Dzisiejszy rynek produktów muzycznych często wygląda zupełnie tak, jak nasze życie – co rusz sprzęt rodzi się i umiera, odchodzi w zapomnienie czy to z racji bycia „starym” w sensie zużycia, czy też technologicznym. Choć od lat dźwięk pozostaje nadal tym samym zjawiskiem fizycznym, cały czas zalewani jesteśmy nowościami, a każdy z producentów próbuje w mniej lub bardziej udany sposób ukroić nieco tortu dla siebie. Coraz więcej otacza nas kiczu, coraz trudniej jest też znaleźć faktycznie dobry sprzęt pośród zalewu innych, często bazujących na tych samych podzespołach, ale inaczej złożonych, mniej lub bardziej losowo. I coraz częściej takie zachowania pojawiają się w przypadku droższych urządzeń, które również mają swoich przecież nabywców. Ci jednak na szczęście patrzą zawsze producentowi na ręce, no, może za wyjątkiem części użytkowników najwyższych modeli Astella, którzy zdążyli już do tej pory np. zdiagnozować różnie grające karty pamięci oraz obcinanie pasma przez WiFi. Być może też więc recenzowana przeze mnie absolutna nowość rzuca Astellowi w pewien sposób rękawicę (później wyjaśnię co to za sposób), choć na szczęście nie w kategoriach cenowych i to mnie tu najbardziej cieszy. Przed Państwem wyceniony na lekko ponad 3 tysiące złotych koreański Opus #1 (HA-501) od The Bit.
Dane techniczne
- Wyświetlacz: 4″ dotykowy TFT (480×800 px)
- Procesor: ARM Cortex-A9 1,4 GHz Quad-Core,
- Pamięć RAM: DDR3 1GB
- DAC: 2x Cirrus Logic CS4398
- SNR: 115 dB
- THD+N: 0.0007%
- Przesłuch międzykanałowy: -130 dB
- Napięcie wyjściowe: 2 Vrms
- Wyjścia: słuchawkowe (3,5 mm) / optyczne (3.5mm mini-TOSLINK), zbalansowane (2,5 mm, TRRS 4-pin)
- Wejścia: micro-USB typu B (zasilanie / wymiana danych)
- Obsługiwane formaty: WAV, FLAC, ALAC, AIFF, WMA, DSD, MP3, OGG, APE (Normal, High, Fast)
- Maksymalne próbkowanie: 24 bit / 192 kHz
- Bateria: 4,000 mAh / 3,7 V Li-Polimerowa
- Odtwarzanie: do około 10 godzin (dla 44,1 KHz, 16 bit, głośność 75, 32 Ohm, LCD wyłączony),
- Ładowanie: 4 godziny
- Pamięć wbudowana: 32GB (opcjonalnie 64GB)
- Pamięć wymienne: 2x microSD (maksymalnie 200GB, wsparcie SDXC exFAT, NTFS)
- Wsparcie dla systemów: Windows 7, 8 (x86, x64), MAC OS X 10.9 lub wyższy
- Wymiary: 72 mm (szer.) / 112 mm (wys.) / 18 mm (gr.)
- Waga: 185 g
- Dostępne kolory: ciemny grafit, złoty
- Gwarancja: 24 miesiące
W zestawie znajdują się:
– kabel USB
– folia zabezpieczająca na ekran
– skórzane etui Dignis
– 3 promocyjne utwory Jazzotheque (preinstalowane)
– szybki start oraz karta gwarancyjna
Jakość wykonania i konstrukcja
Urządzenie przychodzi do nas w całkiem schludnym opakowaniu i porządnie zabezpieczone. Od startu ma na sobie naklejoną folię zabezpieczającą na plecki, a także zwykłą zrywalną powleczkę na ekranie. Akurat dla niego folia znajduje się w akcesoriach dołączanych do odtwarzacza, także trochę nielogiczne to, że tylko jedna została naklejona przez producenta i to w miejscu teoretycznie najmniej kluczowym. Możliwe jednak, że wzięło się to z faktu zastosowania w Opusie 4″ ekranu TFT o rozdzielczości 480×800 px ze szkła hartowanego, także parafrazując Hamleta, w tym szaleństwie wciąż może być metoda.
Sam odtwarzacz prezentuje się bardzo nowocześnie i zgrabnie, choć byłbym The Bitowi wdzięczny, gdyby kanty były troszkę mniej kanciaste na krawędziach. Obudowa wykonana jest z wysokiej jakości plastiku (wzmocniony ABS) o piaskowej imitacji, zaś plecki odtwarzacza wykończono na wysoki połysk (diabli wiedzą czemu). Mimo to Opus trochę jednak waży i winę za to ponosi zarówno konstrukcja wewnętrzna, jak i wspomniany wyświetlacz oraz bateria. Ta pozwala na osiągnięcie niemal dokładnie takiego czasu, jaki był przez producenta deklarowany, a więc ok. 9-10 godzin, co nie jest wynikiem aż tak tragicznym, póki nie przypomnę sobie o swoim iFP-895 wykręcającym od lat spokojnie 20-30 godzin na jednym wymiennym akumulatorku. To były proszę Państwa czasy, zarówno w kalendarzu, jak i długości pracy.
Naturalnie dziś mój złotawo-czarny poczciwiec nie ma najmniejszego startu pod żadnym innym względem do recenzowanego urządzenia, które jest mimo rezygnacji z obudowy metalowej a’la FiiO znacznie solidniejsze wrażenie sprawiającym. Nic nie trzeszczy, nic się nie porusza, całość jest bardzo precyzyjnie wykonana i spasowana. Skandalem byłoby dla mnie, gdybym stwierdził inaczej, bowiem jakby nie patrzeć sprzęt kosztuje swoje i nie mieściłoby mi się w głowie, gdyby producent był łaskaw odstawiać nam tu manianę.
Bardzo zresztą interesujące jest też posiadanie przez niego sporej ilości analogii do Astell&Kern AK240, przynajmniej studiując fotografie odtwarzacza i etui dostępnych na sieci. Jak to jednak jest w rzeczywistości – póki co nie wiem i konieczne byłoby wykonanie zarówno testów porównawczych odsłuchowych, jak też i może wnętrzności obu konstrukcji, a wszelakie konkluzje na tą chwilę będą musiały pozostać w sferze domysłów.
Fakt faktem jednak – topologia wyjść jest taka sama, przyciski też podobnie wyglądają, choć zastosowanie analogowego pokrętła byłoby już chyba aż nazbyt oczywiste. Opus na górnej ściance wyposażony jest w wyjście combo-jack, kryjące w sobie zarówno standardowy wtyk stereo 3,5 mm, jak i soczewkę optyczną kompatybilną z wtykami mini-TOSLINK. Tuż obok znalazło się gniazdo mini-jack 2,5 mm, które wraz z zastosowaniem odpowiedniego kabla na bazie wtyku TRRS pozwoli nam na podłączenie słuchawek zbalansowanych. Na prawym rogu klasycznie umieszczono przycisk POWER.
Lewa i prawa ścianka to przyciski funkcyjne oraz gniazdo na podwójną kartę pamięci. Te po lewej zawiadują głośnością, zaś po prawej – kontrolują odtwarzanie utworu. Na samym dole jest już tylko gniazdo microUSB (pełniące rolę zarówno portu ładowania, jak i wymiany danych via MTP) oraz naklejka z numerem seryjnym. Znajduje się on również na pudełku, także nawet w przypadku zatarcia, nadal będziemy mogli mieć do niego dostęp. Ponieważ Opus ma w sobie wbudowane 32 GB pamięci własnej, a także pozwala na rozszerzenie jej kartami o sumarycznie kolejne 200 GB, przestrzeń na nasze pliki zyskujemy faktycznie iście imponującą. Dostępna ma być również wersja z wbudowanymi 64 GB pamięci, jeśli ktoś mimo wszystko nie lubi oszczędzać i skupiać się na kartach.
Pod maską nie tylko pamięć się skrywa. Sercem urządzenia jest 4-rdzeniowy procesor ARM Cortex-A9 o taktowaniu 1,4 GHz, 1GB pamięci DDR3, ale też podwójny układ DAC CS4398 od Cirrus Logic. Całość pracuje w oparciu o wewnętrzny zegar z taktowaniem 50 ps. Przepływ sygnału SE i BAL w takiej topologi ilustrują poniższe schematy:
Urządzenie zawiadywane jest przez specjalnie przygotowaną wersję systemu Android (znacznie lepiej przygotowaną do tej roli niż mocno niedopracowana z AR-M2) i generalnie po wszystkich aktualizacjach jedynie na sporadyczne „myślenie” wynoszące 1-2 sekundy mogłem narzekać, jak również na dosyć długie myślenie nad aktywacją i zmianami wprowadzanymi w EQ (swoją drogą bardzo ciekawego, bo posiadającego możliwość zapisania do 3 różnych ustawień w zakresie 10 pasm: 31,5, 63, 125, 250, 500, 1, 2, 4, 8 i 16 kHz).
Myślę jednak, że będzie to spokojnie dopracowane z nowszymi wersjami FW, których wyszło do tej pory już sztuk 2. Trzecia aktualizacja jest w drodze i ma wprowadzić m.ni. możliwość pracy jako DAC USB, także widać iż producent nie próżnuje. Wcześniej wprowadzono m.in. live scanning oraz gapless playback.
Podczas pracy sprzęt trochę się nagrzewa, ale nie ma żadnych problemów natury termalnej. Nie miałem też z nim żadnych negatywnych przygód związanych z odtwarzaniem plików muzycznych. Także to byłoby chyba na tyle. Nie przeciągając sprawdźmy jak gra ten nasz cały Opus #1.
Przygotowania do odsłuchów
Odtwarzacz nie był poddany przeze mnie zwyczajowemu profilaktycznemu wygrzewaniu, ponieważ przybył jako model potestowy i już mający troszkę godzin w siebie wbitych. Testy odbywały się na trzech dostępnych wersjach oprogramowania: pierwszej o numeracji 1.00.01 (15122116), drugiej: 1.10.06 (16011814), a także najnowszej: 1.10.15 (16030321). Wersje 2 i 3 brzmią identycznie, poprawiają też sporo rzeczy w samym odtwarzaczu i wprowadzają m.in. odtwarzanie bez przerw między utworami. Pierwsza wersja z kolei była na moje uszy najbardziej muzykalna i mocniej zwracająca się w stronę takich odtwarzaczy, jak np. Colorfly C10. Aczkolwiek zaznaczyć trzeba, że różnica była niesamowicie subtelna.
Opus #1 miał u mnie przede wszystkim zaprezentować się z jak najlepszej dźwiękowo strony i to było moim priorytetem. Aby ocenić jego walory dźwiękowe oraz możliwości klasowe, za konkurencję robiły zarówno inne odtwarzacze przenośne, jak i pełny tor stacjonarny. W zakresie tych pierwszych były to:
– wymieniony wyżej Colorfly C10 (2100 zł),
– Colorfly C4 (2500 zł),
– kurtuazyjnie niebieski Aune M2S w wersji przedprodukcyjnej (ok. 3500 zł),
– oraz Acoustic Research AR-M2 (ok. 5000 zł).
Można więc zauważyć towarzystwo odpowiednio poniżej, nieco poniżej, nieco powyżej i wyraźnie powyżej progu cenowego Opusa.
W ramach toru stacjonarnego wykorzystałem typowo już dla siebie przemycane w większości recenzji karty dźwiękowe Asus Xonar Essence STX (po długiej nieobecności wracającą do łask) i wysoko cenioną przez wielu użytkowników AIM SC808, a także zestaw NuForce złożony z dwóch komponentów: przetwornika DAC-80 pracującego z trzema różnymi zestawami wzmacniaczy operacyjnych (MUSES8820, LM4562, Burson SS V5) oraz stopnia wyjściowego HAP-100 (MUSES8920). Nie powinno się tego robić, ale w cenie trzech tysięcy założyłem, że nabywca będzie rozważał zastąpienie również i swojego toru stacjonarnego takim urządzeniem, zwłaszcza ze względu na posiadanie przez niego wyjścia zbalansowanego i zapowiedzi, że sprzęt będzie z kolejnymi aktualizacjami pracował jako DAC USB.
Słuchawkami użytymi w teście były zarówno modele dokanałowe, jak i pełnowymiarowe słuchawki nagłowne. W tych pierwszych znalazły się:
– Brainwavz M3 (300 zł),
– Etymotic MK-5 (350 zł),
– Etymotic ER-4PT (z i bez adaptera rezystencyjnego, 1400 zł),
– EarSonics S-EM6 (4500 zł).
W tych drugich:
– AKG K400 (ok. 250-400 zł),
– K500 EP (ok. 350-500 zł),
– a także dosyć wymagające Sennheiser HD800S (6700 zł).
Zakres utworów stanowiły pliki zarówno o wysokiej kompresji, jak i formaty bezstratne w formacie najczęściej FLAC 24/44.1 z wielu gatunków, najczęściej IDM i elektroakustycznych.
Jakość dźwięku
Generalnie brzmienie serwowane przez Opusa jest niezwykle dojrzałe i kompletne, jak na przenośny odtwarzacz. Bas jest bardzo dobrze rozciągnięty, sprężysty, ani za chudy, ani zbyt naburmuszony. Nie ma w nim przesadnej nerwowości i wyrywności, za to świetnie realizowana kontrola z dobrym zejściem i wybrzmiewaniem. Bardziej naciska na rytmikę i lekkie utwardzenie wyższego basu, co daje ogólnie dobre efekty, wrażenie szybkości i klarowności, takiego przyjemnego, technicznego posmaku jako faktycznej alternatywy dla sprzętu stacjonarnego. Definitywnie nie jest to jednak basowy potwór, także fani mulącego basu lub jakkolwiek podkreślonego tegoż zakresu prawdopodobnie będą musieli obejść się purystycznym smakiem i skorzystać z wbudowanego equalizera. Pod żadnym jednak względem nie doświadczyłem z Opusa basowego niedoboru, jeśli tylko w słuchawkach natywnie go nie brakowało (tu przytyk do Etymotica).
Słuchawki o trudniejszej naturze napędowej okazało się też, że Opus całkiem sprawnie jest w stanie poprowadzić. Nawet takie tuzy jak HD800S emanowały miłym dla ucha basem, choć w kategoriach de gustibus jednak preferowałem je z Quattro II, jako układu dającego słyszalnie lepszą kontrolę na basie. Słuchawki te bowiem mają poziomy basowe gęstsze i bardziej oporne w prowadzeniu niż standardowy wariant tych słuchawek i Opus musiałby wylegitymować się z nimi większą wspomnianą kontrolą. Odbyłoby się to zapewne kosztem wypełnienia, także może jednak dobrze, że strojenie producent ustalił w tym miejscu, w którym aktualnie się ono znajduje. Całkiem obronną ręką wyszedł także z konfrontacji podle wszystkich moich 120 Ohmowych AKG, jedynie z pewnymi ubytkami w wybrzmiewaniu i formacie na tle sprzętu stacjonarnego (a co jest w sumie dosyć oczywiste jak na takie maleństwo). Colorfly C10 na ten przykład serwuje bas bardziej przysadzisty, ale o mniejszej dyscyplinie i rytmice, stając się bardziej od Opusa poluzowanym. Acoustic Research AR-M2 zaś, który funkcjonował pod bokiem jak pisałem za jedno z urządzeń konkurencyjnych-porównawczych, prezentował brzmienie basowe idące w drugą stronę, bo suchsze i bardziej matowe. Tu z kolei cieplejsze modele wypadały więc lepiej, także suma summarum bas w Opusie skrojony jest dosyć optymalnie i uniwersalnie. Jedyną rzeczą, jaka zwróciła moją uwagę, to pojawiające się lekkie utwardzenie najwyższego basu po aktualizacji firmware’u z wersji pierwszej na nowsze. Różnica jest dosłownie minimalna i łatwo jest ją sklasyfikować jako błąd odsłuchowy.
Średnica jest mniej mięsista od C10 (a w szczególności od C4) i zmierza w stronę bardziej neutralnego charakteru, ale jednocześnie jest do słuchacza delikatnie przybliżona i nawiązuje z nim kontakt podobnej zasadzie jak w Colorfly’u. Odbywa się to w znacznie mniejszej skali i bez tak wspaniałego nasycenia, jakim C10 się potrafił wykazać, jednakże dzięki temu bez względu na słuchawki nie ucieka nam kontakt z wokalistami oraz ogólnie całym clou wydarzeń dźwiękowych i nie odbywa się to kosztem uniwersalności samego strojenia. W C10 nie zawsze może zostać to odebrane pozytywnie, choć tam akurat trafia w mój gust wybornie i będzie już zapowiadam, że pracowało na bardzo wysokie noty tego odtwarzacza, zwłaszcza przy użyciu odpowiednich słuchawek. W przypadku Opusa zaś jeśli ktoś preferuje brzmienie bardziej dosadne, konkretne na średnicy, dociążone, powinien mieć na uwadze serwowanie takich cech bardziej przez posiadane przez siebie słuchawki, aniżeli zrzucać cały ciężar oczekiwań na odtwarzacz. Można powiedzieć, że to taka przyjazna neutralność i oddanie większej kontroli nad brzmieniem w ręce losu (tj. tego, co posiadać będzie dany użytkownik). AR-M2 był w tym względzie mniej pobłażliwy i stawiał jednak na większą neutralizację przekazu, bez zbędnej kolorystki.
Góra jest również bardzo neutralna, ale o ile sprawia takie wrażenie w ramach fundamentu, o tyle wykończona jest w sposób ludzki, normalny, wygładzony. Znów pozbawiona nerwowości i jednocześnie wyraźnie bogata w detal. Na najdalszym skraju tuż przed przekroczeniem linii odpuszcza bardzo rozsądnie i nie ciśnie na potęgę, dzięki czemu unika zarówno rzutowania na odtwarzacz ciepłotą, jak i przedetalizowaniem i jaskrawością, trzymając się zamiast tego całkiem zgrabnie chwytanej naturalności. Nie egzaltuje, nie wdziera się do mózgu, nie wysuwa się przed szereg, ale zostaje dokładnie tam gdzie trzeba i robi w sposób perfekcyjny to, co do niej należy.
Prezentuje naprawdę wysoką jakość całościową i czystość jak na odtwarzacz przenośny. Możliwe, że z wieloma innymi urządzeniami w ślepym teście byśmy Opusa pomylili. Nie ma tu mowy o jakimkolwiek cyfrowym nalocie, żadnych słyszalnych uproszczeń, zawężeń i cienkości, póki nie postawimy na stole wyższej klasy sprzęty stacjonarne. Słychać to mocno na utworach zwłaszcza nagranych porządnie i w wysokiej rozdzielczości, z którymi akurat Opus nie miał najmniejszego problemu. Bardzo często sięgam tu zwłaszcza po utwory eksperymentalne, takie jak 6SISS – Codework, które potrafią w sztuczny sposób co prawda naciskać na bardzo skrajne zakresy odpowiedzi częstotliwościowej, ale robią to na tyle selektywnie, że pojedyncze próbki mamy szansę obejrzeć (a raczej usłyszeć) dokładnie, czytelnie i z każdej strony porównać sposób, w jaki są odtwarzane, np. na sprzęcie, na którym wcześniej porządnymi realizacjami z gatunku muzyki poważnej zdeterminowaliśmy brak artefaktów i faktyczną wysoką jakość oraz realizm. Eksperymentalna muzyka potrafi pełnić tu więc rolę weryfikacyjną, choć głównie w koniunkcji ze sprzętem już wcześniej przez nas niezależnie zweryfikowanym.
Scena na szerokość może spokojnie równać się ze sprzętem stacjonarnym za przynajmniej równowartość samego odtwarzacza, jeśli nie wyżej. Bardzo blisko w zakresie kreacji sceny był C4, który generował troszkę większą szerokość, ale minimalnie mniejszą głębokość przy nieco mocniej zaznaczonym punkcie skupienia i przynajmniej tak samo dobrej holografii. Z kolei znacznie droższy od Opusa odtwarzacz Acoustic Research AR-M2 nie mógł sobie w żaden sposób poradzić z tym, w jak świetny sposób opisywany odtwarzacz sobie radził w materii scenicznej. Przyznam szczerze, że pozytywnie zaskoczył mnie również faktem przeskoczenia sceny serwowanej przez niektóre układy zintegrowane. Dopiero przy porównaniu z duetem NU, w głębi sceny udało mi się usłyszeć, że nie jest to bezwzględnie bezdenna sfera, ale raz, że i tak bryluje w zakresie sprzętu przenośnego, który do tej pory słyszałem, jak też jest przecież naturalną pochodną przybliżonej średnicy. Scenicznie Opus zachowuje się więc bardzo dobrze pod względem odległości i rozmieszczenia źródeł pozornych w przestrzeni, nie zapominając jednocześnie o odpowiednim skupieniu na środku, które łatwo jest zatracić, gdy zbyt mocno brniemy w osiągnięcie jak największej sceny. Często jest to słyszalne przy zabawach wzmacniaczami operacyjnymi i kreujące w efekcie dosyć trudną do rozwiązania łamigłówkę.
Ogólnie przyznam, że Opus zrobił na mnie całkiem dobre wrażenie, a zadanie miał niełatwe, ponieważ w moje preferencje już wcześniej zdążył bardzo mocno uderzyć Colorfly. Mało tego, jak dobrze wiadomo preferuję odsłuchy stricte stacjonarne i nie gustuję z wielu względów w sprzęcie przenośnym, ale słuchając tego, co płynęło z niepozornego, kanciastego Opusa #1, naprawdę w wielu sytuacjach mógłbym bardzo mocno zacząć się zastanawiać. Pierwotnie podchodziłem do niego bardzo sceptycznie, z niechęcią, brakiem zainteresowania. Ot kolejny pewnie odtwarzacz napakowany losową elektroniką i wizualnie w stylu Astella. Na szczęście już po pierwszym odsłuchu, który na dobrą sprawę specjalnie chciałem wykonać na tej samej parze słuchawek, na której jeszcze chwilę temu testowałem NuForce HAP-100, odtwarzacz zdążył mnie sobą mocno zainteresować. I co najważniejsze: przekonać brzmieniowo.
Ze wszystkich par, jakie miałem na głowie, fenomenalny spektakl ukazywał mi się w uszach zwłaszcza wtedy, gdy na głowie lądowały K500. The Bit sam w sobie zdaje się chciał uczynić swój odtwarzacz jak najbardziej uniwersalnym i kompatybilnym podle różnorodnych słuchawek i gustów, aby potem nie było, że „przecież tyle pieniędzy dałem, a to nie gra”. Gra proszę Państwa. Gra. Subiektywnie przyczepiłbym się do kilku rzeczy, ale właśnie problem w tym, że byłyby to uwagi stricte subiektywne – lekkie utwardzenie w najwyższym basie i preferencyjnie trochę bardziej dociążona średnica a’la Colorfly C10 lub C4, ale raz, że zapewne wielu osobom by się takie ustawienie dźwięku nie spodobało, a dwa, odtwarzacz nie byłby wtedy aż tak bardzo uniwersalny, jak jest teraz. Nie o jakiś szczególnie wielki margines, ale zawsze.
Dzięki takiemu stanowi rzeczy OPUS powoduje nam następującą sytuację: tonalnie zostawia nam głównie większy nacisk na rytmikę oraz delikatnie wzmocniony angaż ze średnicy/sceny, a resztę oddaje tonalności słuchawek. W sytuacji gdy lubimy swoje nauszniki, ogromnie ułatwia to wszelkie sparowania, upraszcza interpretację tego, co słyszymy, często też potwierdza zdobyte do tej pory osłuchanie i wiedzę nt. posiadanego przez nas modelu i jego możliwości. To również cecha, która żywotnie pracuje na wielki plus dla #1 i przekreśla moje uwagi, czyniąc je faktycznie bardzo subiektywnymi.
Urządzenie zapamiętam jako naprawdę dobrze grający odtwarzacz, znacznie lepszy od wyraźnie droższych konkurentów również próbujących swoich sił na rynku sprzętu przenośnego przeznaczonego do odtwarzania muzyki w wysokiej rozdzielczości, jak wspomniany Acoustic Research. Opus ma szansę wywrzeć na użytkowniku dobre wrażenie, a przynajmniej na mnie takie wywarł mimo wzdragania się i opędzania. Widać, że produkt The Bit nie stara się kokietować na siłę, udawać czegoś, czym nie jest, kluczyć i kusić bzdurami, które z perspektywy użytkowej nie mają (przynajmniej dla mnie osobiście) znaczenia. Nie ma tu parady kolorków, co rusz wypuszczanych za co rusz większą kwotę. Nie ma brandowanych słuchawek, akcesoriów za cenę samego odtwarzacza, przy których dopiero „będzie w stanie zagrać jak trzeba”. Sytuacja jest tu więc jak najbardziej normalna i bez agresywnego marketingu, czy konieczności lansowania po forach na umór. Przynajmniej na razie.
Opus a tor stacjonarny
Wracając też na chwilę do powodu, dla którego zdecydowałem się wpleść w testy Opusa sprzęt stacjonarny, o którym pisałem we wprowadzeniu – ponieważ sprzętu przenośnego z reguły nie potrzebuję, mam naturalne ciągoty, aby się nad nim pastwić bardziej, niż nad sprzętem z innych kategorii. I nie chodzi tylko o trywialną rozrywkę płynącą z samej konfrontacji, co bardziej odpowiedź na pytanie: jak daleko Opus jest w stanie w cenie ok. 3 tys. złotych pójść w kategorii czystej jakości dźwięku względem dobrego systemu stacjonarnego? Chodziło o potwierdzenie lub podważenie czasami pojawiającej się argumentacji, która lekceważąco podchodzi do sprzętu przenośnego za kilka tysięcy już nawet nie od strony podważania sensowności konkretnych modeli, ale całej idei.
Odpowiedź brzmi: na tyle daleko, aby w pewnych sytuacjach faktycznie pełnić rolę allroundera o wszystkich możliwych zastosowaniach, jakie byśmy przed nim postawili.
Przede wszystkim różnica między Opusem, a moim zestawem jest wyczuwalna, ale nie tak mocno, aby dać się wykreślić z rozważań. Owszem, czuć większą swobodę w kreacji dźwięku na zestawie, czuć rozmach i format, lepszą scenę (zwłaszcza głębię), lepsze wykończenie detalu, ale różnica w cenie między jednym a drugim też się przecież z nieba nie wzięła. Przy niższych pułapach cenowych i urządzeniach już w pełni zintegrowanych, przyznam miałbym pewne obawy przed wykonaniem porównania w sytuacji, gdy przestaje liczyć się moc, a słuchawki po prostu operują na czystej synergii. Jeśli tylko słuchawki nie zdecydują swoimi wymaganiami inaczej i nie wymuszą pełnoprawnego sprzętu audio, Opus faktycznie może przejąć rolę centralnego elementu toru. Zwłaszcza, gdy wypuszczone zostanie nowe oprogramowanie umożliwiające mu pracę jako DAC USB, bo i takie głosy się pojawiają jak słyszę.
Opłacalność
Ponieważ uczyniłem w recenzji obszerne porównania do Colorfly’a C10 w zakresie analogii, to zaraz za tym idzie pytanie: czy sprzęt ten jest wart dopłaty niemal 1/3 ceny ponad „ce dziesiątką”? To trudne pytanie i jeszcze trudniejszy wybór między dwiema opcjami. Z jednej strony „esencją” pod postacią prostego i uproszczonego ze zbędnych bajerów odtwarzacza nastawionego na konwencjonalne, „niedotykowe” obcowanie tylko i wyłącznie z dźwiękiem, który serwowany jest bardzo muzykalnie i z nasyceniem. Z drugiej rozwinięciem klasowym i neutralizowaniem tegoż brzmienia, jak też okraszeniem odtwarzacza nowoczesną formułą z pełnią zdobyczy technologicznych i dodatkowymi możliwościami funkcjonalnymi. Rozsądzić może ten spór ostatecznie tylko użytkownik: tylko odtwarzacz i nacisk na muzykalność, albo więcej niż odtwarzacz i wędrowanie w coś pozwalającego zastąpić jakkolwiek również i stacjonarny sprzęt.
Dlaczego nie wspominam z kolei o AR-M2? Bo moim zdaniem jest gorszy i mniej dopracowany od Opusa, a przy tym droższy o dwa tysiące, które wolałbym zainwestować w lepsze słuchawki. Czysta ekonomia. A dla tych, którym i muzykalności oraz klasowości C10 będzie za mało, zawsze pozostaje skok w stronę starego dobrego C4, choć toporność jego obsługi na tle Opusa po pewnym czasie wręcz razi.
Była również okazja do przetestowania Opusa w kontekście przedprodukcyjnej wersji Aune M2, ale póki co jej klasa bardziej odpowiadała C10 niż Opusowi. Możliwe, że producent będzie jeszcze pracował nad tym projektem. Co prawda sprzęt przybył dopiero na sam koniec testów, ale jeśli jednak założyć, że faktycznie M2S jest tym, czym będzie wprost z pudełka już ostatecznego, to M2S gra bardziej w stronę typowego sposobu konstruowania dźwięku, jaki prezentował swego czasu Aune X1S: spójnego, koherentnego, równego, przewidywalnego (spora zaleta moim zdaniem) i neutralnego, ale jednocześnie od Opusa bardziej na pierwszy rzut ucha zwyczajnego i niewyróżniającego się niczym szczególnym w zakresie pasma przenoszenia lub cech unikatowych. Na jego tle prezentuje delikatnie bardziej neutralną średnicę w sensie pozycyjnym (znika lekkie przybliżenie tego planu), równiejszy bas bez utwardzenia wyższego podzakresu, ale jednocześnie bez takiej sprężystości i zejścia, a także z bardziej zwartą sceną na mniejszym planie (co daje się odczuć na szerokość, a więc tak samo jak przy swego czasu przeprowadzonym pojedynku X1S vs HDP). Tym samym klasowo sprzęt ten bardziej trzyma się Colorfly’a C10, ale porzucając zapędy do koloryzowania, jakimi C10 wyróżnia się na tle tłumu. Proszę jednak traktować moje obserwacje z podanych wyżej względów jako wstępne, stąd też tak jak pisałem obecność M2S bardziej „kurtuazyjna” w tym teście.
W zasadzie jedynym dodatkowym zakupem, jaki nabywca Opusa będzie musiał wliczyć sobie w koszta, jest dorobienie odpowiedniego kabla zbalansowanego do posiadanych przez siebie słuchawek. Oczywiście o ile takowe posiada. W moim przypadku byłyby to HD800S, D1000 i K1000 na czas pisania recenzji, ale o ile z pierwszą i drugą parą Opus daje sobie radę, tak przy moich „naskroniowych potworach” definitywnie by skapitulował i przeraziłbym się, gdyby było inaczej.
Podsumowanie
The Bit Opus #1 to bardzo dobrze przemyślany pod wieloma względami odtwarzacz z dobrym wyposażeniem i możliwościami, ale przede wszystkim dźwiękiem, który wreszcie można zacząć stawiać miejscami w szrankach nawet ze sprzętem pełnowymiarowym. Cena została moim zdaniem ustalona na dosyć atrakcyjnym pułapie i choć wciąż jest to sporo pieniędzy, Opusowi udaje się uniknąć wrażenia, że producent zarabia na mnie ponad miarę. Porównując go z podobnie wycenianymi produktami konkurencji, ale też tymi wycenianymi raz trochę wyżej, raz nieco niżej, za każdym razem bronił się przynajmniej w kilku kluczowych aspektach i prezentował cechy, których nie miały inne odtwarzacze.
Tym samym w kwocie 3 200 zł dostajemy solidnie zbudowany odtwarzacz, precyzyjny EQ, pełne sterowanie dotykiem, płynne odtwarzanie plików hi-res bez przerw, wyjście zbalansowane, S-PDIF (mini TOSLINK), podwójny slot na kartę pamięci + dodatkowe wewnętrzne 32 GB pamięci, zbliżającą się funkcjonalność DACa USB, ale co chyba najważniejsze – brak ewidentnego nawijania makaronu na uszy oraz bombardowania oczu świecidełkami i kiczem. Być może The Bit wyznaje taką samą zasadę, co ja: że dobry sprzęt obroni się sam. I choćby za to należy mu się już odrobina naszej uwagi, aby zweryfikować, czy faktycznie tak jest. Z mojej strony zaś Rekomendacja za całościowe możliwości oraz naprawdę bardzo fajne brzmienie jak na odtwarzacz przenośny.
Zalety:
+ nowoczesny design z dużym, czytelnym wyświetlaczem
+ folie i etui od razu w zestawie
+ wygodna i intuicyjna obsługa dotykiem
+ szybki procesor 4-rdzeniowy z 1 GB RAM, 32 GB wbudowaną pamięcią oraz podwójnym gniazdem na dodatkowe karty pamięci
+ podwójny układ DAC, natywny balans via wtyk 2,5 mm TRRS, wbudowane złącze optyczne (mTOSLINK)
+ spodziewana opcja pracy jako DAC USB (via aktualizacja FW)
+ mnogość formatów, rozbudowany equalizer oraz obsługa DSD
+ bardzo dojrzałe i rozdzielcze brzmienie o świetnej scenie
+ uniwersalne strojenie pozwala na korzystanie z wielu różnych słuchawek
+ całkiem dobrze radzi sobie nawet z bardziej wymagającymi słuchawkami
+ brak cyknięć i pyknięć oraz kompletna cisza w tle, również na bardzo wydajnych IEM-ach
+ rozsądnie skrojona cena
Wady:
– nieco długi czas inicjalizacji bibliotek po uruchomieniu urządzenia (ma być poprawione)
– bardzo długi czas, zanim zaskoczą zmiany wprowadzane przez nas w EQ,
– kanciasta obudowa potrafi powodować dyskomfort przy korzystaniu z niego jedną ręką
– sporadycznie 1-2 sekundy oczekiwania na reakcję po dotyku (najczęściej po wybudzeniu ekranu)
– najbardziej wymagającym zabraknie WiFi oraz BT, a także polskiego menu
– łatwe w zarysowaniu plecki odtwarzacza (na szczęście producent daje tam folię od nowości)
Cena:
– 3199 zł (wersja 32 GB)