Z Meze 99 Classics, wiąże się całkiem ciekawa historia. Otóż są one słuchawkami, które zdaje się, że kiedyś miałem u siebie na warsztacie. Było to bardzo dawno temu, jeszcze w czasach, gdy nie były wykonywane pomiary. Ogromnie się więc ucieszyłem, że będę mógł uzupełnić notatki i opublikować ich recenzję 9 lat później. Ale i ku mojemu zaskoczeniu, okazało się iż grają one zupełnie inaczej, niż kiedyś. Widocznie producent zmienił coś więcej, niż tylko pudełko. Ale to normalne i logiczne, że po tak długim czasie zajdą jakieś zmiany. Dlatego powitajmy po raz kolejny, a oficjalnie po raz pierwszy, Meze 99 Classics.
Recenzja jest owocem płatnej współpracy z siecią salonów Top HiFi, która podesłała mi niniejszy sprzęt, celem wykonania jego rzeczywistych testów użytkowych i pomiarów. Jest to tym samym ekspertyza niezależna.
Jakość wykonania i wyposażenie Meze 99 Classics
Nie miałem aż tak mocnego wrażenia przy modelu 105 AER, ale 99 Classics są zapakowane i wydane jak rasowy produkt audiofilski. Wręcz zaryzykowałbym stwierdzenie, trochę nieskromne, że są to najtańsze słuchawki audiofilskie, jakie możemy zakupić. Mieszanka czarnego, gustownego projektu z elementami drewnianymi i złoconymi. Naprawdę wygląda to oszałamiająco dobrze.
Meze jest zresztą bardzo przywiązane do wzornictwa i efekty tego było widać w powalających detalami na kolana Empyreanach. Potem producent szedł już konsekwentnie w taką stylistykę, wypuszczając co rusz słuchawki wyglądające wprost epicko. Bez silenia się na kicz i futurystyczne kształty, a szykowną elegancję i szlachetność.
Myślę, że podzieli moje zdanie wielu użytkowników, iż wzornictwo skierowane właśnie w taką stronę, jest tym, co podkreśla tylko wyjątkowość przestrzeni entuzjastów audio hi-end. I to tym większy ewenement, że przecież 99 Classics są niemal na dnie cennika tego producenta.
Wygoda i izolacja od otoczenia
W obu przypadkach są bardzo dobre. Spodziewałem się, że będzie mnie tu coś cisnąć w głowę, przeszkadzać, uwierać, ale nic z tych rzeczy. Uszy normalnie weszły w muszle, nic mnie nie bolało, za to izolacja od otoczenia – gdy już popłynęła muzyka – była naprawdę przedniej próby. Dlatego z uporem maniaka Meze kontynuuje produkcję „klasyków”, gdyż mają one w sobie cały czas ogromny ładunek praktyczności.
Orientacja kanałów dowolna
Producent uznał, że nie będzie ona tu potrzebna. To sprytne i audiofilsko-pomysłowe podejście, które opiera się wyłącznie na okablowaniu. Ponieważ słuchawki są symetryczne, obojętnie jak byśmy ich nie założyli, zawsze będzie tak samo. Dlatego to sposób podłączenia wtyków do Meze 99 Classics ustali nam prawidłową orientację.
Czy można się pomylić? Owszem, jeśli nie jesteśmy doświadczonymi audiofilami, bowiem jak wiadomo, ci nigdy się nie mylą. Wystarczy umieścić wtyki tak, aby ich oznaczenia były skierowane do zewnątrz. W 105 AER mieliśmy oznaczenia na sztywno, ale tutaj to my jesteśmy panami i władcami polaryzacji. My przeto decydujemy, która strona będzie nam grać jako lewica, a która jako prawica. A pośród tejże polaryzacji znajdziemy się my, wyborcy jedynego słusznego dźwięku.
Popuśćmy nieco wodzy fantazji i spróbujmy przewidzieć ewentualne problemy. Te mogą wystąpić tylko dwa:
- z czasem zetrą się nam oznaczenia na wtykach,
- zastosujemy drogi, audiofilski kabel, który nie będzie miał tak oczywistych oznaczeń.
Jestem przekonany, że w żadnym z tych scenariuszy nie będzie to dla nas problemem. Brak orientacji dodaje bowiem tylko dodatkowego impulsu do poznawania Meze i trenowania naszego słuchu. Ćwiczy to bowiem orientację dźwiękową i wykrywanie przesunięć lub podmian kanałów. Nawet jeśli założymy Meze 99 Classics „nieprawidłowo”, od razu da się to usłyszeć na wprawionych uszach. Aczkolwiek rzeczywiście, nawet drobne, subtelne oznaczenie jednego kanału na kablu, będzie w codziennym użytkowaniu ułatwieniem.
Uwagi i ograniczenia
Generalnie będą tu tylko dwa elementy, które najbardziej rzuciły mi się w oczy.
Pierwszy, to znane już z Meze 105 AER czy Kennerton Magni mikrofonowanie pałąka. Jest on metalowy i nie przeszkadza nam w niczym, o ile nie ocieramy się o niego niczym. Jeśli bowiem to zrobimy, przenosi na siebie dużą ilość drgań i otarć.
W skrajnych przypadkach może być to uznane za zaletę, bowiem podkreślać może pewną subtelną „metaliczność” w dźwięku. Najczęściej będzie to jednak coś, co bardziej rozproszy nas podczas odsłuchów, niż zaoferuje wartość dodaną.
Druga rzecz, to głęboko osadzone gniazda na wtyki jack. Owszem, jest to pozytyw, bo w przeciwieństwie do AER-ów to dodatkowa ochrona przez uszkodzeniami mechanicznymi. Ale podczas wyciągania należy być bardzo ostrożnym, gdyż metalowymi końcówkami wtyków możemy poniszczyć sobie piękne wykończenia gniazd.
Bardzo smukłe wtyki utrudniają również ewentualną konfekcję, ale na szczęście ta nie jest tu bezwzględnie wymagana (i nie, Meze 99 Classics nie wymagają balansu).
Jakość dźwięku Meze 99 Classics
Na temat wygrzewania słuchawek powstało okrutnie dużo historii, opowieści, mitów, legend, podań, wierzeń, przekonań i raportów. Niektórzy są głęboko przekonani, że dźwięk zmienia się na osi czasu we wszystkich słuchawkach. Inni słyszą zmiany tylko w części słuchawek, a jeszcze inni – w żadnych. Meze 99 Classics są akurat tymi słuchawkami, które proces wygrzewania przechodzą, ale nie do końca tak, jak może się to wydawać.
Do testów otrzymałem parę prawdopodobnie nową, a więc wesoło założyłem ją sobie na głowę. Zawsze zaczynam od długiego rozpędu odsłuchowego w takich sytuacjach, bez wykonywania pomiarów. Dźwięk rzeczywiście zmieniał się wraz z kolejnymi minutami. Mój sceptyczny umysł zaczął analizować sytuację: pewnie adaptacja akustyczna. Ale nie. Dłuższa pauza nie spowodowała, że dźwięk wrócił do stanu pierwotnego, a przynajmniej nie w pełni.
Jakieś było moje zdumienie, gdy po zdjęciu słuchawek, aby wypuścić zabłąkaną w mieszkaniu pszczołę (mam ogromny szacunek dla tych pożytecznych owadów), zasiadłszy do „99-tych klasyków”, wszystko wróciło do punktu wyjścia. Cóż to za czary podłe mnie się tu dzieją?
Okazuje się, że winne słyszalnym gusłom są pady. Nie mamy więc do czynienia z wygrzewaniem się słuchawek w sensie stricte (przetworników), a już na pewno nie z ingerencją temperatury (jak może nazwa sugerować). To klasyczny przykład wyklepywania się padów w trakcie użytkowania.
Pady i założenie są kluczowe
A i owszem. To one powodują przełożenie się na dźwięk w stopniu najwyższym. Od razu rozpościera to ogromne horyzonty kombinacji i eksperymentów dla każdego audiofila-majsterkowicza. O nich jednak mówić nie będziemy w tej recenzji, ponieważ większość osób będzie chciała używać Meze 99 Classics tak, jak pismo nakazuje, a więc wprost z pudełka, bez żadnych kombinacji i fikołków.
Co więc mogę doradzić, absolutnie krytyczne jest potrzymanie ich na głowie. Nie szedłbym w tak wysublimowane ekstrema, jak 150-200 godzin wygrzewania w kontrolowanym laboratoryjnie wręcz środowisku. Myślę również, że zbędne jest czynienie to – jeśli już – jakimiś specjalnymi nagraniami, szumem różowym, białym czy tęczowym. Wystarczy nasza głowa i nieco cierpliwości.
Na co można liczyć w takiej konfiguracji? Na 30-40 minut, zanim dźwięk się nam odpowiednio „ułoży” wraz z padami. Owszem, długo, ale taka jest specyfika użytych padów. Trzeba więc się troszeczkę przecierpieć i odczekać, zanim popłynie nam ta „prawdziwa” muzyka o „właściwej” barwie. To dla mnie nowe doświadczenie, bo 105 AER mi tak nie robiły (inne pady). Jedynie jak na razie Classics tego wymagają.
Dodatkowo ważnym jest założenie ich na głowie w odpowiedni sposób. Warto popróbować sobie różnych pozycji. Mi świetnie sprawdził się patent z HD 599SE oraz AD500X, czyli przesunięcie słuchawek nieco bardziej do tyłu. Korzystnie wpływa to ponownie na barwę góry. Ale o tym za moment.
Ogólny balans tonalny i sceniczny
Słuchawki prezentują go na planie nacechowanej na sopran V-ki. Jest to dla mnie nowość, bowiem kiedy wiele lat temu testowałem 99 Classics, było tam zdecydowanie więcej basu, niż sopranu. Teraz role się najwyraźniej odwróciły, ale jest to odniesienie bardzo mocno z pamięci, więc nie dawałbym jej przesadnej wiary.
Mamy tu więc bardzo fajny, równy, wyważony bas, którego nie ma ani za wiele, ani za mało. Leży sam w sobie bardziej po tej obfitszej stronie i potrafi zejść bardzo nisko, gdy jest to wymagane. Wówczas poznajemy pełnię możliwości basowych 99 Classics. Mi zaś jednocześnie przywraca się pamięć za tamtymi starymi Classicami.
Średnie tony są prezentowane schludnie, czytelnie, pełnie, bez wycofania lub wypchnięcia aż tak przesadnie do przodu. Niemniej definitywnie jest to bliski zakres w odsłuchach. Meze bardzo lubią prezentować wokalistów, przez co zaskarbiły sobie sporą przychylność odbiorców na całym świecie.
Sopran jest wyraźnie nosowym towarzyszem i bardziej, niż miało to miejsce w modelu 105 AER. To o jego barwę najczęściej będziemy walczyć. Aczkolwiek audiofile będą na pewno doceniali nabytą przez to umiejętność słuchawek do prezentowania detalu. Nie jest to jednak tak szeroko podkreślony zakres, jak w np. HE1000 V3 i bliżej mu pod tym względem do HE400se V1 czy HD 800S.
Scenicznie jest to konwencjonalna mieszanka dużej szerokości i bliskiego punktu skupienia na środku. Całkowicie poprawny układ, spotykany w wielu konstrukcjach tego typu, zwłaszcza zamkniętych.
Czystość i balans kanałów
Ogromnie na plus jestem zaskoczony czystością i balansem kanałów. Wszystko jest tu w jak najlepszym porządku i lepiej, niż bym się tego spodziewał. W komorze akustycznej udało się uzyskać -65 dB THD+N. Jest to wynikiem w zasadzie tak samo dobrym, jak w HE1000 V3, czyli rasowych słuchawkach audiofilskich. Z tym że Meze podchodzi do swoich produktów zupełnie inaczej niż dr Fang.
Jak można zauważyć, w żadnym wypadku słuchawki nie przekraczają 1% zniekształceń, co powoduje, że generalnie nie powinniśmy słyszeć przetworników. Jest to coś kompletnie odmiennego od filozofii Hifimana. Jednocześnie może to być minus dla wszystkich, którzy liczyli na jednak jakiekolwiek, nawet szczątkowe, doszukiwanie się smaczków. Nic z tego. Meze 99 Classics chcą grać głośno, czysto i równo. Nie mają w sobie tego ładunku emocji wynikającego z niepewności i czynników losowych.
W praktyce oba te podejścia mają swoich oddanych fanów i zwolenników, którzy gotowi są wręcz oddać życie za swoich ulubionych producentów. Mi osobiście bliżej jest do podejścia Meze, ale rozumiem i szanuję drogę przyjemnych, słyszalnych zniekształceń. Dlatego też uważam, że Meze 99 Classics nie są produktem dla pełnoprawnych, dorosłych audiofilów, a bardziej tych początkujących, którym trzeba różne bodźce umiejętnie dawkować.
Nie ma sensu wrzucać ich na głęboką wodę od razu. Niech zapoznają się na spokojnie z wszelkimi arkanami sztuki synergii i zależnościami, jakimi rządzi się nas ukochany świat audio.
Detaliczny plan „V” jako priorytet
Jasnym więc jest, że Meze 99 Classics stawiają na dźwięk serwowany dla młodszego, ale jednak, audiofila. Ale nie tylko. Gabaryty bowiem oraz wyposażenie zdradzają, że jest to sprzęt również o przeznaczeniu mobilnym. Ilość oddolnego wygaru, energii partii niższych, musi być zatem wzmocniona, aby uzyskać należytą kompensację.
Jednocześnie, mam wrażenie, że Meze chciało, aby w tych słuchawkach dało się zrobić wszystko i wszędzie. Żeby nabył je elastyczny audiofil, który potrzebuje zarówno realizacji swoich priorytetów tak w domu, jak i na wyjeździe. W efekcie mamy opisywane tu połączenie mocniejszego dołu z bardzo fajnym zejściem, jako żywo przypominające FiiO FT1, ale też detaliczność na sopranie, która mimo nosowej barwy będzie u audiofila okrutnie robiła robotę.
Znów powtarza się jednak scenariusz z HE1000 i HE400se V1, a więc zbyt dużej ilości dobra podług moich skromnych uszu. Ja to bowiem z sopranem problemów nie mam i tak, jak doceniam dokładność i doniosłość jego w Meze 99 Classics, tak jest mi tak duża ilość informacji po prostu zbędna. Albo może nieco inaczej: nie tyle ilość informacji co barwa, którą odbieram w pełni i bez żadnego zahamowania. Jestem po prostu skrzywdzony zbyt dobrym słuchem, który nie pozwala mi się w pełni cieszyć sporą częścią słuchawek. Ale tu też można to ująć inaczej: część słuchawek nie jest projektowana pod takie osoby, jak ja.
Meze miało więc bardzo trudne przed sobą zadanie, bo musiało w modelu już podstawowym zdecydować, jaki profil użytkownika obierze sobie za priorytet. Zdecydowano się na młodzieżowo-audiofilski i tu akurat uważam, że był to strzał w dziesiątkę. Owszem, sam nie wybrałbym się w Meze 99 Classics na spacer i preferowałbym nadal wielokrotnie bardziej „pospolite” ATH-S300BT. Ale ja to ja. W domu, gdzie mogę posiedzieć te pół godziny w oczekiwaniu na „klepnięcie” padów, to już inna sprawa.
Łatwość w napędzeniu
Pozwalając sobie na kolokwialne określenie i przyrównanie Meze 99 Classics, można je „napędzić nawet z kartofla”. Dosłownie. Jest to bardzo celowy zabieg ze strony Meze, ponieważ, jak już pisałem, jest to sprzęt celowany również w klienta mobilnego.
To bardzo interesujące podejście, z którym spotkałem się również w dyskusjach u siebie na Discrodzie. Komponuje się z tym jak widzę umiejętność ruszenia przetworników na bardzo dużą głośność już przy minimalnej ilości prądu, godnej bardziej słuchawek dokanałowych. Z jednej strony kłóci się to ze standardowymi audiofilskimi koncepcjami potężnych wzmacniaczy lampowych napędzających potężne słuchawki w sposób – a jakże – potężny. Do tego przywykliśmy w sklepach i salonach audio, że trzeba – jak to się mówi na duże urządzenia i segmenty audio – postawić obok słuchawek sowitego kloca, aby to zagrało.
Rzeczywiście coś w tym jest, choć na koncepcje stawiania kloców, klocków i klocuszków do różnych słuchawek, różni audiofile różnie są wyczuleni. Często przemawia nie tylko argument mocy i jej zapasu, ale też subtelnego nadania dźwiękowi substancji i odpowiedniego smaku (vide lampa). Ale to też nie jest już żelazna zasada, że sprzęt audiofilski tym lepszy, im więcej waży (vide Lucarto i jego 20+ kg – dosłownie – kloce).
Z drugiej strony bowiem specyficznym znakiem czasów jest, że producenci upakowują coraz więcej mocy w coraz mniejszych urządzeniach. Przez to z klocucha robi się kloc, z kloca klocek, a z klocka klocuszek. Tu dobrym przykładem był niedawno testowany FiiO K11. On to, z malutkich swych rozmiarów, potrafił wykrzesać 1,4 W po balansie w 32 Ohmach.
W tej całej wyliczance mamy jeszcze dongle audio, ale i one mają swoją rację bytu (także i u Meze – o tym przy okazji recenzji Alba).
Komfortowy zapas mocy na sprzęcie
Mogłoby się więc wydawać, że idealnym połączeniem jest dużo Ohmów z możliwością spokojnego odkręcenia pokrętła na bardzo mocnych, hi-endowych sprzętach. Zatem czy dążenia Meze Audio do łatwego napędzenia są bez sensu? Wręcz przeciwnie – z punktu widzenia audiofila, jest to nadal wysoce korzystna sytuacja. Meze 99 Classics, nawet podłączone pod mocny sprzęt, pozwalają rozkoszować się jego realną jakością (szum tła) oraz pozostawiają jeszcze bardziej komfortowy zapas mocy.
Powszechnie uważa się z tego co widziałem, a co poparte jest niezliczonymi testami odsłuchowymi i relacjami w sieci, że duża moc oznacza lepszy dźwięk, a im większy margines, tym większa dynamika. I rzeczywiście, podłączone nawet pod trochę słabszy – ale wciąż mocny – sprzęt, Meze czują się jak ryba w wodzie i nie szczędzą dynamicznego, efektownego dźwięku. Zwłaszcza mówię tu o basie, który staje się mocny, a na niektórych utworach wręcz brutalny, ale wciąż troskliwy i nie przejawiający nerwowości. Niczym surowy, acz kochający ojciec.
Jednocześnie jest to też pewien ukłon w stronę użytkowników rzeczonych dongli USB i telefonów, a którzy notorycznie zazdroszczą audiofilom możliwości napędowych. Meze po raz kolejny, jako producent, roztacza nad nami troskę, aby każdy był zaspokojony, zadowolony i nasycony. Inni producenci też biorą z tego przykład, bo wystarczy spojrzeć na Beyerdynamic’a i jego obecną serię T1. Koniec z 600-ohmowymi przetwornikami. Teraz wszystko jest tam standaryzowane, bo wraz z T5, na 32 Ohmy. Kto wie, może to m.in. Meze było ku temu dążeniu inspiracją?
Otwartość kontra zamkniętość
Inną sprawą jest, że Meze od samego początku utrzymywało ten model w formie zamkniętej i dopiero od niedawna eksperymentuje w tej linii z otwartością, większymi przetwornikami itd. Rzeczywiście, porównując Meze 99 Classics do Meze 105 AER, te drugie są większe, masywniejsze i po prostu „inne”. Ale dźwiękowo producent stara się mam wrażenie wszystko utrzymywać w ten sam deseń.
O co dokładnie chodzi? Nigdy u Meze nie spotkamy sytuacji, że basu nam będzie brakowało. Otwarte, zamknięte, przymknięte, niedomknięte – bez znaczenia. Nie, żebym twierdził teraz sensacyjnie, że Meze wzoruje się na Hifimanie i dąży do perfekcyjnego ujednolicenia wszystkich par ze sobą, operując tylko na niuansach i smaczkach. Oj nie, tutaj Meze musiałoby zgłębić kunszt tego znakomitego producenta z Chin. Rumuńska myśl techniczna jest nakierowana na zupełnie inne tory.
Tu klasycznie podchodzi się do projektowania słuchawek i wydanie modelu zamkniętego oznacza monumentalne wyzwanie dla inżynierów. Muszą bowiem oni stanąć na głowach, rzęsach i paznokciach, aby model otwarty grał podobnie do zamkniętego i na odwrót. Budzi to mój szczery podziw, bowiem biorąc do ręki Meze 99 Classics, ale chyba bardziej 105 AER, mam wrażenie, że ktoś nad tym czuwał. To znaczy w takim sensie, że „ma to grać tak samo dobrze, bo jak nie to będzie po mordecku”. Motywacja taka, jeśli rzeczywiście by zachodziła, musiała być piekielnie skuteczna.
Oczywiście temat pozostaje otwarty również na inne modele, które regularnie poszerzają portfolio Meze Audio. Nawet niedawno słyszałem już coś o nowym wariancie, który wygląda – tym razem chyba rzeczywiście – jak otwarty wariant 99 Classics. Wcześniej okrzyknąłem nim 105 AER, ale przyznaję się do błędu. AER-y są chyba nawet na nieco innych przetwornikach.
Wrażliwość na tor
Recenzent musi być elastyczny i umieć doszukać się głębi w dźwięku wszędzie tam, gdzie rzeczywiście warunki na to pozwalają. Inaczej nie będzie mu dane zaznać audiofilskiej nirwany i zgłębić tajników, sekretów oraz zakamarków testowanego urządzenia. A nie tylko te wykresy i wykresy w kółko. Tak się nie testuje sprzętu przecież. A przynajmniej nie na poziomie najlepszych naszych krajowych przodowników audiofilskiego pióra. Starych wyjadaczy, mistrzów synestezji, którzy doszukają się tylko na słuch wszystkiego, wszędzie i zawsze. A potem to opiszą przez siebie tylko kultywowanym, unikatowym językiem.
Niestety sam o sobie nie mogę powiedzieć, że należę do tego elitarnego grona. Przez lata całe wykształciły mi się szkodliwe jak się zdaje nawyki, aby mimo wszystko jeszcze gdzieś coś podłączyć, jeszcze coś sprawdzić, zmierzyć. Robię się coraz starszy i takie nawyki weszły mi już krew, odbierając wielu odsłuchom cały ich urok i mistycyzm. Ale nie rozpaczam, bowiem to właśnie Meze przybyło mi w tej chwili na ratunek, podając w 99 Classics pomocną dłoń.
Słuchawki są bowiem tak łatwe w napędzeniu i wysterowaniu, że szok. Wystarczy zdaje się cokolwiek, aby tylko było odpowiednio czyste i z niską impedancją wyjściową. To ta magiczna, tajemnicza liczba, która mówi o tym, czy słuchawki będą tłumione przez same urządzenie. Jest to niestety wartość znacząca przy tak czułych słuchawkach, jak Meze 99 Classics, dlatego akapit ten nazywa się „wrażliwość na tor”, a nie „niewrażliwość”. Dobry DAC, AMP, telefon czy dongle USB w zupełności im wystarczy (pomijając omówiony już temat mocy), a liczyć będzie się tu głównie klasowość sprzętu. Im wyższa jego klasa, tym mniejsza podatność na wyłuskiwanie chociażby szumów z tła. Warto więc o to zadbać.
Stara wersja kontra nowa
Ponieważ mój proces poznawczy został przypadkowo odwrócony (bynajmniej jest to zarzut pod czyimkolwiek adresem), pierwszym kąskiem z linii tańszych Meze były 105 AER. Do nich więc winnym się równać z Meze 99 Classics. Stało się tak dlatego, że AER-y trafiły do mnie w momencie, gdy zmieniał się dystrybutor marki na Polskę.
Nota bene ten proces jest jeszcze bardziej odwrócony, bo okazuje się, że miałem kiedyś Meze 99 Classic w wersji Silver Walnut na testach. Było to w 2016 roku, a więc jeszcze zanim rozpoczęła się moja przygoda pomiarowa. Nie pamiętam niestety od kogo otrzymałem je na testy i czy przypadkiem nie był to czas, gdy współpracowałem ze sklepem Audeos. Możliwe, że to od nich, albo tak jak przy 105 AER od sklepu Audiomagic. Bardzo przepraszam, ale nie mam tego w notatkach i nawet nie jestem w stanie powiedzieć, czemu ich nie zrecenzowałem te 9 lat temu.
Niemniej, ocalały z tego okresu zarówno zdjęcia, jak i szczątkowe notatki, którymi chciałbym się z Wami podzielić w kontekście obecnie oferowanej wersji 2025 od Top HiFi.
Dokładne porównanie Meze 99 Classics 2016 z nowymi 2025
W notatkach mam zanotowane m.in.:
- Duża czułość i podatność na wyłapywanie szumu (czyli tak samo jak obecnie).
- Brzmienie basowe o tendencji spadkowej. Muzykalne i nieco przyciemnione, zagęszczone (a więc inaczej niż tutaj).
- Bas mocno wybity na 60 Hz. Bardzo głęboki. To w sumie największy ich problem (obecnie problemu z basem nie ma).
- Średnica całkiem żywa, lekko tylko sporadycznie przykryta, wpływa na nią bas. Bliziutki, smaczny wokal. Bardzo czytelne (mniej więcej pokrywa się to z obecną wersją, minus bas i jego wpływanie na wokal).
- Góra całkiem w porządku, nawet nie potrzebuje specjalnie korekcji EQ. Główne korekcje obejmują 4 i 6 kHz. Barwą stoją bardzo dobrze (wskazuje to na rzeczywiście cieplejsze brzmienie).
- Zaskakująco dobra scena, bliska optymalnej. Nieco tylko większa szerokość niż głębokość, ładne skupienie na środku sceny (to częsta cecha słuchawek cieplejszych, vide HD 580 vs HD 58X).
- Po equalizacji fantastyczne słuchawki. Bez bardzo szybko męczą swoją basowością. Po nich wiele modeli gra bez basu, fałszują percepcję (nic takiego nie zanotowałem).
W nawiasach skomentowałem każdy punkt. Jak widać, na przestrzeni tych 9 lat zostały wprowadzone ewidentne zmiany i słuchawki nie grają już tak, jak kiedyś. Wydaje mi się, że Meze Audio na pewnym etapie starało się dopieścić dźwięk tych słuchawek i pierwotnie były one znacznie bardziej nastawione na outdoor. Tak mocny bas mógł wskazywać na kompensację go z otoczeniem. Fizycznie nie widzę, aby coś się tu zmieniło względem wersji współczesnej, toteż zmiany musiały zachodzić w środku.
Strzelam więc, że większość osób użytkowała je i tak w domu, gdzie kompensacji nie potrzebowano. Dlatego Meze ujednoliciło dźwięk między tymi zastosowaniami. Dodatkowym dowodem na zmiany jest pudełko starszej wersji. Widać z boku wykres pasma przenoszenia. Zasadnicza różnica? Brak wybicia w 6 kHz. To dlatego starszą wersję odbierałem cieplej.
Podsumowanie
Aż 9 lat trzeba było, aby poczciwe Meze do mnie wróciły na kompletną, profesjonalną recenzję. Była to nie tylko podróż przez dźwiękowe światy, ale mój własny, bo z perspektywy czasów dawno minionych, kiedy to jeszcze dopiero nabierałem doświadczenia.
Ale zaskoczeniem jest, że tamte doświadczenia różnią się od tych, które zanotowałem obecnie. Użyłem nawet tych samych mniej więcej słuchawek, co wtedy, jako punktów odniesienia. I nic. Różnica jest ewidentna. To były zupełnie inne słuchawki. Czy lepsze, czy gorsze, trudno powiedzieć, bo były to dwa różne dania i dwa osobne gatunki przypraw. Niemniej przy „nowych” Meze 99 Classics nic mnie nie męczyło i z odsłuchów wyszedłem bez szwanku, toteż progres definitywnie jest.
Choć AER-y są naturalnie lepsze (i droższe), to zamkniętość, przenośność, łatwość w napędzeniu i ogólna audiofilskość „klasyków” są niepodważalnymi atutami. A choć znów nie jestem do końca w gronie idealnych klientów na te słuchawki, ogromnie doceniam poręczność, jaką się cechują i walory, które docenią z kolei początkujący audiofile.
I to chyba dla nich właśnie wysmażono tak doprawione „klasyki”. A zatem…
Jakość wykonania
Perfekcyjna w każdym calu. Naprawdę bardzo mi się to podoba: 10/10.
Jakość dźwięku
Świetny bas z ładnym zejściem, ładnie akcentowane wokale, konturowo-nosowy sopran pod detale, solidna scena na szerokość. Słuchawki mają co pokazać i czym skusić uszy początkującego audiofila. Początkującego, bo przecież u tego producenta są i znacznie droższe modele z wyższej półki. Należy więc walory dźwiękowe dawkować odpowiednio, aby nie wystrzelać się z atutów.
Ja natomiast ani początkujący, ani audiofil, a co najwyżej tylko audiofanatyk. Więc na moje podniebienie, danie podane być musi jeszcze odmiennie. Jakby doprawić inaczej sopran na moje koślawe uszy, to myślę, że mógłbym się nimi obżerać bez ryzyka niestrawności. Obecnie zaś muszę poczekać na spokojnie, aż się uleży, ułoży i wtedy dopiero rozpocząć konsumpcję. Z perspektywy cierpliwego jakby-audiofila i po uwzględnieniu perspektywy metrologa, dałbym więc solidne 7/10 ze wskazaniem na więcej (ew. modyfikacje/wyklepanie padów).
Ergonomia i praktyczność
Słuchawki prawie idealne. Bardzo fajnie leżą na głowie, dobrze izolują, nie są niewygodne, nie cisnąć w głowę. Do tego odpinane okablowanie i to jeszcze z mikrofonem, estetyczne etui, banalne napędzenie. Mogę tak wymieniać cały dzień. W tej cenie naprawdę nie mam na czym tych słuchawek złapać poza paroma rzeczami.
Po pierwsze, wymagają bardzo wąskich wtyków. Ogromnie utrudnia to konfekcję oraz powoduje, że jest tendencja do niszczenia ozdobnych otworów gniazd. O ile bowiem ta pierwsza jest raptem opcjonalna (mamy już komplet kabli w zestawie), o tyle niszczenie gniazd podczas wyciągania to problem ciągnący się za wieloma modelami. Było tak w HD 800 (ryzyko pojechania po metalowej siatce), było w Dharmach D1000 (szlifowanie obudów tak jak tutaj).
Druga rzecz to pałąk, który niestety, jak w AER-ach czy Kennertonach Magni, troszkę mikrofonuje. Nie jest to może problem krytyczny, ale jakiekolwiek ocieranie o niego powoduje wyraźny dźwięk przenoszony na muszle.
O ile pałąk można było sobie odpuścić, „problem” z gniazdami można było wyeliminować przez te wszystkie lata. Plus ta adaptacja padów każdorazowa. Stąd 8/10.
Sumarycznie
Aż sam jestem zdumiony, że tak dobrze wypadły i zdobyły 8,0/10 (a więc rzutem na taśmę rekomendacja). Ale zasługa tego prawdopodobnie leży w przyjętej przeze mnie optyce. Recenzent musi być bowiem jak pisałem na tyle elastyczny, aby umieć zrozumieć priorytety grupy docelowej. To trochę tak, jakbyśmy oceniali negatywnie słuchawki klubowe, nastawione pod zastosowania DJ-skie, bo mają mocno wysadzony bas. Mają, bo muszą mieć. Bo tego oczekuje się w takich scenariuszach. Na co dzień owszem, boli od niego głowa, ale to słuchawki do konkretnej pracy i dla konkretnych ludzi, a nie „pierdzenia w kanapę”. Zresztą, jak mawia starożytne powiedzenie, „audiofil musi cierpieć”.
Niemniej tak samo od Meze 99 Classics oczekuje się konkretnych rzeczy. A wyciąganie detali – nawet kosztem zmian w barwie – to jedna z tych, które, jak pisałem przy HE1000 V3, są wręcz pożądane i czynnikiem finalnie sprzedającym. Dlatego właśnie wytypowałem początkującego audiofila jako nadrzędną ich grupę docelową. Nie jest to ukłon i nadmierna kurtuazja w stronę nikogo i niczego. Jest to cierpliwe spędzenie czasu z tymi słuchawkami i umożliwienie im dać się poznać.
I tak okazało się, że spędzenie dłuższej chwili na głowie (nawet w ciszy) oraz przesunięcie ich bardziej do tyłu, czynią cuda akustyce podług moich uszu. Czy wynika to z ich wielkości, kształtu, a może nadal kwestii ułożenia padów – nie wiem. Ale wiem, że Meze mają sporo potencjału i warto dać sobie z nimi czas. Być może na innych padach ich styl grania jeszcze by się zmienił? A może wrócił do poziomu modelu z 2016 roku? Niestety w tej recenzji na to nie odpowiem, zostawiając misję poszukiwania finalnie w Waszych rękach.
8.0/10
Na dzień pisania recenzji, sprzęt dostępny jest w cenie 1299 zł w salonach Top HiFi, a także na polskim Amazonie oraz w innych naszych krajowych sklepach. (sprawdź aktualne ceny i dostępność)
Dane techniczne
- Przetwornik: dynamiczny 40 mm, zamknięty, neodym + mylar
- Impedancja: 32 Ω
- Czułość: 103 dB / mW
- Typowa moc wejściowa: 30 mW
- Maksymalna moc wejściowa: 50 mW
- Maksymalny SPL: b/d
- THD: b/d
- Pasmo przenoszenia: od 15 Hz do 25 kHz
- Waga: 260 g
- Kabel: 1,2 m z mikrofonem i wtykiem 3,5 mm TRRS oraz 3 m z wtykiem 3,5 mm
- W zestawie: adapter nasadkowy z 3,5 na 6,3 mm, przelotka samolotowa
- Dystrybutor na Polskę: Audio Klan
Materiały dodatkowe
- Pomiar pasma przenoszenia (uśredniony + balans kanałów)
- Całościowa czystość dźwięku THD+N (uśredniona)
- THD+N dla lewego kanału
- THD+N dla prawego kanału
- Wykres CSD
Platforma testowa
Poniżej sprzęt, który w największym stopniu został wykorzystany do napisania powyższej recenzji, jak również wykorzystywana muzyka i inne przydatne informacje.
- DAC/ADC/AMP: Motu M4, Tempotec Sonata BHD Pro
- Nadajniki Bluetooth: Asus BT400, Asus PCE-AX58BT, RealMe 9Pro+
- Słuchawki testowe: Creative Aurvana SE, Meze 105 AER, Hifiman HE1000 V3
- Monitory odsłuchowe: M-Audio Forty Sixty
- Okablowanie testowe: własne okablowanie testowe i słuchawkowe z linii kabli ACX i ADX
- Kondycjonowanie prądu: brak (instalacja dostosowana już specjalnie pod audio)
- Muzyka wykorzystywana w trakcie testów: przeważnie gatunki elektroniczne, z obecnością również albumów klasycznych, neoklasycznych, jazzu, muzyki wokalnej i rocka. Format FLAC 24/48, OGG, WAV.
Serdeczne podziękowania dla sieci salonów Top Hi-Fi & Video Design za użyczenie Audiofanatykowi sprzętu do testów
Witam, do Meze polecam materiałowe pady, słuchawki nabierają przestrzeni, jest mniej klaustrofobicznie, wygodniej-zależnie od padów, bardziej średnicowo, basu pozostaje solidna ilość. Nausznice zakupione na chińskim portalu sprzedażowym za kwotę ok 15 PLN.
Oczywiście obserwacje dotyczą wyłącznie mojej osoby, stosować na własną odpowiedzialność.
Podaję „lifehack” odnośnie wymiany kabla bez konieczności stosowania dziwnie cienkich wtyków 3,5 mm do każdej muszli. Mając kabel Hifimana z ostatnich edycji, wystarczy delikatnie naciąć wtyczkę idącą do muszli, zdjąć izolację, właściwie pogrubienie wtyczki, i mamy już pasujący wtyk do Meze. Mnie osobiście ” sznurówki” od 99-ek dość irytowały.