nieposiadającą jeszcze żadnego modelu vintage tego producenta,
– posiadacza wyżej numerowanych modeli,
– jako zwykły dodatek dla właściciela słuchawek typowo użytkowych z gamy współczesnych modeli, któremu nie zależy na tym, że to akurat AKG i akurat K301.
W pierwszym przypadku sens jest moim zdaniem spory, jeśli nasze ambicje za wyższymi modelami nie są aż tak duże lub preferencje wskazują na sprzęt po prostu przyjemny, niekoniecznie tak analityczny i lekkobasowy jak w wyższych seriach (zakładamy tu także brak zainteresowania K1000). Jednocześnie może w pewnym sensie być to wprowadzenie do sposobu grania innych AKG, ale wciąż będzie to coś po prostu innego. Nie będzie to ani granie a’la K240, choć klasowo na pewno jest przynajmniej na tym samym, jeśli nie spokojnie wyższym poziomie. Nie będzie to pułap K400, choć słuchawki też aż taka przepaść nie dzieli. Mimo analogii średnicowych z K501, nimi również nie będą. Nie ta jakość, nie ten detal. K1000 także można skreślić – nie to wszystko. Ze względu na unikatowość sygnatury K301 trudno będzie zatem przyłożyć ich brzmienie do dowolnego innego modelu AKG, ale szansa ku temu znacznie wzrośnie właśnie po wymianie nausznic.
W drugim przypadku na ogół jeśli chodzi o czystą jakość dźwięku, będzie to w pewnym sensie regres, ale i nawet na tle wyższych modeli mają swoje zastosowania oraz sensowność: do tych najbardziej drących mordę albumów, gdzie trzeba spokoju, ogłady i relaksu przy wokalach, tzw. „easy listening” wszędzie tam, gdzie detaliczność i lekkostrawność modeli z wyższymi numerkami zaczyna z zalety przeradzać się w wadę. Będzie to taka swego rodzaju odskocznia od AKG-owej rutyny brzmieniowej tamtych lat. Można powiedzieć wręcz, że to niskopoziomowe HD650, które mają pełnić rolę bezpiecznej przystani dla regularnie używanych HD800. Oczywiście mówiąc o zastosowaniach, nie rzeczywistym pułapie jakościowym. Być może, a przynajmniej wnioskując po potencjale tych przetworników, gdyby AKG pobawiło się nim bardziej i dopracowało kilka aspektów K301 mocniej, sprzęt ten zrobiłby swego czasu niemałą furorę. Ale też możliwe, że tworząc w taki sposób zagrożenie dla K40x, byłby to strzał w stopę. Kolejne sztuczne ograniczanie produktu tylko po to, aby utrzymać się w ryzach zasady „taka jakość za tyle pieniędzy”. W K301 oszczędzono nie tylko na materiałach, ale też trochę na myśli technologicznej. Widać też że jeden zespół postarał się bardziej od drugiego: ten odpowiedzialny za przetwornik. Możliwe, że jest on jeszcze w innych produktach AKG wykorzystywany po dziś dzień. Możliwe, że jego powrót zobaczymy wraz z modelami K72, K82 i K92. Możliwe… w sumie to za dużo rzeczy jest tu możliwe.
W trzecim przypadku, jeśli ma to być „low-endowa” para użytkowa, to moim zdaniem szkoda tego modelu do codziennego obijania – jest zbyt cenny. Z drugiej strony nie tak cenny jak K400 i w górę. Chyba też na tym polega częściowy dramat tych słuchawek i powód, dlaczego w dużej mierze pochłonęły je odmęty zapomnienia, ale akurat dla mnie jest to całkiem normalna sytuacja, że model niższy i o niższej numeracji gra gorzej.
Wycena sztuk używanych
Słuchawki z racji niespecjalnie dobrej prasy nie są specjalnie drogie i spokojnie można je nabyć w cenach 100-200 zł. Egzemplarz który recenzuję został przeze mnie zakupiony właśnie za najwyższą kwotę z tego przedziału, ale też jego stan jest taki jak na zdjęciach – a więc bardzo dobry. Wliczyć należy w to stan nausznic. Modele mające rozsypujące się nausznice, wyraźne ślady użytkowania lub wręcz wyłamane elementy wynikające z nieumiejętnego ich otwierania w ogóle nie są warte tej ceny i należy je omijać. Żądanie 200 zł i więcej w takiej sytuacji jest delikatnie mówiąc nie na miejscu i radziłbym zrezygnować z ich zakupu.
Podsumowanie
Zalety:
+ bardzo ciekawa prezencja
+ względnie duża wygoda użytkowania
+ przetworniki 40 mm o dużym potencjale akustycznym i największej wydajności ze wszystkich wariantów pełnowymiarowych
+ nakręcany adapter na duży jack kompatybilny z obecnie stosowanymi przez AKG (łatwość dosztukowania)
+ duża odporność na zabrudzenia i codzienne użytkowanie
+ ocieplone i koherentne granie z analogowym charakterem
+ najwięcej ilościowo basu ze wszystkich modeli AKG za wyłączeniem K500 EP
+ duża intymność i nacisk na czytelną prezencję wokali
+ mimo lekkiego kocyka akceptowalna i zrównoważona scena
+ bardzo duża uniwersalność gatunkowa i wysokie bezpieczeństwo brzmieniowe
+ duża adaptacyjność podle ośrodka słuchu
+ dobra synergia z większością urządzeń
+ mimo wszystko dosyć łatwe do napędzenia
+ opłacalność jeśli są w dobrym stanie
+ nausznice materiałowe i proste modyfikacje potrafią wyciągnąć z nich sporo jasności i detali
+ często w całkiem atrakcyjnych cenach i lepszym stanie niż egzemplarze z gorzej grającej serii K2
Wady:
– konieczność dostosowania się nausznic do naszej głowy po każdym założeniu
– lekka pogłosowość w średnicy pochodząca od nausznic
– nie aż tak czyste, rozdzielcze i detaliczne jak reszta modeli z wyższymi numerami
– właściwie niemożliwe do dostania nausznice
– sam materiał nausznic też mógłby być ciekawszy
– trudne w nabyciu przez bagaż złej sławy z jak zawsze wszechwiedzącego head-fi
– jednocześnie o większej wartości kolekcjonerskiej niż dźwiękowej/użytkowej
– często sparciałe gumki systemu regulacyjnego
– osoby próbujące nieumiejętnie naprawiać je na własną rękę
Posiadałem K300M, i potwierdzam. Ma on filtry ASD