Recenzja NuForce DDA-100

NuForce DDA-100 (Direct-Digital Integrated Amplifier, jeśli dobrze pamiętam) należy do całej serii segmentów, będących szczytem listy rozwiązań konsumenckich, krok lub dwa przed wejściem w cennik „high-end”. O ile spotkać możemy tam naprawdę wiele różnych rozwiązań na każdą porę dnia i nocy, a czego przykładem był chociażby oparty na tym samym projekcie DAC-80, o tyle DDA przykuwa uwagę głównie tym, że w cenie niecałych dwóch tysięcy złotych oferuje nam się rzadko spotykaną zintegrowaną końcówkę mocy od razu z DACiem. Powstaje pytanie, czy taka integracja ma jakikolwiek sens i coś konstruktywnego sobą reprezentuje.

 

Dane techniczne

Typ urządzenia: Stereo Power DAC (przetwornik cyfrowo-analogowy + stereofoniczna końcówka mocy)
Wejścia: 2x Toslink, 1x Coaxial 75 Ohm, 1x USB 2.0
Próbkowanie USB: 16-24bit / 44.1, 48, 96kHz
Próbkowanie S/PDIF: 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4kHz
THD+N: 0.07% @ 15W
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz

Moc wyjściowa:
– 2x 75W (4 Ohm)
– 2x 50W (8 Ohm)

Moc szczytowa: 250W
Waga: 1,2 kg
Wymiary: 228 x 216 x 50 mm

W zestawie:
– kabel zasilający
– kabel USB
– instrukcja
– pilot zdalnego sterowania (wraz z baterią)

 

Jakość wykonania i konstrukcja

Teoretycznie znów mógłbym się wysłużyć poprzednią recenzją wspomnianego DACa-80, ale postaram się tego nie czynić i przejść do użytecznych konkretów.

DDA-100 tym razem przyszedł w wersji nie czarnej, a srebrnej, co jednak nie wyeliminowało do końca problemów z palcowaniem się obudowy na srebrnej farbie proszkowej. Tym razem widoczne ślady są pod kątem na górnej pokrywie i usunięcie ich do zdjęć stanowiło nie lada wyczyn. I tak zresztą jest lepiej niż w przypadku wersji czarnych, bo tam śladów palców standardowymi metodami nie da się po prostu usunąć. Kupujący ma więc dylemat – nabyć wersję srebrną, bo mniej się palcuje, czy czarną, która wizualnie lepiej zapewne „zgra się” z jego obecnym sprzętem?

Pomijając dylematy kolorystyczne, topologia DDA jest identyczna, jak przy DACu-80 i wielu innych segmentach tego producenta, budowanych mniej lub bardziej w oparciu o tą samą konstrukcję i obudowę, aczkolwiek zniknęły oznaczenia trybu funkcjonowania DACa (brak modułu asynchronicznego). Pokrętło również zostało zmienione i z klasycznego potencjometru stało się krokową kontrolą cyfrową bez limitera oraz skali.

Urządzenie włącza się najpierw „na twardo” przełącznikiem z tyłu i po krótkim okresie stabilizacji sygnału wciska pokrętło, aby pobudzić je do życia. A budzi się ono z wybranym na starcie pierwszym gniazdem wejściowym i głośnością ustawioną na 30. Każde kolejne wciśnięcie pokrętła wybiera jedno z czterech wejść sygnału:
– C1 (coaxial)
– U2 (USB)
– O3 (optyczne)
– O4 (drugie, dodatkowe wejście optyczne)
Całość funkcjonuje bardzo prosto i intuicyjnie, a na pewno prościej aniżeli miało to miejsce z DACiem-80. Po wyłączeniu DDA zapamiętuje zarówno ostatnio używane wejście, jak i ustawioną poprzednio głośność, którą reguluje się nie tylko wspomnianym pokrętłem, ale również pilotem, a jej zakres obejmuje od poziomu 00 (MUTE) do 99. W przypadku zgubienia pilocika tracimy (poza wygodą) w zasadzie tylko w/w opcję MUTE. Interesujące jest to, że przy wyciszaniu dźwięk nie jest „odcinany” od razu, a zanika niczym z efektem „fade”, tak samo pojawia się na powrót i nie trwa to dłużej niż pół sekundy.

 

NuForce DDA-100NuForce DDA-100NuForce DDA-100NuForce DDA-100NuForce DDA-100NuForce DDA-100NuForce DDA-100NuForce DDA-100

 

Sam pilocik to dla mnie osobiście jakaś prowokacja. Zupełnie nie wygląda na element urządzenia wartego dwa tysiące złotych, jest tandetny niczym piloty z odtwarzaczy samochodowych MP3-FM, do tego śmiesznie mały, bo niewiele większy od zapalniczki (zasilany jest malutką baterią CR2025 3V), ale przynajmniej skuteczny i umożliwiający kontrolę wszystkich funkcji końcówki bez potrzeby ruszania naszych ociężałych i ospałych czterech liter z fotela. Jego obecność potęguje wrażenie klasyfikowania DDA jako urządzenia na swój sposób „all-in-one” i średnio nadającego się na mariaże nawet z segmentami ze swojej własnej stajni / serii, ale co rusz gdy na niego spojrzę, przypomina mi się Justin Bieber…

Boże, za co.

Drugim elementem budzącym moje zdziwienie, jest średnica otworów w śrubach dla montażu kabli na zasadzie bare wire. W dziurki zostawione przez NU ledwo wejdzie szpilka, co razem z wtykami bananowymi i widełkami kwalifikuje się moim zdaniem na jedyne słuszne sposoby osadzania.

Brakuje mi również twardego odcięcia sygnału (SPEAKERS ON/OFF), choć ze względu na jeszcze jako taką przemyślaną topologię końcówki nie jest to coś, co stawiałbym na pierwszym miejscu i bez wspomnianego przełącznika można się spokojnie obejść – w STA-100 na ten przykład niestety już nie.

Ciekawostką, jaką zanotowałem w trakcie testów, była znacznie lepsza widoczność wskazań wyświetlacza na tle DACa-80. Bardzo trudno jest mi ten fakt wyjaśnić. Pod ostrym kątem nadal wszelkie wskazania są łatwo widoczne, a diodki nie rażą nawet w nocy przy całkowicie wyłączonym świetle. Drugą zaś – znacznie mniejsze wydzielanie ciepła! DDA mimo faktu bycia końcówką mocy pozostawał zimny lub ledwo letni (i to bez żadnych otworów chłodzących!), podczas gdy DAC-80 grzał się dosyć wyraźnie. To kolejna rzecz, której na swój sposób nie rozumiem, albo inaczej – podejrzewam w czym tkwi problem, ale dziwi mnie NuForce i jego poczynania. Tak czy siak w przypadku DDA pozostaje nam się tylko cieszyć, bowiem przy 8 Ohmach jest w stanie dać 2x50W mocy, a to jak na tak malutkie pudełeczko już jest coś. Moja Yamaha M-35 daje mniej, a jest dwukrotnie większa szersza i wyższa (i cięższa). Mocy jest tu pod dostatkiem i na umiarkowanym, całkowicie wystarczającym poziomie, a przynajmniej KEFy się jakoś na nią nie uskarżały.

Ze względu na wysoką integrację, DDA-100 przyjmuje sygnał jedynie cyfrowy, a „wydalić” z siebie może go tylko bezpośrednio na kolumny, albo również pod postacią cyfrową przez jedyne gniazdo optyczne do tego celu przeznaczone (pozostałe to wejścia). Złącze z tego co wiem jest dostępne w wersji z klapką oraz bez, przy czym NuForce prawdopodobnie w ogóle nie oznacza tychże wersji między sobą. Tak czy inaczej obecność tylko i wyłącznie gniazda OPTICAL OUT oznacza w dużym skrócie tyle, że kupując DDA jesteśmy w dużej mierze „uziemieni” w zakresie potencjalnych dodatków lub modyfikacji i tylko niektóre opcje będziemy w stanie wykorzystać, ale o tym więcej w Zastosowaniu. Przejdźmy może do rzeczy – przynajmniej dla mnie – najważniejszej, jaką jest opis brzmienia.

 

Brzmienie

Nie podejrzewałbym nigdy niepozornego DDA-100 o to, że zwróci moją uwagę do tego stopnia, aby droższy i teoretycznie lepszy STA-100 wylądował w pudle. I zrobiłby to z hukiem, gdyby nie mój ogólny szacunek do sprzętu. DDA zaskoczył mnie tym bardziej, że spodziewałem się pewnej wygranej STA, a tymczasem proszę – czarny konik moich testów i dowód na to, że nie gołą mocą końcówka mocy żyje.

Na samym początku dwie rzeczy, jakie rzuciły mi się w uszy, to – prócz wyrównania tonalnego – zauważalny zastrzyk powietrza oraz nieskrępowana góra. Zacznę może od tego pierwszego elementu.

Utwory przesłuchiwane przeze mnie w testach są zawsze takie same – dzięki temu znam je lepiej, niż Elbląg, a co pozwala mi budować dokładną mapę zachowawczą wraz z każdymi kolejnymi „zaliczanymi” modelami słuchawek, czy też sprzętu. Doskonale wiem, gdzie jaki dźwięk się znajduje, z której strony zaraz się pojawi, jaką powinien mieć fakturę, nawet na jakiej częstotliwości będzie występował i tym samym zdradzał ewentualne problemy z linią pasma przenoszenia. Dlatego też stosunkowo łatwym okazało się zdiagnozowanie sposobu gry srebrnego DDA.

Między instrumentami i konkretnymi partiami utworów pojawiło się wrażenie miejsca na tyle obszernego, że mogłoby się między nimi chodzić. Pod tym względem moja wysłużona Yamaha M-35 wyraźnie zagęszcza oś przód-tył, trzymając dźwięki w formie odrobinę bardziej muzykalnej, ale za cenę nieporównywalnie większego zbicia w średnicy. DDA takich problemów nie ma i w najbardziej przestrzennych utworach wyraźnie pokazuje na czym polega rozsądna holografia sceny. Zupełnie jakbym miał przed sobą Icona DAC w wersji dedykowanej tylko pod kolumny, doprawdy bardzo ciekawa sprawa.

Drugim aspektem była wspomniana przeze mnie wyżej nieskrępowana góra. Idzie teraz zauważalnie wyżej, mocniej od M-35 zdradzając prawdopodobnie największą słabość moich KEFów, a więc przyprószenie górnych rejestrów. Na tym niestety polegał dawniej mankament tej serii – traktowania nieco po macoszemu skrajów pasma. Góra zatem bardziej operuje na synergii ze średnicą, aniżeli graniu własnych skrzypiec, dlatego podkreślenie tego fragmentu pasma wywleka na światło dzienne pewne niedoskonałości, czyli wspomniane przyprószenie, pyłek, kurz, jak zwał tak zwał. Najważniejsze jednak, że barwa tonów wysokich nie jest w żaden sposób sztuczna i dziękuję za to KEFowi po dziś dzień. Ale nawet i ze wspomnianym ekspozycyjnym podkreśleniem ze strony DDA zakres ten wciąż stara się zachowywać – i zachowuje się – kulturalnie, wyciągając detale bez przejaskrawiania i z tego, co do tej pory na tych kolumnach przesłuchałem, takie zachowania od razu by mi wykryły. Malwersacje górą i sztuczne przeostrzenia udające „czystość” to niestety często domena sprzętu w tej klasie, dlatego cieszy mnie niezmiernie, że z DDA w brzmieniu kolumn nie było prób specjalnego oszukiwania słuchacza, także końcówka wbrew moim obawom nie przejaskrawiała mi sztucznie brzmienia. I całe szczęście, bo czegoś takiego bym nie zniósł, bo znaczyłoby to, że w twierdzeniu o jednostajności gry różnorodnych urządzeń w klasie D mimo wszystko jest sporo prawdy. DDA pokazuje, że nie jest, choć mam świadomość, że może to być wciąż jedynie wyjątek potwierdzający regułę.

Bardziej martwiłbym się, gdyby posiadane przeze mnie kolumny były wyraźnie przejaskrawione lub wykazywały taką tendencyjność same z siebie. Obawiam się, że wtedy byłoby zbyt ostro i trzeba byłoby szukać rozwiązań tonalnie bardziej bliższych wspomnianej M-35, a z takich w klasie budżetowej do głowy przychodzą mi – prócz lamp – chociażby chińskie Xindaki z serii 6800. One właśnie taki sposób grania uskuteczniają i może to dać tonalnie lepsze efekty, nie wiem niestety jak scenicznie.

Wracając do stwierdzenia o traktowania po macoszemu skrajów – KEF w swojej starej szkole grania skupiał się na zaoferowaniu jak najbogatszej i najpełniejszej średnicy, dzięki czemu mamy tu ogromną dozę plastyczności i malowania wszystkiego dużą ilością farby. Kolumny lubią dzięki temu koloryzować dźwięk, podawać go z duszą, smakiem i charakterem, ogólnie wielką dozą wyczuwalnej przyjemności. DDA ładnie wstrzeliwuje się w ten obraz, ponieważ dąży z nimi do naturalnej równowagi tonalnej i na plastyczność kolumn nakłada własną nutę transparentności. Daje to naprawdę ciekawe efekty i jednocześnie nie powinno powodować problemów w sytuacji, gdy nasze podłogówki lub monitory takową średnicą się nie popisują. Mam na myśli jednakże charakter, a nie natężenie tego zakresu, bowiem na wycofaną średnicę DDA lekarstwem definitywnie nie będzie. Średnica ani nie powinna okazać się zbyt sucha, ani też zbyt misiowata, raczej dokładnie taka, jaką kolumny winny pokazywać od samego początku.

Pisząc o średnicy w tej chwili leci album Hecq – Night Falls i mimowolnie muszę w tym miejscu sobie darować opis tonalny na poczet powrotu do holografii. Z twarzy nie schodzi mi uśmiech, ponieważ pokój bardziej i wyraźniej rozbrzmiewa efektami stereofonicznymi, środek sceny ulega rozsunięciu, łatwiej jest mi rozpoznać wielkość źródeł pozornych. Po prostu zmiany względem „standardu” są do tej pory najlepsze, jakie udało mi się na tych kolumnach zanotować i ani M-35, ani żadna inna końcówka lub ampli, które były podpinane, nie mogło się równać poziomem technicznym z DDA. NuForce zrobił naprawdę ciekawy klocek i szczerze wątpię, abym miał w tej cenie cokolwiek nowego, co pozwalałoby mi cieszyć się takim dźwiękiem i to wprost z pudełka, totalnie z marszu, bo przypomnę, że mówimy tu nie o gołej końcówce mocy, a Power DACu. Właśnie o coś takiego mi chodziło, o uzyskanie po prostu jak najlepszego brzmienia w tej klasie cenowej.

Ok, czas na zmianę playlisty i tym samym klimatu – Rachmaninov: The Divine Liturgy of St. John Chrysostom – The Lords Prayer. Przesłuchiwałem ten utwór wiele razy i do tej pory zdarzało mi się podziwiać przebogaty koloryt chorału. Tym razem uderzony zostałem nie tonalnością, a scenicznością. Nie przed wydarzeniami postawiony, a kompletnie otoczony – śpiewem pełnym pasji, przenikliwym, z należytą powagą i mocą, a jednocześnie skupionym dookoła mnie, co dodatkowo potęgowało owe wrażenie monumentalności i podniosłości tejże modlitwy. Niezależnie od tego, czy mówimy o słuchawkach, czy kolumnach, oczekuję w tym utworze pokazania mi emocji, ale też ogromnej ilości skupienia i szacunku, a co z wręcz podejrzaną łatwością tu otrzymałem.

Mógłbym tak opisywać każdy kolejny utwór, który zwrócił jakimś swoim elementem moją uwagę, ale mija się to trochę z celem, ponieważ ponad wszystkim należy trzymać się zwartej i konkretnej formy recenzji. Pozwólcie więc, że daruję sobie resztę i skupię się na dalszym zmierzaniu do meritum.

Podsumowując dotychczasowe moje obserwacje dochodzi do mnie prosty wniosek – to urządzenie jest w logiczny sposób zorientowane na konkretny przekaz, a którym jest sceniczność wyciągana z płaszczyzny neutralności. Kostka gra najlepiej wtedy, gdy nasza muzyka, nasz gust i muzyczna orientacja do niej pasują, jednocześnie nie negując odmienności podpinanego sprzętu, oczywiście w granicach rozsądku, bo jednak niestety nie zagra idealnie ze wszystkim. Gdybym miał chociażby Logany z serii Motion, to prawdopodobnie dobitnie bym się o tym przekonał. Nie oznacza to jednak, że szukam DDA na siłę usprawiedliwienia, po prostu uderzam w pogląd, że w klasie D „wszystkie wzmacniacze grają tak samo” – jak widać nie i tutaj synergia wciąż ma znaczenie, a może przede wszystkim.

Na tle czasu dotychczas spędzonego z produktem Japończyków (w zasadzie produktami, bo jednak trochę ich było), w niektórych utworach w uszy rzucała mi się ujma w postaci ubytków naturalności brzmienia. Fakt, że oznacza to częściowe zbicie i wygładzenie dźwięku, ale miało to swój urok i potrafiło się sprawdzić. DDA wprowadza na tle takiego przekazu świeży powiew, ale trzeba mieć świadomość, że stoi on nieco w przeciwieństwie do opisywanego przeze mnie sposobu prezentacji. Jeśli chcecie mieć tu świetne porównanie wszelkich za i przeciw – idealnie zobrazować są to w stanie moje rozważania przy zestawieniu uDAC’ów 2 i 3. DDA to właśnie taka dwójka, podczas gdy najczęściej obcowałem z trójką.

Tak, oznacza to tym samym bas i unikanie przez DDA jego specjalnego pogrubiania, wyciągania i podbijania. W DDA jest on szybszy, płytszy, ale przez to bardziej oddający prawdę drzemiącą w kolumnach i ich własnej charakterystyce. Nie pamiętam, czy przyszło mi kiedyś użyć tego określenia, ale srebrny NU popisuje się po prostu neutralną linią basową. Jeśli kolumny są same z siebie neutralne na basie, to naprawdę nie będzie najmniejszych powodów do niezadowolenia. Jeśli basowe – prawdopodobnie skończy się wreszcie głupie dudnienie a zacznie porządna kontrola tegoż zakresu. Jeśli jednak kolumny są lekkie i zwiewne, cóż, dopiero tutaj istnieje ryzyko, że ktoś może być niezadowolony i konieczne może stać się kupienie subwoofera. Problem w tym, że go nie podepnie i to właśnie jest to o czym mówiłem wcześniej.

Sumując nasze ustalenia – DDA-100 z grubsza można opisać jako zaskakująco równo grającą kostkę z lekką tendencją do jasności i ogromną sceną, zwłaszcza jak na często traktowaną po macoszemu klasę D. Zaskakująco, ponieważ w ogóle się tego po tym układzie nie spodziewałem, tj. pokazania się od strony neutralnej-do-jasnej z zauważalną eksplozją przestrzenności i holografii. To wciąż nie jest klasa TOP, ale nie miała nią nigdy być i nie uważam, żeby dla kosztującego niecałe 2 tysiące złotych urządzenia, które musi w sobie pomieścić w tej cenie zarówno (najlepiej) dobrego DACa, jak i (najlepiej) dobrą końcówkę mocy, aby nie ulec ogromnie popularnemu segmentowi wzmacniaczy właśnie do tej kwoty, była to specjalna ujma. I mieści, daje więcej, niż można byłoby się po nim spodziewać, stając się w moim odczuciu więcej niż realną alternatywą dla pełnowymiarowych końcówek i wzmacniaczy, choć oferując bardziej coś za coś, niżeli coś przeciw czemuś – zorientowanie na media cyfrowe, integrację, konkretny pakiet funkcjonalności, brak preampa. Po prostu konkretny sprzęt dla konkretnego odbiorcy, porządny i dopracowany w ramach swojego pakietu i do tego w bardzo rozsądnej cenie. Zdaje się, że właśnie się do takich odbiorców zacząłem zaliczać.

Wady, jakie zanotowałem w tym urządzeniu, nie dotyczą na szczęście brzmienia i jedynym znakiem zapytania pozostaje ewentualna synergiczność z Waszymi kolumnami. Tej kwestii niestety nie pominiemy, ale też nie rozwiążemy ani moim pisaniem, ani Waszym zapoznawaniem się z tą recenzją. To temat na naprawdę ogromne i precyzyjne dywagacje, które już w słuchawkowym audio są w stanie przyprawić o ból głowy, a co dopiero w systemach stereo…

 

Zastosowanie

DDA-100 to produkt kierowany do ludzi uwielbiających kompleksowe rozwiązania w małym opakowaniu, po prostu takie „kup, podepnij, odpal, zapomnij”. Zero dobierania do siebie komponentów, zero rozglądania się za interconnectami, zero kombinowania z czymkolwiek. Po prostu kupuję, wyciągam, podpinam pod komputer, kolumny i tyle. Uwielbiałem takie podejście w przypadku STAXa, ale w tutaj mam trochę mieszane uczucia – bowiem ze względu na brak wolnych miejsc w tym samochodzie przed posiadaczem stawiana jest stosunkowo krótka piłka – albo sprzęt pasuje do Twoich kolumn i gustu, albo nie. Nie ma więc po drodze możliwości wpłynięcia specjalnie na brzmienie, dlatego zakup musi być absolutnie świadomy. Bez dokładnej wiedzy jak grają nasze kolumny, bez sprecyzowanych oczekiwań i przede wszystkim z mocnymi planami przyszłej rozbudowy niestety obawiam się, że może być ciężko wstrzelić się z tym urządzeniem w 10-tkę.

Czy to oznacza, że to DDA jest kiepskim sprzętem? Ależ skąd, wręcz przeciwnie. To taka „ultra-integra”, wyspecjalizowana w konkretnych zadaniach i pod konkretne źródła, jednocześnie oszczędzająca naprawdę masę miejsca i upraszczająca tor do granic możliwości – tak właśnie trzeba ją postrzegać i dokładnie takie podejście zmienia nasze postrzeganie tego sprzętu.

Ze względu na wysoki poziom integracji funkcjonalnej, odpada nam co prawda kwestia doboru / zakupu DACa oraz interconnectów, ale to też z czasem może stać się największą u DDA wadą. Jak pisałem nie jest to klasa TOP, zawsze znajdzie się sprzęt potrafiący zagrać lepiej, dlatego ważne jest, aby nasze kolumny były klasą dopasowane do klasy DDA. Na szczęście w większości przypadków chyba nawet do 6-8 tys. będzie można się tym urządzeniem skutecznie wykpić.

Problem pojawia się z dodatkowymi segmentami, jakie przyjdzie nam pod DDA podpinać, by rozszerzyć jego funkcjonalności. Przede wszystkim projekt ten zakładał totalny minimalizm w torze i narzuca swoje ograniczenia – do dyspozycji mamy dwa wejścia optyczne, jedno coaxialne i naturalnie USB, dzięki czemu DDA funkcjonuje jako niezależne urządzenie umożliwiające danie sobie rady w pojedynkę. Jedynym sposobem na wyprowadzenie sygnału z DDA, prócz naturalnie kolumn, jest jedno skromniutkie złącze optyczne… i na tym koniec. Oznacza to, że nie podepniemy pod DDA żadnego analogowego urządzenia, żadnego segmentu, którego zapewne do tej pory używaliśmy. Korektor analogowy? Dobranoc. Wzmacniacz słuchawkowy? Można (prawie) zapomnieć. DDA skutecznie neutralizuje nam potencjalne towarzystwo i w ten sposób ogranicza to, co możemy z nim na wyjściu osiągnąć, a za co dostał po uszach (i połowie jednej gwiazdki) w ocenie końcowej.

Teraz pytanie dlaczego wtrąciłem w powyższe zdanie słowo „prawie”. Otóż w moim przypadku mimo wszystko istnieje możliwość podłączenia słuchawek pod STA i jest to też powód, dla którego naciskałem na testy m.in. właśnie tego urządzenia – mój Icon HDP posiada wejście cyfrowe wejście optyczne jack, toteż wystarczy użyć kabla optycznego ze stosowną nasadką i przełączyć go w tryb D(igital) na białą diodę. Dzięki temu możliwe stanie się przeze mnie wykorzystanie HDP jako kompletnego wzmacniacza słuchawkowego i w ten sposób „wykpienie się” z całego tego impasu bez poważniejszych obrażeń. Jest to jednak wyjątek, który tylko potwierdza regułę – Icon kosztował 1600zł, DDA prawie 2000, zatem zakup obu urządzeń jest totalnie nieopłacalny, jeśli HDP ma być sprowadzany do roli tak „marginalnej”. Znacznie więcej sensu miałoby użycie DDA w roli stopnia wyjściowego po kablu coaxialnym lub optycznym z innego sprzętu źródłowego, ale tylko wtedy, gdy sytuacja by tego wymagała (np. wspomniana chęć podpięcia słuchawek).

 

Podsumowanie

DDA okazał się czarnym koniem moich testów. Na samym początku spodziewałem się, że murowanym kandydatem do rekomendacji będzie STA, zaś DDA stanie się taką ciekawostką na jego tle, dodatkiem wartym przesłuchania. Tymczasem okazało się, że DDA wysłał bardzo szybko droższego i uboższego o DAC braciszka cierpiącego na wysoki poziom zaszumienia wprost do pudła, okazując się tanim i bardzo interesującym rozwiązaniem o większej ogładzie i opłacalności, a przede wszystkim – niemal zerowych szumach własnych, które stały za skreśleniem STA. Kto by pomyślał, że z tego niepozornego układu wyłoni się taka tuza. NuForce uratował swój honor w moich testach, jeśli jesteście nastawieni głównie na tor kolumnowy, to prawdopodobnie znaleźliście jedną z lepszych opcji w klasie budżetowych, jaką można dostać na naszym „przemarketingowanym” rynku. I za to właśnie leci rekomendacja.

 

Jakub Łopatko
Jakub Łopatko

Właściciel bloga Audiofanatyk i autor publikacji ukazujących się na jego łamach. Pasjonat tematyki audio, słuchawek i sprzętu komputerowego, a także miłośnik zdrowego jedzenia, roweru oraz długich spacerów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *