Recenzja The Bit Opus #3

OPUS #3 to ostatni z tercetu głównych odtwarzaczy tego producenta, mający swoją premierę sporo czasu temu. Generalnie miała to być odpowiedź na Astella AK300 i próba upchnięcia streamingu przez WiFi znanego np. z modelu #2 w tańszym odpowiedniku, który byłby bardziej przystępny z perspektywy użytkownika wymagającego, ale mającego hamulce aby nie wydawać na odtwarzacz więcej, niż niejeden tor stacjonarny by kosztował. To więc zrozumiałe, że oczekiwania nadal będą wobec takiego urządzenia spore, a przynajmniej oscylujące wokół pokazania pułapu wyższego niż tańsza pozycja w ofercie z numerem #1.

Dane techniczne

  • DAC: Burr-Brown PCM1792A
  • Procesor: 4-rdzeniowy ARM Cortex-A9 1.4 GHz
  • RAM: 1 GB DDR3
  • Pamięć danych: wbudowana 64 GB + 1x microSD do 256 GB
  • Wyświetlacz: dotykowy 4″ TFT IPS (480 x 800 px)
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz-70 kHz
  • Poziom wyjściowy (bez obciążenia):
    – 2.5 Vrms dla stereo
    – 3.0 Vrms dla BAL
  • SNR:
    – 114 dB dla 1 kHz, stereo
    – 114 dB dla 1 kHz, BAL
  • Przesłuch międzykanałowy:
    – 130 dB dla 1 kHz, stereo
    – 135 dB dla 1 kHz, BAL
  • THD: 0.0009% dla 1 kHz
  • Impedancja wyjściowa:
    – wyjście BAL 2.5 mm: 1 ohm
    – słuchawkowe 3.5 mm: 2 ohm
  • Maksymalne próbkowanie: 24 bit / 192 kHz
  • Jitter: 50 ps
  • Wejście: microUSB
  • Wyjścia: słuchawkowe-liniowe-optyczne (3,5 mm), zbalansowane TRRS (2,5 mm)
  • Komunikacja bezprzewodowa: WiFi 802.11 b/g/n (OTA) + Bluetooth 4.0 (A2DP, AVRCP)
  • Obsługiwane formaty: WAV, FLAC, WMA, MP3, OGG, APE (Normal, High, Fast), AAC, ALAC, AIFF, natywne DSD64/128 (DFF, DSF)
  • Bateria: Li-Poli 3,7 V / 4000 mAh
  • Maksymalny czas pracy na baterii: ok. 8,5 godziny
  • Wspierane systemy operacyjne: Windows 7,8 (32/64bit), MAC OS X 10.9 oraz wyżej
  • Waga: 220 g

 

Zawartość zestawu:

  • odtwarzacz The Bit Opus #3
  • kabel microUSB typu B
  • komplet folii zabezpieczających ekran
  • komplet dokumentacji technicznej
  • twarde etui w kolorze niebieskim

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Pomijając kwestie wizualne, jeśli ktoś będzie miał dejavu w kontekście poprzednio recenzowanego przeze mnie modelu tego producenta co do wyposażenia czy funkcjonalności, to tak, jest tu praktycznie wszystko to samo, co znalazło się u poprzednika. Choć naturalnie nie do końca. O godzinę krótszy czas pracy, nieco większe poziomy wyjściowe, niższy SNR i doskonale znany mi układ DAC, którego jakość mogłem najczęściej w różnych aplikacjach określić jako „w porządku”, ale bez audiofilskich lotów.

Urządzenie jest wykonanie solidnie i ponad wszystkim na tej samej topologii i układzie przycisków co poprzednie modele. Dlatego zamiast wypisywać zalety, bardziej ekonomicznie byłoby raczej skupić się na wadach.

Jedyne mankamenty jakie udało mi się zanotować wynikają z drobnostek: wyczuwalnych luzów przycisku zasilania oraz pokrętła manipulacyjnego. Ostre krawędzie też można przeżyć, zwłaszcza po zastosowaniu etui, które – tu znów konieczność przełknięcia – trochę nam wspomniane pokrętło jeszcze blokuje co do dostępności. Powiedzmy że jesteśmy cierpliwi i wyrozumiali, mimo ceny.

To jednak, co powoduje stanięcie w miejscu i zastanowienie się, to WiFi, a dokładniej słyszalne przebicia od modułu bezprzewodowego, jakie przenoszone są na stopień wyjściowy. Przypomina to podobne problemy znane użytkownikom sprzętu komputerowego, którzy przez lata notowali i nadal notują takie rzeczy głównie przy układach dźwiękowych zintegrowanych z płytami głównymi, ale nie tylko.

Jeśli najważniejszą funkcją tego odtwarzacza miał być streaming po WiFi, to przy słyszalnych przebiciach ktoś definitywnie nie odrobił pracy domowej i nie zadbał o albo należyte ekranowanie układów, albo ogólnie zastosował w środku nie do końca spełniającą normy jakościowe elektronikę. Jeśli natomiast mówimy o tych rzeczach w kontekście ceny, która wynosi od 2600 do 3500 zł, naprawdę przestaje być to śmieszne, przynajmniej w przypadku osób pracujących z czułymi słuchawkami i słuchających na umiarkowanych głośnościach.

Co warte zaznaczenia – nie jest to kwestia pojedynczego i potencjalnie wadliwego egzemplarza. Test obejmował sprawdzenie dwóch sztuk, aby wyeliminować wszelkie wątpliwości tej natury. Każdy miał identycznie te same problemy, a jedyną różnicą był trochę mniej luźny przycisk zasilania.

Poza tym jednak sprzęt zachowuje się dokładnie tak, jak droższy OPUS #2, oferując w zasadzie ten sam interfejs i te same możliwości. O nich obszernie pisałem w recenzji tegoż odtwarzacza, także proszę wybaczyć, że z chęci zaoszczędzenia czasu i pisania po dwakroć tego samego, co bardziej ciekawe osoby odsyłać będę właśnie ku tamtej treści.

Dla użytkownika końcowego jednak myślę, że najważniejsze będzie wylistowanie ewentualnych dolegliwości odtwarzacza będącego przedmiotem recenzji i ponad tym, co znalazło się wyżej, niczego więcej negatywnego nie udało mi się doszukać. Słowem: wszystko pozostałe jest już w jak najlepszym porządku. A ponieważ z reguły najbardziej interesuje mnie jakość dźwięku i to na jej temat mam najwięcej do powiedzenia, pozwolę sobie przejść bezpośrednio do tej właśnie części recenzji.

 

Przygotowanie do odsłuchów

Jak zawsze wszystkie procedury i opisy można znaleźć na tej stronie, wraz ze sprzętem który jest przeze mnie wykorzystywany, a który przewija się również i w tej recenzji w jej treści oraz na zdjęciach.

Odtwarzacz był poddany przeze mnie zwyczajowemu profilaktycznemu wygrzewaniu dla przezornych, choć wypadało to uczynić z faktu, że był to sprzęt całkowicie nowy. Sztuka testowa pochodziła bezpośrednio z puli urządzeń przeznaczonych na sprzedaż i nie była egzemplarzem selekcjonowanym bądź NFR. Oprogramowanie było najnowszym dostępnym w momencie testów. Pozostałe odtwarzacze także miały najnowsze oprogramowanie. Wszystkie wnioski z recenzji były weryfikowane dodatkowo w oparciu o drugi egzemplarz modelu #3 na okoliczność powtarzalności obserwacji.

 

Jakość dźwięku

„Trójka” jest odtwarzaczem w miarę dobrym we wszystkim, bardzo dobrym w ramach basu, także nie ma specjalnego problemu z wywołaniem całkiem pozytywnych odczuć przy pierwszym kontakcie. Przynajmniej teoretycznie. Gdy tylko bowiem do gry wejdzie więcej par słuchawek i przede wszystkim sprzęt towarzyszący, z którym można byłoby go bezpośrednio porównać, zaczyna się robić trudniej.

Okazuje się wtedy bowiem, że choć owszem, jest ogólnie dobrze skrojony względem samego siebie, to jednak nie można powiedzieć, aby cechowała go nadmierna „wybitność”. Z jednej strony nie chciałbym swoją krytyką OPUSowi zrobić krzywdy, ponieważ jak pisałem jest całkiem dobrze wyważony wewnętrznie pod kątem brzmienia, a także ma ponadprzeciętny bas. Z drugiej „gra bo gra” i to jest też chyba zwrot, którego szukałem. Coś, co notorycznie przytrafiało mi się z odtwarzaczami Aune.

Jego układ brzmieniowy to podkreślony bas + reszta podzakresów. To one utrzymują między sobą spójność, także charakteru, który jest w OPUSie dosyć neutralny. Linia basowa jest całkiem kompleksowo renderowana, w połączeniu z ładnym zejściem podkreśla się i wyklucza z tego układu samoczynnie, jakby natywnie. Podoba mi się i trudno jest mi doszukać się w niej specjalnych przywar.

Reszta elementów jest natomiast już ponad nim „normalna”, tj. znormalizowana. Tak jest w średnicy, która nie notuje przemożnych wybić lub ubytków, ale przez to jak na ironię trochę zwyczajna w charakterze. Jedynym wybiciem jako takim jest lekki nacisk na rejon gdzieś w okolicach niższej góry, ale który to zdaje się, że zyskuje na znaczeniu z racji faktu delikatnie opadającego wykresu zaraz za nim. W efekcie podkręcając głośność do poziomu najcichszych partii odtwarzacza, wzmacniamy tenże punkt oraz bas.

Abyśmy się dobrze zrozumieli – nie wynika z tego że równość to zło. Liniowość sama w sobie nie jest wadą, neutralność także. Po prostu mimo wszystko daje się odczuć kiedy odtwarzacz, czy może w ogóle jakikolwiek sprzęt audio, dąży do jakiegoś określonego celu, a kiedy nie. Wtedy też realizuje wszystko tak, jakby pracował wedle sztywnych ram i w efekcie tak jak pisałem odtwarzacz gra na zasadzie „bo mu kazali”. To taki bardziej etatowy pracownik aniżeli prawdziwy pasjonat i właśnie wokół tego poczucia oscyluje moja opinia.

Za każdym razem gdy podchodziłem do OPUSa #3, czułem się jakbym przepłacił, albo robił coś nie tak, bo odtwarzacz nie jest w stanie zagrać na pełen gwizdek. Nawet bezpośrednie porównanie z modelem #1 skutkowało zadawaniem sobie pytania, że o ile sprzęt nie gra na jego tle źle, to czy warto się na niego kosztować dla czegoś więcej niż funkcjonalności? Ta myśl nurtowała mnie przez cały czas trwania recenzji. Choć dostawałem tu faktycznie wygarniający bas i dodatkowy plus do czytelności, to jednak reszta: charakter, wypełnienie, tekstura, jakby stały w miejscu względem poprzednika i nie powodowały wrażenia jednoznacznego progresu. Tak jakbyśmy patrzyli na zegarek, który działa, ale widać, że wieczka nie można domknąć, bo elementy są nie do końca tak powkładane jak trzeba i choć działają, to trochę nie pasują do całości. Może trochę śmieszny jest to przykład, ale naprawdę świetnie obrazuje to, co w „trójce” usłyszałem.

To jednak tonalność. A co ze sceną? Będzie to chyba zaskoczenie, ale scenicznie odtwarzacz ten jest na szerokość mniej rozciągnięty, niż jego starszy i tańszy brat. O ile głębia rozmiarowo może być nieco większa w bezpośrednim porównaniu, bez niego wydawać się może taka sama. Mniejszą szerokość i przez to rysowanie wszystkiego na mniejszym planie usłyszymy natomiast zawsze.

Sumarycznie odtwarzacz ten podczas testów robił na mnie wrażenie raz na mocne 4 z dodatkami, gdyby posługiwać się ocenami szkolnymi, a innym razem w innej konfiguracji i z kolejnym z rzędu albumem na głębokie 3, a więc ani nie orzeł, ani nie reszka. Wrażeniu temu wtóruje również moja pamięć, ponieważ odtwarzacz spisywałem jakiś czas temu i nawet dziś mam wrażenie, jakbym słuchał go wczoraj. Być może szumi mi w głowie przez zaskoczenie, jakie wtedy wygenerował. Dziś nie jestem pewien, czy jest to lepsza pozycja brzmieniowa np. względem Shanlinga M3s. Nie jest takową na pewno względem P90SD, który ma znacznie więcej charakteru.

Przy OPUSie, tak jak przy każdym odtwarzaczu przenośnym, warto poświęcić specjalnie miejsce na omówienie kilku co bardziej kluczowych par słuchawek i efektu sparowania ich ze sobą. Jednak jestem zmuszony uczynić to znacznie wcześniej niż zazwyczaj i nierozerwalnie w ramach akapitu opisującego jakość dźwięku, odchodząc przy tym od klasycznej struktury do tej pory stosowanej. Wynika to z faktu, że w swojej konkluzji mam możliwość bardzo mocnego oparcia się o konkretne słuchawki i odtwarzacze, aby w ten sposób najdobitniej zobrazować fundament swojej oceny modelu #3.

 

+ Etymotic HF2

Słuchawki te szanuję ze względu na ich bezwzględną liniowość i paradoksalnie suchość w dźwięku, czyniącą je podatnym na nasycenie i wszelakie zmiany ewaluatorem. Tak jak pisałem OPUS stawia na całokształt z którego wyłania się mocniejszy bas. To dobra sytuacja dla słuchawek lżejszych basowo, właśnie takich jak Etymotic, ale jednocześnie z mniejszą sceną i takim a nie innym charakterem wciąż nie byłem w stanie uzyskać całościowej synergii tak, jak bym sobie tego życzył. W Etymoticach sprzęt wysoce synergiczny to taki, który wzmacnia im bas, daje dużą scenę i łagodzi temperament sopranu. OPUS jednoznacznie dobrze wypełnia tylko pierwszy z tych wymogów. To trochę za mało abym mógł całkowicie polubić efekty końcowe.

 

+ Audeze iSine 20

Tak samo było z iSine, z którymi ze wszystkich par testowych OPUS osiągał chyba najlepszą synergię jako taką. Tyle że znów galopowała mi w tle klasa odsłuchu (czystość, dynamika), nie różniąca się specjalnie od Shanlinga, a także scena, którą teoretycznie Audeze mają w standardzie pod dostatkiem.

Napisałem „teoretycznie” dlatego, że w praktyce przekłada się to na czułość słuchawek względem źródła. Choć słuchawki są w stanie nadgonić tą cechę same z siebie, to jeśli słyszeliśmy je na czymś lepszym, będzie to za nami chodziło z racji ich wysokiej responsywności na zmiany. Grają też w na tyle wysokiej klasie, że bez problemu jak pisałem zdekonspirowały fundament czysto jakościowy OPUSa na tle Shanlinga i wywyższając ponad obydwoma TEACa.

 

+ Aune E1 / Bowers & Wilkins P7 Wireless

Chyba najbardziej rozczarowany byłem synergią z Aune E1 oraz Bowersami P7 Wireless. Tu TEAC złapał z nimi niesamowity oddech, z małym Shanlingiem M1 także nie było źle jako tako (tu P7 pracowały wybitnie w trybie bezprzewodowym i nawet nie zawracałem sobie głowy kablem), ale z OPUSem niestety było obu parom nie po drodze. Niepotrzebne wzmocnienie basu, zbytnia surowość faktury dźwięku, scena bez tego specyficznego „tchnięcia”. Efekt był taki, że na jednej i drugiej parze nie czułem całościowej ceny tego odtwarzacza w kontekście brzmienia, przypominającego o tym fakcie może tylko wzmocnionym basem dobrej jakości. Reszta umykała gdzieś po kątach, jakby był to zwykły, bezbarwny „standard”. W sumie sopran był jeszcze jakkolwiek do przeżycia jeśli chodzi o natężenie, to także powinienem odnotować, ale nawet gdy wszystko wychodziło na prostą – a takich sytuacji było z obydwiema parami wbrew pozorom multum – odzywała się niemrawa scena, która choć wyważona, nie odmieniała w magiczny sposób losu bitwy ani objętością w którąkolwiek stronę, ani definicją i holografią. Na M1 było szerzej, na P90 bardziej trójwymiarowo, a na #3 po prostu zwyczajnie. Znów też kołatała mi się w pamięci taka sama relacja wobec odpowiednio modeli #1 i #2.

 

+ RHA T20

Na dzień dobry to połączenie odpada. Definitywnie za dużo basu, choć reszta podzakresów nadspodziewanie do nich pasuje. Znów jednak małe „te dwudziestki” mają w sobie specyficzne przetworniki z potencjałem na pokazanie sceny lepszej, niż moglibyśmy o to je podejrzewać. Z OPUSem takiej szansy już nie mamy. TEAC owszem, C4 PRO jak najbardziej, #2 a jakże, przez głębię przede wszystkim, ale z „trójką” będzie w tym względzie po prostu standardowo.

 

Porównanie z TEAC HA-P90SD

Teoretycznie w rękach powinienem trzymać zwycięzcę, tj. OPUSa. Jest znacznie bardziej rozbudowany, nowoczesny, poręczny, łatwiejszy w obsłudze i posiada więcej formatów plików. Pracuje na baterii dłużej, streamuje, aktualizuje, balansuje, cuduje. Wszystko to powoli jednak przestaje mieć znaczenie gdy podłączone zostaną słuchawki. TEAC jest od OPUSa brzmieniowo lepszy.

Niby strojenie obu odtwarzaczy jest podobne, bo i tu i tu słychać solidny bas czy też ogólny lekki przechył na ciemność w najwyższych oktawach, ale TEAC ma znacznie bardziej ludzki wyraz całościowy, pełniejsze i bardziej organiczne brzmienie, wyraźnie lepsze nasycenie, dynamikę, ciekawszą średnicę, bardziej wygładzoną górę i przede wszystkim słyszalnie lepiej zrealizowaną scenę, przekładającą się ostatecznie na obecność sowitej dawki eufonii w dźwięku. W Opusie czuję się natomiast mniej barwnie, w układzie „trochę sucho + bas”, bez formy płynnego spadku z pełnym złączeniem się każdego sąsiedniego podzakresu.

 

Porównanie z Shanling M1

Ten budżetowy odtwarzacz niespodziewanie wszedł na wokandę zaraz po tym, jak zakończyłem odsłuchy porównawcze z TEACiem. Brak spodziewania się tego wynika z racji kompletnie różnych przedziałów cenowych, w pierwszej chwili nieporównywalnych względem siebie i to do tego stopnia, że uważałem je po prostu za głupie. Myliłem się. W rzeczywistości oba odtwarzacze zagrały dosyć blisko siebie i dystans różnic brzmieniowych nie pokrywał się z tym kreowanym przez ceny obydwu produktów. Shanling gra trochę gorszą od OPUSa dynamiką, słabszym basem, jaśniej. Ma jednak duży atut w postaci… lepszej sceny, zwłaszcza na szerokość. O ile też kontrast między M1 a P90 zaznaczał się całkiem spory, tak między #3 a nim czułem, że jeden z drugim mają znacznie więcej wspólnego z perspektywy czysto klasowej. Przykładowo iSine 20 wyczuwały te same trącanie neutralnością w dźwięku i pełniej korzystały z basu OPUSa, ale już sopran i scena łacniej wchodziły im ze strony Shanlinga. Z ich perspektywy wyglądało to jak pojedynek Dawida z Goliatem. Ten drugi kopie i tłucze niemiłosiernie, a kogucik biega i oddaje ciosy jak opętany. W efekcie potwierdziło się, że stosunek ceny do możliwości małego M1 jest nadal nie do podważenia.

 

Rezultat jest więc ostatecznie taki, że choć odtwarzacz nie czyni czegokolwiek jednoznacznie złym, jednocześnie nie do końca jest w stanie złapać mnie czymś za serce. Nie udało mu się przykuć mnie do fotela na dłużej, tudzież zagościć w mojej kieszeni zamiast innych urządzeń, które miałem w tamtej chwili na warsztacie. TEAC na ten przykład grał na rozdzielczą muzykalność z dobrą sceną, a więc bardzo w mój gust i styl, jako osoby posiadającej sporo sprzętu typu neutralnego bądź neutralno-jasnego. Shanling z kolei prezentował lekką szerokość, a więc lepiej wypadał z basowymi modelami, zachowując przy tym optimum tonalne i dobrą scenę na osi L-R. OPUS tymczasem, prócz basu, plasował się między jednym i drugim „standardowo”.

Słowo to ostatecznie jest jednym z tych, które pasują moim zdaniem do OPUSa jak ulał, ponieważ każdy z tych odtwarzaczy ma nad nim w jakimś aspekcie przewagę. Jak zresztą widać na powyższych przykładach, praktycznie wszędzie zwracam uwagę na scenę. Rzadziej ale również zaraz za nią, na charakter dźwięku. Te dwie cechy, choć nie są pępkiem świata w moim czy też ogólnym pojmowaniu dźwięku jako całości, determinują w dużej mierze to, czy sprzęt jest w stanie nas wciągnąć tym, jak prezentuje muzykę. Przy dobrej scenie jest szansa na dużą eufoniczność. Jeśli mamy szeroko lub w ogóle obszernie grający odtwarzacz, tak samo nieograniczone w tym względzie słuchawki, to nawet i do pewnego stopnia tonalność będziemy w stanie myślę zaakceptować. Ze wszystkimi drzemiącymi w niej różnicami względem używanej pary słuchawek.

OPUS moim zdaniem chciał stworzyć coś na kształt okrojonej wersji modelu #2, aby móc rywalizować z KANNem czy grającym na lekki bas, gładkość i bliski wokal AK300. Na efektach jednak przestrzelił i zamiast grać pomiędzy dwa razy tańszym modelem #1, a dwa razy droższym #2, niebezpiecznie blisko mu do tego pierwszego i to do tego stopnia, że pod względem klasowym, a więc czystości, dynamiki, ale też sceny, dawałbym jednak bardziej pierwszeństwo temu tańszemu. Pozostaje tym samym na końcu pytanie, czy metalowa obudowa i dodatkowe funkcje streamujące, a także tylko jeden slot na kartę pamięci zamiast dwóch, faktycznie są tym, za co chcielibyśmy ponad modelem #1 dopłacić. Być może gdybym nie miał możliwości porównania ze sobą bezpośrednio tych odtwarzaczy, nie zadawałbym tego pytania i nie chodziłyby za mną wątpliwości wokół tej kwestii.

Jedynka bardzo mi się podobała swego czasu i nadal uważam ten odtwarzacz za najbardziej sensowny spośród wszystkich OPUSów pod względem stosunku ceny do możliwości. Model #2 to był już sprzęt, który bardziej pasowałby do osób chcących rezygnować z tego bardziej stacjonarnego. Pierwszy miał bardzo fajne, dokładne brzmienie z ładną sceną i choć faktycznie przegrywał z C4 PRO, który na jego tle obłędnie mi się spodobał, odtwarzacz zasługiwał spokojnie na pochwały. Dwójka miała wysoką dynamikę, dobry bas, ale przede wszystkim bardzo głęboką scenę, która nadawała jej przemożnego smaku. Co najwyżej szerokości mogło nieco brakować, a także niższej ceny. Trójka nie ma natomiast niczego na tyle wyraźnego, co by mogło funkcjonować za fundament do zbudowania swojego własnego, unikatowego stylu i tym samym mocnego postanowienia po stronie użytkownika za wykonaniem ulepszenia. Myślę, że tak naprawdę każdy z nas właśnie tego szuka w swoim odtwarzaczu, a przynajmniej w koniunkcji z posiadaną aktualnie parą słuchawek.

 

Podsumowanie

OPUS #3 to solidnie zbudowany odtwarzacz robiący na początku bardzo dobre wrażenie. Do jego brzmienia jednak trzeba się przekonać, ale nie z racji karykaturalności, a braku rzeczy, wokół których przy takiej a nie innej cenie można się okopać i wykreować w ten sposób odpowiedni schemat synergiczny. W uszy rzuca się przede wszystkim bas, który delikatnie podkreślono i ogólnie zaserwowano z odpowiednią dawką jakości. Średnica i sopran to natomiast duet bardziej neutralny i powściągliwy, jedynie z lekkim wzniesieniem w okolicach niższej góry i późniejszym subtelnym pochyleniem w dół. Scena w tym wszystkim jest w efekcie dosyć standardowa – nie jest mała, ale też nie ustanawia nowych rekordów.

Jeśli zaakceptować jego styl grania, który akurat też po prawdzie sporo osób preferuje i poszukuje (brak specjalnego kolorytu średnicy i góry + mocny bas), praktycznie jedyną wadą bezpośrednią będzie mała scena, może też klasa samego dźwięku (podejrzewam DACa), ale ponad wszystkim słyszalna praca modułu bezprzewodowego podczas streamingu. Nie na wszystkich słuchawkach, ale na tych wydajniejszych na pewno. Jeśli nie przymykać również oczu na luzy przycisku zasilania oraz pokrętła głośności, osobiście uważam w tej cenie Astell & Kern AK300 za całościowo bardziej dopracowany odtwarzacz, tak technicznie, jak i brzmieniowo. Migracja z modelu #1 nie jest więc sytuacją zero-jedynkową i jeśli #3 nie ma czegoś faktycznie nam niezbędnego, osobiście mimo wszystko pozostałbym przy bardziej opłacalnym tańszym bracie. Tym osobom zaś, które chcą iść w maksymalną jakość dźwięku kosztem wszystkiego innego, pozostaje chociażby HA-P90SD lub po prostu inny odtwarzacz z kwalifikacjami na dobry strzał w ramach stosunku ceny do możliwości.

The Bit Opus #3 nabyć można z różnych źródeł w cenach ok. 2600-3500 zł. (sprawdź dostępność i najniższą cenę)

 

Zalety:

  • solidnie wykonane i z użyciem porządnych materiałów
  • należycie wyposażony w dodatkowe akcesoria
  • wygodna i intuicyjna obsługa dotykiem oraz ogólna ergonomia mimo gabarytów
  • wbudowane 64 GB pamięci
  • wyjście zbalansowane 2,5 mm, optyczne i rozbudowane możliwości bezprzewodowe
  • automatyczna aktualizacja FW po WiFi
  • możliwość pracy jako DAC USB
  • natywne wsparcie dla DSD i mnogość formatów audio
  • możliwość komunikacji za pośrednictwem Bluetooth
  • mocny i żywy bas
  • moc wbudowanego wzmacniacza eliminująca w wielu przypadkach konieczność jego dokupienia

Wady:

  • jedynie dostateczna scena, na szerokość węższa od tańszego brata
  • neutralizacja średnicy odbyła się z przerzutami na charakter
  • ogólna jakość dźwięku mogłaby być lepsza w tej cenie
  • tylko jeden slot na kartę pamięci, gdzie tańszy model miał dwa
  • słyszalne przebicia od układu bezprzewodowego w trakcie jego pracy
  • brak możliwości zarządzania odtwarzaczem poprzez dedykowaną aplikację
  • luz na przycisku zasilającym oraz pokrętle manipulatora
  • nadal trochę „dziwne” zachowanie podczas ładowania
  • nieprzyjemne, ostre krawędzie obudowy
  • przeciętna opłacalność względem modelu #1, mimo teoretycznie większych możliwości

 

Serdeczne podziękowania za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *