Elektrostat niejedno ma imię i choć rynek tego typu urządzeń od lat jest zdominowany przez jednego producenta tego typu – japońskiego STAXa – od czasu do czasu tak jak przy planarach, tak i tu daje się dojrzeć sporadyczne wypływy różnorodnych producentów trzecich. Jednym z takich właśnie wynurzeń ponad powierzchnię spokojnego i aż do znudzenia równego oceanu technologii jest bardzo egzotyczny u nas producent: Kingsound i jego zestaw z najwyższej półki – lampowy energizer M-20 wraz ze słuchawkami H-03.
Dane techniczne
Słuchawki H-03
– pasmo przenoszenia: 6 Hz – 46 kHz,
– pojemność elektrostatyczna: 140 pF,
– impedancja: 113 kOhm (przy 10 kHz),
– czułość: 109 dB,
– maks. natężenie dźwięku: 116 dB,
– napięcie polaryzacji elektrod: 550 V,
– waga z kablem: 460 g.
Energizer lampowy M-20
– pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz,
– impedancja wejściowa: 47 kOhm,
– maksymalne napięcie wyjściowe: 2x 160 Vrms,
– poziom wzmocnienia: 58dB,
– THD: 0.01%,
Użyte w energizerze lampy:
– 2x ECC803S
– 4x 6P15
– 1x 6P6P
W zestawie otrzymujemy:
– słuchawki,
– energizer z już zamontowanymi lampami,
– kabel zasilający
– instrukcję obsługi
Jakość wykonania i konstrukcja
Do testów otrzymałem jak pisałem kompletny zestaw elektrostatyczny, a więc słuchawki H-03 oraz energizer lampowy M-20, także tak samo jak w przypadku zestawu STAX SRS-3010, najlepiej będzie
Kingsound H-03
Słuchawki przypominają mi znacznie tańsze konstrukcje dynamiczne nie tylko z wyglądu, ale też rozwiązań, które ewidentnie próbują w obu przypadkach uderzać w jeszcze jeden, znacznie wyższy i poważniejszy dzwon: STAX Omega II. Również dlatego o tym wspominam, że H-03 wyposażone są w standardowy dla STAXa wtyk 5-pin, do tego kompatybilny. Przypadek? Nie sądzę.
O otwartości tego modelu świadczyć mają otwory po jego zewnętrznej stronie, które z kolei wyglądają, jakby wiercił je za przeproszeniem rozluźniony anemik. Podejrzewam, że miały one przebiegać wedle jakiegoś wzoru i faktycznie widać takowy np. od frontu słuchawek, ale pod kątem… cóż, chyba coś komuś nie wyszło. Ale nic, czepiać się na siłę aż tak bardzo nie chcę, bo i przecież nie na tym sens rzeczy polega.
Przez otwory prześwituje nam mniej więcej kształt, który przypomina mi bardzo mocno serię Gamma ze starych, „wymarłych” już STAXów. Producent nie zastosował od tej strony żadnego filtra przeciwkurzowego, bo i przy tak skromnych otworach nie było ku temu potrzeby. W przypadku modeli japońskich nieporównywalnie większą uwagę poświęcano zawsze zachowaniu maksymalnej możliwej otwartości. Jeśli ktoś myślał, że HiFiMAN lub Audeze czynią swoje modele otwartymi do granic możliwości (nie licząc oczywiście LCD-XC), to naprawdę nigdy nie miał serii Lambda na głowie. Dzięki jednak temu mam naprawdę wielkie obawy na tym etapie co do dźwięku drzemiącego w tych słuchawkach. Nie bez powodu bowiem u STAXa pełnowymiarowe modele w formie półotwartej nie istnieją, a zamknięte (nie licząc starszych elektretów) urodziły się w liczbie modeli wynoszącej tylko i zarazem aż 1. Tak samo bowiem jak i w przetwornikach magnetostatycznych, membrana słuchawek elektrostatycznych pracuje w obie strony w dokładnie ten sam sposób i z takim samym natężeniem dźwięku.
Nausznice jako żywo przypominają mi te znane z Beyerdynamic Custom One PRO. To z kolei oznacza dla potencjalnego nabywcy chociażby spore ułatwienie w dosztukowaniu sobie czy to zamienników, czy welurów, jeśli najdzie go takowa chęć. Pomijając oczywiście fakt zintegrowania przepuszczalnego półcienka z padami, a które to działa za filtr przeciwkurzowy. Słuchawki można generalnie uznać za wygodne, jeśli nie dysponujemy odstającymi uszami – ze względu na płytkie nausznice mogą być dla takich osób po pewnym czasie niewygodne. Dla większości jednak przygoda z H-03 nie będzie nastręczała przykrości.
Ogólnie jednak trzeba przyznać, że słuchawki wykonano z całkiem przednią precyzją i przy wykorzystaniu naprawdę dobrych materiałów. To wszystko sumarycznie powinno przełożyć się na jeden konkretny element, na którym zależeć powinno przede wszystkim tym audiofilom, dla których liczy się obcowanie z jednym modelem słuchawek często i przez bardzo długi czas – a więc trwałość. Naprawdę szukałem, oglądałem i macałem gdzie popadnie, wkładając oczy i uszy jak się tylko da, ale prócz może od biedy opaski, nie znalazłem pod adresem jakości tych słuchawek specjalnych przywar. Słuchawki sprawiają wrażenie, że można na nich usiąść, a bardziej ucierpi nasz zadek, aniżeli one same (mimo wszystko jednak radzę nie próbować).
Kingsound M-20
Energizer to z kolei coś z zupełnie innej beczki, bo sprzęt toporny, ciężki i oparty o aż 7 lamp umieszczonych w korpusie między przednim panelem z grubego aluminium, a puszką transformatora znajdującą się za takim samym panelem, tyle że tylnym. Całość przykryta jest przez prześwitującą siatkę stalową, przez co lampy mogą podczas pracy zarówno cieszyć oko, jak i być skutecznie chłodzonymi.
Energizer nie błyszczy funkcjonalnością, dlatego też mamy do dyspozycji z przodu jedynie potencjometr z pojedynczym gniazdem słuchawkowym, a więc w zasadzie to samo, co STAX oferuje w swoich najtańszych SRM-252, zaś z tyłu – tylko włącznik z gniazdem na kabel IEC oraz jedną parę wejść RCA. A więc raczej skąpo i bez opcji gniazd crossowanych, co niestety w przypadku STAXa świetnie się zawsze sprawdzało. Można było bowiem wpiąć ich energizer w tor już istniejący bez konieczności oddelegowywania im czegokolwiek na stałe. Jeśli mieliśmy np. DACa podpiętego do głośnikowej końcówki mocy, to w takiej konfiguracji pakiet elektrostatyczny zawsze mógł być wpięty pomiędzy oba te elementy, nie wpływając na żaden z nich (zwłaszcza końcowy). Taki swego rodzaju dźwiękowy „man in the middle”, ale w wydaniu niesłychanie pożądanym i nieinwazyjnym. Z Kingsoundem nam się taki manewr niestety nie uda, nie ma szans.
Konstruktorom należy się też ukłon za „genialny inaczej” pomysł naniesienia jasnych oznaczeń na srebrny panel przedni, czyniąc je w efekcie niewidocznymi pod różnymi kątami. Znowu ktoś komuś wyciął numer na złość i tak już musiało zostać? Tak samo wskaźnik na potencjometrze, którego rolę pełni jedynie nawiert w postaci małej kropki. Odrobina białej farby by nie zaszkodziła, a już na pewno żadnej części ciała nie urwała.
7 lamp drzemiących w tym urządzeniu generuje bardzo dużo ciepła, skutecznie zastępując domowy kaloryfer. I nie, to nie pusty przytyk, a fakt, który wymusił w pewnym momencie otwarcie okna, żeby wpuścić trochę zimowego powietrza będącego w stanie żywotnie schłodzić tak powstały piekarnik. Lampy bardzo szybko się nagrzewają i oddają ogromną ilość energii do otoczenia, a co potrafi nagrzać również dosyć konkretnie maskownicę obudowy. W lecie nie byłbym przyznam się spokojny o tak mocno nagrzewający się sprzęt, choć nie dane mi będzie tego sprawdzić.
Ale dobrze, nie pastwiąc się nad sprzętem niepotrzebnie i nie dając ponieść fali audiosceptycyzmu w stosunku do sprzętu trzeciego, bo to czasami silniejsze jest od człowieka niż można przypuszczać, przyznać muszę niemal od razu, że poziom jakościowy całego zestawu jest naprawdę wysoki. Tak samo jak do słuchawek, tak i do energizera nie mam jak i do czego się przyczepić. Stawiając się w roli jego (wybrednego i marudnego) przyszłego powiedzmy posiadacza, poza wysoką (i skądinąd normalną dla tej technologii) temperaturą oraz brakiem gniazd crossowanych generalnie nie miałbym nic poważniejszego im do zarzucenia, bowiem reszta to naprawdę detale i rzeczy, które do szczęścia potrzebne nie są.
Brzmienie
Sprzęt testowy wykorzystany w recenzji:
– słuchawki: Audeze LCD-2F, Audeze LCD-3, STAX SR-202 (mocno zmodyfikowane),
– konwertery C/C-C/A: NuForce DDA-100, NuForce DAC-80, Aune S16,
– wzmacniacze słuchawkowe: STAX SRM-310,
– okablowanie: QED Performance Graphite.
Słowem wstępu
Zanim w ogóle rozpocznę próby opisywania ich brzmienia, muszę zaznaczyć bezwzględnie dwie uwagi, które są dosłownie fundamentalne dla poprawnego podejścia do H-03, jak również M-20. W przypadku tego drugiego sprawa jest banalnie prosta, bowiem wymaga odczekania przynajmniej tych 20-30 minut, aby lampy elektronowe urządzenia złapały odpowiednie warunki pracy. W zakresie słuchawek z drugiej strony trzeba zaznaczyć, a właściwie poradzić, aby te 20-30 minut odczekać mając je na głowie. H-03 bowiem tak samo jak ATH-A2000X mają problem z odpowiednim dopasowaniem się nausznic do głowy i w ruch musi pójść tak grawitacja, jak i ciągle działający clamping. Dopiero wtedy możemy przystąpić do – już nawet nie właściwych, ale jakichkolwiek – odsłuchów.
Już od pierwszych chwil męczyła mnie jednak pewna myśl i w zasadzie do samego końca nie mogłem się jej pozbyć. To bowiem, co mnie najbardziej w tych słuchawkach zastanawiało (w sumie nadal zastanawia), to kwestia zastosowania od strony ucha w zasadzie ” czegokolwiek”, co stałoby na drodze fali akustycznej generowanej przez elektrostat, a raczej braku tegoż, bo mocno ułatwiłoby mi zrozumienie i być może też poratowanie tych słuchawek. O co chodzi, już tłumaczę.
Z doświadczeń z niektórymi modelami STAXa i różnymi zabawami w użycie mniej lub bardziej przepuszczającego materiału akustycznego niemal zawsze efekty końcowe były negatywne dla brzmienia. Najczęściej wyczuwalne było dosyć sztuczne, że się tak wyrażę, „samozmulenie” dźwięku: zmniejszenie szybkości, klarowności, większy zastrzyk analogowości ale w znaczeniu ujemnym, siłowym dla dźwięku, który jest tych słuchawek domeną. Tego typu inwazyjne zmiany powstawały właśnie dlatego, że między uchem a przetwornikiem znajdowały się różnorodne przeszkody.
O ile w wielu słuchawkach użycie materiałów typu gąbka czy filc jest podstawą ich strojenia i rzeczą od samego początku zamierzoną, tak bardzo łatwo zauważyć taką tendencję głównie w przetwornikach dynamicznych. Na mniejszą skalę wykorzystuje się zwykłą pospolitą gąbkę np. słuchawkach magnetostatycznych, gdzie np. Audeze umieszcza tego typu materiał tylko od strony zewnętrznej. Od strony przetwornika dźwięk dociera kompletnie nieskrępowanie, ale nie oznacza to, że usunięcie bądź wymiana wspomnianego materiału na inny kompletnie niczego do dźwięku nie wnosi. Są też i firmy takie jak HiFiMAN czy OPPO, które poczynają sobie na tym polu bardziej odważnie, aczkolwiek przynajmniej w tym pierwszym przypadku nigdy nie mogłem pozbyć się przeświadczenia, że Chińczycy nie do końca są w stanie opanować swoich własnych przetworników, dlatego na swój sposób „muszą” się ratować tą drogą.
Wracając do moich pierwotnych wątpliwości, jestem gotów stwierdzić kategorycznie, że to właśnie przetworniki dynamiczne najbardziej wykorzystują wszelkiego rodzaju wypełniacze z perspektywy czysto akustycznej. Na drugim miejscu – również na polu doświadczeń własnych – stawiałbym przetworniki planarne. Dopiero na szarym końcu zaś myślałbym o modelach elektrostatycznych i tam też spodziewał się różnych rzeczy, poza wypełniaczami. Oczywiście w grę wchodzi tu nie tylko akustyka, ale też zabezpieczenie przetwornika przed kurzem i włoskami, ponieważ tego typu sprzęt jest niestety bardzo podatny na zabrudzenia, które może nie robią samym membranom niczego złego, ale w pewnym stopniu degradują brzmienie pod kątem czystości, zwłaszcza górnych rejestrów. STAX stosuje filtry neutralne akustycznie, dawniej w formie zintegrowanych z nausznicami gąbek o bardzo dużej przepuszczalności, obecnie wkładki z materiałem obszytym dookoła w formie sztywnego wymiennego filtru. Jednocześnie zachowuje maksymalną przepuszczalność przetwornika na zewnątrz. Kingsound idzie o krok dalej i nie patyczkuje się kompletnie ani z nadmierną otwartością drivera, ani z filtrami, co było dla mnie zaskoczeniem. W głowę zachodzę bowiem jakim cudem Kingsoundowi udało się uzyskać tak ciemno i wolno grające słuchawki bez użycia filtrów akustycznych.
Tak jest, doszliśmy do sedna problemu, ale niestety musiałem wcześniejszy wstęp wobec genezy swoich wątpliwości uczynić i wydłużyć zapoznawanie się ze standardowym dla mnie podejściem opisywania dźwięku krok po kroku.
Tym samym po założeniu ich i odpaleniu na szybko „z marszu” zostałem porażony jakością, a raczej jej brakiem. Tak jak pisałem na początku, do słuchawek trzeba przez pewne cechy konstrukcyjne oraz specyfikę lampy podchodzić z ogromną dozą cierpliwości i wręcz przygotowywania się specjalnie do seansu. Pachnie to może i prawdziwą audiofilią, ale w życiu codziennym jest kompletnie niepraktyczne. Właśnie dlatego nie mam w domu żadnych zestawów lampowych, choć darzę je mimo wszystko wielkim poważaniem, ot po prostu moje preferencje i tyle, tak jak pisałem.
Bas
H-03 prezentuje się specyficznie i choć słowo to jest bardzo ryzykowne, bo i nadużywane często przez wiele osób próbujących opisać nim coś po prostu niekompletnego lub wadliwego, to mimo wszystko go użyję. Od razu też wyjaśnię, że ową niekompletność i wadliwość mam jak najbardziej na myśli i dlatego też lubię mieć niczym nieskrępowane ręce, aby móc pisać dokładnie o tym, co słyszę.
A słyszę moi drodzy problemy z najniższym basem, którego moc zdaje się migruje w sposób czynny w stronę średniego. Midbass jest w H-03 bardzo doniosły, wręcz nadmuchany i przez to szczytujący ponad pozostałymi, robiąc z sekcji basowej zakres czasami dudniący, kluchowaty i kompletnie niepodobnie jak na elektrostaty spowolniony. To właśnie ta powolność, ociężałość i ślamazarność zastanawiają i w pierwszej chwili naprawdę jesteśmy gotowi przyznać, że tam w środku siedzi jakiś materiałowy „zamulacz”. Nic jedna z tych rzeczy nie ma miejsca i dochodzimy do wniosku, że coś innego musi mieć tu na znaczeniu.
Najbardziej moim zdaniem słuchawkom na tym etapie doskwiera jednak nie deficyt szybkości, a ubytek w zejściu. Wykresy FR na serwisach trzecich potwierdzają zresztą, że H-03 zaczynają konstruować bas bardzo nisko, jeśli chodzi o natężenie. Nadrabianie tegoż ubytku nadwyżką średniego basu im nie wychodzi, a konkurencja z Japonii z dawnych lat może zostać tu uznana za mistrzowski wręcz punkt odniesienia w ramach takiej właśnie konstrukcji linii basowej.
Średnica
To zakres zmieniający się nam jak w kalejdoskopie i zależny nawet od… umiejscowienia słuchawek na głowie i tym samym pozycji naszych uszu względem otworów przetwornika. Tu pokutuje trochę podejście firmy do kwestii projektowych.
Podejście to wygląda bowiem znacznie bardziej na takie, jakie spotkać można w każdych innych słuchawkach. Jednym słowem – H-03 wyglądają tak, jakby Kingsound kompletnie nie rozróżniał typów przetworników i ich potrzeb środowiskowych, w efekcie czego otrzymujemy bardzo ignoranckie podejście do akustyki tworzonej przez nausznice. Przecież „driver to driver, po co drążyć temat”, co nie? A i właśnie tu tkwi problem i z innym podejściem myślę, że różnica między efektami końcowymi byłaby bardzo znacząca, gdyby zamiast postrzegania tylko i wyłącznie drivera, patrzyło się jeszcze na nausznice i traktowało jako bezwzględnie integralną całość.
Dzięki temu mamy – na wzór najnowszych STAXów – bardzo płytkie nausznice i tym samym uszy położone niesamowicie blisko przetworników. A to z kolei przekłada się na średnicę podawaną prosto w twarz, brutalnie i bardzo ostentacyjnie. Położona jest jednak „przy nas”, a nie „w nas”, nie ma tu domózgowego wręcz grania, nie ma mocno skupionego punktu środka, brak jest mi wrażeń nie tylko STAXa, ale też i LCD-2F, które to właśnie taką samą prezentacją mnie swego czasu niesamowicie urzekły.
Jest zamiast tego prezentacja owa nieco przed nami i ponad osią uszu. A że i przy okazji gubi się ten mój lansowany przez kilka już ładnych recenzji „punkt skupienia środka”, nabiera ona niestety trochę sztucznego, pudełkowego wyrazu. Niby jest, ale jej nie ma i ta pozorna nieobecność na bardzo dobrze znanych utworach już nawet nie zastanawia, a wysoce irytuje. Wiele osób ceniących sobie brzmienie elektrostatyczne właśnie ze względu na bliskość, intymność wokali, w tej chwili najprawdopodobniej nie będzie wiedziało co o tym wszystkim myśleć. Proszę się nie martwić, ja też nie wiem. Kompletnie nie tego się spodziewałem i efekt jest tym gorszy, im szybciej zaczniemy odsłuchy z pominięciem obowiązkowej aklimatyzacji.
Góra
To niekończące się pasmo rozczarowania, przynajmniej dla mnie. Jakościowo stoi na całkiem dobrym poziomie, nie jest to jednak czystość i wyrafinowanie takie, jakiego oczekiwać można byłoby po przedstawicielu królewskiej zdawałoby się kasty elektrostatycznej, pomijając już kompletnie nawiązanie do nazwy firmy. Tonalnie zwija się nam niesamowicie szybko, bo już od 3-3,5 kHz i to o dramatyczne 5-7 dB aż po sam koniec, jedynie przy progu 8-10 kHz oszczędzając nam trochę łaski, a samym słuchawkom – wstydu.
To właśnie braki tonalne w zakresie górnych rejestrów są jednym z największych problemów strojenia H-03. Wpływają tak samo jak średnica na wrażenie „kotarowatości” i pudełkowatości, odbierają brzmieniu realizm, jeśli utwór zaczyna zahaczać o soprany, ale w ostateczności – morduje scenę.
Scena
Ta w H-03 istnieje przez dłuższy czas tylko na papierze i choć sporadycznie można poczuć pewien oddech holografii, to jednak już nawet LCD-2F były dla mnie wyraźnie bardziej przestronne, a przede wszystkim niesłychanie poprawne (bo były i to nie tylko na tle H-03, a w ogóle) i komfortowe pod względem konstrukcji sceny. W Kingsoundach czuję się zaś jak ten ślepy i kulawy, jakby zabrano mi talerz z jadłem wprost spod nosa, zmuszając do poznawania niebyłej już zwartości raptem tylko po zapachu.
Tak właśnie wygląda scena w H-03. Było i nie ma, zapach się tylko został, a więc owe sporadyczne wrażenie pierwotnej holograficzności. Bardzo możliwe, że swój udział, jak również i przy górze, ma tutaj m.in. kabel, ale winą obarczyć należałoby również i nausznice, a raczej brak wyprofilowania i tym samym ustawiania przetworników pod kątem wobec ucha użytkownika. Coś, co było podstawą egzystencji słuchawek takich jak seria Sigma, Lambda, Gamma etc., tutaj zostało całkowicie pogrzebane jako być może kompletnie nieistotny element, który tylko utrudniałby produkcję. Niestety element ten był jednym z kluczowych.
Przywrócenie górnych zakresów equalizacją pozwala na jednoczesne wyczuwalne otwarcie się brzmienia H-03. Nagle pojawia się wyczuwalna głębia, nieco lepsza stereofonia, jasność, powiew świeżości, znika drapiący w gardło zaduch oraz depresyjna ciemność. Nadal czuć w nich jednak granie syntetyczne i niestety nic z tym nie da się zrobić – H-03 po prostu tak mają i magicznie nam ich żadne EQ nie odmieni.
Całościowo
Gdybym miał na tym etapie podsumować brzmienie Kingsoundów, stwierdziłbym z rozbrajającą szczerością, że to takie elektrostatycznie wydane imitujące HD650, albo jak kto inny woli – znacznie gorsze wydanie LCD-X. Słuchawkom z Niemiec jeszcze możemy wiele rzeczy wybaczyć oraz zrozumieć: a bo to dynamiki, a bo cena bardzo niska, a tu torem można zawalczyć, a to kabel wymienić i będzie lepiej. Jednym słowem – z HD650 żyć się spokojnie da, a i słuchawki same z siebie słychać wyraźnie, że robią co mogą i dają wszystko. LCD-X z kolei zwracają moją uwagę na siebie analogią zachowania się góry w stosunku do reszty tonów, aczkolwiek poziom prezentowany przez produkt amerykański w porównaniu do H-03 to niebo a ziemia.
To brzmienie z jednej strony gęste i muzykalne, mające w sobie po pewnym czasie (adaptacja) nawet przyjemne elementy, ale z drugiej strony słychać w nich wyraźnie granie „niewykorzystanego potencjału”. Zwłaszcza, gdy podejście do nich czynimy z perspektywy zaliczonej wycieczki w elektrostatyczne rejony, zazwyczaj jasne, szybkie, klarowne, eteryczne i transparentne. Ale nawet przerzucenie się na drugą stronę rzeki i podejście z linii mocarnych, nasyconych słuchawek o wybornej melodyjności i wręcz monumentalności, jaką potrafią cechować się konstrukcje planarne, nie przestaje czynić H-03 ujm na wciąż zbyt wielu polach. Zakładane zaraz po nich LCD-3 nagle stawały się wzorem liniowości, choć to również słuchawki już powoli mogące być zaliczanymi do gatunku ciemniejszych. Pojawiała się otwartość, scena, poprawność, realizm, oddech, ale przede wszystkim radość z odsłuchu. Problem pojawia się już doszczętnie na słuchawkach jaśniejszych, takich jak chociażby XC czy i bardzo tanich K612 PRO, bowiem wtedy u KS mamy już totalny ciemnogród, duchotę, pudełko i mułowatość. Jestem gotów nawet stwierdzić, że i DT-150 mogłyby w paru przynajmniej aspektach przebić brzmieniowo H-03. Wstyd.
Moim zdaniem elektrostaty nie powinny grać tak, jak zaprezentował to Kingsound. O ile brzmienie to było w wielu miejscach faktycznie ciekawe i przyjemne, o tyle w równie wielu nie było i w cenie, w jakiej ten produkt możemy nabyć, zastanawia to już nawet nie podwójnie, a potrójnie. KS zdaje się próbował stworzyć coś, co będzie w naturalny sposób tonowało wady technologii elektrostatycznej, tworząc tym samym jak na ironię coś, co kompletnie przeczy ich naturze – jasności, transparencji, szybkości. Nie wiem co mogło być nie tak, H-03 testowałem na obu dostarczonych mi energizerach (w zestawie znajdował się też M-10), z toru mogącego z powodzeniem być uznanym za jasny i psychopatycznie wręcz przestrzenny, przy użyciu najprzedniejszych kabli, a jednak coś było w nich nie tak. Podejrzewam więc ostatecznie tak samo konstrukcję drivera, jak i okablowanie oraz nausznice, które w przypadku słuchawek ES robią znacznie większą różnicę, niż w konwencjonalnych słuchawkach. A o tym zdaje się po raz kolejny ktoś zapomniał.
Ktoś napisał gdzieś, że jedną z zalet tych słuchawek są „dobre opinie u recenzentów”. Jeśli o mnie chodzi, to z niebywałą ulgą pragnę wypisać się z tej „zalety” i produktowi Kingsounda podziękować – nie kupiłbym go. Powodów jest kilka:
1) cena/możliwości
Jest dla mnie „za drogi”, jeśli miałbym spoglądać przez pryzmat stosunku ceny do możliwości i jakości. Bo nawet jeśli stać mnie na zakup takiego sprzętu (a czy faktycznie, pozwolę pozostawić swojej wiedzy), to jednak wciąż dla spokoju własnego sumienia mocno interpretuję każdy nowo nabywany sprzęt przez w/w relację. Po prostu lubię nabywać sprzęt opłacalny w ramach tego, co mi oferuje, a Kingsound niestety oferuje mi zbyt mało, abym w jego cenie nie rozważał innych zakupów lub skoku w stronę elektrostatycznych modeli STAXa.
2) brak wyjść crossowanych
Energizer blokowałby mi ewentualne wyprowadzenie sygnału z toru dalej, a więc wprasza mi się bezczelnie na miejsce ostatniego elementu łańcucha dźwiękowego. Czuję się przez to mocno ograniczany i chociażby jakieś porównania z innymi zestawami, dla których wyprowadzenie sygnału RCA jest tu niezbędne, nie wchodzą w takim układzie w grę.
3) lampy (tylko M-20)
Jest to kwestia preferencji czysto użytkowych, jak również chęć uniknięcia degradacji lamp i ich ewentualnej wymiany co jakiś czas. Wybrałbym tym samym mniejszego M-10, nawet za cenę brzmienia, choć to akurat delikatnie się o dziwo względem M-20 poprawia.
4) nie są najlepsze w swojej klasie cenowej
Czyli w zasadzie koronny argument przeciwko. H-03 są zawieszone między młotem, a kowadłem, bowiem z jasnymi i szybkimi konstrukcjami z Japonii kompletnie nie mają jak konkurować, zaś w swojej ciemno-muzykalnej domenie przegrywają z kretesem już ze znacznie tańszymi słuchawkami. Logika więc i czysta kalkulacja się kłaniają: jeśli mogę mieć słuchawki trochę bardziej „konwencjonalne” dające mi przynajmniej to samo, co H-03, ale za mniej i z możliwością znacznie szerszego wyboru sprzętu docelowego, to po co rzucać się z motyką na słońce? Jest że tu sens?
5) Audeze LCD-X
Znacznie lepszym zakupem w podobnej cenie byłoby nabycie wg mnie „gołych” słuchawek, takich jak np. LCD-X, które zrobią podobną pracę, co H-03, tyle że ZNACZNIE lepiej. Jeszcze lepiej można byłoby uczynić nabywając LCD-3, które jak już pisałem są w stanie spokojnie zetrzeć w proch produkt z Chin, jednocześnie znajdując się jeszcze poniekąd po tej samej stronie rzeki. Niemniej jednak to właśnie LCD-X stawiałbym tu za słuchawki w moim odczuciu najbliższe celom, w jakie stara się wstrzelić Kingsound, a które są jednocześnie bardziej od nich poprawne i choć mające również swoje mankamenty, to całościowo znacznie bardziej wartościowe i dające subiektywnie więcej przyjemności.
Podsumowanie
Zalety:
+ trwała konstrukcja i dobre materiały użyte w całym zestawie
+ prosta wymiana nausznic w razie potrzeby
+ mogą się miejscami podobać fanom totalnej muzykalności z awersją na górne rejestry
+ znośne po adaptacji i odstawieniu wszystkich innych słuchawek na bok
+ dobra responsywność na korektory graficzne
Wady:
– zbyt ciemne i gęste, zwłaszcza jak na elektrostaty
– wymagają wspomnianej adaptacji i najlepiej minimum półgodzinnego rozgrzania lamp
– sprawiają wrażenie sztucznie zamulonych
– potężne braki w najniższym basie
– wysadzona do przodu średnica
– uczucie duszności i ubytki w scenie
– trochę niewygodne na dłuższą metę dla osób z dużymi uszami
– słabo wyposażony energizer działający tylko jako koniec toru
– cena wysoce nieadekwatna do uzyskiwanego brzmienia
Subiektywnym zdaniem
Sumarycznie rzecz ujmując, o ile przygoda z produktem KS była mimo wszystko interesująca, to jednak patrząc przez pryzmat czystych dywagacji i chłodnych kalkulacji jest to dźwięk dla mnie osobiście niespecjalnie opłacalny. Opcji jest zresztą znacznie więcej, niż wymienione przeze mnie wcześniej – np. HE-6, albo i poszukiwania „normalnych” słuchawek elektrostatycznych od innego producenta, najlepiej takiego, który od początku do końca wie, co projektuje i co chce osiągnąć. Mamy więc zarówno wybór tak konkurencji bezpośredniej, jak i alternatyw, toteż nie mogę wyjść nawet w podsumowaniu końcowym ze zdumienia, jak Kingsound planuje (planował) walczyć takim orężem. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to myśl „a bo takich słuchawek jeszcze nikt nie oferował”, ale jeśli byłaby to prawda, to oznacza to, że tam jednak naprawdę ktoś kwalifikuje się na stwierdzenie „you had one job”…